[FF: Iznogud] Wyznanie kalifa, czyli o mocy baśni

Odkąd me oczy łzą wstrętu sycone
Zeszły się z Twoich powolnym ukłonem
Znajdując wyzwań i łask obietnice –
Nie dbam o skarby i gardzę mym tronem;

Iznogud stanął pod komnatą kalifa Haruna Arachida i nasłuchiwał. Zza drzwi dochodziły odgłosy śmiechów, westchnień i szeptów, co świadczyło o tym, że kalif właśnie zabawiał się ze swoją żoną. I choć odgłosy te można byłoby interpretować jako spełnianie małżeńskiego obowiązku, to, znając Haruna Arachida, Iznogud wiedział, że za tymi drzwiami raczej nie działo się nic sprośnego.

Nasłuchiwał wszystkiego, co działo się po drugiej stronie, rozmyślając o tym jak bardzo ta biedna dziewczyna musi się nudzić sam na sam z tym infantylnym grubasem, który nie jest w stanie zaspokoić jej potrzeb. Gdyby Iznogud był na jego miejscu, wiedziałby jak ją zadowolić. A być może nawet… być może…

Jedną z wielu rzeczy, których zawsze zazdrościł kalifowi Harunowi Arachidowi, a co za tym idzie – które sprawiały, że jeszcze bardziej go nienawidził i jeszcze bardziej pragnął zająć jego miejsce, było jego powodzenie u kobiet. Być może wynikało to z jego wysokiej pozycji. No bo przecież żadna kobieta nie pokochałaby nigdy takiego przygłupa, gdyby nie był kimś. Z drugiej strony nikczemny wezyr Iznogud wiedział, że prawda była zupełnie inna. Sekret powodzenia kalifa – przynajmniej u niektórych kobiet – tkwił zupełnie gdzieindziej.

Wezyr otrząsnął się z tych głupich myśli. To nie był czas i miejsce na roztrząsanie takich głupot. Teraz musiał stać się kalifem w miejsce kalifa.

Odkąd ujęłaś znudzony mój członek
W wysmukłych palców zwinną ośmiornicę
Wiem, że mam berło, a Ty masz koronę,
W której obręczy zapłonę, nie spłonę
Bo choć mnie chłoniesz –
Ja Tobą się sycę.

Wierny zausznik wezyra, Pali Bebeh, spóźniał się, ale Iznogud był spokojny. Jego pomocnik prędzej czy później przybędzie wraz z pudełkiem, w którym znajdował się komar. Sam wezyr zbyt był pochłonięty tym, co działo się w komnacie i co miało się wkrótce stać, żeby rozmyślać o Pali Bebehu. Jego plan zakładał, że żona i kalif zmęczą się i usną, a potem on wypuści z pudełka komara, który zarazi Haruna Arachida jakąś śmiertelną chorobą. Na razie szło całkiem nieźle, choć kalif nie wydawał się ani trochę zmęczony.

– Przywódco prawowiernych, czy nie masz jutro jakichś ważnych zajęć? Powinieneś wypocząć.

– Ależ nie czuję się ani trochę zmęczony, moja droga. Uciąłem sobie popołudniową drzemkę, która trwała aż do obiadu. Teraz chcę się tylko bawić.

Iznogud wydał z siebie niecierpliwe westchnienie. Nienawidził, kiedy działo się coś takiego. Zbyt często kaprysy władcy utrudniały mu wykonanie planu, w zasadzie niwecząc go w najgorszy możliwy sposób.

– A może baśń ukołysze cię do snu, panie? W moim kraju byłam znana jako świetna bajarka.

– Nie chcę mi się spać, ale chętnie posłucham i tak.

Tym razem na twarzy Iznoguda pojawił się szeroki uśmiech. Ta dziewczyna nie była taka zła. Byleby tylko opowiedziała coś naprawdę nudnego.

Przez chwilę trwało milczenie. W tej dziwnej ciszy w niemal opustoszałym korytarzu Iznogud usłyszał jedynie lekkie, krótkie szurniecie, które kazało mu myśleć, że któreś z podsłuchiwanych przez niego ludzi zbliżyło się do drugiego. Wyobraził sobie kalifa i jego żonę leżących razem na stosie poduszek, patrzących sobie w oczy, uśmiechających się do siebie. Być może w komnacie panował mrok, a jedyne światło pochodziło z wiszącego na rozgwieżdżonym, brunatnym niebie półksiężyca. Być może otaczały ich płatki róż i delikatny aromat wonnych olejków, których Iznogud nie był w stanie wywąchać zza zamkniętych drzwi. Być może nawet jedno z nich dotknęło drugie, sprawiając, że scena była jeszcze bardziej intymna.

