Fanfiction · Fantastyczny Kwiecień ze Światem Dysku · Miesiące z... · Świat Dysku

[FF: Świat Dysku] Śmierć w garści cz. 3 – Nie ma powodów do obaw

Oniemiali przyglądali się pustemu krzesłu jeszcze przez kilka sekund. Przez te kilka sekund umysł Alberta przeszedł od paniki (O, bogowie, teraz ta dziewucha się domyśli! Co robić? Co robić?) do nagłej epifanii (Zaraz, przecież ona wie o rytuale. Równie dobrze mogła pomyśleć, że pana wezwali znów Niewidoczni Akademicy…). Albert postanowił więc przejść nad tym do porządku dziennego, jakby nigdy nic.

Susan z kolei znów poczuła, że coś jest nie tak. Wciąż miała przed oczami pełen obaw wzrok dziadka.

NIE! NIE, TO ZA WCZEŚNIE! – Jego głos dudnił jej w pamięci. Z tego co sama wiedziała, rytuał AshkEnte nie był ani bolesny, ani straszny. Co najwyżej wywoływał irytację, ponieważ zawsze zdawał się mieć miejsce w nieodpowiednim momencie. Dlaczego więc dziadek zareagował właśnie w taki sposób? Dlaczego wyglądał tak, jakby się czegoś obawiał? Co takiego czekało po drugiej stronie, że napełniło Śmierć lękiem?

Albert zebrał talerze i odłożył je do zmywaka, wyciągając Susan z jej rozmyślań. Przyglądała się, jak starzec szykuje się do mycia naczyń, nawet na nią nie spoglądając. Tylko raz odwrócił się do niej i rzucił jej chłodne spojrzenie.

– Ty jeszcze tutaj? – odezwał się, powracając do swoich zajęć. – Zajmij się sobą. Nie chcę cię w swojej kuchni.

– Nie dziwi cię ani trochę to, co się właśnie stało? – zawołała za nim, podnosząc się z krzesła. – Przecież sam widziałeś!

Tak, widział. Stał tuż obok niej i widział to samo, co ona. Jednak jego pierwszą reakcją – ukształtowaną przez kilka stuleci przebywania w tym miejscu – było posłuszeństwo wobec rozkazu Śmierci. Śmierć nie chciał, aby Susan wiedziała, że ukradziono jej życiomierz. Skoro tak, przynajmniej na razie nie powinna nic wiedzieć.

Chociaż jakby się nad tym głębiej zastanowić, to Albert widział trochę więcej niż Susan. Będąc świadkiem wielokrotnych wezwań Śmierci poprzez rytuał AshkEnte, jego oko zdążyło wyostrzyć się na wszystkie zdarzenia, które miały wtedy miejsce. Dlatego udało mu się wychwycić, że w ostatnich kilku sekundach twarz jego pana złagodniała, a nawet – uśmiechnęła się.

Śmierć miał już plan. Wiedział jak postępować ze śmiertelnikami. Teoretycznie nie było powodu do obaw. Teoretycznie.

– Panu nic nie będzie – odparł Albert. Jakoś udało mu się ukryć to, że nie za bardzo był pewien tego, co właśnie powiedział. – Widocznie magowie chcą go o coś zapytać. Zapytają i wróci zanim się obejrzysz.

Susan wiedziała, że Albert mówi z sensem. Ostatecznie sama pamiętała swoje niedawne spotkanie z Nadrektorem Ridcully’m. Na początku trochę się denerwowała, nie za bardzo wiedząc, o co chodzi, z czasem jednak zdała sobie sprawę, że nie jest to nic złego. Uwolnili ją zaraz jak tylko otrzymali od niej odpowiednie informacje, ba – zawarła nawet znajomość z Nadrektorem, która mogła się przydać w przyszłości.

Ale była tam jedna naprawdę okropna rzecz. Susan wielokrotnie powracała do niej myślami w ciąg tych kilku miesięcy po przygodzie z dziwną muzyką. Zdarzyło się nawet raz czy dwa, że przyśnił jej się koszmar, w którym magowie nie pozwolili jej wyjść mimo tego, że odpowiedziała na wszystkie ich pytania. Co więcej, odkrywała nagle, że im dłużej tkwiła w kręgu, tym trudniej było jej się poruszać, aż w końcu nie była w stanie nawet zgiąć palca. Była skazana na łaskę i niełaskę magów, którzy, ni stąd ni zowąd, nie byli już miłymi staruszkami.

Czyżby właśnie o to chodziło? Tego bał się dziadek?

– Jeszcze tu jesteś? – powiedział ostro Albert. – Wynocha z mojej kuchni!

