Bez kategorii

Miłość van Hoovena – Rozdział 8

– Kto? Kiedy?! – wykrzyknął Cedrick.

Markus zamknął oczy i westchnął, po czym popatrzył na Cedricka i odpowiedział:

– Chyba Moon – Spuścił wzrok i zaczął opowiadać: – Następnego wieczoru po waszym odejściu, kiedy wracałem od pierwszego od wielu dni pacjenta, zauważyłem, że w mojej dzielnicy coś się pali. Dopiero kiedy pobiegłem tam, zrozumiałem, że to mój dom. Życzliwi sąsiedzi próbowali go gasić, ale i tak po mojej praktyce pozostały tylko zgliszcza.

Zakrył twarz dłońmi. Szlochał. Cedrick podał jego marynarkę Gilbertowi, a sam uścisnął przyjaciela.

– Pięć lat! – załkał Markus. – Pięć lat oszczędzania, aby ją wybudować! A w ciągu jednej nocy obróciła się w proch!

– To wszystko moja wina – powiedział smutno Cedrick.

– Nie, ty akurat nic złego nie zrobiłeś – odparł Markus. Przez chwilę na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech, ale zaraz doktor dodał nieco smutniej: – Nie mam już nic, oprócz podstawowych przyrządów medycznych i rewolweru. Przyjechałem pociągiem do ciebie za ostatnie pieniądze. Proszę cię, przygarnij mnie na jakiś czas.

– Zostań jak długo chcesz – oświadczył Cedrick i spojrzał na doktora przyjaźnie. – Musi ci być zimno. Gilbercie… – zwrócił się do służącego, który wyprzedził jego prośbę:

– Zaraz przygotuję panu Wilmutowi trochę zupy.

Poszedł do kuchni. Winifred nie mogła się nadziwić jak szybko wszystko zostało załatwione. Najpierw Cedrick poszedł z Markusem na górę i pokazał mu jeden pokój po lewej, który odtąd miał być sypialnią doktora. Tam przygotował mu czyste i suche ubranie. Tymczasem Gilbert postawił zupę na stole w salonie. Niebawem Markus zszedł na dół i mógł zasiąść do stołu i coś zjeść.

Cedrick również usiadł przy stole. Podczas gdy sam poszkodowany jadł w ciszy ogórkową, on starał się go pocieszyć po tak potwornym przeżyciu jak utrata domu.

– Widzisz, teraz wyrównamy rachunki – odezwał się dziarsko Cedrick i poklepał po plecach Markusa, który spojrzał na niego ze zdziwieniem. Cedrick od razu wyjaśnił: – Pamiętasz? Ty mnie przechowałeś u siebie w domu. Teraz ja przechowam ciebie.

– Postaram się nie być ciężarem – oznajmił Markus.

– Wiem, ale nie myśl o tym. – Cedrick posmutniał. – Musisz się pozbierać.

– Przepraszam, że cię w ogóle nie uprzedziłem, ale kiedy tylko przyszło mi do głowy po paru bezczynnych nocach w „Sokółce”, że mógłbym do ciebie pojechać, działałem pod wpływem jakiegoś szalonego impulsu. Powiedziałem znajomym abolicjonistom, że muszę zniknąć na pewien czas, przygotowałem się do drogi i ruszyłem do Belvazy. W pośpiechu nie pomyślałem o tym, że mógłbym do ciebie zadzwonić albo wysłać ci telegram. Jeszcze raz bardzo cię przepraszam.

– Nie przepraszaj, miło cię widzieć po tak długiej rozłące. Przyjaciół nigdy nie jest za wiele.

Na twarzy Markusa zajaśniał uśmiech wdzięczności. Postanowił zmienić temat:

– A co u ciebie? Widzę, że sińce po pięści Moona zniknęły już całkiem.

– Wiesz, nie miałem czasu przejrzeć się w lustrze. Sam wróciłem do domu przed paroma godzinami.

– Rozumiem. Nie będę więc pytał jak z twoją firmą – zaśmiał się, ale zaraz spoważniał. – A jak tam Winifred?

