Sen przyszedł późno i przebudzenie też. Kiedy Cedrick van Hooven zszedł następnego ranka do głównej sali w gospodzie, aby zarezerwować pokój na dłużej, był już spory tłok. Niziołek przecisnął się do lady i wskoczył na nią, aby tym razem natychmiast zwrócić na siebie uwagę barmana. Udało mu się. Zaledwie barman się obrócił, na widok siedzącego na ladzie niziołka aż drgnął z zaskoczenia. Zaraz jednak poznał Cedricka i, wróciwszy do pracy, zagadnął go:
– Cóż cię sprowadza, niziołku?
– Chciałbym jeszcze na jakiś czas tu zostać. Mam tu coś do zrobienia na mieście.
– Hm, w takim razie dam ci, niziołku, inny pokój, gdyż ten, w którym już spałeś, został dziś przez kogoś zarezerwowany na tydzień.
– A czy ten drugi pokój będzie lepszy?
– Niespecjalnie, ale będziesz miał towarzystwo.
W tym momencie do lady dosiadła się Winifred. Serce Cedricka na moment zaczęło mu ciążyć na wspomnienie poprzedniego wieczora, jednak wziął się w garść, podniósł nogi w powietrzu i odwrócił się, aby stanąć na krześle. Dzięki temu jego głowa była mniej więcej na poziomie głowy elfki.
Zobaczywszy stojącego koło niej z uporem w oczach Cedricka, Winifred westchnęła głęboko. Myślała, że już się pozbyła tego niźka; że sobie odpuścił. Teraz był albo obrażony, albo gotowy, aby znów do niej uderzyć.
– Ciekawe którego słowa w zdaniu: „Nie interesują mnie miniaturki” nie zrozumiałeś, co? – powiedziała znudzonym i zrezygnowanym tonem.
– Z ciebie to jednak jest wiedźma, Winifred. Kiedy już ktoś stanął w twojej obronie, nawet mu nie podziękujesz – wtrącił się barman, a Winifred i Cedrick spojrzeli na niego. Winifred ze znudzeniem, a Cedrick chłodno.
– Uważaj co mówisz, ogrze – powiedział niziołek, lekko wysuwając z pochwy szpadę.
Barman na ten widok przełknął ślinę.
Winifred się zmieszała. Spojrzała na niziołka obok siebie. Fakt, potraktowała go dosyć podle. A on postąpił odważnie i to dla niej. Nigdy wcześniej nikt się nie wzburzył, kiedy nazwano ją „elfuchem”. Jednak niepokój o to, że inni mogliby pomyśleć o niej jak o bezbronnej, był silniejszy od wdzięczności. Bądź co bądź, do „elfucha” się przyzwyczaiła, a dopiero etykietka „słabeusza” była plamą na honorze.
– Nie musiał wcale stawać do tego pojedynku – odpowiedziała w końcu, spuszczając wzrok. – To nie wielkie pałace, a ja nie jestem rozpieszczoną królewną, aby się o mnie pojedynkować.
– Kobieta jest kobietą – odpowiedział Cedrick, a Winifred odwróciła się twarzą do niego. – Dobrze wychowany mężczyzna nie może pozwolić, aby przy nim obrażano kobietę.
– Takiś mądry, niziołku? – zakpiła elfka. – Rozejrzyj się. Spodziewałeś się, że w tym miejscu znajdziesz dobre maniery? Coś ci powiem: Wracaj do swoich przeklętych wyższych sfer, bo tu nie masz czego szukać.
Po tych słowach wstała i wyszła z gospody.
Cedrick zamówił coś do jedzenia, a po napełnieniu brzucha i oddaniu swojego bagażu na przechowanie do barmana, wyszedł.
Denza była małym miastem portowym, ale o ważnym znaczeniu handlowym. Tutaj przybywały najważniejsze statki ze wszystkich stron świata. Tutaj spotykali się zwykle kupcy stąd (czyli z Archemii) i z zagranicy, aby robić interesy. Tutaj można było kupić najnowsze hity sezonu z innych, bardziej prestiżowych w zakresie mody, krajów. Tutaj też pojawiały się pierwsze statki z niewolnikami z Ziem Dzikich.