Im dłużej tu stała, tym bardziej sprawiała, że wątpił w słuszność swojej decyzji. Nie mógł normalnie pracować, gdy ona była z nim w jednym pokoju. Pan ma na pewno wszystko pod kontrolą, powtarzał sobie. Zawsze miał. To przedwieczna istota, która nawet w najgorszych momentach potrafiła sobie radzić. Niedawno udało im się przywrócić porządek świata właśnie dlatego, że Śmierć się pozbierał i zrobił, co trzeba.

Ale wcześniej był tak załamany, że uciekł. To ludzie byli powodem jego załamania. Teraz jeden człowiek zabrał życiomierz Susan, która była też w jakimś stopniu człowiekiem. Do wypadku Morta i Ysabell Albert był skłonny wierzyć, że Śmierć nie posiada emocji, tylko myśli o nich. Teraz nie miał złudzeń – Śmierć, wbrew wszelkiemu prawdopodobieństwu, posiadał uczucia, zwłaszcza jeśli chodzi o rodzinę. Czy to właściwe zostawiać go samego, nie będąc pewnym, czy emocje nie wejdą mu w drogę?

– Chodź, Susan – odezwał się po raz pierwszy od dłuższego czasu Miódrzekł. – Wybierzmy się na spacer. Zobaczysz, pół godziny i Śmierć będzie z powrotem.

W jego głosie Susan wyraźnie słyszała zdenerwowanie. Próbował grać na zwłokę. Po raz kolejny zdała sobie sprawę z tego, że coś tu się dzieje. Coś niedobrego. Ale jakaś jej część była skłonna poczekać. Nie mogła odrzucić tego, że rytuał AshkEnte miał związek z tym, co się działo, ale nie wykluczała, że było to coś, z czym dziadek sam mógł sobie poradzić. Potrzebowała więcej danych, a nie chciała się jeszcze posuwać do ostateczności.

– Pójdę do swojego pokoju – powiedziała. – Muszę odpocząć.

Postanowiła, że wstrzyma się z wszelkimi działaniami przez pół godziny. Jeżeli do tego czasu dziadek nie wróci, ona zacznie zadawać pytania. Ponieważ jednak nie mogła liczyć na tutejsze czasomierze, zdecydowała się policzyć czas inaczej. Zwykle wykonanie zadania z historii zajmowało jej pół godziny (chociaż jej się wydawało, że dłużej), więc kiedy tylko wróciła do pokoju, wyciągnęła zeszyt do historii i wybrała jedno, które sprawiało jej szczególnie dużo trudności i zaczęła je robić. Jednocześnie jakaś jej część umysłu zajęta była rozmyślaniem o dziadku i jego problemie, który wszyscy zdawali się przed nią ukrywać.


Po raz pierwszy od kilku stuleci Śmierć został wezwany nie w tym samym miejscu na Niewidocznym Uniwersytecie i nie w otoczeniu tego samego grona magów, co zwykle. Wszystkie standardowe rekwizyty były na swoim miejscu, dziękuję bardzo, ale Śmierć od razu zdał sobie sprawę z tego, że znajduje się w jakimś odosobnionym miejscu. Światło ze świec odbijało słabo wnętrze pomieszczenia. W zasadzie Śmierć miał wrażenie, że pomieszczenie składa się tylko z wyrysowanego kręgu pośrodku czarnej pustki. Ale wiedział, że to nie pustka, tylko oświetlenie pozostawia wiele do życzenia.

Wkrótce usłyszał dwa kroki i z ciemności wyłoniła się postać w charakterystycznej szacie i szpiczastym kapeluszu, który na razie był dramatycznie pochylony, aby nie zdradzać twarzy jego właściciela. Po chwili mag podniósł głowę i Śmierć doznał iluminacji. Jego pamięć przeszłych i przyszłych wydarzeń podsunęła mu obrazy, których potrzebował, aby przypomnieć sobie nazwisko na drugim ze skradzionych życiomierzy.

ACH, zaczął, NALEŻYSZ DO TEGO TYPU.

– Błąd – odparł przybysz. – Jestem jedyny w swoim rodzaju.

WSZYSCY MYŚLICIE, ŻE JESTEŚCIE JEDYNI W SWOIM RODZAJU.

Przybysz nie odpowiedział. Wyciągnął spod szaty wiszący na łańcuszku życiomierz, którego piaski akurat teraz się nie przesypywały. Nawet z pozycji Śmierci dobrze widoczne było nazwisko jego właścicielki.

Dopiero, kiedy złodziej przekonał się, że oczy Śmierci spoczywają na klepsydrze, schował ją z powrotem i odezwał się znów:

– Dobijmy targu.


