Lipiec z Lucky Lukiem · Listy top # · Miesiące z...

5 najlepszych komiksów "Lucky Luke’a"

Jako że Lipiec z Lucky Lukiem powoli chyli się ku końcowi, a omówiliśmy już dziesięć odcinków Nowych przygód Lucky Luke’a, które uważam za najlepsze, właściwe wydaje się napisanie czegoś na temat oryginalnych komiksów. Tak jak w przypadku moich ulubionych fikcyjnych naukowców, ta lista miała być pierwotnie tradycyjnym top 10, jednak zdecydowałam się ją skrócić. Powód tego był taki, że wiele z nich nie tylko wydawało się być tam umieszczone na siłę, ale też dlatego, że wiele z nich udało mi się omówić w moim artykule o Daltonach. Dlatego też skróciłam listę do pięciu pozycji, które uważam za interesujące i godne polecenia.

Miejsce 5: Wrażliwa stopa

okladka-200

Wrażliwa stopa podejmuje temat imigrantów i ludzi ze wschodnich stanów, którzy przybywają na Dziki Zachód i spotykają się z niezbyt przychylnym przyjęciem ze strony miejscowych. Wstępna narracja informuje nas o tym, że przyjezdni ze Wschodu i z zagranicy albo wracali skąd przybyli, albo umierali, albo przystosowywali się do tego ciężkiego środowiska, stając się twardymi ludźmi, a po jakimś czasie nikt nie pamiętał, że są imigrantami. A tytułowa wrażliwa stopa to właśnie pogardliwe określenie na przyjezdnych.

Historia właściwa zaczyna się wraz ze śmiercią Starego Buddy’ego, który pozostawił po sobie całkiem duże ranczo. Adwokat Buddy’ego informuje Luke’a o tym, że niedawno zmarły nazywał się tak naprawdę Harold Lucius Badmington i pochodził ze starego szlacheckiego rodu. Toteż ranczo przynależy ostatniemu z rodu, Waldo Badmingtonowi, i jeśli Waldo odmówi przyjazdu, ziemię Buddy’ego będzie można sprzedać temu, kto da najniższą cenę. Mija kilka tygodni i Waldo potwierdza swój przyjazd, a Luke otrzymuje list, w którym Buddy poleca mu ochronę swojego spadkobiercy, ale tylko jeśli ten okaże się tego wart. Podczas gdy łasy na ranczo Jack Ready gotuje nowemu przybyszowi tradycyjne przywitanie wrażliwej stopy (podrzucanie do góry, strzelanie w stopy albo wokół sylwetki gościa, a także inne atrakcje), Waldo przyjmuje wszystko z iście angielskim flegmatyzmem, co kompletnie psuje zabawę ludziom, którzy przyszli go powitać. A to z kolei przekonuje Luke’a o tym, że Waldo będzie godnym następcą Buddy’ego.

I choć Ready stara się jak może, aby przepędzić Waldo, on ani myśli opuszczać ranczo i broni go wraz z Lukiem, Samem Indianinem (bratem krwi Buddy’ego) i swoim lokajem, Jasperem. Co więcej, jego wychowanie angielskiego dżentelmena z jednej strony zdaje się być czymś nie na miejscu w westernowych dekoracjach (jak strój do jazdy konnej włożony do pracy przy koniach), a z drugiej – wręcz działać na korzyść Waldo, kiedy przychodzi do konfrontacji z Ready’m. Koniec końców, Waldo aklimatyzuje się w nowym środowisku, a jednocześnie nie porzuca swojej angielskości.

Miejsce 4: Narzeczona Lucky Luke’a

Odnoszę wrażenie, że zarówno Narzeczona Lucky Luke’a, jak i asteriksowa Róża i miecz, były reakcją ich twórców na feminizm. Jakby chcieli pokazać w obu tych komiksach, że uznają kobiecy wkład w społeczeństwo, a jednocześnie pokazać, że te wszystkie galanteryjne gesty względem kobiet bynajmniej nie są niczym, co ma je dyskryminować, tylko właśnie okazać im szacunek. Choć i tak można by się doszukać jakiegoś patriarchalnego podejścia do kobiet w obu komiksach.