Cedrick wzdrygnął się, potem na jego twarzy pojawił się słaby, wymuszony uśmiech. Cedrick z jakiegoś powodu nie chciał wyznać Markusowi tego, co teraz dręczyło jego duszę. Niepewny powiedział jedynie:

– Byliśmy w Lesie Dolmit. Nie okradli mnie, a do tego okazało się, że ci złodzieje nie są znowu tacy źli. Jak już wcześniej mówiłem, przybyliśmy tutaj dopiero kilka godzin temu. Zresztą Winifred nie zamierza tu pozostać na długo. Chce wrócić do Lasu Dolmit, gdzie jest jej dom.

Markus uśmiechnął się do niego łagodnie.

– Ale ty nie chcesz, aby odeszła? – spytał domyślnie.

Cedrick popatrzył na niego smutno. Przyjazna twarz Markusa sprawiła, że wszelka nieufność wobec starego przyjaciela ulotniła się i Cedrick poczuł przemożną chęć, aby mu się zwierzyć, jak za dawnych lat.

– Przecież i tak nic z tego nie będzie – zaczął. – Sam widzisz, że sprawa jest beznadziejna. Nie dość, że ona nie czuje do mnie tego, co ja do niej – spuścił wzrok i dokończył: – to jeszcze jesteśmy z dwóch różnych światów. Nie czułaby się tutaj szczęśliwa.

Markus zachichotał i oparł się wygodnie na krześle.

– Prawdę mówiąc nie wiem co ci poradzić – odparł. – Nigdy w życiu nie byłem w nikim zakochany, zwłaszcza w kobiecie innej rasy. Nie jestem też w stanie określić, jak bardzo Winifred cię lubi, ale wiem jedno. – Posmutniał nagle i popatrzył na Cedricka. – Miłość to cierpienie.

Później poszedł do swojego pokoju, aby się położyć, i zastał Winifred koło schodów. Oboje patrzyli na siebie przez chwilę. Winifred odezwała się pierwsza:

– Bardzo mi przykro z powodu pańskiego domu.

Na te słowa stanął przed nią i spojrzał na nią łagodnie.

– Dziękuję.

Nic więcej nie powiedział, tylko wszedł do swojego pokoju, a Winifred po kilku sekundach zdecydowała się pójść do swojego. Tam rozebrała się do bielizny i położyła spać. To łóżko było tak różne od tych, w których zwykle spała, że przez chwilę zanurzyła się w tej miłej, aksamitnej miękkości. Po chwili przyjemności przyszło jednak poczucie winy. Nie powinna się tak roztapiać w tych luksusach. Przecież większość jej rodaków klepała biedę albo gniła w lochach Tayi. Zaczęła bić się ze sobą. Ale to łóżko było tak wygodne, tak miłe w dotyku i jeszcze całkiem pozbawione jakichkolwiek owadów. Przestań! – pomyślała. – Nie przyzwyczajaj się, głupia. Znalazła się elegantka. Ledwie położyła się w łóżku, już jej się przewraca w głowie.

Ciekawe, czy Cedrick też ma takie myśli? Winifred zaczęła się nad tym zastanawiać. Czy będąc abolicjonistą, nie ma wyrzutów sumienia, że żyje w tak wygodnych warunkach, kiedy krasnoludy w kopalniach są tak źle traktowane? Znając Cedricka, było to dosyć prawdopodobne.

Niziołki i krasnoludy miały jedną wspólną cechę – niski wzrost. Byli tak niscy jak pięcioletnie elfie dziecko. Uczeni mówili, że krasnoludy byli najniższą formą praosoby, od której pochodzą wszystkie rasy. Z tego powodu miały niby być głupsze. Najwyższą formą praosoby byli oczywiście ludzie i ogry i dlatego niby ich rasa miałaby być tą największą i najlepszą. Elfy, niziołki, a także gnomy, których w Archemii praktycznie nie było wcale, były podobno formami pośrednimi. Niziołki – jako te równe wzrostowi krasnoludom – miały niby być bliższe im ewolucyjnie, a więc tylko trochę od nich inteligentniejsze.

Myśl ta sprawiła, że Winifred posmutniała. Nawet nauka kazała myśleć niziołkom, że są czymś gorszym.


