[Pamiętajcie o słowie wstępnym!]
Marsjasz
Był piękny, słoneczny dzień. Cały orszak Dionizosa odpoczywał w arkadyjskim lesie. Korony drzew i kwiaty na łąkach zaczynały budzić się do życia po zimowej przerwie. Mała rzeczka wijąca się przez las była już pełna różnych stworzeń, które co jakiś czas wyskakiwały na powierzchnię i zaraz znów powracały do wody. Sam bóg wina siedział pod drzewem i drzemał, podczas gdy jego satyrowie pląsali naokoło, paśli się na trawie, rozmawiali, grali albo po prostu szli w ślady Dionizosa i kimali pod okolicznymi drzewami.
Tuż nad rzeczką siedział sobie w samotności i moczył nogi młody satyr z gęstą czarną czupryną, obłą twarzą, szarymi oczami, o szczupłej, wręcz chuderlawej budowie ciała. Właśnie kończył wiązać ze sobą dwie drewniane rurki, starając się jednak, aby zachować miedzy ich końcówkami odstęp dwóch-trzech centymetrów. W obu rurkach znajdowało się pięć otworów. Wyglądało to jak dwa flety złączone ze sobą ustnikami, ale rozszerzającymi się powoli im dalej w dół. Kiedy już wszystko było gotowe, satyr uśmiechnął się na widok swojego własnego wynalazku i postanowił go natychmiast wypróbować.
Włożył instrument do ust. Lewa ręka spoczęła na jednej rurce, a prawa na drugiej. Satyr dmuchnął i piszczałka wydała z siebie piskliwy, nierówny dźwięk, który zwrócił na niego uwagę innych satyrów, a nawet obudził w dość gwałtowny i nieprzyjemny sposób Dionizosa. Jednak młody wynalazca nie zraził się tym, tylko grał dalej. Tym razem, oprócz tego, że dmuchał, to jeszcze naciskał na otwory w rurkach, miarkując wydobywane przez nowy instrument tony. Na początku melodia wydawała się być chaotyczna i niezbyt przyjemna dla uszu, jednak im bardziej satyr się rozkręcał; im bardziej dźwięki wydobywane przez niego z instrumentu stawały się dynamiczniejsze, tym melodia była nie tylko znośniejsza, ale i piękniejsza, bo bardziej harmonijna.
Sam twórca był coraz bardziej oczarowany dźwiękami wydawanymi przez dziwny flet. Miał wrażenie, że nigdy nie słyszał czegoś tak pięknego. W wygrywanej przez niego melodii kryła się radość życia – jego dynamizm i wspaniałość. Żaden inny znany mu instrument nie mógł się z tym równać. Nawet lira Apolla.
Ktoś położył na ramieniu grajka rękę. Satyr zaprzestał gry i spojrzał w górę. Bóg Dionizos uśmiechał się do niego przyjaźnie.
– Co to za dziwny flet, Marsjaszu? – spytał, usuwając rękę z ramienia satyra, który na jego słowa uśmiechnął się i odparł z dumą:
– Aulos. Sam go zrobiłem.
– Zechcesz mi na nim zagrać na następnym obiedzie na Olimpie?
Sam bóg Dionizos był zachwycony aulosem! To świadczyło tylko o wyjątkowości tego instrumentu.
– Oczywiście – powiedział Marsjasz. – Jak mógłbym odmówić bogu? Poza tym najlepszy instrument na świecie powinien trafić do jak najszerszej publiczności. Za długo ludzkość była pozbawiona tego wspaniałego wynalazku.
Marsjasz wstał na równe nogi i znów zaczął grać, tym razem skacząc po trawie z radości. Inni satyrowie także zaczęli tańczyć do wygrywanego na aulosie taktu. Sam Dionizos stał tylko w miejscu, zaskoczony tym, co przed chwilą usłyszał. Nie był pewien, czy się martwić, czy śmiać z dumy Marsjasza. Ostatecznie jednak postanowił puścić to w niepamięć. Pierwszy raz słyszał przechwałki młodego wynalazcy?
Narrator: Ale Dionizos nie wiedział, że będzie to początek czegoś o wiele bardziej skomplikowanego i kłopotliwego, niż zwykły obiad na Olimpie.
Melpomena: Może zmieńmy na moment scenerię.
Wszyscy bogowie siedzieli przy długim stole, na którym piętrzyły się przeróżne, fantazyjnie wyglądające potrawy – mięsa, ryby, zupy, owoce, ciastka, napoje… Wiele z tych wspaniałych dań było robionych z ambrozją i to w różnych konfiguracjach – od sosu do maczania chleba, po dekoracje na wielkim, wielopiętrowym torcie. Siedzący obok Apolla (Hestia zawsze sadzała ich obok siebie, a nawet gdyby tego nie robiła, pewnie sami znaleźliby sobie nowe miejscówki) Hermes pałaszował właśnie ze smakiem nogę kurczaka, słuchając przy tym gadaniny swojego brata.
– No i tamten śmiertelnik podchodzi do wyroczni i pyta, co go czeka, a ja na to: „Zabijesz swojego ojca i poślubisz matkę. To wszystko. Miłego dnia.”
– Muszę przyznać, że jesteś pogięty – stwierdził Hermes, po przełknięciu kawałka kurczaka. – Nie możesz im powiedzieć: „W tym tygodniu wygrasz w totka”, tylko od razu takie teksty?