Fabuła Narzeczonej Lucky Luke’a wygląda tak: w pewnym miasteczku na Dzikim Zachodzie nie ma w ogóle kobiet, a co za tym idzie – mężczyźni nie mają szlachetnego powodu do bitki, po powrocie do domu nikt na nich nie czeka, a populacja drastycznie spada z roku na rok, bo nie rodzą się tam dzieci. Tymczasem we wschodnich stanach jest właśnie nadmiar kobiet i deficyt mężczyzn. Usłyszawszy więc o Mieście Bez Kobiet burmistrz Saint Louis wpadł na pomysł, aby zebrać cały tabun samotnych kobiet i kazać Luke’owi je eskortować. Luke na początku nie chce się na to zgodzić, ale kiedy burmistrz uświadamia go, że każda para może spłodzić jedno lub więcej dzieci, Luke w końcu ulega. W eskorcie towarzyszy mu jego stary znajomy, Hank Bully, który pojawił się po raz pierwszy w Dyliżansie.

Po drodze do Miasta Bez Kobiet konwój spotyka wiele przygód, między innymi napadają ich Indianie, których jednak udaje się obłaskawić, podarowując im peruki (jako skalpy). Poza tym do Luke’a dochodzi również wiadomość o tym, że wśród kobiet ukrywa się zbiegły przestępca, więc kowboj spędza trochę czasu na tym, aby go znaleźć.

Jednakże najważniejszym wątkiem całej opowieści wydaje się tytułowa narzeczona Lucky Luke’a, czyli pochodząca z Irlandii i fatalnie gotująca panna Jenny. Już wcześniej, kiedy Luke ubiera się po kąpieli w strumieniu, podający mu kapelusz Jolly Jumper stwierdza, że jego kowbojowi potrzebna jest kobieta. Jego relacje z Jenny podczas samej podróży są raczej neutralne, dopiero kiedy konwój przybywa do Miasta Bez Kobiet i okazuje się, że mężczyzna, którego Jenny sobie wybrała na męża, trafił do aresztu za złe zachowanie, ona i Luke muszą ze sobą zamieszkać dla bezpieczeństwa. Wtedy Luke kosztuje takiego życia z kobietą… i jest to dla niego co najmniej dziwne, jeśli nie po prostu irytujące. Jenny szykuje mu ubranie (różowy frak), pastuje podłogę, wysyła go po zakupy, moczy colta w wodzie i zakazuje palenia. Na domiar złego mieszkańcy miasta postanowili go z nią wyswatać. Wybawieniem Luke’a okazują się być Daltonowie.

Lucky Luke został pomyślany przez Morrisa jako bohater w celibacie. Jego styl życia nie pozwala mu się ustatkować. On jest „samotnym kowbojem z daleka od domu”, kimś, kto błąka się po Dzikim Zachodzie i wykonuje różne zadania na zlecenie rządu albo pomaga przypadkowym ludziom. Nigdy wcześniej nie miał love interesta, nie miał nawet kobiety, która mogłaby do niego wzdychać, co niewątpliwie zdarzało mu się już w późniejszych przygodach (choć większość z nich działa się na dużym albo małym ekranie, a nie w komiksach). Już bardziej towarzyski w tym względzie był Jolly Jumper, który na przestrzeni tych niemal siedemdziesięciu lat flirtował z różnymi klaczami. Niewątpliwie ktoś gdzieś zastanawiał się nad tym, co by się stało, gdyby jakaś kobieta skradła Lucky Luke’owi serce i czy poświęciłby dla tej kobiety swój styl życia. James Huth nawet wprowadził owoce refleksji nad tym tematem w życie w postaci wybitnie irytującej Belle Starr. Tak czy inaczej, Narzeczona Lucky Luke’a to niejako próba pokazania, dlaczego Luke nie ma i zapewne nigdy nie będzie miał partnerki i dlaczego nigdy się nie ustatkuje.