Następnego dnia Cedrick wstał wcześniej od swoich gości i po niewielkim śniadaniu zajął się wreszcie sprawami swojej firmy. Wziął ze sobą wszystkie zawarte w Denzie umowy i przedstawił je swojej radzie nadzorczej – byli zachwyceni! Potem przeprowadził inspekcję całej firmy, aby sprawdzić, czy jego przedłużona podróż służbowa wpłynęła negatywnie na jej wydajność – nie wpłynęła. Spędził w pracy całe popołudnie, aż do ósmej wieczór (później niż zwykle), a wracając do domu wstąpił do okulisty i zamówił sobie nową parę okularów. Okulista zapewnił go, że okulary będą gotowe już jutro popołudniu.

Przez cały ten czas Winifred i Markus nie wychodzili z domu Cedricka. Być może Markus się bał wychodzić, tak jak jeszcze niedawno Cedrick, albo nie czuł się pewnie, bo nie znał topografii Belvazy. Większość czasu w każdym razie spędził na przygotowywaniu obiadu. Zakazał komukolwiek wchodzić do kuchni. Mówił, że ma dla wszystkich niespodziankę.

Winifred jednak czuła się dziwnie. Kiedy podróżowali wraz Cedrickiem, widywała go prawie cały czas. Teraz nie było go rano, w południe i popołudniu… Niby nie było to nic niepokojącego. Przecież poszedł tylko do pracy, a tak to jest, że czasem pracuje się od rana do nocy. Jednak to była dla niej nowość. Po raz pierwszy Cedrick nie był w pobliżu. I czuła z tego powodu żal. Chodziła niespokojnie po pokoju i zastanawiała się dlaczego tak nagle za nim zatęskniła, dlaczego nagle tak bardzo chciała go znów zobaczyć i dlaczego czuła taki niepokój związany z jego nieobecnością. Czyżby po tylu wspólnych przeżyciach ten miły niziołek w końcu rzucił na nią urok?

Nieco przed południem jej rozmyślania przerwał ktoś pukający do jej drzwi.

– Wejść.

Do środka wszedł Gilbert. W rękach trzymał wyprane i ułożone ubranie Winifred.

– Pani wybaczy, ale pozwoliłem sobie to wyprać – oświadczył i podał Winifred jej własność.

– Och, dziękuję – odpowiedziała i przyjrzała się swojemu ubraniu.

Było prawie jak nowe. Wszystkie plamy zniknęły. Zapach proszku miło łechtał jej nozdrza. Sama pewnie nigdy by tak tego nie uprała. Winifred spojrzała z podziwem na Gilberta i powiedziała:

– Ale to musiało być dla ciebie wyzwanie.

– Pani nie wie jakie rzeczy wyczyniali pan van Hooven i pan Wilmut, gdy byli młodsi – roześmiał się Gilbert, po czym wstał i skierował się do wyjścia. – Pani wybaczy. Muszę zająć się porządkami.

– Powiedz mi jeszcze… – Na te słowa Winifred Gilbert się odwrócił. – Kiedy zwykle twój pan wraca z pracy?

– O drugiej, proszę pani – odparł z uśmiechem i wyszedł.

A więc musiała czekać na Cedricka aż do drugiej?! Winifred była pewna, że wybuchnie z niepewności i zniecierpliwienia zanim ta godzina w ogóle wybije. Jak ona to wytrzyma? Co będzie robić przez ten cały czas?

Nagle naszła ją myśl, która jej samej wydała się dziwna. Mogła spożytkować cały ten czas, aby zrobić Cedrickowi niespodziankę.

Po długim namyśle postanowiła się poradzić kogoś, kto znał Cedricka van Hovena o wiele lepiej niż ona. Zbiegła po schodach i zapukała do drzwi kuchni. Nie czekając nawet na jakąkolwiek odpowiedź ze strony Markusa, zawołała do niego:

– Doktorku, musisz mi w czymś pomóc!

– Myślisz, że tak po prostu cię wpuszczę? – odezwał się za drzwiami głos Markusa. – Nikt nie może zobaczyć przed obiadem, co ma na nim być.

– Ale to bardzo ważne – odpowiedziała Winifred. – Bardzo, bardzo ważne. Daję słowo, nikomu nie powiem, co robisz na obiad!

– Wykluczone! – oświadczył stanowczo Markus.

– Słuchaj, doktorku! – Winifred postanowiła zagrać ostrzej. – Wpuść mnie albo wywarzę drzwi i twój obiad wyląduje ci na łbie.

