[FF:Powrót do przyszłości] Jego dziedzictwo

Guten Abend, gut’ Nacht,
mit Rosen bedacht,
mit Näglein besteckt,
schlupf unter die Deck’:
Morgen früh, wenn Gott will,
wirst du wieder geweckt.

Emmett Brown miał dość przeciętny głos. Trochę fałszował, jeśli zaczął śpiewać zbyt głośno, ale jeśli tylko zachował odpowiedni ton, dało się go słuchać i to jeszcze z pewnego rodzaju przyjemnością. Klara lubiła sposób w jaki jej mąż śpiewał ich chłopcom kołysankę i często stała w korytarzu albo siedziała w fotelu, niby to zajęta swoimi sprawami, ale jednak wsłuchana w te dziwne niemieckie słowa wyśpiewywane pod melodię kołysanki Brahmsa.

Co prawda, nie rozumiała zbyt dobrze tych słów (co najwyżej domyślała się znaczenia co poniektórych), ale brzmiały całkiem ładnie. Być może połowa sukcesu polegała na tym, że próbując uśpić Julesa i Verne’a, Emmett śpiewał cicho i delikatnie. Jednocześnie była w jego głosie jakaś dziwna melancholia.

Guten Abend, gut’ Nacht,
von Englein bewacht,
die zeigen im Traum
dir Christkindleins Baum.
Schlaf nun selig und süß,
schau im Traum ’s Paradies.

Czasami Klara zastanawiała się, dlaczego śpiewał tę piosenkę akurat po niemiecku. Kiedyś nawet zapytała o to Emmetta, a on odpowiedział jej, że to jedyna wersja jaką zna. Wspominał też, że ma jakieś niemieckie korzenie, ale nie powiedział nic poza tym. Jakby się czegoś wstydził i nie chciał o tym mówić. Klara nie naciskała. Wydawało jej się, że to nie było nic wielkiego. Przecież nie mówił z mocnym, niemieckim akcentem ani nie zdradzał upodobań do piwa i golonki, nie mówiąc już o tym, że miał najbardziej anglosaskie nazwisko, jakie mogła sobie wyobrazić – Brown. W zasadzie jedynymi rzeczami, które świadczyły o pochodzeniu doktora Browna, była owa niemiecka kołysanka i jego drugie imię, zwykle ukryte za inicjałem „L” – Lathorp.

Właśnie dlatego dochodziła zawsze do wniosku, że „niemieckie korzenie” oznaczają jakąś małą, nic nieznaczącą gałązkę, jakiegoś przodka po kądzieli, który wżenił się w rodzinę i przepadł gdzieś w drugiej linii. Zresztą nie obchodziło jej to. Była szczęśliwa z Emmettem, takim jaki był, a cała reszta nie miała znaczenia.

Ale pewnego wieczora to się zmieniło i musiała spojrzeć na rodzinę męża w zupełnie inny sposób.

Tego wieczora Marty przyszedł do rodziny Brownów, aby pomóc doktorowi w pracy nad jakimś ważnym eksperymentem, wymagającym nocnego oświetlenia. Wyrwana z zasłuchania, Klara natychmiast otworzyła mu drzwi i wpuściła do środka, kładąc palec na ustach. Emmett tymczasem kończył śpiewać chłopcom kołysankę. Panująca w domu cisza sprzyjała temu, aby i Marty mógł usłyszeć słowa ostatniej zwrotki:

Guten Abend, gut’ Nacht,
mit Rosen bedacht,
mit Näglein besteckt,
schlupf unter die Deck’:
Morgen früh, wenn Gott will,
wirst du wieder geweckt.

Morgen früh, wenn Gott will,
wirst du wieder geweckt.

– Łał, nie wiedziałem, że doktor umie śpiewać – szepnął do Klary chłopak. – Co prawda, nie rozumiem ani słowa, ale on zapewne wie o czym śpiewa.

Zaraz jednak posmutniał i dodał:

– Ale z drugiej strony, pierwsza wojna światowa i te sprawy… Być może nie chce o tym myśleć.

Klara spojrzała na niego z lekkim zdziwieniem.

– O czym ty mówisz, Marty?

Podniósł brwi.

– Chyba ci o tym opowiadał, prawda? Jego ojciec przyjechał z Niemiec do Ameryki w 1905. Jego prawdziwe nazwisko rodowe to von Braun.

– Prawda – zaczęła niepewnie – mówił, że ma niemieckie korzenie, ale nic poza tym. Myślałam, że to tylko jakaś mała część jego rodziny.

– Zapewne sam bym się nie domyślił, gdyby w 1955 mi o tym nie wspomniał. Wiesz, wtedy jak znalazłem jego nagrobek i szukałem jakichś informacji o nim w 1885 roku. A potem spotkałem wujka Olivera w trakcie podróży w przeszłość. Nie miało się wątpliwości, że niemiecki jest jego pierwszym językiem, bo mówił z wyraźnym akcentem. Nawet nosił tradycyjne bawarskie portki – dodał z uśmiechem.

– A więc jego ojciec był Niemcem? – zdumiała się Klara. – Chcesz powiedzieć, że Emmett jest potomkiem imigrantów?

– Jest coś złego w byciu potomkiem imigrantów? Moja rodzina pochodzi z Irlandii. – powiedział nieco ostrzej Marty, ale wciąż cicho, aby czasem nie obudzić chłopców.

– Nie o to mi chodziło – próbowała się bronić Klara. – Po prostu… – urwała i spuściła na moment wzrok, aby po chwili namysłu dodać: – Po prostu nigdy nie mówił za wiele o swoich niemieckich przodkach, więc uznałam, że to dalecy przodkowie. – Popatrzyła mu w oczy. – Ale dlaczego jego ojciec zmienił nazwisko?