Co do samych kobiet z konwoju, przedstawione są z jednej strony dość stereotypowo – boją się myszy i przywiązują wielką wagę do wyglądu. Z drugiej strony Morris i Vidal (który pisał scenariusz) starali się pokazać, że nie jest to zbiorowisko oderwanych od życia i bezużytecznych elegantek. Mamy tam zarówno twardą i silną niewiastę, która miała już kilku mężów, jak i nauczycielkę oraz śpiewaczkę operową. Wręcz mówi się nam, że to również dzięki kobietom na Dziki Zachód weszła cywilizacja. Mało tego – w komiksie jest także nawiązanie do walki kobiet z alkoholizmem i tytoniem. Co więcej, tą, która uświadamia mężczyzn o szkodliwości alkoholu i papierosów jest właśnie panna Jenny. Niektórzy nawet wyprowadzają z tego komiksu kanoniczny powód, dla którego Luke rzucił palenie.


Miejsce 3: Piękna Prowincja

Ten komiks jest niejako poświęcony Jolly Jumperowi. W zasadzie na początku (po krótkim wstępie na temat miejsca, w którym będzie się dziać cała historia) mamy zagajenie odnośnie tego, co Jolly umie i czym jest dla Luke’a. Potem mamy rodeo, na którym Jolly poznaje Prowincję – piękną klacz, pochodzącą z Kanady. Jolly od razu się w niej zakochuje, a ponieważ zaraz po rodeo Prowincja powraca do domu, koń Luke’a przez dłuższy czas jest markotny i ma trudności ze skupieniem się. W końcu kowboj postanawia zabrać Jolly Jumpera do Kanady, aby mógł jeszcze raz spotkać się ze swoją ukochaną. Na miejscu okazuje się jednak, że pewien szalony i despotyczny włodarz postanowił wykupić całą ziemię w mieście, łącznie ze stadem właściciela Prowincji. Co więcej – sama Prowincja zostaje wkrótce porwana.

Biorąc pod uwagę, że zwykle relacja między Jolly’m a Lukiem jest ujęta w schemacie, w którym Jolly narzeka na pracę ze swoim kowbojem, ale mimo wszystko martwi się o niego i bywa zazdrosny, kiedy Luke jeździ na innym koniu, dobrze jest zobaczyć, że Luke też potrafi pomyśleć o swoim wiernym wierzchowcu (choć komiksowa Ballada o Daltonach zawierała dwie krótkie historyjki o tym, jak Luke się o niego martwił). W Pięknej Prowincji jest również moment, kiedy to Jolly jest zdeterminowany, aby dopaść człowieka, który porwał Prowincję.

Jednak poza wątkiem Jolly’ego, Piękna Prowincja ma jeszcze kilka innych smaczków, które zapadły mi w pamięć. Jednym z nich był Gerard Henri Levistrauss, który mnie, jako filozofowi, skojarzył się z twórcą strukturalizmu kulturalnego, Claudem Levi-Straussem. I rzeczywiście, Levistrauss jest handlarzem i specjalizuje się w „białych koszulach i wędrownej filozofii”. Nie odnosi jednak sukcesów i ciągle dostaje tortem w twarz. Innym smaczkiem jest niewątpliwie jedna z moich ulubionych scen w całym Lucky Luke’u:

Miejsce 2: Góry Czarne

Góry Czarne są jednymi z „pionierskich” komiksów o Lucky Luke’u, czyli związanych ze zdobywaniem Zachodu. W tym konkretnym przypadku tymi, którzy ten Zachód zdobywają, są czterej naukowcy, mający za zadanie zbadać niebezpieczne tereny zachodniej części tytułowych Gór Czarnych, w stanie Wyoming. Luke zostaje wynajęty przez rząd, jako jednocześnie przewodnik i ochroniarz. Gdyby mało im było niebezpieczeństw naturalnych i wrogo nastawionych Indian, dodatkowym problemem jest pewien senator, który prowadzi na tych terenach lewe interesy i dlatego zależy mu na tym, aby naukowcy na miejsce nie dotarli. Wysyła więc za nimi swojego człowieka.