Zapadła cisza. Po chwili drzwi do kuchni zostały nieco uchylone i Winifred weszła do środka. Umorusany w mące, z zakasanymi rękawami Markus mieszał w misce ciasto. Na niskim stole stała już blacha, na której miało się ono niebawem znaleźć. Piekarnik się grzał, ale na kuchence stało już kilka garnków. Winifred domyślała się, że doktor chce zrobić więcej niż jedną potrawę, a jedną z nich na pewno będzie jakiś wypiek. Przeszedł ją dreszcz na myśl, że to, co szykuje może być niejadalne.

– Nikomu nie mów, co tu widziałaś – powiedział chłodno, ale zaraz złagodniał i zapytał: – Co to za ważna sprawa, z którą do mnie przychodzisz?

Nadal mieszał ciasto, ale jakby mniej energicznie. Co jakiś czas zerkał na Winifred. Elfka wzięła głęboki oddech i przeszła do sedna sprawy:

– Co mogłoby zrobić Cedrickowi przyjemność?

– Przychodzisz z tym do mnie? – spytał ze zdziwieniem Markus.

– Jesteś jego przyjacielem. Znasz go lepiej niż ja – wytłumaczyła. – Powiedz mi, proszę, jak go uszczęśliwić?

Odstawił ciasto na bok i spojrzał na Winifred z ironicznym uśmieszkiem.

– Kobieta pyta mnie jak może uszczęśliwić mężczyznę. Zwykle takie pytania zadają mi w przybytku rozpusty.

– No tak, ale ja nie mam uszczęśliwić ciebie, tylko Cedricka – odparła z lekkim poirytowaniem Winifred.

– A dlaczego właściwie chcesz go uszczęśliwić, Winifred? – Spojrzał jej w oczy.

– Po prostu chcę zrobić dla niego coś miłego.

– Dlaczego?

– Wczoraj wydawał się być bardzo nieszczęśliwy – odpowiedziała. – Chciałabym wywołać na jego twarzy uśmiech.

Markus milczał przez chwilę. Wciąż mieszał ciasto w misie, ale powolne ruchy świadczyły o tym, że jego umysł był zajęty czymś innym. Nagle odłożył miskę na stół i oświadczył:

– Myślę, że cokolwiek zrobisz, aby go pocieszyć, sprawi mu to przyjemność. Zawsze był raczej niepewnym siebie chłopakiem, choć potrafił dokonać niesamowitych czynów, wymagających dużo odwagi i samozaparcia. Są takie rzeczy, które potrafi zrobić tylko najlepszy przyjaciel mężczyzny, i są takie, które potrafi zrobić tylko jego ukochana. Rozumiesz mnie, Winifred?

– Rozumiem – odparła, spuszczając wzrok. – Muszę pomyśleć.

Skierowała się  do wyjścia. Markus powrócił do ciasta, a ona – znowu do swojej sypialni. Musiała się poważnie zastanowić, co czuje do niziołka Cedricka.

Najpierw myślała, że to tylko przyjaźń i nic więcej. Przecież nie działo się między nimi nic romantycznego, prawda? Ten kwiatek, który jej kupił, nie był wyrazem miłości, tylko podziękowaniem. Tak to odbierała.

Winifred, być może źle zrozumiałem twoją opowieść, ale nie sądzę, aby dżentelmen z wyższych sfer zrobił aż tyle dla prawie obcej kobiety z marginesu tylko dlatego, że tego wymaga galanteria…

On po prostu taki był. Odważny, troskliwy, współczujący… Miał w sobie coś, czego przy pierwszym spotkaniu się nie widziało, ale przy bliższym poznaniu okazywało się, że Cedrick van Hooven nie jest zwyczajnym niziołkiem z wyższych sfer. W ogóle wyróżniał się spośród wszystkich mężczyzn, których spotkała.

Wszyscy dookoła nie mieli wątpliwości, że ją kochał. W sumie ona też o tym wiedziała. Dobrze pamiętała swoje przemyślenia z pociągu i rozmowę z mistrzem Willem. Z drugiej strony przy żadnym mężczyźnie nie czuła się tak jak przy Cedricku. Ta tęsknota za nim, fakt, że nie chciała już wracać do Lasu Dolmit i że właściwie czuła się przy nim dobrze – wszystko to świadczyło o tym, że tak naprawdę go kochała.