Marty wziął głęboki oddech i przeniósł wzrok na przestrzeń przed sobą. Potem znów popatrzył na Klarę i z niepewną miną powiedział:

– Powiedzmy, że Ameryka nie była zbyt miła dla Niemców, Węgrów i Austriaków podczas pierwszej wojny światowej.

– O, już jesteś, Marty. To dobrze – zdradził swoją obecność doktor Brown.

Klara i Marty nie wiedzieli, czy usłyszał cokolwiek z ich rozmowy, ale podejrzewali, że stał na piętrze jakiś czas po opuszczeniu pokoju Julesa i Verne’a. Zaczął schodzić po schodach, ciągnąc dalej:

– Wszystko gotowe do eksperymentu. Musimy tylko założyć gogle i stroje ochronne. Spokojnie – dodał z uśmiechem, widząc zmieszanie chłopaka. – Tym razem nie ma żadnego plutonu skradzionego libijskim terrorystom. – Zwrócił się do Klary: – Będziemy na parkingu Centrum Handlowego Samotna Sosna. W razie czego dzwoń. Myślę, że wrócimy za jakąś godzinę.

Życzyła im powodzenia. Pożegnali się i wyszli na dwór, zostawiając Klarę samą z jej myślami.

W tamtym momencie zdała sobie sprawę z tego, że Emmett ukrywał przed nią więcej, niż jej się zdawało. Owe „niemieckie korzenie” nagle okazały się być czymś większym. Dlaczego nie chciał o tym mówić? Jakby się nad tym głębiej zastanowić, to o jego rodzinie wiedziała strasznie mało. Wiedziała tylko, że jego ojciec był sędzią i że w wakacje Emmett mieszkał z wujkiem Oliverem, który był… nieco zwariowany. Drugiego z nich odwiedzili ostatnio Marty, Jules i Verne. Teraz Klara żałowała, że nie uczestniczyła w tej podróży.

Pomyślała, że dobrze byłoby się już przespać. Weszła na górę, do sypialni, aby się przygotować. Kiedy już miała przebrać się w koszulę nocną, jej wzrok padł na półkę, na której oboje z Emmettem trzymali różne książki. Były tam między innymi pierwsze dzieła Juliusza Verne’a, które oboje dostali albo kupili, jak również stare podręczniki i encyklopedie. Był też tam stary, poszarpany i osmolony na rogach album ze zdjęciami.

Emmett twierdził, że większość jego rodzinnych zdjęć spaliła się w tym pożarze w 1962. Udało mu się ocalić tylko ten jeden album.

Klara wyciągnęła rękę po album, a potem usiadła na łóżku i otworzyła książkę. Już na pierwszej stronie zobaczyła rodzinną fotografię, zrobioną zapewne w jakimś zakładzie, który teraz już nie istniał. Ubrani bardzo elegancko, ustawieni w dystyngowany sposób, trochę spłowiali przez czerń i biel fotografii oraz czas, który minął od momentu wykonania zdjęcia. Teść – według Emmetta miał na imię Erhardt – wydał się Klarze bardzo poważnym, surowym mężczyzną o chłodnych oczach, skrytych za okularami oraz ciemnych, przylizanych włosach i szczupłej sylwetce. Teściowa – Sara – wyglądała na sympatyczną i pełną czułości panią domu – jasne włosy upięte w kok, prosta sukienka z kołnierzem i delikatny uśmiech na okrągłej twarzy… Była bardzo ładna. Wuj Oliver zdawał się być dość osobliwym człowiekiem w średnim wieku. Gęste wąsiska i okulary grube jak denka od butelek nadawały mu wygląd ekscentryka.

A pośrodku zdjęcia, na rękach matki znajdowało się dziecko. Najwyżej trzyletnie maleństwo w krótkich spodenkach, białej koszuli i szelkach. Klara mimowolnie uśmiechnęła się i położyła dwa palce do twarzy niemowlęcia, które teraz było jej mężem. Napis na dole głosił: „Hill Valley, 12 maja, 1917”.

Posmutniała. Naraz zaczęły się kłębić w jej głowie przeróżne pytania. Jak wyglądała codzienność w domu Brownów (czy też raczej – von Braunów)? Mówili przy obiedzie po niemiecku? Praktykowali jakieś niemieckie tradycje? Czytali w oryginale Goethego, Hegla, Kanta i Schillera?

Jakie dzieciństwo miał Emmett? Czy jego ojciec zachowywał się jak pruski dowódca? I jak zareagował na to, co działo się w Europie, kiedy wybuchła druga wojna światowa? Ta słynna wojna, w której Niemcy pokazali, jakie okrucieństwo może wywołać w narodzie jeden człowiek…

A może to właśnie dlatego Emmett nie chciał mówić o swojej rodzinie. Bo wstydził się tego, co robili jego rodacy w tamtym okresie.

Zaczęła przeglądać inne zdjęcia. Do lat trzydziestych były to głównie fotografie robione w zakładzie na różne okazje – konfirmację Emmetta, śluby, na których członkowie rodziny Brownów byli świadkami; chrzciny dalekich krewnych, przyjęcia urodzinowe… Cicha kronika życia rodzinnego, której jedynymi komentarzami były daty i krótkie opisy, pozbawione głębszych wyjaśnień. Klara oglądała każdą fotografię bardzo dokładnie, próbując oszacować kto jest kim, ale kiedy na zdjęciu pojawiała się nie tylko znajoma jej czwórka, w zasadzie zalewała ją fala obcych twarzy, o których nic nie wiedziała.