Jak już kiedyś wspominałam, bardzo lubię postaci naukowców. I też ci czterej panowie – biolog, geolog, geometra i antropolog – są postaciami trochę schematycznymi, ale mimo wszystko sympatycznymi. Wszyscy czterej panowie są z jednej strony zafascynowani wszystkim, co spotykają na swojej drodze i spędzają sporo czasu zajmując się dziedzinami swojej nauki, a z drugiej – nie zawsze w pełni rozumieją, że bandyci w barach, podejrzani mężczyźni w pociągach i Indianie przywiązujący ich do belek są niebezpieczni. Wydaje mi się, że autorzy chcieli w ten sposób pokazać, że ci uczeni dotąd przebywali w środowisku akadamieckim i w związku z tym nie mają zbyt wielkiego pojęcia o Dzikim Zachodzie.

Trochę też przez to, że obracali się dotąd wśród ludzi dobrze wychowanych, zwracają się do wszystkich, nawet najmniej przyjaznych im osobników, w bardzo uprzejmy sposób. Jest nawet taka scena, w której jeden z naukowców zostaje wyzwany przez oprycha i podchodzi do tego tak jak dżentelmen wyzwany na pojedynek i zgodnie z procedurami rządzącymi takim okolicznościom. Ponieważ zgodnie z kodeksem to ten, któremu rzucono rękawicę, musi wybrać broń, uczony wybiera floret, a jak jego oponent protestuje, bo nie mają czegoś takiego, barman wyciąga szpady, które kiedyś udało mu się skonfiskować. Naukowiec ściąga marynarkę i koszulę, zostają wybrani sekundanci i w ciągu kilku minut skonfundowany oprych przegrywa pojedynek.

O ile wspomniany w innej liście profesor Tinniboots zrzędził i bał się o własne życie, dopóki nie napotkał na swojej drodze ślimaka, o tyle panowie z Gór Czarnych wydają się być za bardzo opętani żądzą poznania, aby przejmować się czymś takim jak czyhające na nich zagrożenia, co jest zwłaszcza widoczne w momencie, kiedy zostają schwytani przez Indian.

Z drugiej strony, gdy dowiadują się, co to jest woda ognista, zaraz zaczynają pouczać syna wodza o niebezpieczeństwach alkoholu. Ogólnie rzecz biorąc Góry Czarne są jedną z wielu przygód Lucky Luke’a, w których występuje motyw rozpijania Indian przez blade twarze. Był to sposób na to, aby z jednej strony osłabić rdzennych Amerykanów (co było bardzo użyteczne w trakcie wszelkiego rodzaju podbojów), a z drugiej – robić z nimi interesy. Do dzisiaj alkoholizm jest istotnym problemem w wielu rezerwatach, toteż w Lucky Luke’u tymi, którzy zwykle sprzedają Indianom alkohol, są antagoniści (jest jeden wyjątek, ale facet i tak nie jest przedstawicielem wszelkich cnót), a samo pijaństwo przedstawione jest jako coś niezbyt chlubnego. Można więc powiedzieć, że uczeni z Gór Czarnych niosą kaganek oświaty – są ludźmi z misją, którzy przyszli badać tereny Wyomingu, a nie je zdobywać. Czują się również w obowiązku, aby poinformować Indian o tym, co biorą do ust. I niewątpliwie historia zna wielu naukowców, którzy mieli takie samo podejście.