Cedrick przechadzał się po porcie Denzy, który aż tętnił życiem. Sprzedawcy ryb i pamiątek krzyczeli na całe gardło, aby przyciągnąć klientów. Koło długiego molo, przy którym zakotwiczono liczne statki małe i duże, znajdowało się mnóstwo restauracji. Był też fotograf, który za pieniądze robił przechodniom zdjęcie przy wielkiej, wypchanej rybie.
Cedricka jednak nie interesowały żadne atrakcje, które Denza oferowała turystom. Miał być tutaj tylko jeden dzień, aby spotkać się z kilkoma klientami z zagranicy, ale nie wszystko udało mu się załatwić od razu pierwszego dnia. Głównie dlatego, że dwóch z trzech jego klientów odwołało w ostatniej chwili spotkania. Nabiegał się, bo choć teoretycznie wszystkie miejsca spotkań były niedaleko siebie, trudności ze złapaniem powozu zmusiły go do pójścia na piechotę.
Sam klient, który znał van Hoovena jedynie z prowadzonej z nim korespondencji i z opowiadań pośredników, zaczął się dziwnie zachowywać, gdy tylko zobaczył, kim jest jego kontrahent. Nie zaniżał ofert, ale jednak w jego oczach było coś jakby uczucie politowania (albo nawet – zażenowania). W jego gestach czuć było ten nienaturalny dystans między nim a Cedrickiem. Na szczęście firma van Hoovena miała zbyt dobrą reputację i zbyt wielkie zyski, aby jego rozmówca zdecydował się na zerwanie umów, a sam niziołek posiadał talent do negocjacji.
Nagle przeszedł koło jakiegoś statku, z którego w kajdanach wylewali się powoli i gęsiego niewolnicy. Wielkie skupisko zarośniętych twarzy krasnoludów, byłych mieszkańców Ziem Dzikich, a obecnie towaru, który miał trafić do prywatnych kopalni. Wychodzili ze statku i szli prosto za swoim ludzkim poganiaczem, mijając po drodze Cedricka, tak jak innych gapiów. Wszystkie krasnoludy były muskularne. Sprzedawcy niewolników wiedzieli, że do kopalni potrzebni są silni mężczyźni i kilka kobiet, które dotrzymywałyby im towarzystwa i rodziły nowych pracowników.
Cedrick odszedł. Spojrzał jeszcze ostatni raz w stronę niewolników, w których oczach odbijał się strach o własny los. Żałował, że nie był w stanie nic dla nich zrobić.
Teraz zmierzał na kolejne spotkanie w interesach. Idąc tak przez ulice Denzy, myślał przede wszystkim jak iść, aby się nie zgubić, jednak kiedy tylko natrafiał na zakątek znany sobie dostatecznie dobrze, aby się odprężyć, pozwolił swoim myślom krążyć swobodnie. Wtedy jego umysł znów powracał do zajścia poprzedniego wieczora. Ze słów Chipswicka promieniowała wręcz nienawiść do elfów. Nie on jeden uważał, że imigranci z Tayi niszczą Archemię i stanowią dla niej zagrożenie. O elfach mówiono, że są złodziejami, są brudne i zawszone, a ich pieśni mają ukryty przekaz, który każe młodzieży chuliganić i nie słuchać rodziców. Choć wiele elfów próbowała uczciwie pracować, dbała o higienę osobistą nawet bardziej niż niektórzy mieszkańcy Archemii, a ich pieśni były piękne, ale bardzo smutne, to i tak Cedrick wiedział, że ta wrogość wobec elfów miała swoje solidne podstawy. W końcu nie każdy tajański imigrant był po prostu biednym, ciężko pracującym i pozytywnie nastawionym do obywateli Archemii poczciwcem. Zdarzały się elfy, które rzeczywiście były zwykłymi kryminalistami i burzycielami spokoju.