Zamknęła album, ale jeszcze nie odkładała go na półkę, tylko trzymała go na kolanach i rozmyślała o wszystkim, czego się dowiedziała w ciągu tych kilku minut. Marty powiedział, że w okresie pierwszej wojny światowej imigranci z Węgier, Austrii i Niemiec nie byli dobrze traktowani w Ameryce. Klara, oczywiście, zapoznała się z historią dwudziestego wieku, ale pierwsza wojna światowa kojarzyła jej się tylko z manewrami wojsk podzielonych na dwa obozy i późnym przystąpieniem Ameryki do działań zbrojnych. Rozdział o doli imigrantów jakoś jej umknął.

Podniosła się na równe nogi, odłożyła album na półkę i wzięła podręcznik do historii. Od razu znalazła rozdział poświęcony pierwszej wojnie światowej i zaczęła szukać jakichś wieści dotyczących sytuacji Ameryki przed przystąpieniem do wojny, ale kilka kartek było powyrywanych, a te, które pozostały, dotyczyły przede wszystkich działań zbrojnych na frontach Europy. Klara westchnęła i wyciągnęła encyklopedię. Znalazła hasło: „pierwsza wojna światowa”, ale tam również nie było nic o imigrantach, tylko ogólnikowo o samym konflikcie. Pomyślała, że mogłaby jeszcze sprawdzić „migrację” w nadziei, że znajdzie tam jakieś dane na temat historii zjawiska w Ameryce, ale doszła do wniosku, że to nic nie da.

Nagle zaświtał jej w głowie pewien pomysł. Skoro źródła historyczne nie chciały jej pomóc, sama musiała dowiedzieć się prawdy. Postanowiła wziąć Deloreana i wybrać się do dnia, w którym zrobiono jedną z rodzinnych fotografii Brownów. I już wiedziała którą. Kilka minut później, ubrana w strój z epoki – prostą, białą koszulę, szeroką, granatową spódnicę i mały kapelusik na głowie – Klara, zamknęła dom na klucz (podejrzewała, że i tak pewnie wróci kilka sekund po wyjeździe, więc nie musiała martwić się o dzieci), weszła do samochodu i ustawiła datę 12 maja 1917.

Była trochę podenerwowana tym, co miała za chwilę zrobić. Nie chodziło o to, że sama wybierała się w podróż w czasie, bo robiła to tyle razy, że wiedziała jak postępować, aby nie narobić bałaganu. Specjalnie wybrała rok, w którym Emmett już był na świecie, aby czasem nie sprawić, że się w ogóle nie narodzi.

Denerwowała się z zupełnie innego powodu. Miała spotkać się z rodziną swojego męża. Oczywiście, nie powie im kim jest. Zapewne w ogóle nie  pokaże im się na oczy, tylko rozejrzy po okolicy. Z drugiej strony bardzo chciała znaleźć się w ich domu i zobaczyć jak tam jest…

No nic. Zobaczy się. Najważniejsza była dyskrecja i ostrożność. Klara nacisnęła pedał gazu, nabrała prędkości i wyruszyła do Hill Valley w roku 1917.


Zaparkowała w starej stodole, która miała w przyszłości należeć do Peabody’ch, ale teraz stała pusta. Następnie Klara wyszła na zewnątrz i zaczęła iść ścieżką w stronę miasta. Było południe, słońce świeciło na niebie. Czuła jak wiał lekki zefirek, unosząc w powietrzu woń kwiatów i ziół. Po kilku minutach podróży piechotą na drodze pojawił się jakiś mężczyzna, siedzący na wozie z napisem: „Dostawy handlowe Hill Valley”.

– Przepraszam, że przeszkadzam – zapytał, jadąc tuż obok Klary. – Zobaczyłem panią, idącą tą drogą, i pomyślałem, że zmierza pani do miasta.

Klara rozpoznała w nim Williama McFly’a. Wyglądał zupełnie jak Marty, tylko ubrany w koszulę i szelki. Uśmiechnęła się i odpowiedziała:

– Tak, ma pan rację. Muszę coś załatwić w Hill Valley.

– Proszę mi wybaczyć śmiałość, ale również jadę w tę stronę i tak się zastanawiam, czy nie zechciałaby pani, aby ją podwieźć.

Znów się uśmiechnęła. Zapewne, gdyby to był jakiś inny mężczyzna, miałaby wątpliwości, czy przyjąć jego propozycję, ale miała przed sobą McFly’a. Mogła się spodziewać słabego charakteru, jak u George’a McFly’a albo wybuchowego temperamentu Marty’ego, jednak żaden McFly, którego spotkała albo o którym jej opowiadali Emmett i jego młody przyjaciel, nigdy nie zachowywał się nieprzystojnie wobec kobiety.

Tak więc przystała na propozycję Williama i z jego pomocą zajęła miejsce obok niego na wozie. Przez chwilę siedzieli tak w milczeniu. A potem mężczyzna najwyraźniej zapragnął przerwać niezręczną ciszę i zacząć jakąś miłą konwersację, bo nagle ją zagadnął:

– Mam nadzieję, że ta wojna w Europie się szybko skończy. Wszyscy mamy jej już serdecznie dość.

– Nie liczyłabym na to – odparła Klara, uśmiechając się nerwowo. – Wydaje mi się, że potrwa jeszcze parę ładnych lat.

– Zapewne ma pani rację, ale pomarzyć zawsze można. – Zmienił temat: – Cóż takiego wzywa panią do miasta, że idzie tam pani piechotą i do tego sama?

Klara zawahała się przed odpowiedzią. Miała mu opowiedzieć o tym, że szuka von Braunów? To mogłoby być ryzykowne. Z drugiej strony, mógł coś o nich wiedzieć. Ale co, jeśli w ogóle ich nie znał? Chwileczkę…

Nagle przyszedł jej do głowy pewien pomysł. Spojrzała na Williama McFly’a i oświadczyła:

– Szukam porady prawnej. Zna pan może jakiegoś dobrego prawnika, który mógłby mi jej udzielić za przystępną cenę?