– Hej, znam przyszłość, ale jej nie tworzę. Niech śmiertelnicy zgłaszają reklamacje Mojrom – odparł Apollo i pociągnął łyk wina, a kiedy odłożył już kielich, dodał: – Poza tym, gdybym nie powiedział tego Edypowi, nie mógłbyś oglądać w teatrach swojej ukochanej „Antygony”.
– Też prawda – przyznał Hermes, uśmiechając się ironicznie.
Nagle Dionizos wstał z miejsca i podniósł ręce, zwracając na siebie uwagę i uciszając resztę bogów. Po chwili opuścił ręce, rozejrzał się z szeroki uśmiechem po komnacie i w końcu odezwał się uroczystym tonem:
– Drodzy przyjaciele! Dzisiaj przywiozłem ze sobą pewnego wyjątkowego gościa! Powitajcie Marsjasza, który zagra dla was na instrumencie własnej konstrukcji, aulosie!
Dionizos i usiadł z powrotem na swoim miejscu. Rozległy się gromkie brawa i Marsjasz, kłaniając się wszystkim nisko, wystąpił na środek.
– A jak się napracował, aby go tutaj przeszmuglować… – szepnął do Apolla Hermes, wciąż klaszcząc. – Mówię mu, że szef nie pozwala śmiertelnikom szlajać się po Olimpie, ale Dionizos był bardzo upierdliwy i w końcu wybłagał u szefa, aby tym razem zrobić wyjątek.
– Mówię ci: flaszka czyni cuda – odpowiedział Apollo.
Kiedy zapadła cisza i wszyscy bogowie zaczęli przyglądać mu się w skupieniu, satyr włożył aulos do ust i zaczął grać. Znów najpierw instrument wydał z siebie dźwięk fałszywy. Bogowie skrzywili się, a kilku nawet zatkało sobie uszy. Zaraz jednak, po głębszym wsłuchaniu się w wygrywaną przez niego melodię, odkryli, że dźwięki aulosa nie są wcale takie złe, a nawet wręcz wpadały w ucho. Hermes aż złapał się na tym, że przytupywał pod stołem do taktu.
Przechylił głowę w stronę Apolla i szepnął:
– Niezła muza…
– Nie żartuj. Też mi wielki wynalazek… Dwa związane ze sobą flety i tyle – powiedział bóg sztuki.
Hermes spojrzał na swojego brata. Dopiero teraz zauważył, że jego wyraz twarzy był kwaśny, jakby zdegustowany. Apollo przyglądał się grającemu Marsjaszowi, który do tego zaczął podrygiwać w miejscu. Od czasu do czasu bóg sztuki, niby z nudów, brał coś do ust i jadł, wciąż wpatrując się zblazowanym wzrokiem z satyra.
Marsjasz zaczął powoli kończyć. Pociągnął jeszcze melodię, szybko wygrywając rytm, a potem grał coraz powolniej i powolniej, aż w końcu zamilkł. Satyr pokłonił się publiczności, która zgotowała mu gorące brawa. Jedynie Apollo klaskał bez większego entuzjazmu. Tymczasem sam Marsjasz jeszcze nie schodził ze sceny, tylko został objęty rubasznie jednym ramieniem przez Dionizosa, który odezwał się znów do reszty bogów:
– Widzicie jakie to cuda potrafią zmajstrować moi satyrowie?!
– Rzeczywiście, to był wspaniały występ – skomentował Zeus, a potem zwrócił się do Marsjasza: – Przypomnij mi, chłopcze: jak się nazywa to cudo?
– Aulos, Wielki Zeusie – odpowiedział skromnie Marsjasz, ale zaraz przyjął o wiele mniej pokorny ton: – To najwspanialszy instrument na świecie, nieprawdaż, panie?
Przy stole zapanowała nagle cisza. Sam Zeus w pierwszej chwili zamrugał z zakłopotaniem na pełnego dumy Marsjasza, zaraz jednak odchrząknął i z grzecznym uśmiechem oświadczył dyplomatycznie:
– Cóż, o gustach się nie dyskutuje.
– Ależ dźwięki aulosa nie mogą się z niczym równać – odparł Marsjasz, ocierając z lubością swój instrument o policzek. – To muzyka godna bogów. – Przerwał swoją zabawę i rozejrzał się po twarzach zaskoczonych gości. – Jestem pewien, że sam bóg Apollo nie potrafiłby zagrać piękniej na swojej lirze.
Na twarzach biesiadników pojawił się jeszcze większy szok. Apollo momentalnie wytrzeszczył oczy, a zaraz potem zmarszczył brwi, podnosząc się z miejsca. Wewnątrz niego zaczęło się coś gotować.
– Co powiedziałeś, nędzny śmiertelniku?! Śmiesz porównywać tę kocią muzykę do mojej liry?!
– Wyzywam cię, o Wielki Apollo, na pojedynek – odparł Marsjasz, nadal się uśmiechając, i podniósł wyniośle głowę. – Mój aulos kontra twoja lira. Zobaczmy, który instrument i który z nas jest lepszy.
– Śmiesz wyzywać boga sztuki na pojedynek, zuchwalcze?! – wrzasnął Apollo. – Śmiesz w ogóle twierdzić, że jesteś lepszy ode mnie?!