A Winifred? Do której grupy ona się zaliczała? Cedrick pomyślał, że dobrze byłoby się czegoś o niej dowiedzieć. Powinien popytać osoby w gospodzie. Może gdyby zdobył jakieś informacje, zrozumiałby dlaczego elfka mu nie podziękowała. Po porannej rozmowie z Winifred, Cedrick miał nieodparte wrażenie, że to nie jego rasa była powodem jej niewdzięczności. Było w jej zachowaniu coś dziwnego, coś czego nie potrafił dokładnie określić. Być może duma. Być może jakaś stara krzywda. W każdym razie motywem jej działania było coś głębszego.
Jednak teraz nie było na to czasu. Teraz czekały na niego interesy.
Winifred rozglądała się za jakąś sakiewką do okradzenia, ale od wyjścia z gospody nie potrafiła się skupić. Wciąż myślała o niziołku i o tym, że go tak potwornie potraktowała. Po raz pierwszy od wielu lat miała wyrzuty sumienia. Głupi, niewdzięczny elfuch! – pewnie tak sobie teraz o niej myśli ten niziołek. Dlaczego musiał się o nią pojedynkować? Dlaczego nie zostawił jej w spokoju? Dlaczego w ogóle wszedł do tej przeklętej gospody, która nie jest dla niego? Przecież mogli go tam okraść, pobić i kto wie co jeszcze!
A ona, Winifred? Dlaczego ona musiała go nazwać miniaturką? Dlaczego zamiast tego nie powiedziała mu po prostu „dziękuję”? Jej rodzice i mistrz na pewno by ją nieźle zganili, gdyby to widzieli. Z drugiej strony widać było, że Winifred mu się podoba. Pewnie spodziewał się, że po pojedynku dostanie nagrodę w postaci całusa albo nawet czegoś więcej.
Myśl ta zmieniła nagle jej nastawienie do niziołka. Wszyscy faceci są tacy sami! Myślą tylko o jednym i zrobią wszystko, by to dostać. Pewnie niziołek chciał podbudować swoje ego, uwodząc pierwszą dziewczynę, jaką napotka w tej zapchlonej dziurze. Choćby nie wiadomo, co zrobił ten mały, Winifred nie ugnie się przed nim. Niech wie, że nie z nią takie numery. Być może nawet powinna dać mu jakąś nauczkę. Na przykład ukraść mu portfel. Wyglądał na całkiem majętnego…
Zaraz się zatrzymała. Nie, nie mogła mu tego zrobić. Nie mogła potraktować go tak jak każdego innego bogacza w Denzie. Już przez sam fakt, że stanął w jej obronie; że potraktował ją jak kobietę, nie bacząc na to kim była, powinien czuć się bezpieczny o swą kieszeń.
Nagle podniosła wzrok na ulicę przed sobą i zamarła. Przez chodnik, po drugiej stronie ulicy szedł ten, o którym właśnie myślała. Szybko otrząsnęła się ze zdumienia i schowała w zaułku za jakimiś drewnianymi skrzyniami, ale wystawiła odrobinę głowę, aby móc obserwować niziołka. Cedrick był ubrany w czarny garnitur i miał na głowie cylinder. Zatrzymał się przed wejściem do bardzo wykwintnie wyglądającej restauracji i podniósł głowę. Przez kilka sekund przyglądał się szyldowi, a potem wziął głęboki oddech i wszedł do restauracji.
Nagle zachciało jej się zajrzeć do środka. Wyszła ze swej kryjówki, przekroczyła ulicę i zajrzała przez szybę do wnętrza restauracji. Było wczesne popołudnie toteż stoliki nie były jakoś specjalnie zapełnione gośćmi. Szybko udało się Winifred odnaleźć swojego niedawnego obrońcę. Cedrick siedział tyłem do wejścia, przy stoliku umieszczonym koło ściany, i rozmawiał ze jasnowłosym człowiekiem ubranym w granatowy garnitur. Winifred nie widziała twarzy niziołka (właściwie siedział w tak kiepsko oświetlonym miejscu, że ledwie go widziała), ale zdążyła zauważyć, że trzymał w rękach jakąś kartkę. Po chwili położył ją na stoliku, tuż obok cylindra, i zaczął wskazywać na nią palcem, jednocześnie tłumacząc coś żywiołowo. Człowiek tylko przytakiwał, ale nie wydawał się zainteresowany.