– Przykro mi. Nie znam nikogo takiego. Jest kancelaria adwokacka, ale oni biorą bardzo duże pieniądze.

– A jak tam z waszym sędzią? Dobrze się sprawuje? Pewnie nawet w taki piękny dzień ma pełne ręce roboty.

– Nie wiem, co stary Strickland robi w wolnym czasie, ale zapewne to samo, co w pracy: oskarża wszystkich o moralną zgniliznę.

Brwi Klary podniosły się nieznacznie.

– A pozostali sędziowie?

– Zobaczymy jak jakiegoś przyślą. Niełatwo się pracuje ze Stricklandem. Współczuję jego asystentowi. Biedny Erhardt Brown…

Klara popatrzyła na swojego rozmówcę.

– Robi całą tę szaloną robotę dla sędziego, a ten daje mu wolne tylko raz na dwa miesiące, nie licząc świąt. Jeszcze biedak mówi w taki dziwny sposób… Mam nadzieję, że Strickland nie uzna go za niemieckiego szpiega.

Szpiega? – chciała zapytać Klara, ale nie zdążyła, bo William mówił dalej:

– To ciężko pracujący, młody człowiek, oraz odpowiedzialny mąż i ojciec, ale wyraźnie nie-Amerykanin. Wciąż się uczy angielskiego, jednak choć wiele rozumie i mówi całkiem nieźle, ciągle słychać ten jego akcent.

– Widzę, że bardzo dobrze pan go zna – zapytała ostrożnie jego pasażerka.

– To małe miasteczko. Wszyscy się znają, mniej lub bardziej. – Odwrócił się do niej i uśmiechnął.

Wjechali na plac miejski. William pomógł Klarze zejść z wozu, pożegnał się i pojechał w swoją stronę. Plac wyglądał zupełnie inaczej, niż Klara go zapamiętała z 1985 czy nawet z 1885. Zamiast asfaltu, jezdnie i drogi wybrukowane były szarymi kamieniami. Nie było kina, myjni samochodowej ani baru Lou (jak również stojącego w jego miejscu saloonu), za to był bank, sklep z ubraniami, lodziarnia i zakład fryzjerski. No i budynek sądu, który górował nad placem od 1885 ze swoim słynnym zegarem. Na zielonym trawniku pośrodku placu stało stoisko werbunkowe do armii, a kilka metrów dalej znajdowała się budka Czerwonego Krzyża, gdzie jakieś dwie kobiety zbierały pieniądze i rozdawały ulotki.

W pierwszej chwili Klara nie wiedziała, co robić. Usiadła na ławce i zaczęła się zastanawiać na tym, gdzie mogłaby poszukać Brownów. Potrzebowała jakiegoś punktu zaczepienia. W zasadzie nie wiedziała zbyt wiele o zdarzeniach tego dnia. Wiedziała tylko, że zrobili sobie zdjęcie. Ale gdzie? Może powinna spytać kogoś o zakład fotograficzny.

Ludzie, którzy ją mijali, sprawiali, że czuła się jakby była znów w dziewiętnastym wieku. Było coś kojącego i swojskiego w długich sukienkach kobiet i eleganckich garniturach mężczyzn, oraz w tym, że nie było tam żadnych samochodów i dziwacznych budynków. Czasami, żyjąc w latach osiemdziesiątych dwudziestego wieku, Klara czuła tęsknotę za światem, który znała i który opuściła. Mimo że technika czyniła wszystko prostsze, Klara miała wiele razy ochotę przenieść się znów do dziewiętnastego wieku. Rok 1917 był pod pewnymi względami podobny do jej czasów, nie mówiąc już o tym, że Hill Valley było o wiele bardziej cywilizowane, niż w 1885, kiedy była w tym miejscu tylko garstka budynków, piach i kurz. Poza tym był bardzo ładny dzień – słońce świeciło, było ciepło i miło.

Jej wzrok padł na lodziarnię. Pomyślała, że skoro już tu jest, to mogłaby kupić sobie lody, a przy okazji wypytać o zakład fotograficzny. Podniosła się z ławki i skierowała w tamta stronę. Przeszła przez ulicę i weszła do środka. Lodziarnia wydawała się przestronna – zmieściło się tam z sześć stolików. Ściany pokryte były drewnianymi panelami. Zdobiły je pejzaże, karykatury i plakaty reklamowe. Za ladą z metalowymi pojemnikami stała kobieta w białym fartuchu i czepku, która właśnie podawała jakiejś parze puchary z – wnosząc po zielonym kolorze – pistacjowymi gałkami lodów.

Klara podeszła do lady i przyjrzała się oferowanym smakom, ale jej wzrok padł na wiszący koło drzwi plakat przedstawiający mężczyznę w szarym mundurze i charakterystycznym hełmie ze szpicem. Mężczyzna nachylał się nad bezkresnym morzem, jakby się przyczajał. Bagnet trzymanego w prawej ręce karabinu był zakrwawiony, tak samo jak place lewej ręki. Napis pod spodem głosił: „Odeprzyj Huna obligacjami wojennymi”. Klara prychnęła śmiechem. To miał być Hun? Kiedy ona myślała o Hunach, stawał jej przed oczami niski Azjata, a nie niemiecki żołnierz.

Po chwili jednak spoważniała. Ten Niemiec na plakacie wyglądał jak demon. To zrozumiałe. Ameryka toczyła wojnę z Niemcami. Trzeba było przekonać obywateli do tego, aby wspierali wysiłek wojenny. Z drugiej strony wiedza, że rodzina Emmetta pochodzi z Niemiec, sprawiała, że na widok tego plakatu Klarę przeszły ciarki.