– Wiesz, stary – odezwał się nagle Ares. – Twoja lira jest nudna. O wiele bardziej wolę aulos.
Apollo nagle oniemiał ze zdumienia.
– Ja też – dodał Fantasmos. – To była całkiem miła odmiana po twoich licznych, patetycznych recitalach.
– A mnie się podoba lira – odparła Atena. – Jej dźwięki są bardzo piękne.
– A mnie podobają się oba – wtrącił Dionizos.
– Moim zdaniem nie ma co porównywać. To dwa zupełnie różne typy instrumentów – oznajmił Hermes, wzruszając ramionami.
Jak tylko to powiedział, Apollo spojrzał na niego z niedowierzaniem. Hermes odczuł lekki niepokój z tego powodu. W oczach Apolla było coś dziwnego.
– Ależ ten nędznik mnie obraził! – Pochylił się bardziej ku twarzy posłańca bogów i dodał ciszej: – I obraził twój wynalazek.
– Nie przejmuj się tak, stary. To tylko przedmiot. – Hermes z nerwowym uśmieszkiem starał się uspokoić swojego brata.
– Przedmiot? – spytał Apollo z niedowierzaniem.
Stanęło mu przed oczami wspomnienie tego dnia, w którym usłyszał te cudowne dźwięki po raz pierwszy. Nigdy wcześniej jego uszy nie spotkały się z czymś tak pięknym; czymś, co potrafiło w tak szybki sposób uspokoić gniew i wprawić człowieka w stan błogiej szczęśliwości. A potem Apollo zobaczył małego Hermesa wyciągającego w jego stronę ręce, w których spoczywała lira, ten niesamowity wynalazek, który potrafił wydobyć z siebie tak wspaniałą muzykę.
A teraz ten śmierdzący satyr śmie twierdzić, że jego jazgoczący flet jest lepszy od wspaniałej, niebiańskiej liry?! O, nie! Tej potwarzy Apollo nie zamierzał zdzierżyć! Spojrzał w stronę Marsjasza wzrokiem pełnym zdecydowania i oświadczył:
– Przyjmuję wyzwanie. Mam jednak pewien warunek: Zwycięzca będzie mógł zrobić z przegranym, co tylko będzie chciał. Co ty na to, Marsjaszu? – Na twarzy Apolla pojawił się złośliwy uśmieszek.
Marsjasz również się uśmiechnął.
– Zgadzam się.
– W takim razie jutro rano, w Arkadii. Zobaczymy, który instrument jest lepszy.
Melpomena: I tak oto rozpętała się burza. Wiadomość o niecodziennym pojedynku obiegła całą Grecję i zainteresowała wiele osób, zarówno śmiertelnych, jak i nieśmiertelnych. Herkules i jego przyjaciele nie byli wyjątkiem.
– Wyzwać Apolla na pojedynek? Przecież to istne szaleństwo! – stwierdził Herkules, kiedy Ikar przekazał mu nowinę.
– Nie, Herk, dziecino. To akt odwagi! – odpowiedział jego pokręcony przyjaciel. – Bóg sztuki kontra utalentowany amator. Toż to będzie pojedynek stulecia!
Nagle Ikar zaczął podskakiwać naokoło przyjaciela, jak hiperaktywna żaba, i wykrzykiwać: „Możemy iść, Herk? Możemy, możemy, możemy?” W końcu zatrzymał się tuż przed Herkulesem i wielkimi, smutnymi oczami popatrzył na niego. Nieco zakłopotany tym heros odpowiedział:
– No, nie wiem… Arkadia jest daleko.
– Proszę, proszę, proszę! Weźmiesz Pegaza, a ja swoje skrzydła.
– Herk, wiesz, że to nic nie da – odezwała się ponura, jak zawsze, Kasandra. – Zgódź się to pojedziemy tam, obejrzymy to widowisko i będziemy mieć to za sobą.
Narrator: Przenieśmy się na chwilę na Górę Olimp…
Był już późny wieczór. Hermes siedział w domu Apolla i przyglądał się bratu, który w skupieniu robił coś przy lirze. Muzy gdzieś sobie poszły, zostawiając obu bogów samych. Oni zaś od dłuższego czasu nie mieli sobie nic do powiedzenia. W końcu jednak Hermes postanowił przełamać ciszę. Podniósł głowę, uśmiechnął się do Apolla i zaczął:
– To co z nim zrobisz, jeśli wygrasz?
– Obedrę ze skóry.
Hermes zachichotał.
– A tak poważnie?
– Obedrę ze skóry – powtórzył całkiem na serio Apollo, spoglądając na brata spode łba.
Uśmiech Hermesa momentalnie zniknął z jego twarzy.
– Ja rozumiem małe straszenie śmiertelników, aby nauczyć ich, kto tutaj rządzi, ale nie sądzisz, stary, że obdarcie gościa ze skóry to lekka przesada?
Apollo przerwał pracę przy lirze i popatrzył Hermesowi w oczy. Wzrok boga sztuki był poważny, wręcz śmiertelnie poważny, a jednocześnie tkwiło w jego ciemnych oczach coś smutnego. I wtedy Apollo westchnął, chwycił oburącz swoją lirę i, podniósłszy ją nieco, postawił sobie na kolanach.