Winifred mimowolnie przesunęła wzrok po pomieszczeniu i natychmiast zwróciła uwagę na to, że co poniektórzy ludzie i ogry w restauracji spoglądali z rozbawieniem na Cedricka i szeptali do siebie, jakby nigdy wcześniej nie widzieli niziołka w garniturze, rozmawiającego z człowiekiem.
Jednakże w pewnym momencie ów człowiek spojrzał w stronę szyby i nagle zdał sobie sprawę z obecności Winifred. Po chwili jego twarz przybrała surowszy wyraz. I choć szyba i odległość uniemożliwiały Winifred usłyszenie słów, które potem wypowiedział do towarzysza, domyślała się, co też do mógł powiedzieć na jej widok.
– Wszędzie się pętają te włóczęgi… Mogliby w końcu zrobić z nimi porządek.
Cedrick podniósł na niego zdziwiony wzrok, zdumiawszy się nagłą zmianą tematu. Mężczyzna tylko wskazał ruchem głowy szybę.
– Elfy. Tam stoi jeden z tych obdartusów.
Oczy Cedricka rozszerzyły się na dźwięk słowa „elf”. Choć wiedział, że oczekiwanie czegoś takiego byłoby niedorzeczne, od razu pomyślał, że elfem, którego zauważył jego klient, była jego nowa znajoma z „Sokółki”.
Widząc gest człowieka Winifred domyśliła się, co się zaraz stanie. Dlatego zanim zaalarmowany jego odpowiedzią Cedrick zdążył się odwrócić, ona szybko schowała się za ścianą. Kiedy niziołek spojrzał za siebie, niczego nie zauważył. Popatrzył nieco dalej na krajobraz roztaczający się na zewnątrz, ale tam też nie zobaczył żadnego elfa. Wzruszył ramionami i odwrócił się z powrotem do siedzącego naprzeciw niego kupca.
– Skoro już poruszyliśmy temat elfów – zagadnął człowiek – nie boi się pan, że sytuacja polityczna Tay nie wpłynie źle na pańskie interesy? Słyszałem, że posiada pan statki.
– Tak, ale moje statki nie interesują generała Tolby’ego – odparł Cedrick i rzucił swojemu rozmówcy lekki uśmiech. – Zwykle omijają tayańskie wody. – Odchrząknął i przeszedł do rzeczy: – No cóż… Wracajmy do interesów.
– Nie tak szybko, panie van Hooven– odparł jego gość i również się uśmiechnął. – Jeszcze nie przyniesiono nam przystawek.
Ukryta za ścianą Winifred znów zerknęła do środka. Cedrick i ogr nadal ze sobą rozmawiali. W obawie, że gość Cedricka mógłby ją znów zauważyć, Winifred wycofała się do zaułka i pozostała tam jeszcze przez chwilę, rozważając dalszą obserwację niziołka albo opuszczenie tej okolicy. W końcu jednak zdecydowała się odejść. Nie mogła zaryzykować niespodziewanego spotkania z nim.
Tego wieczora był piękny księżyc w pełni. Królował pośród małych gwiazd rozsianych po granatowym niebie. Cedrick siedział ze skulonymi kolanami pod drzewem tuż koło „Sokółki” i podziwiał go. Przed kilkoma godzinami zakończył długą i ciężką rozmowę z klientem. Na szczęście cały trud van Hoovena się opłacił i mógł się teraz pochwalić kolejnym biznesowym sukcesem. Teraz pozostał mu tylko jeden kontrahent toteż po opuszczeniu restauracji wysłał do swojego domu wiadomość, że musi załatwić „sprawę wysokiej wagi” i dlatego pewnie jeszcze jakiś czas pozostanie w Denzie. Jego służący na pewno zajmie się jego domem jak należy. Cedrick zawsze mógł na niego liczyć.