Przeniosła wzrok na lody, chcąc wybrać smak, a wtedy usłyszała dźwięk otwieranych drzwi. Mimowolnie spojrzała za siebie i nagle oniemiała. Nie mogła uwierzyć własnym oczom i własnemu głupiemu szczęściu.

Stali tam, wyjęci jak ze zdjęcia. Tylko tym razem mogła przekonać się, że przyszły sędzia Brown miał kasztanowe włosy i ubrany był w granatowy garnitur. Jego żona była blondynką, ubraną w jasnoniebieską sukienkę. Trzymała za rękę ubranego w czarne spodenki synka. Wujek Oliver prezentował się bardzo jaskrawo na ich tle. Nie tylko był ognistym rudzielcem, ale także nosił zielony garnitur.

Klara szybko zdała sobie sprawę z tego, że się gapi, więc przeniosła wzrok na ścianę.

– Witam, państwo Brown – powiedziała sklepikarka, a oni przytaknęli głowami. Tylko wujek Oliver pomachał do niej z uśmiechem.

– Gute… Au! – zaczął, ale ojciec Emmetta szybko stanął mu na stopie.

Następnie złapał go za ramię i z nerwowym uśmiechem powiedział do żony:

– Kochanie, ty i Emmett zastanówcie się jakie chcecie lody, a ja i Oli wyjdziemy się przewietrzyć.

Klara musiała przyznać, że rzeczywiście słychać było jego mocny, niemiecki akcent.

Pani Brown przytaknęła na propozycję męża i natychmiast podeszła wraz z synem do lady. Tymczasem pan Brown wyprowadził krewnego za drzwi i skręcił w bok. Klara wodziła za nimi wzrokiem i postanowiła zobaczyć o co chodzi.

– Przepraszam – zwróciła się do sklepikarki. – Zaraz wracam. Chyba zobaczyłam znajomego. Może pani zająć moje miejsce – dodała na prędce do Sary.

Wyszła szybkim krokiem z lodziarni. W mgnieniu oka zobaczyła zaułek pomiędzy sklepem a jakimś innym budynkiem i usłyszała dochodzące z niego szepty. Ostrożnie podeszła bliżej (ale tylko dwa kroki, na wypadek gdyby Sara Brown ją obserwowała) i wsłuchała się w niemiecki dialog.

– Du bist ein idiot, Oli[1] – powiedział Erhardt Brown.

– Was? Es ein Fehler gewesen[2] – tłumaczył się wuj Oliver.

– Wir können nicht Deutsch sprechen. Nicht öffentlich, enzig im der Haus[3] – ganił go krewny.

Przez kilka sekund trwała cisza, a potem wujek Oliver odparł:

– Ja, du recht behaltest. Entschuldigung dich. Ich umsichtig werde.[4]

Klara żałowała, że nie miała tych tłumaczących słuchawek, które jej mąż zabrał ze sobą do starożytnego Rzymu. Musiała zdać się na własną intuicję. A intuicja podpowiadała jej, że awantura dotyczyła tego, co wujek Oliver miał powiedzieć do sklepikarki. Słowo „können” brzmiało zupełnie jak angielskie „móc”, a „Haus” przywodziło Klarze na myśl wyraz „dom”. Czy mogło chodzić o to, że mogli mówić po niemiecku tylko w domu, a nie na ulicy?

Przeczuwając, że zaraz będą wracać do lodziarni, Klara szybko weszła pierwsza i stanęła za Sarą Brown. Wkrótce panowie przekroczyli próg lodziarni i dołączyli do Sary i Emmetta. Chłopiec właśnie przyglądał się kolorowym lodom, najwyraźniej nie mogąc się zdecydować. Był podekscytowany, wręcz podskakiwał z rękoma opartymi na oddzielającej go od lodów szybie. Zamiast jednak wołać na całe gardło: „Mamo, mamo, ja chcę te!”, pociągnął matkę za rękę, a ona zniżyła się do jego poziomu i wysłuchała, co miał jej do powiedzenia na ucho. Po chwili pokręciła głową i też coś do niego szeptała.

– Czy już się zdecydował? – spytał wujek Oliver, uśmiechając się.

– Nie – odparła Sara, również z uśmiechem, i wyprostowała się. – Nadal nie wie, czy chce lody orzechowe z waniliowymi, czy też raczej truskawkowe ze śmietankowymi.

Dziwna rzecz: kiedy Erhardt mówił po angielsku, jego akcent nadawał mu powagi i surowości. Kiedy zaś odzywała się Sara, nawet z akcentem wydawała się osobą miłą i łagodną.

– Pospiesz się, bo wybiorę ci najgorszy smak jaki miałeś w ustach – powiedział do syna Erhardt i wyszczerzył zęby w złośliwym uśmieszku.

Emmett w końcu się zdecydował i powiedział matce na ucho. Niebawem nie tylko on, ale także cała reszta rodziny wzięła swoje lody i usiadła w głębi lodziarni. Mały zaczął jeść w ciszy lody, a jego ojciec, matka i wuj – rozmawiać cicho na jakiś temat. Po ich żywej mimice twarzy Klara domyśliła się, że konwersacja, którą toczą, musi mieć bardzo zajmujący temat.

– A co dla pani? – wyrwała ją z zapatrzenia sklepikarka, w której głosie słychać było już irytację.

– Oh… wanilia i truskawka – powiedziała szybko Klara.

Podczas gdy kobieta realizowała jej zamówienie, ona znów spojrzała na Brownów. Mały Emmett właśnie nabrał sobie bardzo duży kawałek lodów, który w połowie drogi do jego ust spadł na jego białą koszulę. Wuj Oliver się zaśmiał, Erhardt spojrzał na syna surowym wzrokiem, a Sara wzięła serwetkę i zaczęła wycierać plamę na ubranku chłopca. Ot, normalna scena z życia rodzinnego. Jules i Verne też się często brudzili przy jedzeniu lodów, z tym że Emmett zawsze wyciągał z kieszeni jakiś odplamiający wynalazek.