– Zeus ma swoje pioruny, Posejdon trójząb, ty masz kaduceusz, skrzydlate buty i kapelusz podróżny. A ja mam łuk i lirę. Łuk, który zabija, i lirę, która oczyszcza. To ona sprawiła, że wybaczyłem ci kradzież moich krów. Skonstruowałeś coś, co potrafi wywołać w duszy słodką melancholię i złagodzić gniew. Nie uważasz, że twój wynalazek jest najwspanialszym instrumentem na świecie? Powinieneś być z niego dumny.
– Tak jak Marsjasz? – spytał Hermes, uśmiechając się ironicznie. Po krótkiej pauzie dodał: – Szczerze to rzadko mam sposobność, aby jej posłuchać. Poza tym, ja ją głównie naprawiam, bo pewnej osobie nie chce się tego robić samemu – dorzucił, spoglądając na brata znacząco. Nastąpiło znów krótkie milczenie. W końcu Hermes podniósł się z miejsca i powiedział: – W każdym razie nie sądzę, aby obdzieranie ze skóry było adekwatne do winy, nawet jeśli Marsjasz cię obraził. Zastanów się nad tym głębiej, Apollo.
Nie mówiąc już nic więcej, Hermes skierował się do wyjścia. Apollo wodził tylko za nim wzrokiem, dopóki posłaniec bogów nie zniknął na zewnątrz, zostawiając boga sztuki samego ze swoim myślami. Jeszcze przez chwilę Apollo przyglądał się drzwiom, gdy wciąż tkwiące na lirze ręce ścisnęły mocno krawędzie instrumentu.
Melpomena: Nastał świt, a wraz z nim wielki dzień. W Arkadii zebrało się sporo ludzi, gotowych ujrzeć oczekiwane przez nich z utęsknieniem widowisko.
Miejscem pojedynku był ten sam las, w którym poprzedniego dnia Marsjasz skonstruował aulos. Na łące rozstawiono trybuny, na których siedzieli bogowie, satyrowie i ludzie. Na dole stali już obaj uczestnicy pojedynku – osamotniony Apollo i Marsjasz w towarzystwie Dionizosa. Bóg wina podszedł do satyra, pochylił się bardziej ku jego twarzy i szepnął:
– Uważam, że to szaleństwo, ale życzę ci szczęścia. Apollo nie jest łatwym przeciwnikiem.
– Dziękuję, Wielki Dionizosie – powiedział Marsjasz i pochylił głowę w geście szacunku.
Na trybunach obecni byli Herkules, Ikar i Kasandra, a także Phil, który również oczekiwał z niecierpliwością na pojedynek (w końcu Marsjasz był tego samego gatunku, co on, więc Phil bardzo chciał zobaczyć zwycięstwo satyra nad bogiem sztuki) i cieszył się jak dziecko.
– Zaraz. Co tutaj robi Midas? – spytał Herkules, kiedy ujrzał rzeczonego króla na dole, pomiędzy oboma zawodnikami.
– Wiesz, Herk? Sam się dziwię – odezwał się Hermes, który pojawił się nagle nie wiadomo skąd. Heros, Ikar, Kasandra i Phil spojrzeli na niego ze zdziwieniem, a on po prostu mówił dalej: – Z jakiegoś powodu szef uznał, że Midas będzie dobrym sędzią.
– No, skoro tata tak twierdzi… – odparł Herkules, wzruszając ramionami.
Dionizos powiedział coś jeszcze do Marsjasza, a potem zasiadł na widowni. Król Midas zaś przemówił do widowni:
– Przyjaciele! Zebraliśmy się tutaj, aby obejrzeć jedyny w swoim rodzaju pojedynek między bogiem sztuki Apollem, który zagra na lirze – wskazał otwartą ręką Apolla. Ludzie na trybunach zaczęli wiwatować, a kiedy skończyli, Midas wskazał drugą ręką jego przeciwnika i oświadczył: – a satyrem Marsjaszem, który wystąpi z instrumentem własnej roboty, aulosem.
Również i satyr był oklaskiwany i to z niemal równa siłą, co Apollo. W końcu Midas ogłosił początek pojedynku i odszedł na bok. Pierwszy miał zagrać bóg. Wyszedł przed siebie i rozejrzał się po trybunach. Jego oczy szybko wypatrzyły pośród tłumu bezimiennych śmiertelników Hermesa (zauważywszy tuż obok Herkulesa, Apollo zdziwił się lekko, jednak zaraz znów powrócił do brata). Szczerze to rzadko mam sposobność, aby jej posłuchać… Dzisiaj jej posłucha. Dzisiaj dowie się, jak piękną rzecz stworzył…
Apollo podniósł lirę i oparł jej brzeg o pierś, aby lewą ręką trzymać instrument, a prawą mieć wolną. Jego prawica zawisła nad strunami. Jeszcze przez chwile nie grał, napawając się skupieniem swojej widowni, a w szczególności niskiego chudzielca w różowych okularach. Na twarzy Apolla zajaśniał lekki uśmiech i bóg sztuki zaczął swoją grę.