Tymczasem wielki, biały krąg na niebie, ten księżyc, pod którym dochodziło do wielu niezwykłych zdarzeń, wprawił Cedricka w tak dziwny nastrój, że mężczyzna mimowolnie zaczął śpiewać pod nosem starą piosenkę niziołków, którą wiele razy słyszał z ust swoich pobratymców.
Hej, pod księżycem całuj mnie,
Jak nie mogłaś we dnie;
Hej, pod księżycem całuj mnie,
Bo jeszcze nam zblednie!
Matka dała ci dziś wolne,
Abyś siała w nocy mak.
Bo jak nie zasiejesz maku
Pod księżycem, obok laku,
Mama będzie zła.
Mak pada na ziemię,
A spod ziemi – wielkie nieba! – wyskakuję ja.
Zbliżam się do ciebie,
Mama będzie zła.
Hej, pod księżycem całuj mnie,
Jak nie mogłaś we dnie;
Hej, pod księżycem całuj mnie,
Bo jeszcze nam zblednie!
Wyśniony przez cię, miła,
Wyrosłem z tego maku.
Pod księżycem, obok laku,
Stoję, byś mnie utuliła.
Jak tego nie zrobisz, trudno, tak być ma.
Wrócę skądm przyszedł i fujarka gra.
Hej, pod księżycem całuj mnie,
Jak nie mogłaś we dnie;
Hej, pod księżycem całuj mnie,
Bo jeszcze nam zblednie!
Śpiewał pod nosem tę piosenkę, nawet nie wiedząc dlaczego. Może dlatego, że była o księżycu i przypomniała mu się w tych okolicznościach. A może dlatego, że była o czymś przyjemnym. Obojętnie, co kazało mu ją zaśpiewać, jej pogodne zwrotki krążyły w jego głowie i wywoływały w nim jakąś dziwną radość. Jakże wspaniale było śpiewać coś tak wesołego w tak niewesołej rzeczywistości.
Winifred podeszła do drzwi „Sokółki” i położyła rękę na klamce, kiedy nagle doszedł do niej cichy śpiew niziołka. Sam Cedrick wciąż nucił swoją piosenkę, klepiąc ręką kolano w jej rytm i mając zamknięte oczy, całkiem pogrążony w tym cudownym uczuciu radości, jaka nim owładnęła. Dlatego też nie zauważył Winifred, która odwróciła się i była naprawdę zdziwiona tym, co zobaczyła. Nigdy nie myślała, że ten poważny niziołek mógłby tak błaznować. W dodatku była dzisiaj pełnia. Kto może śpiewać takie piosenki w tak melancholijną noc?!
Elfka odstąpiła od drzwi gospody i ruszyła w stronę niziołka. Stanęła tuż przed nim, zakrywając sobą światło księżyca. Kiedy jej cień padł na Cedricka, mężczyzna otworzył oczy i aż oniemiał na jej widok. Przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu, Winifred – groźnie, a Cedrick – jakby z lękiem. Czekał aż elfka coś powie, ale ona tylko patrzyła na niego z góry, wydając mu się nagle strasznie wysoką. Tymczasem z gospody dochodziły odgłosy biesiady, które jednak wydawały się w tej chwili jakby nie docierać do dwojga prawie obcych sobie osób.
Winifred przykucnęła i usiadła tuż naprzeciw niziołka, wciąż mu się przyglądając. W jego oczach skrytych za szkłami okularów tliło się coś, co nie pozwalało jej przestać na niego patrzeć ani od niego odejść; coś, co przyciągało Winifred, hipnotyzowało ją w tym niepozornym niziołku. Nie była jednak pewna co to dokładnie było.
Cedrick skulił bardziej kolana. Wzrok Winifred kazał mu myśleć, że zrobił coś niestosownego. Pewnie odebrała zbyt dosłownie słowa piosenki i pomyślała, że on śpiewa to do niej. Chciał jej wszystko wyjaśnić, ale opanował go dziwny lęk, być może spowodowany nieśmiałością. Lęk ten sprawił, że słowa wyjaśnienia uwięzły mu w gardle i nie mogły się zeń wydostać, choć on bardzo tego chciał.
Nagle twarz elfki złagodniała.