– Pani lody – powiedziała sklepikarka.

Klara zapłaciła, wzięła puchar z deserem i rozejrzała się za jakimś miejscem. W zasadzie chętnie przysiadłaby się do Brownów i spróbowała z nimi porozmawiać, ale raz, że byłoby to niegrzeczne z jej strony, dwa – mogłaby niechcący zrobić albo powiedzieć coś, co zakłóciłoby ciągłość wydarzeń; i trzy – wszystkie krzesła przy ich stoliku były już zajęte i gdyby się teraz wprosiła, zrobiłoby się ciasno. Ale za nimi był wolny stolik. Nie za daleko od nich i nie za blisko. Toteż Klara zaczęła iść w tamtą stronę.

Zaraz jednak drzwi się otworzyły i usłyszała za sobą głos Williama McFly’a:

– O, to pani!

Odwróciła się, a pradziadek Marty’ego podszedł do niej. Ludzie w lodziarni, którzy na jego widok przerwali swoje sprawy, teraz do nich powrócili.

– I jak? Znalazła pani to, czego szukała? – spytał. Nagle jego wzrok padł na Brownów. – Ma pani szczęście. Erhardt tu jest. Może pani go zapytać o radę.

– Nie sądzę, aby… – zaczęła, ale on szybko przedarł się do stolika Brownów.

– Hej, Erhardt – odezwał się do niego. Erhardt podniósł na McFly’a wzrok, zdradzający jego niechęć do rozmowy. William się jednak nie przejął. – Ta pani przyjechała do miasta po poradę prawną.

– Jest kancelaria adwokacka. Ja mam dzisiaj wolne – odparł stanowczo Erhardt.

– Racja, panie McFly – wtrąciła Klara. – Pan Brown pewnie chciałby spędzić ten dzień ze swoją rodziną.

William podniósł brwi, zdradzając lekkie zdziwienie. Klara zdała sobie sprawę, że popełniła błąd, wymieniając jego nazwisko. Przecież jej go nie zdradził. Teraz mogła mieć tylko nadzieję, że William McFly dojdzie do wniosku, że jednak to zrobił, tylko zapomniał.

– W każdym razie – próbowała ratować się dywersją – ta sprawa, z którą przyszłam, okazała się nie być aż tak ważna.

– Ależ pani przeszła taki szmat drogi… – powiedział William.

– Pomyślałam, że skoro już jestem w mieście, mogę skorzystać z tutejszych atrakcji. – Uśmiechnęła się nerwowo. – W każdym razie nie chcę przeszkadzać państwu Brown. Proszę nie zwracać na mnie uwagi.

Jej wzrok padł na Emmetta. Chłopiec nie zwracał uwagi na dziwną panią, bo zajęty był dokańczaniem swoich lodów, ale Klara bała się tego, że ją zapamięta. To mogłoby zaowocować w przyszłości różnymi niemiłymi konsekwencjami.

Bez słowa usiadła w miejscu, które sobie wcześniej upatrzyła. Ręce prawie już skostniały jej od ciągłego trzymania pucharu z lodami, toteż poczuła ulgę, kiedy tylko postawiła go na stoliku. William McFly stał przez chwilę, najwyraźniej nie wiedząc co ze sobą zrobić, kiedy nagle do lodziarni wkroczył jakiś młokos i zawołał w jego stronę:

– Hej, McFly!

Klara od razu rozpoznała w nim rysy Tannenów. Wyglądał na jakieś piętnaście-szesnaście lat, pod nosem rósł mu – na razie mizerny – wąs. Jego głos przechodził właśnie mutację, a ubranie było znoszone i brudne.

William odwrócił się w jego stronę i beznamiętnym tonem powiedział:

– Dla ciebie „pan McFly”, Irving. Nie nauczono cię szacunku dla starszych?

Irving Tannen? Czy to nie było prawdziwe nazwisko Kida Tannena? Tego, który terroryzował Hill Valley w 1931? Teraz zapewne był tylko początkującym gangsterem, być może drobnym złodziejaszkiem. W każdym razie nie można było się po nim spodziewać niczego dobrego. Nagle w lodziarni zrobiło się tłoczno.

Klara obserwowała jak Kid podchodzi do Williama i z bezczelnym uśmieszkiem mówi:

– O przepraszam, panie McFly. Zapomniałem, że chłopak na posyłki jest bardzo szlachetną i godną szacunku profesją.

– Sam jesteś leniem, więc nie masz prawa oceniać innych, chłopcze – odezwał się Erhardt Brown. – Nie dajesz pożytku społeczeństwu, więc trzymaj język za zębami.

– Ach tak? – Irving oparł ręce na stoliku Brownów i pochylił się nad Erhardtem. Jego twarz przybrała bardziej poważny wyraz. Zaczął mówić cichym, przerażającym tonem: – Myślisz, że jak zmieniłeś nazwisko, to już jesteś Amerykaninem. Otóż nie, von Braun. Zawsze pozostaniesz szkopem. – Odszedł o dwa kroki i powiedział nieco głośniej: – Skąd mamy wiedzieć, że nie działasz na dwa fronty i nie sprzedajesz naszych tajemnic przyjaciołom za oceanem?

– Bo mieszka tutaj od 1905 i ciężko pracuje dla dobra naszego miasta – bronił Erhardta William. – Pomaga naszemu sędziemu i służy darmową poradą prawną. To uczciwy człowiek i jeśli jeszcze raz go znieważysz, dostaniesz w pysk.