Po chwili kobieta przerwała ciszę, odzywając się szeptem:

– Był sobie raz pewien dobry kalif, który rządził sprawiedliwie. Jego poddani kochali go tak bardzo, że wybaczali mu wszystkie jego drobne wady i skupiali się na jego wielkich zaletach. Kraj, który miał w swym władaniu, był najbogatszym krajem na świecie, a jego stolica była najpiękniejszą ze stolic.

– Ten kalif wygląda na miłego człowieka. Bardzo chciałabym go poznać – przerwał jej mąż.

Ona mówi o tobie, durniu… – powiedział do niego w myślach Iznogud. Sama żona kalifa zachichotała tylko i ciągnęła dalej:

– Ten dobry kalif miał nadpobudliwego doradcę, który wciąż się złościł, a niektórzy mówili również, że chciał przejąć tron i samemu stać się kalifem.

Nie trudź się, moja droga. I tak nie wyczuje przekazu… – Iznogud uśmiechnął się szatańsko do swoich myśli. Być może nie opowiadała o nim. Być może była to tylko baśń zasłyszana na targowisku, i występujący w niej wezyr tylko z przypadku był podobny do wielkiego wezyra Bagdadu, ale Iznogud i tak domyślał się, że zaraz usłyszy którąś ze swoich przygód, przemieszaną z różnymi, krążącymi po mieście plotkami. Co usłyszał w rzeczywistości nieco go zaskoczyło:

– Nie mówmy jednak o tym doradcy. Otóż ów dobry kalif wybrał się razu pewnego na spacer po ogrodzie i zobaczył na dnie stawu maleńką żabkę…

Zaczarowana żaba, co za banał… Zresztą, co w niej takiego niezwykłego? W pałacowym stawie jest z dziesięć takich żab.

– Żabka zawołała do dobrego kalifa: „Pomóż mi, pomóż, panie. Jestem królewną zamienioną przez złego czarnoksiężnika i może mnie uratować tylko pocałunek pięknego księcia, takiego jak ty…”

Piękny książę… Taa, jasne… Iznogud miał nadzieję, że to nie potrwa zbyt długo i wkrótce usłyszy aż nazbyt znajome chrapanie kalifa. Zwłaszcza, że baśń zapowiadała się na strasznie nudną i strasznie sztampową.

A ty niespiesznie tkasz zdarzeń kobierzec
Węzeł za węzłem w rytm serca uderzeń
W gęstej osnowie nie chybiając wątku
Chociaż w najdziksze prowadzisz rubieże.

Idziemy razem labiryntem ścieżek,
Gdzie jeden koniec wiele ma początków,
Bo cały z Twoich utkany zamierzeń…
Należysz do mnie, do Ciebie należę
I Tobie wierzę,
Bo Ty jesteś prządką.

– Dobry kalif pochylił się nad żabką, wziął ja delikatnie w ręce i podniósł do góry. „Biedne stworzenie, z radością cię uratuję.”, powiedział i złożył pocałunek na czole żabki. Po chwili zaczęła świecić jasnym światłem, a przerażony kalif gwałtownie odrzucił ją na ziemię. A wtedy światło zaczęło rosnąć i oczom kalifa ukazała się piękna kobieta o włosach czarnych jak heban, oliwkowej cerze i ciemnych oczach…

Jakby się nad tym zastanowić żona kalifa miała bardzo piękny głos. Delikatny, aksamitny, hipnotyzujący. Im dłużej Iznogud słuchał tej opowieści, tym bardziej spokojny się czuł. Wyobrażał sobie, że ta baśń opowiadana jest również jemu i naraz pragnął posłuchać jej do końca. To mu przecież nie zaszkodzi. Najważniejsze, żeby kalif zasnął. Iznogud równie dobrze mógł umilić sobie czekanie, słuchając opowieści.