Miejsce 1: Kid Lucky

W zasadzie to miejsce przysługuje również po trosze wydanym niedawno Pierwszym krokom kowboja, które są zbiorem krótkich, jednostronicowych historyjek o dzieciństwie Lucky Luke’a. Łatwo się domyślić, kim jest tytułowy Kid Lucky, a komiksów o Luke’u jako małym chłopcu opublikowano dotąd trzy, z czego drugi –Oklahoma Jim – nadal nie został przetłumaczony na polski. Tak czy inaczej, pierwszy Kid Lucky jest jakby wyciągnięty ze środka – nie opowiada o narodzinach Luke’a ani miejscu, w którym się urodził. Poznajemy małego Luke’a, kiedy ma już kilka lat i podróżuje wraz z lubiącym popić poszukiwaczem złota i hazardzistą, który z jednej strony zakazuje mu strzelania z pistoletu, a z drugiej – w ogóle nie zauważa, kiedy dzieciak mu znika. Luke, zamiast z pistoletu, strzela z procy i jest tak samo celny, jak w swoich dorosłych latach. I tak oto pewnej nocy Luke zostaje porwany przez Indianina, który oczekuje, że poszukiwacz złota będzie chciał go odzyskać za flaszkę. We wiosce przyszłego samotnego kowboja przygarnia pewna Indianka, która już zajmuje się jednym porwanym chłopcem (a jemu to bardziej odpowiada, bo jego rodzice są bardzo surowi). W tym komiksie Luke spotyka również Jolly’ego i szybko rodzi się między nimi przyjaźń. Z kolei Pierwsze kroki kowboja zaczynają się od tego jak pewien mężczyzna, jadąc przez prerie, napotyka w zniszczonym wozie płaczące niemowlę. Nie daje się odnaleźć jego rodziców, więc niemowlę zostaje przygarnięte przez pewną parę w Nothing Gulch i po jakimś czasie wyrasta na Lucky Luke’a.

To, co jest najlepsze we wszystkich trzech komiksach z Kid Lucky’m, to to, że Luke nie jest mniejszą wersją siebie, ale jest po prostu małym chłopcem – nie lubi się kąpać, nie chce iść do szkoły ani jeść brokułów, jest ciekawy świata i fascynuje go niebezpieczny rewolwerowiec. On ma dopiero wyrosnąć na Lucky Luke’a, który broni uciśnionych i ściga przestępców. Morris i Achde (który rysuje komiksy po śmierci Morrisa) mogli zrobić z Luke’a małego aniołka, który zawsze postępuje właściwie i słucha dorosłych – ale panowie rysownicy postanowili, że Luke zachowuje się jak dziecko.

Bardzo dobrym posunięciem wydaje mi się uczynienie z Nothing Gulch rodzinnego miasta Lucky Luke’a. W porównaniu z niesławnym Daisy Town w filmie Jamesa Hutha, Nothing Gulch jest jak najbardziej sensowne – zarówno w komiksach, jak i w Nowych przygodach Lucky Luke’a, Luke często przesiaduje właśnie tam, zanim otrzyma kolejny telegram, co więcej – przesiaduje na ganku jakiegoś domu, więc może to jego dom rodzinny, gdzie zawsze wraca po dłuższej nieobecności? Zdecydowanie jestem bardziej za taką wizją korzeni Luke’a, niż tą, która została nam pokazana w filmie z 2009.

Poza tym w samym pierwszym Kid Lucky’m w serii mamy ten moment, w którym Luke spotyka Jolly Jumpera. Ich spotkanie jest bardzo dramatyczne – uciekając z wioski Indian chłopiec wbiega do lasu i natyka się tam na stado wilków okrążające białego źrebaka. Niewiele myśląc, postanawia go uratować. Kiedy zaś jest po wszystkim, Jolly pozwala Luke’owi się dotknąć, a zaraz potem muszą znowu uciekać (tym razem przed stadem bizonów) i Luke wsiada Jolly’emu na grzbiet. Jeszcze nie zostało wyjaśnione, skąd pochodzi Jolly Jumper (najprawdopodobniej jest dzikim koniem), ale od momentu swojego pierwszego spotkania on i Luke są prawie nierozłączni. Jolly po raz pierwszy odzywa się w Oklahoma Jimie i pojawia się w jednej historyjce Pierwszych kroków kowboja. Biorąc pod uwagę to, co Jolly Jumper umie jako dorosły koń i że wiele z tych rzeczy wymaga wzajemnego porozumienia i zaufania między nim a Lukiem, wydaje mi się całkiem sensowne założenie, że znają się oni od bardzo dawna, wręcz od małego. Wszystkie sceny z nimi jako dziećmi są bardzo słodkie.

I to było pięć komiksów Lucky Luke’a, które uważam za najlepsze. Każdy z nich lubię z innego powodu i do każdego lubię od czasu do czasu wracać. Jeżeli kiedykolwiek zobaczycie któryś z nich po polsku, to przeczytajcie go w miarę możliwości. Mam nadzieję, że jest to satysfakcjonujący koniec Lipca z Lucky Lukiem.

Leave a Reply