Jedząc lody i przyglądając się tej scenie, Klara czuła wielki smutek. Brownowie przyszli tutaj, aby spędzić miły, rodzinny dzień, a Irving wszedł i ich obrażał. Dlaczego wszyscy Tannenowie musieli psuć ludziom zabawę? Dlaczego raz nie mogli zostawić porządnych obywateli w spokoju?

– Jeśli jeszcze nie zauważyłeś, McFly, toczymy wojnę z Niemcami. Po czyjej jesteś stronie? Naszej czy ich?

– Po tej właściwej. Wynoś się stąd.

Spojrzała na Brownów. Oliver spuścił wzrok na podłogę, Sara tuliła do siebie Emmetta, który wyglądał na skołowanego całą sytuacją, a Erhardt tylko patrzył beznamiętnie na scenę przed sobą. Klara zastanawiała się, co też musiał teraz myśleć. Czy żałował, że wyszedł z domu? Czy żałował tego, że przyszedł do tej lodziarni? Czy żałował przyjazdu do Ameryki?

Klara popatrzyła na Emmetta. Chłopiec wtulił się mocniej w matkę, a na jego twarzy malowało się przerażenie. To był jej przyszły mąż. Małe, kruche dziecko, które było światkiem tego, jak mieszano jego ojca z błotem. Za osiem lat przeczyta dzieła Juliusza Verne’a i postanowi zostać naukowcem. Za kilkanaście następnych lat wpadnie na pomysł kompresora czasu, aby w wieku sześćdziesięciu lat skonstruować Deloreana i przenieść się w czasie. Trafi do roku 1885, uratuje jej – Klarze – życie, zakochają się w sobie i będą mieli dwóch wspaniałych synów. Ale teraz wydawał się jej taki bezbronny, taki przerażony…

Nagle Erhardt podniósł się z krzesła. Jego twarz wciąż była poważna, ale Klara miała wrażenie, że walczył ze sobą, aby nie wybuchnąć. Tannen i William spojrzeli na niego ze zdziwieniem, to samo jego rodzina.

– Saro, Olivierze, chodźmy stąd – powiedział krótko.

Wszyscy troje wstali i ruszyli za głową rodziny w stronę wyjścia.

– Uciekasz, von Braun?! – zawołał za nim Irving.

– Erhardt, zaczekaj! – dodał William.

Pan Brown nawet się do nich nie odwrócił. Po prostu wyszedł wraz z rodziną i skierował się przed siebie. Przez chwilę korciło Klarę, aby za nimi pobiec i jakoś ich pocieszyć, ale postanowiła tego nie robić. Nie wiedziałaby, czy to, co by powiedziała, nie zmieniłoby historii.

Poza tym nie musiała za nimi biec, bo William McFly sam to zrobił. Obserwowała jak za oknem zatrzymuje ich i coś im mówi, oni uśmiechają się przyjaźnie, ale potem uśmiech Erhardta przybiera bardziej gorzki wyraz. Ściska jego rękę i coś odpowiada. Prawdopodobnie dziękuje mu za dobre słowo. A potem odchodzi wraz z Sarą, Emmettem i Oliverem w swoją stronę.

Irving także opuścił lodziarnie, najwyraźniej nie mając tam nic do roboty. Klara postanowiła wracać do domu. Wyszła na zewnątrz i od razu odnalazła Williama.

– Może mnie pan podwieźć do domu, panie McFly? – spytała, kiedy tylko do niej podszedł.

Zgodził się i natychmiast zaprowadził ją do swojego wozu. Pomógł jej wejść i ruszyli w drogę. Przez jakiś czas milczeli, ale kiedy tylko opuścili teren miasta, William wreszcie się odezwał:

– Wie pani. On to zrobił, aby chronić swoją rodzinę.

Rzuciła mu pytające spojrzenie. Nawet się do niej nie odwrócił.

– Erhardt. Zmienił nazwisko na „Brown”, aby chronić rodzinę. Nie chciał, aby byli prześladowani za to, że są Niemcami. Zrobił to zwłaszcza dla syna. Malec ma tylko trzy lata i nie rozumie, dlaczego nie może mówić po niemiecku poza domem ani dlaczego czasem ktoś spogląda na nich krzywo. Erhardt musiał pokazać, że jest Amerykaninem, a nie Niemcem. Wie, pani – spojrzał na nią, a potem znów na drogę – ja jestem z pochodzenia Irlandczykiem. Nie wiem, czy byłbym w stanie wyprzeć się własnych korzeni, gdyby zaszła taka potrzeba.

Klara wciąż miała przed oczami scenę z Irvingiem Tannenem i przerażoną twarz Emmetta; karykaturalne przedstawienie niemieckiego żołnierza na plakacie propagandowym, a także Erhardta i wujka Olivera mówiących szeptem w ojczystym języku. Przybyła tutaj dowiedzieć się czegoś o rodzinie Emmetta i dlaczego zmienili nazwisko. Teraz już wiedziała. I ta wiedza sprawiała, że chciało jej się płakać.

William odstawił ją tam, gdzie chciała, a kiedy tylko zniknął na horyzoncie, weszła do Deloreana i powróciła do domu dokładnie o tej samej godzinie, o której wyruszyła. Weszła do środka, a potem po schodach, kierując się do sypialni. Zanim jednak zdążyła tam wejść, zamek w drzwiach frontowych zazgrzytał i do domu wszedł Emmett. Najwyraźniej Marty powrócił już do siebie, bo doktor Brown nie żegnał się z nim, tylko zamknął za sobą drzwi. Kiedy podniósł wzrok i zobaczył swoją żonę, na jego twarzy pojawiło się zdziwienie.

– Nie śpisz, kochanie? – spytał.