– Królewna zbliżyła się do kalifa, uśmiechnęła do niego i złożyła pocałunek na jego ustach. W tym momencie oboje wiedzieli, że są sobie przeznaczeni. Choć pragnęli oboje, aby ta chwila trwała wieczność, królewna oderwała usta od ukochanego i powiedziała: „Muszę poślubić mojego wybawcę zanim nastanie północ. Inaczej znów będę żabą.” Tak więc kalif zabrał królewnę do pałacu, kazał ją przyodziać w najpiękniejszą ślubną suknię i ogłosił swoje zaręczyny. Lud ucieszył się, że jego władca żeni się z tak piękną kobietą i z radością przystąpił do przygotowań. A kiedy ceremonia wreszcie nadeszła, była iście królewska…

Odkrywam wszechświat przez rzęs Twych kurtyny
Przez siedmiu niebios przejrzyste muśliny
I Tobą słyszę lasy i ogrody,
Ptaki, zwierzęta, wichrowe równiny.

Tobą woń wdycham piżma i cytryny
Tobą smakuję orzechy i miody
Tobą zanurzam się w chłodne głębiny
Gdzie nie ma bólu, obawy ni winy –
W ciche krainy
Świetlistej pogody.

Zaczęła opisywać w bardzo malowniczy sposób jak wyglądała udekorowana świątynia, jak wyglądał orszak weselny, stroje państwa młodych… Iznogud uśmiechnął się cierpko na myśl o tym jak oderwane od rzeczywistości było to wszystko. Dwór tak po prostu przyjął do wiadomości, że kalif żeni się z dopiero co poznaną kobietą, o której nikt nic nie wiedział. Mało tego! – wszyscy się cieszyli jego szczęściem i nie mieli nic przeciwko wystawnej uroczystości z budżetu państwa. To było poniekąd piękne w baśniach. Biedni wzbogacali się, śmiertelnie chorzy zdrowieli, nieszczęśliwie zakochani łączyli się ze sobą, a potwory były pokonywane. Wszyscy żyli długo i szczęśliwie.

– Ale był ktoś, komu ten ślub był nie na rękę…

Iznogud westchnął. A więc jednak pojawi się w tej historii jako ten zły. No bo dlaczego żona kalifa miałaby wspominać na samym początku o nadpobudliwym wezyrze, skoro nie zamierzała go wykorzystać jako antagonistę? Iznogud wiedział jak postrzegają go ludzie. Wiedział, że straszono nim dzieci, jeśli nie jadły zupy. Wiedział, że uważano go za antypatycznego furiata. Wiedział również, że mieli rację. W przeciwieństwie do Haruna Arachida, dobrotliwego i łagodnego kalifa, nie był nikim kogo można byłoby polubić.

Życie karało go za jego wredny charakterek na każdym kroku i tak też zapewne będzie w tej baśni. Nawet w baśni snutej przez tą cudowną kobietę musiał zostać potępiony.

– Czarnoksiężnik, który z daleka, w swojej wieży, czekał, aż ktoś zdejmie urok z królewny, pojawił się w pałacu i przybrał postać ćmy.

A to dopiero był ciekawy obrót spraw. Być może nie będzie aż tak źle.

– Widzisz, panie, czarnoksiężnik został kiedyś wzgardzony przez królewnę i poprzysiągł, że za wszelką cenę ją unieszczęśliwi. Dlatego właśnie rzucił na nią urok i dlatego zamierzał zniweczyć teraz jej ślub, zabijając mężczyznę, którego pokochała.

Niezły szajbus… – pomyślał Iznogud. On po koszu od dziewczyny pewnie dałby sobie spokój i skupił się na pracy. Miałby na tyle godności, aby nie przejmować się takimi błahostkami jak miłość. W zasadzie miał tylko jedną kochankę – Ambicję. Ale problem polegał na tym, że Ambicja nie weźmie go w swoje objęcia, nie obsypie pocałunkami i nie pocieszy po kolejnym nieudanym zamachu na kalifa. Ambicja nie obdarzy go miłością. Z drugiej strony jedyna kobieta, którą sam wezyr obdarzył miłością, tak naprawdę go nie kochała. Wyglądało na to, że na świecie nie było nikogo, kto pokochałby go tak po prostu.

Z tej świetlistości wysnuwasz opowieść
Słodką, soczystą i cierpką – jak człowiek,
Gęstą od tęsknot, cudów i koszmarów;
Ale jej końca nigdy się nie dowiem…

Być może ten czarnoksiężnik myślał tak samo. Być może był samotnym, wzgardzonym przez wszystkich, aspołecznym typkiem. Być może dla niego Zemsta była tym, czym dla Iznoguda była Ambicja – czymś, co popychało go do przodu, co nadawało sens jego życiu.