To niesamowite jak w ciągu tych kilku dni spędzonych razem z nim, ani się obejrzała, a ten niepozorny niziołek z kompletnego obcego stał się dla niej kimś ważnym. A kiedy już przyjęła to do wiadomości, poczuła się tak jakby doznała oświecenia. Była szczęśliwa z tego, czego się dowiedziała.


Kiedy Cedrick powrócił do swojego domu, nie był świadom tego, co szykował dla niego Markus. Wszedł jakby nigdy nic do hollu, gdzie Gilbert odebrał od niego marynarkę. Kiedy jednak prowadził swojego pana do salonu, na twarzy krasnoluda malował się niepokój. Cedrick usiadł, a zaraz potem zbiegła ze schodów Winifred. Na jej twarzy jaśniał uśmiech, który udzielił się też Cedrickowi.

Przysiadła się do niego, mówiąc:

– Dobrze, że jesteś.

Może i by coś odpowiedział, ale nagle wszedł Markus, niosąc na wielkim półmisku gulasz z kawałkami niezidentyfikowanego mięsa. Położył go na stole i zaczął kłaść każdemu na talerz. Kiedy Cedrick już się przymierzał, aby zapytać, czemu on to robi, a nie Gilbert, Markus oświadczył:

– Dzisiaj ja zrobiłem obiad. Zapewne poznajesz już co to za specjał.

Cedrick powąchał gulasz na talerzu, a po chwili dla pewności zjadł kawałek. Skrzywił się, co niezbyt dobrze świadczyło o smaku.

– Tak, to twój słynny gulasz – odparł  Cedrick i odsunął od siebie talerz.

– Hm? – zdziwiła się Winifred.

– Torturował tym wszystkich w internacie – wytłumaczył Cedrick. – Mięso było rozgotowane i tłuste…

– Starałem się – odparł z udawanym oburzeniem Markus.

– …przyprawy źle dobrane…

– Przepis dziadka. – Uśmiechnął się złośliwie doktor.

– A ten smak jakbyś gotował to w wywarze ze starych skarpet… Fuj! – Na twarzy Cedricka zagościł grymas abominacji.

Winifred chciała powiedzieć, że może ciasto nie będzie złe, ale powstrzymała się. Spojrzawszy jeszcze raz na gulasz, poszła w ślady Cedricka i odsunęła go od siebie.

– Nie do wiary, że zmarnowałeś takie dobre mięso na tę swoją breję – odezwał się znów Cedrick. W jego głosie zabrzmiała irytacja. – Co my teraz zjemy, geniuszu?

– Czekałem aż to powiesz – odparł z dziwnym uśmiechem Markus i wyszedł do kuchni.

Jedynie Winifred domyślała się, po co tam poszedł. I dlatego nie zdziwiło jej, kiedy wyszedł, trzymając blachę z ciastem. Postawił ją na stole obok gulaszu. Na wierzchu, pośród fałd kruszonki wystawały na przemian wiśnie i jagody. Cedrick na ten widok znieruchomiał na moment, a potem uśmiechnął się do Markusa rubasznie.

– Ty stary draniu! – powiedział Cedrick, śmiejąc się. – To ci niespodzianka.

– Czy z tym ciastem też jest coś nie tak? – zapytała Winifred.

– Nie, to ciasto akurat w wykonaniu Markusa smakuje zawsze wyśmienicie – wyjaśnił znów Cedrick. – W internacie wszyscy go błagali, żeby zrobił choć trochę. Czasem się zgadzał, ale w zamian za drobną usługę, jak pościelenie łóżka, zrobienie pracy domowej albo postawienie kolejki piwa. Nie wszyscy się godzili, ale ciasto miało wzięcie.

– To co? Jemy? – powiedział, zacierając ręce, Markus.

– Gilbercie, wyrzuć ten gulasz – zwrócił się do służącego Cedrick.

Bez słowa Gilbert wziął półmisek i poszedł z nim do kuchni. Potem wrócił i wziął też talerze z gulaszem. Kiedy pojawił się znowu, trzymał w rękach cztery talerze i łyżki, oraz nóż, który podał Markusowi. Doktor ukroił każdemu po równym kawałku i nałożył na talerz. Po chwili wszyscy delektowali się delikatnym, puszystym w środku ciastem z wiśniami i jagodami.