Najpierw powoli poruszył jedną z dziesięciu strun, a potem coraz szybciej chwytał naprężone sznurki dwoma palcami i pociągał je, ale precyzyjnie, bez żadnych gwałtownych i niepotrzebnych ruchów. Delikatne dźwięki liry odbiły się po arkadyjskim lesie, a echo spotęgowało poważny nastrój, który ze sobą niosły. Słodka, melancholijna melodia. Idealna do refleksji. Skłaniająca do zadumy. Owijała uszy słuchaczy w błogie uspokojenie i hipnotyzowała swoimi smutnymi tonami. Apollo tymczasem wciąż spoglądał na trybuny i badał reakcje Hermesa. Wzrok boga sztuki zadawał się oczekiwać ze strony boga złodziei jakiejś odpowiedzi.
Hermes miał rzadką okazję naprawdę przysłuchać się swojemu wynalazkowi. Kiedy łagodne, smutne dźwięki dotarły do jego uszu, stanął mu przed oczami moment, w którym sam na niej zagrał po raz pierwszy; jak uderzył małymi rączkami bez ładu i składu o dopiero co umocowane struny; jak wygrywana na nowym instrumencie przypadkowa melodia odbiła się echem po górach Kylleny, gdzie mieszkał. No, i przypomniał sobie jaki dumny był ze swojej liry; jak ją z radości uścisnął i jak nadał jej nazwę, pod którą teraz znał ją cały świat. A potem jego umysł przywołał obraz zdenerwowanego zjedzeniem dwóch jego krów Apolla. I to jak wyrośnięty bóg sztuki momentalnie zamarł na zaledwie jeden przypadkowo wydany odgłos liry.
Skąd… skąd pochodził ten dźwięk?
Jaki dźwięk?
No, ten przed chwilą. Nigdy wcześniej nie słyszałem czegoś takiego…
A Apollo na dole grał nadal. Jego wzrok wciąż był skupiony na Hermesie, a jednak jego ręce ani razu nie uderzyły w fałszywy ton. Pewnym ruchami wydobywał ze strun piękne dźwięki. Coś wewnątrz Hermesa ścisnęło mu gardło i wywołało jakieś palące uczucie, które zaczęło promieniować z mostka na resztę ciała.
Ta rzecz jest super! Sprawia, że robi się na duszy ciepło i wesoło.
W takim razie dam ci ją…
Tyle lat minęło…
Nazwałem ją lira. Cały sekret polega na tym, aby grać na niej delikatnie uderzając o struny. Jeśli zrobisz to gwałtownie, wydarz tylko fałszywe tony…
Czy to możliwe, że to właśnie on – Hermes – zbudował coś takiego?
Zeus ma swoje pioruny, Posejdon trójząb, ty masz kaduceusz, skrzydlate buty i kapelusz podróżny. A ja mam łuk i lirę. Łuk, który zabija, i lirę, która oczyszcza…
Kiedy rzemieślnicy wytwarzają ten instrument według tego samego sposobu, co on przed laty, mięso z wołu, barana i żółwia składają jemu, jako twórcy pierwszej liry.
Skonstruowałeś coś, co potrafi wywołać w duszy słodką melancholię i złagodzić gniew…
Grają na niej podczas uroczystości z okazji różnych świąt, aby uczcić bogów. Grają na niej podczas wesel i uczt. Ba! – grają na niej nawet w teatrze. To przy niej wieszcze opowiadają swoje historie. Podobno dotarła nawet do wikingów.
Ależ ten nędznik mnie obraził! I obraził twój wynalazek…
Hermesem rzucało wielkie poruszenie. Ledwo się powstrzymywał, aby jego buty nie poniosły go ku górze. A Apollo grał nadal! Grał i pobudzał swojego brata w tak piękny sposób. Hermes aż zaczął się zastanawiać, czy byłby zdolny wydobyć z liry równie wspaniałe dźwięki i wywołać u słuchaczy te same uczucia, które teraz czuł wewnątrz siebie. I po krótkim namyśle doszedł do wniosku, ze nie mógłby. Mimo że ją skonstruował, nie potrafiłby zagrać lepiej, niż jego utalentowany brat. W sumie dobrze, że Hermes podarował mu tę lirę. Apollo zrobił z niej dobry użytek.
Apollo zakończył grę i pokłonił się widowni, która nagrodziła go gromkimi brawami. Hermes również to zrobił. Na jego twarzy zajaśniał delikatny uśmiech, a przy tym tak smutny, że zdradzał ślady wzruszenia. To wystarczyło, aby również u Apolla wywołać uśmiech, ale był to uśmiech wyrażający głęboką satysfakcję. Przez głowę boga sztuki przeszła myśl, że wygrana jest już jego.