Nogi komendanta Vimesa zaprowadziły go pod Niewidoczny Uniwersytet. Nie wiedział dlaczego, ale zwykle nie dyskutował z pamięcią swoich stóp. Dzień był raczej pogodny, a nieliczne chmury zdawały się nie zwiastować burzy ani nawet letniego deszczyku. Mimo to Vimes wciąż nie mógł oprzeć się wrażeniu, że w powietrzu wisi coś niedobrego.

Skoro już tu był, postanowił sprawdzić, czy magowie czegoś nie potrzebują. Przechadzał się właśnie po dziedzińcu, podziwiając dzieło ogrodnika, kiedy nagle w pośpiechu wybiegł mu naprzeciw zdyszany i zaaferowany Myślak Stibbons. Zatrzymał się metr od komendanta i zaczął rozglądać po okolicy.

– Horace! – zawołał po chwili. – Ambrosiusie! Padlocku!

Vimes milczał, przyglądając się młodemu magowi przez dłuższy czas. Po wypowiedzeniu jeszcze kilku imion Myślak w końcu zauważył niecodziennego gościa. Z uprzejmym uśmiechem podszedł do komendanta i, nieco podenerwowany, powiedział:

– Witam, wasza łaskawość. Jeżeli przyszedł pan w sprawie tego tańczącego can-cana fotela w centrum Ankh-Morpolk, to zapewniam, że tym razem…

– Spokojnie, panie Stibbons – przerwał mu Vimes. – Nie przyszedłem, aby kogoś aresztować… Ale dziękuję za przypomnienie o tym fotelu. Wypytam o to Ridcully’ego.

Twarz Myślaka najpierw przybrała wyraz ulgi, aby po chwili znów się napiąć, a potem znowu rozluźnić. W końcu młody mag odezwał się znów:

– Jak długo pan tutaj jest, wasza łaskawość?

– Nie wiem. Dwie minuty? – odparł Vimes.

– A nie widział pan tutaj grupki studentów? – dopytywał się Myślak. – Uciekli mi z klasy i nie jestem w stanie ich znaleźć.

– Nie, raczej nikogo nie zauważyłem – oświadczył strażnik.

– Niech to – zaklął pod nosem mag. Westchnął ze zrezygnowaniem i dodał: – Trudno, idę ich dalej szukać. Może są w laboratorium i znowu osiągają, jak to oni nazywają, „odmienne stany świadomości”. No trudno, muszę do nich iść. Do widzenia, wasza łaskawość.

Ominął Vimesa i zaczął iść przed siebie, w stronę jakiegoś budynku. Zaraz jednak komendant zawołał za Myślakiem:

– A jak oni wyglądają?

Młody mag natychmiast przystanął i odwrócił się gwałtownie.

– No cóż – zaczął, wzruszając ramionami – jak to studenci. Młodzi, potargani, z niedomytymi i dziurawymi szatami. Jeden ma chyba pryszcze, ale nie jestem pewien.

Vimes zastanowił się. Wiedział, co prawda, co zwykła robić młodzież w okresie buntu, ale nie był do końca pewien, czy adepci sztuki magicznej też to robili. Z magami nigdy nic nie wiadomo.

– Aha – stwierdził po chwili namysłu Vimes. – Jakby nie znaleźli się w ciągu czterdziestu ośmiu godzin, trzeba ich uznać za zaginionych. A wtedy zapraszam do Yardu.

– Dziękuję, wasza łaskawość – Myślak uśmiechnął się – ale o ile nie weszli do biblioteki, w końcu ich znajdę.

Obaj mężczyźni poszli w swoją stronę – Myślak Stibbons szukać swojej klasy gdzieś na terenie Uniwersytetu, a komendant – porozmawiać z Ridcully’m o tańczącym fotelu. Po omówieniu z Nadrektorem tej sprawy, naprawieniu szkód i wyznaczeniu kary, Vimes skierował się w stronę posterunku. Dość szybko doszedł do wniosku, że wizyta na Niewidocznym Uniwersytecie była stratą czasu.

Mimo to, miał wrażenie, że niedługo będzie musiał tu wrócić. I to w celach jak najbardziej służbowych.


Zadanie z historii zostało ukończone. Czas minął i Susan zabrała się do pracy. Zajrzała najpierw do gabinetu Śmierci. Był pusty. Potem poszła do sali z życiomierzami i po kilku minutach bezskutecznego nawoływania, zdała sobie sprawę, że również tutaj nie było jej dziadka. Sprawdziła podwórze, stajnię, niemal każde pomieszczenie w Siedzibie Śmierci, w którym przebywanie tuż po męczącej rozmowie z magami miałoby jakikolwiek sens. Po jakimś czasie Susan dopadło dejavu – bo w istocie Siedziba Śmierci wydała jej się tak samo wielka, ciemna i pusta, jak w dniu, w którym dziewczynę do niej sprowadzono. Tylko tym razem wszystko pamiętała – wiedziała, że jest wnuczką Śmierci, wiedziała, jakim był on dziadkiem, kiedy jeszcze przyjeżdżała tutaj jako dziecko – i dlatego nie była aż tak skonfundowana jak wtedy, za to jej skonfundowanie mieszało się z troską.