Wszystko przebiegało w miłej atmosferze. Cedrick i Markus wspominali dawne czasy, z których to wspominek Winifred wywnioskowała, że byli wielkimi żartownisiami.

– A pamiętasz jak przestraszyliśmy listonosza? – pytał Cedrick, a Markus zaczął wyjaśniać:

– Schowaliśmy się w krzakach, stojących przy ganku i czekaliśmy aż listonosz przyjdzie. Kiedy nadszedł, złapaliśmy go za kostki i potrząsnęliśmy energicznie.

Roześmiali się na cały głos.

– Uciekał aż się kurzyło! A pamiętasz tamtą kwiaciarkę…

I tak w kółko. Anegdotka, salwy śmiechu, anegdotka, salwy śmiechu… Było bardzo wesoło i przyjemnie. Dla Winifred była to miła odmiana od poprzednich dni, kiedy to na twarzy Cedricka gościł smutek, a czasem nawet strach. Jeszcze wczoraj jadł obiad w ciszy, z posępną miną, a teraz… Nie chciała słuchać samych opowieści, ale jego śmiech sprawiał, że też była wesoła.

Jednak ta radość musiała zostać przerwana. Do drzwi ktoś zapukał. Gilbert odszedł od stołu i poszedł sprawdzić kto to. Otworzył drzwi, a na jego twarzy pojawiła się jakaś obawa.

– Pana van Hoovena nie ma – skłamał temu komuś, kto stał na ganku. – Jeszcze nie wrócił z pracy.

– Nie kłam, krasnalu – odezwał się ten ktoś. – Słyszałem go.

– Pan van Hooven jest w pracy – trzymał się ustalonej wersji Gilbert.

Cedrick zeskoczył z krzesła i ruszył do salonu. Musiał to przerwać. Kto wie, co może się stać z Gilbertem, jeśli on nie dostanie tego, czego chce, czyli jego – Cedricka van Hoovena. Stanął przy służącym i spojrzał w twarz swojemu największemu koszmarowi…

Niebawem również Winifred mogła go zobaczyć, bo wszedł do środka. Wyglądał jak przeciętny szlachcic – był bladym człowiekiem o pociągłej twarzy, z wydatną dolną szczęką i pewnymi siebie piwnymi oczami. Czarne włosy zaczesane do tyłu odsłaniały wysokie czoło, a surdut wydawał się uszyty u najlepszego krawca. Było w tym mężczyźnie coś niepokojącego. Coś w nim sprawiało, że Cedrick miał zaniepokojony i niepewny wyraz twarzy. Gość niebawem znów się odezwał, a w jego głosie brzmiała jakaś wyższość:

– Witaj, van Hooven. Długo cię nie było.

Cedrick chciał powiedzieć: „Wynoś się stąd!”, ale słowa uwięzły mu gardle. Strach przed tym mężczyzną, pamięć o tym, co robił i co mówił Cedrickowi, kiedy byli młodsi, dusił w nim wszelki opór.

Tymczasem człowiek znów się odezwał:

– Pomyślałem, że mógłbyś się pojawić na moim przyjęciu. Pojutrze, po południu. Bez ciebie – uśmiechnął się złośliwie, mówiąc te słowa – nie zaczniemy.

Wyjął z kieszeni surduta zaproszenie i podał je Cedrickowi. Niziołek popatrzył na nie ze smutkiem. Nie chciał iść na to przyjęcie. Dobrze wiedział, po co się go zaprasza. Zaraz oddał zaproszenie i zaczął szukać w głowie jakiejś wymówki. Może lepiej powiedzieć, że jest chory po podróży?

– Nie mogę do ciebie przyjść, Dan… – zaczął, ale przerwał, gdyż jego rozmówca spojrzał na niego groźnie.

– Sir Guldenie, pan van Hooven źle się czuje – wtrącił się Gilbert, chcąc ratować swojego pana.

– Cicho bądź, krasnalu! – wrzasnął na niego Dan Gulden. – Kto to widział, aby takie nic jak ty przerywało lepszym od siebie! A ty van Hooven – zwrócił się znów do Cedricka – musisz pojawić się na moim przyjęciu.

Siedzący w salonie, dotąd niezauważony przez Dana Guldena, Markus nie wytrzymał. Zeskoczył z krzesła i podbiegł do Cedricka, aby mu pomóc.