– Nie, nie mogłam zasnąć – odparła z lekkim uśmiechem. – Jak poszedł eksperyment?

– Pozostawiliśmy wielką dziurę na środku parkingu, ale eksperyment chyba się udał – odrzekł i również się rozpromienił. A potem ziewnął i dodał: – Czas chyba się położyć.

– Tak, czas się położyć – powiedziała Klara.

Wszedł na schody i zaraz znów spojrzał na żonę ze zdziwieniem.

– Zmieniłaś strój? Przysiągłbym, że kiedy wychodziłem, byłaś w innej sukience.

– Chciałam sprawdzić, czy ta jeszcze dobrze na mnie leży – skłamała, a on rzucił jej podejrzliwe spojrzenie.

– Nieważne. Chodźmy spać – powiedział tylko.

Wspiął się na szczyt schodów i skierował się do sypialni. Klara poszła za nim. W milczeniu przebrali się do snu i weszli do łóżka. Emmett zgasił światło i zamknął oczy, ale Klarze jeszcze nie chciało się spać. Jasne, była zmęczona tą całą podróżą w przeszłość, ale z drugiej strony wewnętrzny tumult nie pozwalał jej zasnąć. Położyła się na boku i popatrzyła na swojego męża. Emmett otworzył jedno oko, potem drugie i oparł się na łokciach.

– Coś nie tak? – zapytał. – Nie możesz spać?

Zawahała się na moment. Nie chciała mu mówić o tym, że właśnie wróciła z roku 1917 i że była świadkiem nieprzyjemnego incydentu w lodziarni. Przynajmniej nie dzisiaj. Dzisiaj miała zbyt wielki mętlik w głowie, aby przeprowadzać z nim tę rozmowę.

– Chodź tu do mnie – powiedział nagle i się uśmiechnął.

Nie mówiąc ani słowa położyła się bliżej niego. Objął ją jednym ramieniem i przycisnął do siebie, ona również go objęła. Kiedy tak leżeli sobie we dwoje w małżeńskim łożu, Klara usłyszała dźwięk, który przyprawił ją o ból serca.

Guten Abend, gute Nacht,
Mit Rosen bedacht,
Mit Näglein besteckt,
Schlupf’ unter die Deck’,

Oczy zaszkliły się w ciemnościach, ale jej mąż tego nie zauważył. Śpiewał dalej, jakby śpiewał swoim synom, a Klara wyobraziła sobie Sarę Brown nucącą tę samą kołysankę trzyletniemu Emmettowi. Zapewne robiła to w taki sam, delikatny, melancholijny i pełen miłości sposób.

Morgen früh, wenns Gott will,
wirst du wieder geweckt.

Morgen früh, wenns Gott will,
wirst du wieder geweckt.

Słowa kołysanki wymieszały się ze wspomnieniami z niedawnej przygody Klary. Poczuła jak łzy spływają jej po policzku.

Jeszcze biedak mówi w taki dziwny sposób… Mam nadzieję, że Strickland nie uzna go za niemieckiego szpiega…

Guten Abend, gut’ Nacht,
von Englein bewacht,

„Odeprzyj Huna obligacjami wojennymi.”

die zeigen im Traum
dir Christkindleins Baum.

Myślisz, że jak zmieniłeś nazwisko, to już jesteś Amerykaninem. Otóż nie, von Braun. Zawsze pozostaniesz szkopem…

Schlaf nun selig und süß,
schau im Traum ’s Paradies.

Schlaf nun selig und süß,
schau im Traum ’s Paradies…

Zmienił nazwisko na „Brown”, aby chronić rodzinę. Nie chciał, aby byli prześladowani za to, że są Niemcami. Zrobił to zwłaszcza dla syna…

Guten Abend, gute Nacht,
Mit Rosen bedacht,
Mit Näglein besteckt,
Schlupf’ unter die Deck’

Wie, pani, ja jestem z pochodzenia Irlandczykiem. Nie wiem, czy byłbym w stanie wyprzeć się własnych korzeni, gdyby zaszła taka potrzeba.

Teraz, kiedy o tym myślała, współczuła mu. Ta piosenka była jedyną rzeczą przypominającą o jego niemieckim dziedzictwie. Historia zmusiła Erhardta von Brauna do wyrzeczenia się własnej narodowości i do przyjęcia obcego nazwiska. Zapewne wiele razy, kiedy jemu albo komuś z jego rodziny wymsknęło się coś po niemiecku, bał się, że ktoś ich usłyszy i zrobi im coś złego. Nie był na tyle silny i odważny, aby otwarcie się temu przeciwstawić. Nie był w stanie powiedzieć nieufnym sąsiadom: „Tak, jestem Niemcem. Jestem z tego dumny.”

Nagle Emmett przerwał śpiew i spojrzał na żonę.

– Klaro, czy ty płaczesz?

Przetarła szybko oczy i podniosła na niego wzrok. Uśmiechnęła się.

– Nie, skąd – odparła, po czym dodała szybko: – Ładna ta kołysanka. Powiesz mi kiedyś, co znaczą jej słowa?

– Wiem, że „Guten Abend” znaczy „dobry wieczór”, a „Gute Nacht” to „dobranoc”, ale nic poza tym. Chcesz, to się jutro dowiem. Teraz nie mam siły.

– Masz rację. – Klara nagle odczuła ogrom swojego zmęczenia. – Dzisiaj jest już za późno.

Pocałowała go w policzek i zamknęła oczy.

– Gute Nacht– szepnęła.


[1]”Jesteś idiotą, Oli.” (to było proste)
[2]”Co? To była tylko pomyłka.”
[3]”Nie możemy mówić po niemiecku. Nie publicznie, tylko w domu.”
[4]”Tak, masz rację. Przepraszam, będę ostrożniejszy.”

Leave a Reply