Próbowała to sobie tłumaczyć. Może magowie tak długo go trzymali, bo potrzebowali omówić coś bardzo szczegółowo. Może same rozmowy już dawno się skończyły i teraz Ridcully i Śmierć pili razem herbatkę. A może po drodze dziadek musiał zająć się pracą. Było tyle możliwości jego nieobecności… tyle racjonalnych uzasadnień…

Ale Susan wiedziała, że tak naprawdę żadne z nich nie jest prawdą. Jej podświadomość podpowiadała jej, że Albert, Miódrzekł i Śmierć Szczurów coś przed nią ukrywają, a fakt, że jej dziadek do tej pory nie wrócił, był dodatkowym bodźcem do tego, aby wreszcie zaczęła zadawać pytania.

Weszła więc do kuchni, gdzie (jak słusznie podejrzewała) zajęty kolejną potrawą z patelni krzątał się Albert. Stanęła obok starca, który nawet nie spojrzał na wnuczkę swojego pracodawcy, ale mimo wszystko zwolnił obroty.

Susan wiedziała, co ma zrobić. Odchrząknęła, wzięła głęboki oddech i sięgnęła w głąb siebie, aby przywołać drzemiącą w niej moc. Jej oczy zmieniły się w dwa niebieskie ogniki, a potem Susan przemówiła:

ALBERCIE… CZAS, ABYŚ ODPOWIEDZIAŁ MI NA KILKA PYTAŃ.

Albert zamarł na moment z przerażenia, potem się jednak z tego stanu otrząsnął… przynajmniej częściowo, bo teraz opanowała go dziwna mieszanka lęku i złości na dziewczynę. Rzucił wszystko, co do tej pory robił, i spojrzał na Susan z wyrazem irytacji.

– O, nie, młoda damo. Tym razem to na mnie nie zadziała – powiedział drżącym głosem.

ALBERCIE, nie ustępowała Susan, POWIEDZ, CO TU SIĘ DZIEJE, I TO JUŻ!

Starzec przemógł wewnętrzny przymus skulenia się, ale to nie znaczyło, że pokonał całkowicie lęk przed Susan i jej właśnie obudzoną mocą. Szedł o zakład, że gdziekolwiek jest teraz Mort, przygląda się całej scenie i śmieje się z niego.

– Nic się nie dzieje – oznajmił szybko starzec. – Wszystko jest w jak najlepszym porządku. – Wciąż na niego patrzyła, więc dodał: – Zobaczysz, pan wróci tutaj za jakieś pół godziny, albo i krócej.

Co prawda, przez całe poprzednie półgodziny czekał na swego pana z takim samym niepokojem, co ona. Chciał wierzyć w to, że wszystko będzie dobrze i że Śmierć powróci; że wszystko jakoś się ułoży, tak jak zawsze się układało. Gotów byłby czekać jeszcze trochę, mając nadzieję, że już zaraz, za parę chwil jego pan się pojawi.

Ale jego pan się nie pojawiał.

Albert popatrzył na Susan. Przez chwilę jeszcze widział tylko istotę z powiewającymi włosami i świecącymi oczami, jednak im dłużej jej się przyglądał, tym bardziej zdawał sobie sprawę z pewnej istotnej rzeczy. Ta rzecz ostatecznie przekonała go o tym, że koniec już owijania w bawełnę. Oboje to wiedzieli. Oboje to przeczuwali. Czas wreszcie coś z tym zrobić.

– No dobra, dobra. Powiem ci wszystko, tylko skończ tę szopkę i porozmawiajmy jak dwoje normalnych ludzi – oświadczył po chwili, niby to od niechcenia.

Susan powróciła do bycia tylko zwykłą dziewczyną i momentalnie wyraz jej twarzy z beznamiętnego chłodu i siły zmienił się w najszczerszy lęk i niepokój. Tak jak Albert podejrzewał, nawet sięgnięcie po moc Śmierci nie zdołało ukryć tych uczuć.

Zrobiła krok w jego stronę i zaczęła cicho, niemal szeptem:

– Zamieniam się w słuch.

1 thoughts on “[FF: Świat Dysku] Śmierć w garści cz. 3 – Nie ma powodów do obaw

  1. Akcja z Vimesem cudna 😀 A studenci osiągający odmienne stany świadomości mnie rozwalili. Nie mów, że to już koniec opowiadania, bo akurat się wciągnęłam! 😉

Leave a Reply