Przyszła kolej na Marsjasza, który po występie Apolla troszeczkę stracił na pewności siebie. Wychodząc przed widownię, wyprostował się i przyjął beznamiętny wyraz twarzy. Włożył do ust aulos i zaczął. Tak jak poprzednim razem pierwsze kilka dźwięków nie było zbyt zachwycających, ale już potem dało się usłyszeć melodię. Echo i cisza wzmocniło jeszcze piskliwy dźwięk, który najpierw był chaotyczny, ale po chwili zaczął być rytmiczny, jakby bardziej uporządkowany, wciąż jednak bardzo dynamiczny. Przywodził na myśl siedzącemu na widowni Herkulesowi wojska, szykujące się do wojny, wyruszające z miejsca, idące przez pola, lasy, miasta-państwa i wsie, i przygrywające sobie na fletach i piszczałkach, a w końcu ścierające się z przeciwnikiem na polu walki. Serce herosa zaczęło bić mocno w wygrywany przez Marsjasza takt. Herkules, tak jak wcześniej Hermes, czuł wewnątrz siebie gorąco, ale nie było ono wywołane melancholicznym wzruszeniem, tylko czymś zgoła przeciwnym – silnym wzburzeniem obudzonych nagle namiętności. Młodzieniec chciał wstać i ruszyć się z miejsca, coś ze sobą zrobić, byle tylko nie siedzieć w miejscu, bo inaczej gotująca się w nim energia eksploduje i rozsadzi go od środka. Przy tym, o dziwo, czuł się z tym bardzo dobrze, jakby dzięki tej nowej energii był w stanie zrobić wszystko. Toteż kiedy Marsjasz nagle skończył, Herkules poczuł się zawiedzony.
Po odebraniu należnych sobie gromkich braw (jak dla Apolla ZBYT gromkich), satyr cofnął się o kilka kroków. Midas podniósł ręce, uciszając tłum, i powiedział:
– Myślę, że walka jest bardzo wyrównana. Obaj uczestnicy pokazali nam kunszt swoich umiejętności. W tym konkursie może być jednak tylko jeden zwycięzca.
Midas pstryknął palcami i jego sługa przyniósł poduszkę, na której spoczywał złoty wieniec. Król podniósł go delikatnie pokazał wszystkim na trybunach. Wszyscy przyglądali się mu w napięciu. Na czyjej skroni spocznie wieniec? Boga sztuki, czy śmiertelnego, ale utalentowanego satyra? Parę osób trzymało nawet kciuki za to, aby ich faworyt otrzymał nagrodę. Marsjasz był bardzo zdenerwowany, Apollo z kolei – bardzo spokojny. No bo przecież nie było możliwości, aby on – patron sztuki – przegrał z byle śmiertelnikiem.
– Niniejszym ogłaszam, że zwycięzcą jest Marsjasz.
Trudno opisać szok jaki przeżył Apollo, słysząc werdykt króla Frygii. Najpierw było to zdziwienie, które zaraz przerodziło się w gniew. Jednak widok Midasa, już trzymającego wieniec nad głową Marsjasza, natychmiast przywrócił Apollu przytomność umysłu. Musiał coś zrobić. Nie mógł dopuścić do tego, aby ten jazgoczący głupek wygrał. Dlatego Apollo zaczął rozpaczliwie szukać jakiegoś rozwiązania. Jego wzrok spoczął nagle na aulosie. I gdy wieniec był jakiś centymetr od głowy Marsjasza, Apollo doznał oświecenia.
– Chwileczkę! – krzyknął. Wszyscy spojrzeli na niego ze zdziwieniem. Apollo uśmiechnął się i powiedział: – Jest jeszcze jedna rzecz, w której chciałbym się zmierzyć z Marsjaszem.
– Jaka? – zapytał Midas.
Hermesa przeszył dreszcz. Apollo coś kombinował i to się posłańcowi bogów nie podobało.
– O, bardzo prosta. Spróbujmy zabrać na swoich instrumentach do góry nogami.
Na trybunach zapanowała konsternacja. Hermes zmarszczył brwi. Apollo chyba nie chciał…? Nie do wiary. Kto by pomyślał, że jego starszy brat nie umie przegrywać. Przecież w przypadku jakiegokolwiek instrumentu dętego rezultat takiego zabiegu byłby tylko jeden. Midas, jako sędzia, w żadnym wypadku nie mógł się na to zgodzić. Sam król zdawał się być niezdecydowany.
– Cóż… ciekawa propozycja.
– Pojedynek się skończył, Wielki Apollo – oświadczył poważnie Marsjasz. – Wygrałem. Pogódź się z tym.
– Prawdziwy mistrz powinien być w stanie grać na swoim instrumencie w każdy możliwy sposób – odparł Apollo i uśmiechnął się złośliwie. – Skoro tchórzysz, nie jesteś godny tego złotego wieńca.
Hermes musiał przyznać, że jego brat był naprawdę perfidny. Nie tylko proponował wyzwanie, w którym Marsjasz nie miał żadnych szans, ale grał jeszcze na ambicji satyra. Wszystko dla wygranej. Czyżby był aż tak dumny? I wtedy to uderzyło w Hermesa jak młot. Posłaniec bogów wytrzeszczył oczy, dokonując przerażającego odkrycia. Niemożliwe. Nie, nie, nie! Tylko nie to. Niech ktoś mu powie, że ten… ten potwór tam na dole to nie jego brat.
– Zgoda – odpowiedział po krótkim namyśle Marsjasz i przypieczętował swoje słowa uściskiem dłoni Apolla, który uśmiechnął się jeszcze szerzej.
Hermes spojrzał na Midasa. Pod żadnym pozorem nie gódź się na to.
– W takim razie zechciejcie zająć pozycje obok mnie – oznajmił Midas.