– On nic nie musi – powiedział chłodno. – Jeżeli nie chce iść na twoje głupie przyjęcie, nie musi.

– A więc ty tu też jesteś, Wilmut – odparł Gulden, a na jego twarzy znów się pojawił złośliwy uśmieszek. – W takim razie zapraszam was obu. Zabawa będzie jeszcze wyborniejsza, gdy pojawicie się obaj.

– Wynoś się stąd, bo zawołam policję – oświadczył niewzruszony Markus.

– Takie zera jak ty i van Hooven powinny się czuć zaszczycone, że zapraszam je na eleganckie przyjęcie.

– Skoro jesteśmy zerami, twoje przyjęcie może się bez nas obejść – rzucił Markus. – Idź sobie, Gulden.

– Nie macie tu nic do gadania, niźki…

Winifred, wciąż niezauważalna dla gościa, przyglądała się temu wszystkiemu z coraz większym poirytowaniem. Jak ten łajdak mógł obrażać Cedricka – jej Cedricka! – pod jego własnym dachem? Markus dzielnie mu się przeciwstawiał, ale Gilbert i – co najważniejsze – sam gospodarz nic nie mówili. Cedrick wydawał się jakiś osowiały. Nie patrzył, ani na Guldena, ani na Markusa. Był jakby nieobecny, pogrążony w jakimś wielkim smutku i bólu. Jakby opuściła go cała energia i wola życia. I nagle przypomniała sobie, co jej wyznał tamtej księżycowej nocy: Niziołek nie jest nikim godnym szacunku. Co prawda zapraszają mnie do towarzystwa, ale jestem kimś w rodzaju błazna…

Podniosła się z krzesła i, tak jak przedtem Markus, poszła obronić Cedricka. Ale ona nie będzie tak delikatna, nie! Tak nagada Guldenowi, że się tu więcej nie pokarze.

Stanęła przed nim, opierając ręce na biodrach i już miała zacząć na niego wrzeszczeć, kiedy on powiedział:

– Proszę, proszę, elfka. Co to, van Hooven? – Spojrzał na gospodarza. – Sprawiłeś sobie pokojówkę? A może…

– To mój gość – odpowiedział szybko Cedrick, zanim Gulden mógł powiedzieć coś więcej.

– Gość? – Gulden prychnął śmiechem, po czym przeniósł wzrok na Winifred. – Od kiedy to niziołki goszczą u siebie elfy? Ale po bliższym przyjrzeniu się w sumie zaczynam rozumieć.

– Jak śmiesz, draniu, obrażać Cedricka w jego własnym domu i zmuszać go by pojawił się gdziekolwiek? – syknęła, mierząc go chłodnym wzrokiem. – On jest tutaj gospodarzem, a gospodarzowi należy się szacunek. I to niby elfy są niewychowane.

– Ach tak? – Brwi Guldena podniosły się nieznacznie, po czym wyprostował się i spojrzał na nią z góry. Po chwili odezwał się znów do Cedricka: – Myślę, że twój „gość” także musi pojawić się na moim przyjęciu. Prawda, panno…

– Winifred – przedstawiła się krótko, ale nie podała mu ręki.

– Winifred – powtórzył jej imię i natychmiast rzucił jej przeciągłe, uwodzicielskie spojrzenie. – Wiem, że nie zaczęliśmy zbyt dobrze, ale może zechciałaby pani towarzyszyć panu van Hoovenowi na moim przyjęciu?

Przez chwilę milczała. Chciała odmówić, ale w taki sposób, aby go obrazić, nie klnąc przy tym wcale. Wyzywać od ostatnich mogła Chipswicka i pijaczków z „Sokółki”, ale rodzice mówili jej kiedyś, że w wyższych sferach kilka subtelnych aluzji potrafi wyrządzić większe szkody. W końcu uśmiechnęła się do swoich myśli i powiedziała:

– A cóż takiego atrakcyjnego ma być na pańskim przyjęciu, że mam się fatygować, panie Gulden?

– Znakomite towarzystwo, jedzenie i rozrywki – odparł z pewnym siebie uśmiechem.

– Doprawdy? Sam na sam z panem, przy resztkach z obiadu i teatrzyk cieni to niezbyt ciekawa propozycja.