– Co tu robisz? – przerwała w końcu ciszę.
– Śpiewam sobie – odpowiedział. Lęk w jednej chwili go opuścił. Mógł z nią swobodnie rozmawiać.
– A ta piosenka, którą śpiewałeś… – zagadnęła Cedricka, spoglądając na niego przenikliwie. – Jest tam taki kawałek, którego nie rozumiem. „Matka dała ci dziś wolne/Abyś siała mak/Bo jak nie zasiejesz maku/ …coś tam, coś tam…/Mama będzie zła”. Skoro dała jej wolne, czemu ta dziewczyna sieje mak?
– Och, to proste – odparł Cedrick i uśmiechnął się. – Jest taka stara tradycja niziołków, że w noc pełni księżyca panny, aby znaleźć męża, sieją mak. Podobno jeśli się jakiejś poszczęści, spod ziemi wyrasta chłopiec tylko dla niej, ale to zwykłe ludowe przesądy.
– Wy, niziołki, macie dziwne piosenki.
Cedrick zachichotał pod nosem.
– Nasze piosenki to pieśni przywiązanych do ziemi pastuszków i rolników, którzy wyrażali w nich radość życia silniejszą niż u kogokolwiek innego. Ja się wychowałem w mieście, ale mój ojciec zanim się tam osiedlił, był rolnikiem. Bardzo wiele czasu upłynęło, nim przestał mówić jak ktoś ze wsi.
Winifred zdziwiła się, że rozmawiał z nią tak otwarcie o swojej rodzinie. Uczono ją, że z obcymi nie należy dzielić się takimi rzeczami. Po części dlatego, że każde słowo zostałoby wykorzystane przeciw wyznającemu anegdotkę, a po części dlatego, że mówienie przypadkowemu przechodniowi o rodzinie było u elfów równoznaczne z obnażaniem się publicznie.
Ale to nie była Taya, tylko Archemia. Tutaj można było mówić co się chce i komu się chce. Zresztą czy po tym wszystkim co widziała, mogła nazwać tego niziołka obcym? Nie znała go dogłębnie, ale też nie mogła powiedzieć, że nie znała go w ogóle. Nagle zapragnęła mu coś o sobie powiedzieć. Coś co dawno temu przekazano jej jako ważną życiową naukę.
Winifred usiadła obok Cedricka, opierając się plecami o drzewo. Spojrzała na niego, po czym przeniosła wzrok na gwiaździste niebo i po krótkiej chwili milczenia powiedziała cicho:
– Mój ojciec mówił mi, że każdy naród ma duszę. Dusza narodu wyraża się poprzez tańce, które tańczy, opowieści, które snuje przez pokolenia, historię, którą tworzy, i pieśni, które śpiewa. Mówił mi też, że muszę nauczyć się rozumieć inne narody i postarać się, aby one zrozumiały mój. Przez długi czas nie myślałam o tym, ale dzisiaj mi o tym przypomniałeś, wyjaśniając mi piosenkę swojej rasy.
– Czy mogę więc dowiedzieć się czegoś o pani narodzie, panno Winifred? – zapytał, uśmiechając się delikatnie.
Ona wahała się przez chwilę, ale kiedy tylko spojrzała znów w te przyjazne oczy i zobaczyła to coś, westchnęła tylko głęboko, oparła się bardziej o drzewo, wzięła jakąś leżącą koło niej gałązkę i obojętnym wzrokiem zaczęła kręcić jej końcem o ziemię, mówiąc przy tym:
– Właściwie nie ma tu zbyt wiele do powiedzenia. Uciekamy do Archemii przed dyktaturą w naszej ojczyźnie. Nie pierwszą i nie ostatnią. Mamy nadzieję, że tutaj będziemy żyć normalnie, ale nie jest nam to dane. Gdziekolwiek przybędziemy, spotyka nas tylko niezrozumiała pogarda. Z powodu tych wojen, oderwania od ojczyzny i tych wszystkich rzeczy, które nas spotykają na obcej ziemi, nasze piosenki są smutne. Ogólnie my jesteśmy bardzo smutni. – Odwróciła się do niego, ale zaraz znów spojrzała przed siebie. – Większość z nas lubi się szczycić naszym smutkiem i naszą chlubną przeszłością. Czasami mam wrażenie, że czekamy na to, aż zdarzy się jakiś cud i to, co kiedyś przeminęło, do nas wróci. A wtedy pokażemy tym, którzy nas znieważyli, kim naprawdę jesteśmy.