Klamka zapadła. Hermes poczuł uderzenie ciepła, kiedy Apollo stanął po prawicy, a Marsjasz po lewicy Midasa. Na czole posłańca bogów pojawił się pot, gdy obaj obrócili swoje instrumenty do góry nogami. Hermes zamarł, widząc jak Apollo swobodnie gra na swojej lirze, której tony były piękne jak zawsze, ale zamiast wcześniejszego zachwytu, bóg złodziei poczuł jedynie chłód w całym ciele. Przyszła kolej na Marsjasza. Włożył do ust rozstawione końce aulosa i zaczął grać. Coś ścisnęło Hermesa za gardło, kiedy usłyszał suchy, nijaki dźwięk, przypominający odgłos wydawany przez zatkany gwizdek. Satyr próbował dalej. Dmuchał coraz mocniej, rozpaczliwie usiłując wydobyć ze swojego wynalazku coś więcej. Hermes zamknął oczy, nie chcąc na to patrzeć. Wciąż jednak słyszał jak każda następna dokonywana przez Marsjasza próba nie wypala.
– Chyba nie ma wątpliwości, kto wygrał – odezwał się nagle Apollo.
Hermes zagryzł dolną wargę i otworzył oczy.
– Tak, ale to właściwie o niczym nie świadczy – odparł Midas.
Apollo bez słowa ostrzeżenia, za to ze złośliwym uśmieszkiem na twarzy pstryknął palcami i po chwili uszy Midasa zaczęły rosnąć i zwężać się. Z każdą sekundą przypominały coraz bardziej uszy osła. Widownia wybuchła śmiechem (no, poza paroma wyjątkami), a sam król zaczerwienił się ze wstydu i natychmiast uciekł z pola widzenia.
Apollo i Marsjasz zostali sami. Na twarzy boga pojawił się kolejny demoniczny uśmiech. Na twarzy satyra z kolei zaczął malować się strach. Widząc to wszystko, Hermes przełknął ślinę.
– Tak więc wygląda na to, że wygrałem – odparł Apollo. – Twój aulos jest bezużyteczny, bo nie da się na nim grać do góry nogami. – Nagle jego twarz przyjęła poważny, groźny wyraz. Cichym, syczącym głosem powiedział: – Teraz, drogi Marsjaszu, dowiesz się, co czeka zuchwalców, którzy śmią uważać się za lepszych od bogów.
Położył lirę na ziemi i znów pstryknął palcami. Znikąd pojawiły się dwa centaury, które chwyciły Marsjasza za nogi i przywiązało go do pobliskiej sosny głową do dołu. Marsjasz z każdą chwilą stawał się coraz bledszy i bledszy, ale groza na jego twarzy osiągnęła swój zenit, kiedy w ręku Apolla pojawił się długi, zakrzywiony nóż. Hermes ścisnął ze złości ręce na kolanach.
– Co on zamierza zrobić? – spytał Herkules, który wydawał się być bardzo zaintrygowany zachowaniem boga sztuki.
– Obedrze go ze skóry – odpowiedział Hermes, nawet nie spoglądając na młodzika, chociaż on odwrócił swój zszokowany wzrok na posłańca bogów.
– Musimy go powstrzymać! – powiedział Herkules i już wstał, aby wprowadzić swój plan w życie, kiedy nagle Phil ściągnął go na dół.
– Nie pamiętasz, młody? Według umowy zwycięzca tego pojedynku będzie mógł zrobić z przegranym, co tylko zechce. Poza tym nie miałbyś żadnych szans z bogiem. Ten biedak – Phil odwrócił swój wzrok na Marsjasza – jest już stracony.
– Ale to nie fair! Puść mnie, Phil!
Apollo podszedł powolnym krokiem do przerażonego Marsjasza. Na twarzy boga widać było żądzę krwi. Usta wykrzywiły się w uśmiechu demonicznego szaleństwa. Apollo stanął tuż przed Marsjaszem i już przybliżał nóż do skóry satyra, kiedy nagle ni stąd, ni zowąd podleciał Hermes i swoim własnym ciałem zatarasował mu drogę do Marsjasza. Apollo spojrzał na brata ze zdumieniem, tak jak i widownia na trybunach i sam przegrany. Wzrok posłańca bogów był chłodny, zdradzał nieugiętość i gotowość do wszystkiego, byle tylko nie dopuścić Apolla do jego ofiary.
Kiedy minęło już pierwsze zdziwienie, Apollo zmarszczył brwi i powiedział do Hermesa:
– Wiesz dobrze, że mam prawo zrobić z tym nędznym śmiertelnikiem, co tylko chcę. Taka była umowa.
– Nie pozwolę ci tego zrobić – wyszeptał Hermes.
– Ten bezczelny pyszałek śmiał twierdzić, że jest lepszy ode mnie i że jego głupia piszczałka jest lepsza od twojej liry. Nie powstrzymasz mnie.
– W takim razie omiń mnie i zrób to! – krzyknął Hermes. Apollo jednak stał i tylko patrzył na niego z niedowierzaniem. Posłaniec bogów powiedział jeszcze głośniej: – No dalej, Apollo! Obedrzyj Marsjasza ze skóry z powodu głupiej liry! Pokaż mi, że nie powinienem jej nigdy konstruować!
Oczy boga sztuki rozszerzyły się w szoku. Po chwili jednak pojawiło się w nich coś na kształt żalu. Apollo oniemiał. Nawet nie ruszył się z miejsca, wciąż jednak trzymał nóż podniesiony w drżącej ręce, zupełnie jakby się wahał. Widownia również przyglądała się w napięciu całej scenie. A Hermes cały czas na niego patrzył. Było coś rozpaczliwego w jego głosie, który z każdą chwilą drżał coraz bardziej.