Dwa niziołki i krasnolud zachichotali pod nosem, a sama Winifred była zaskoczona, że potrafi się tak galanteryjnie wysławiać. Na twarzy Guldena wystąpiło zniesmaczenie. Winifred mogła wręcz odczytać jego myśli: „Śmiesz mnie obrażać, śmierdzący elfuchu?” Ale nie wypowiedział tych słów. Wyprostował się tylko i westchnął.

– Na wszelki wypadek zostawiam zaproszenie.

Dał je Winifred, pokłonił się i wyszedł.

Przez chwilę jeszcze wszyscy milczeli. Miła atmosfera już dawno prysła i chyba nic nie mogło jej przywrócić, chociaż wszyscy usiedli przy stole, jedli kolejne kawałki ciasta i próbowali rozmawiać na różne niezobowiązujące tematy. Wizyta Guldena sprawiła, że nie mogli być tak roześmiani jak przedtem. Winifred była ciekawa dlaczego Gulden tak wpływał na Cedricka; dlaczego niziołek nie potrafił się mu przeciwstawić. Postanowiła, że potem go o to zapyta, kiedy będą sam na sam.

Ciasto zostało odstawione na później. Wszyscy rozeszli się do swoich pokoi, aby tam odpocząć. Wszyscy, poza Winifred, która podeszła do drzwi Cedricka i zawołała:

– Cedrick, musimy porozmawiać! O Guldenie! Tak sam na sam!

Cedrick nie wpuścił jej. Nawet się nie odezwał.

Gilbert zszedł po schodach i usłyszał wszystko. Natychmiast podbiegł do Winifred, odsunął ją od drzwi i zabrał do kuchni.

– Nie powinna pani pytać pana van Hoovena o sir Guldena. To może tylko sprawić panu van Hoovenowi ból.

– Czemu on tak wpływa na Cedricka? – zapytała Winifred. – Czemu Cedrick jest taki… bierny na jego zaczepki?

– To się zaczęło już w piątej klasie szkoły podstawowej. Sir Gulden i pan van Hooven byli w tej samej klasie. I zawsze, każdego dnia sir Gulden robił to samo – poniżał pana van Hoovena. Pan van Hooven zawsze był jego zabawką, kimś, nad kim się znęcał dla rozrywki. To wszystko sprawiło, że pan van Hooven ma teraz o sobie bardzo niskie mniemanie. Myśli, że jest nikim, bo jest niziołkiem. Naprawdę starałem się go podnieść na duchu. Pan van Hooven jest przecież wspaniałą osobą. Te wszystkie krasnoludy, które uwolnił i którym pomógł wrócić do domu, i to jaki potrafi być dla osób w potrzebie…

– Tak, to prawda – przyznała Winifred.

– W końcu ojciec pana van Hoovena, widząc ból syna, przeniósł go do elitarnej szkoły z internatem, gdzie mógł się znaleźć każdy, kto miał dość pieniędzy na czesne. Tam też poznali się z panem Wilmutem, więc pan van Hooven nie był sam.

– Jednak Gulden wciąż go męczy – stwierdziła ze smutkiem Winifred.

– Te przyjęcia to powrót do podstawówki. Na początku pan van Hooven cieszył się, że jest zaproszony, bo chciał poznać wielki świat. Myślał, że dzięki temu zawrze jakieś dobre znajomości, bo kto wie, czy na takim przyjęciu nie pojawi się czasem jakiś ważny przedsiębiorca. Może i tam paru znalazł, ale i tak sir Gulden zaprasza pana van Hoovena tylko po to, aby goście mogli się z niego śmiać.

Winifred milczała. Całe jej wnętrze gotowało się ze złości na Guldena. Tak jak wcześniej chciała się zemścić na Moonie, tak teraz pragnęła zrobić Guldenowi coś złego, aby pożałował tych wszystkich krzywd, które wyrządził Cedrickowi. Niech go dosięgnie sprawiedliwość, niech pozna, że teraz już nie jest bezkarny.

Podbiegła znów do drzwi Cedricka i głośno i wyraźnie oznajmiła:

– Pójdziemy na to przyjęcie, ale nie martw się o nic. Tym razem nie będą się z ciebie śmiać, bo ja im nie pozwolę. Ty i ja pokażemy im prawdziwe elfy i niziołki!

Leave a Reply