– Odnoszę wrażenie, że nie podziela pani tych nadziei – powiedział Cedrick.
– Nie – zaśmiała się pod nosem. – Nie podzielam. Bo widzisz, niziołku, elfy, które je mają, trzymają się kurczowo marzeń o powrocie do minionej chwały, ale pozwalają, aby teraźniejszość przelatywała im przez palce. Marzą o chwale, ale nie robią nic, aby ich marzenie się ziściło.
– Ach, rozumiem – odparł Cedrick i znów się uśmiechnął. Zaraz jednak posmutniał. – Mój ojciec pewnie podzielałby pani zdanie. Nigdy nie pozwolił sobie na taką apatię. Czsami żałuję, że nim nie jestem.
Winifred spojrzała na niego. Jego oczy świeciły się pod natłokiem złych wspomnień, zarówno niedawnych, jak i tych bardzo odległych. W jego głowie szczególnie często powtarzał się jeden głos. Głos człowieka, którego prześmiewcze obelgi za każdym razem pozostawiały w Cedricku ten sam ból…
Niziołek westchnął i mówił dalej:
– Niziołek nie jest nikim godnym szacunku. Co prawda zapraszają mnie do towarzystwa, ale jestem kimś w rodzaju błazna. Całe życie zmagam się z kpinami, które czasem puszczam mimo uszu, a kiedy indziej uderzają one we mnie mocniej, niż broń przeciwnika w trakcie pojedynku. Kiedyś wróciłem ze szkoły zatroskany, bo koledzy mi dokuczali. Rodzice zapytali o, co chodzi, a ja odparłem: „Niziołki są do niczego i zawsze tak będzie.” Wtedy zdenerwowany ojciec złapał mnie za kołnierz i powiedział: „Niziołki są do niczego? W takim razie jak to się stało, że możemy sobie pozwolić na ten dom, na twoją szkołę, na te wszystkie luksusy? Dorobiłem się tego wszystkiego ciężką pracą. Zdobyłem to od zera i też nie było łatwo. Skoro jestem niziołkiem, a więc jestem do niczego, jak doszedłem tak daleko?”. Ja jednak nie mam tej determinacji, co mój ojciec. Mimo, że jestem dobrym kupcem i dobrym szermierzem, nie czuję satysfakcji z tego powodu.
Przez chwilę jeszcze siedział obok Winifred, która patrzyła na niego ze współczuciem, jakiego jeszcze przed paroma minutami do niego nie czuła. Nagle podniósł się na równe nogi i ze smutnym uśmiechem dodał:
– Przepraszam, zanudzam panią takimi głupotami, a czas mija. Chyba oboje powinniśmy się położyć. Zechce mi pani towarzyszyć w drodze to gospody?
Ona tylko przytaknęła. Ruszył z miejsca i skierował się do „Sokółki”. Winifred przez chwilę wodziła za nim wzrokiem, a potem powstała i pobiegła za nim do gospody. Dopiero w środku zobaczył, że Winifred i patrzy na niego z wyrozumiałością, jakiej wcześniej u niej nie zauważył. Widok ten nieco uspokoił jego zrozpaczoną duszę, rozkołysaną przez cały ból, który w sobie przywołał przy rozmowie z Winifred. Elfka szła tuż obok niego przez „Sokółkę” i przysiadła się do niego.
Zapytał barmana o wolny pokój, a ogr odpowiedział:
– Mam jeden specjalnie dla ciebie, niziołku. Będziesz musiał go z kimś dzielić, ale myślę, że będzie dla ciebie idealny – Ogr uśmiechnął się chytrze. – Numer 12, na drugim piętrze.
– Mój pokój! – aż wrzasnęła Winifred.