– Lira, która oczyszcza! Lira, która sprawia, że robi się na duszy ciepło i wesoło! Lira, która potrafi wywołać słodką melancholię i złagodzić gniew! Taa, jasne!
– Hermesie… – zaczął Apollo, ale jego głos był słaby, a dalsze słowa uwięzły mu w gardle.
– A wiesz co jest najgorsze? – spytał posłaniec bogów, spokojniejszym, ale wciąż drżącym głosem. – Najgorsze jest to, że kiedy na niej dzisiaj grałeś, byłem dumny. Po raz pierwszy od momentu, w którym ją zbudowałem, byłem dumny ze swojego wynalazku. Wydobyłeś z niej piękne, wzruszające dźwięki. Przez chwilę… – Na moment spuścił wzrok, aby zaraz znów spojrzeć Apollu w oczy. – Przez chwilę myślałem, że zrobiłem dobrze, budując ją.
Ramiona Apolla opadły bezwładnie, kiedy przypomniał sobie uśmiech na twarzy Hermesa podczas gry na lirze; uśmiech, którego wywołanie było jednym z celów postawionych przez Apolla samemu sobie podczas tego pojedynku.
– Ale teraz – Hermes znów zaczął głośniej – chcesz skrzywdzić kogoś tylko dlatego, że nie uważa dźwięków liry za najwspanialsze na świecie! Bo ma inne zdanie, niż ty! Zaproponowałeś wyzwanie z odwróceniem instrumentów, z góry wiedząc, że szanse nie będą wyrównane! Zagrałeś na ambicjach Marsjasza, aby się na to zgodził, a teraz przymierzasz się z nożem, aby obedrzeć go ze skóry! Przez moją lirę stałeś się potworem, Apollo! Nienawidzę jej! Żałuję, że ją zrobiłem!
Ostatnie zdanie odbiło się echem po lesie, jak gniewne oskarżenie. Żądza mordu już dawno opuściła Apolla. Teraz pozostały tylko wahanie, wstyd i żal. Nigdy w życiu nie chciał dopuścić do tego, aby Hermes żałował kiedykolwiek tego, że wynalazł lirę.
– Jeżeli teraz skrzywdzisz Marsjasza, zbrukasz mój wynalazek we krwi! Muzyka nie powinna być źródłem nieszczęść! Powinna nieść ludziom radość, ukojenie, oczyszczenie… Powinna ich wzruszać, skłaniać do myślenia! Kto jak kto, ale bóg sztuki powinien wiedzieć o tym najlepiej! Dlatego nie mogę pozwolić, abyś dla mściwej satysfakcji dokonał czegoś tak strasznego!
Wyprostował się i rozwarł szeroko ramiona, jakby chciał zablokować dostęp do Marsjasza całym ciałem. Teraz wszyscy czekali na to, co zrobi Apollo. On zaś stał przed Hermesem, wciąż trzymając w ręce nóż. Bóg sztuki i bóg złodziei wymienili spojrzenia, pierwszy – niepewne, drugi – chłodne; a potem Apollo spuścił wzrok, zaraz jednak znów popatrzył na Hermesa. Po chwili odrzucił nóż na ziemię, a na twarzy posłańca bogów pojawił się wyraz ulgi. Widownia na trybunach zaczęła wiwatować.
Hermes uwolnił Marsjasza i pomógł mu dojść do siebie po długim wiszeniu do góry nogami, prowadząc go za rękę. Krew satyra powoli zaczęła krążyć we właściwy sposób i po chwili zaczął iść o własnych siłach.
Reszta dnia minęła bardzo spokojnie i bez żadnych przykrości. Dionizos zaprosił wszystkich na fiestę, na której było mnóstwo dobrego jedzenia i – rzecz jasna – wino (ale Zeus, jako odpowiedzialny dorosły, nie pozwolił ani Herkulesowi, ani jego nieletnim przyjaciołom, wypić nawet kropelki procentów). Było wesoło i spokojnie. Muzy zatroszczyły się o muzykę, aby umilić gościom ucztę. Marsjasz cały czas przebywał w towarzystwie Dionizosa i swoich pobratymców. Z kolei Hermes i Apollo (jak zawsze) usiedli obok siebie i zaczęli rozmawiać. Posłaniec bogów był szczęśliwy, że jego brat znów zachowywał się zwyczajnie.
Nagle Hermesowi coś się przypomniało i szturchnął obżerającego się obok niego Apolla. Bóg sztuki przerwał jedzenie i spojrzał na niego z lekkim zdziwieniem.
– Ty – zaczął Hermes – zmieniłeś uszy Midasa z powrotem na normalne, prawda?
Na twarzy Apolla pojawiło się zakłopotanie. Uśmiechnął się nerwowo, wzruszając ramionami.
– No, nie całkiem. Zapomniałem. Ale niebawem to zrobię, serio. Chyba od tego nie zginie, co?
Popatrzyli na siebie poważnie, ale zaraz wybuchli śmiechem. Upadli na ziemię i zaczęli tarzać się, chichocząc pod stołem jak szaleni.