– I co było potem? – Nagłe pytanie Haruna Arachida wyrwało Iznoguda z rozmyślań i natychmiast przyśpieszyło bicie jego serca. Chyba niczego nie przeoczył? A co jeśli właśnie nastąpił jakiś ważny zwrot akcji?

– Czarownik zaczekał aż zacznie się uroczystość, a kiedy wreszcie nadszedł czas, przeleciał niezauważony przez całą świątynię aż do ołtarza i przyczepił się do szaty kapłana.

Nie. Na szczęście nic go nie ominęło.

– Nagle drzwi się otworzyły i państwo młodzi weszli razem do środka, trzymając się za ręce i patrząc sobie głęboko w oczy. A kiedy stanęli już na ślubnym kobiercu, czarownik wyleciał im naprzeciw i przyjął swoją prawdziwą, ludzką postać. A wtedy… – przerwała nagle, wydając z siebie przeciągłe ziewnięcie. Po czym dodała, ni stąd z owąd: – O, przywódco prawowiernych, jestem zmęczona i śpiąca. Być może zechciałbyś odłożyć dalszy ciąg opowieści na jutro rano?

– Ależ, nie przestawaj. Pragnę dowiedzieć się, co było dalej.

– Ale jak tak dalej pójdzie, panie, przegadamy tak do rana i żadne z nas się nie wyśpi.

Bowiem zawieszasz na jednym ją słowie,
W którym zaklęte szukanie jest – czaru.
– Mów dalej – błagam, wstrzymany wędrowiec,
Pan Twego losu i więzień Twych powiek,
Nad życie, zdrowie
Spragniony Twych darów…

– Proszę, mów. To takie ciekawe.

– Panie, zmęczenie utrudnia mi przypomnienie sobie końca opowieści.

Proszę, przypomnij sobie… Iznogud tak bardzo chciał wiedzieć, co stało się dalej. Co zrobił czarnoksiężnik? Czy dokonał swojej zemsty? A może okrutny los szykował mu porażkę? Ta kobieta nie mogła zostawić go tak po prostu, zawieszonego w próżni. Jakże ten biedak musiał się teraz czuć samotnie, jak bardzo był teraz niecierpliwy, będąc tak blisko celu…

Lecz Ty wiesz dobrze dlaczego tak zwlekasz:
Zastyga wicher, wstrzymuje bieg rzeka,
Nie kończy zwierz skoku i słońce nie gaśnie,
Zawiesza oddech łąka i pasieka.

– Może napijemy się kawy albo coś zjemy? Może to ci pomoże?

– Nie, nie fatyguj swojej służby, panie. Chyba już wiem.

Iznogud przypomniał sobie pewną ciekawostkę, którą opowiedzieli mu kupcy z obcego kraju. O kobiecie, którą pojął za żonę tyran, mający zwyczaj zabijać małżonki w noc poślubną. Aby ocalić skórę, kobieta ta zaczęła opowiadać mężowi baśnie. Opowiadała tak długo, aż nie nadchodził świt, czasem przerywając w najważniejszym momencie i każąc mężowi czekać do następnej nocy na dalszy ciąg. I tak co noc, co noc, przeciągając chwilę, w której miała zginąć. W ten sposób uchodziła z życiem. Wielki wezyr nie wiedział, dlaczego właściwie ta anegdotka przyszła mu do głowy właśnie teraz, ale miał wrażenie, że również żona kalifa bała się troszeczkę swojego małżonka. Iznogud prychnął śmiechem. Tak jakby ten idiota był w stanie kogoś skrzywdzić…

Zaraz jednak spoważniał. Na pewno gdyby opowiadała baśń jemu, obawiałaby się go jeszcze bardziej, a jeśli nie, to pewnie odmówiłaby mu dalszego ciągu z czystej złośliwości. W ogóle byłoby wątpliwe, czy opowiedziałaby mu cokolwiek. Musiałaby ją przymusić, a ona pod przymusem nie byłaby skłonna mówić do niego tym samym głosem, którym mówiła po dobroci do kalifa. Nie, chciałaby jak najszybciej uciec z komnaty wezyra i nigdy do niej nie wracać.

– Tak więc czarnoksiężnik pojawił się w swej ludzkiej postaci. Skierował palec w stronę królewny i powiedział: „Podła kobieto, która wzgardziłaś mymi uczuciami. Myślałaś, że życie pod postacią żaby była męką? Oto teraz dowiesz się, że może być jeszcze gorzej.”

Nagle na horyzoncie korytarza pojawiła się postać Pali Bebeha, który trzymał w rękach pudełko.

– Czarnoksiężnik wycelował palec w dobrego kalifa, wypowiedział zaklęcie w starożytnym języku i po chwili z palca czarnoksiężnika wyskoczyła w stronę kalifa błyskawica.

Pali Bebehowi udało się bezszelestnie dotrzeć do swojego pracodawcy i niebawem przycupnął obok wezyra, który wciąż słuchał opowieści żony kalifa.

I Ta, co ciemność ma kłaść na powiekach,
Przy której milknie gwar szczęścia i waśni,
Kruszą się twierdze zamiarów człowieka –
Też trwa bez ruchu, cicha i daleka…

– Szefie, wszystko gotowe – szepnął Pali Bebeh. – Kiedy zaczynamy?

Iznogud nic nie odpowiedział, tylko położył palec na ustach i przeniósł wzrok na drzwi.

Bo i śmierć czeka
Na dalszy ciąg baśni.

– Niewiele myśląc, królewna wypchnęła swego ukochanego z linii strzału i sama opadła na ziemię. Błyskawica zaś trafiła na lustro, które zdobiło ścianę świątyni, odbiła się odeń i uderzyło czarnoksiężnika prosto w serce. Po chwili upadł martwy na ziemię. Dobry kalif i jego ukochana mogli się w końcu pobrać i tak też się stało. Czar został całkowicie zdjęty, a kalif i królewna żyli długo i szczęśliwie, rządząc sprawiedliwie nad swoim ludem i dorabiając się licznego i zacnego potomstwa. Koniec.

Koniec. Tak po prostu koniec. Piękny, a jednocześnie rozczarowujący. Iznogud miał wrażenie, że gdyby tylko był po drugiej stronie tych drzwi; gdyby to on był tym, któremu ta baśń była opowiadana, zapewne cieszyłby się z takiego obrotu sprawy. Wszyscy potrzebują przecież bohaterów i zapewnienia, że ostatecznie wszystko dobrze się skończy. Ale wiedział dobrze, że tak naprawdę był czarnym charakterem i żadna bajarka nie opowie mu baśni, w której występowałaby postać pełnego przymiotów wezyra. Żadna kobieta nie będzie uważać go za atrakcyjnego mężczyznę. Żadna kobieta nie zechce mówić do niego w taki sposób jak żona kalifa do Haruna Arachida. Żadna kobieta nie obdarzy go miłością i nie da mu rozkoszy, choć czasami bardzo tego pragnął.

Bo różnica między kalifem Harunem Arachidem a wielkim wezyrem Iznogudem polegała na tym, że ten pierwszy oprócz swoich wad, miał również zalety, a drugi nie miał żadnych zalet, jedynie wady. Nie był przystojny, nie wzbudzał sympatii i wszystko mu się nie udawało. Dlatego skazany był na samotność.

Z tą dołującą myślą Iznogud wziął pudełko z komarem,  włożył je do kieszeni i zaczął powoli iść w stronę swojej komnaty. Skołowany Pali Bebeh szybko do niego dołączył.

– Co jest, szefie? – zapytał szeptem.

– Chcę się położyć, Pali Bebehu. Jestem w podłym nastroju i nie mam ochoty na kolejną porażkę.

– Ale, szefie, nie chcesz zostać kalifem w miejsce kalifa?

– Daj mi spokój – odpowiedział z rozdrażnieniem wezyr, po czym westchnął i dodał trochę mimochodem: – I tak nie zrozumiesz.

Złote złudzenie! Przepyszna szarado!
Skarbie Sezamu! Marzenie Sindbada!
Objawienie moje! Tajemnico!
Krynico woli! Bezwładu kaskado!

W Tobie się wznoszę.
W Tobie opadam
W pełnię i w nicość…
Szeherezado.

Pali Bebeh zatrzymał się i wodził wzrokiem za swoim pracodawcą, który z opuszczoną głową i najbardziej przygnębionym wyrazem jaki kiedykolwiek pojawił się na jego obliczu, szedł przez korytarz, aż w końcu zniknął za zakrętem.

Leave a Reply