
No cóż, znając nietypowy gust Oscara, mogłam się spodziewać, że zapoda mi jakiś ambitny, niszowy film. Zwłaszcza, że motyw podróży często się w takich produkcjach pojawia (filmy drogi, anyone?).
Nasza Ameryka zawiera wiele elementów, które widziałam już w innych tego typu utworach – ot, jest sobie rodzina dotknięta tragedią (tutaj jest to śmierć najmłodszego syna). Rodzice próbują uporać się ze stratą i żyć dalej, jednak co jakiś czas coś im o tym przypomina; z kolei dzieci – dwie córki – trzymają się całkiem nieźle poprzez myślenie magiczne (starsza z córek twierdzi nawet, że jej zmarły brat może spełnić jej trzy życzenia). Rodzina Sullivanów przenosi się w inne miejsce, aby zacząć nowe życie. Przyjeżdża więc z Irlandii do USA, zamieszkuje w lekko szemranej dzielnicy, pełnej oryginalnych osobników, i po jakimś czasie zaprzyjaźnia się z samotnikiem Mateo. Wszystko kręcone kamerą z ręki i przeplatane scenami rodzinnymi, które niby są o niczym, ale jednak są o czymś. Standard.
Z tego krótkiego wstępu pewnie wnioskujecie, że film mi się nie podobał. Prawda jest taka, że był… no trochę wtórny, ale nie powiem – miał takie elementy, które mi się spodobały.
Przede wszystkim grał tam Djion Hounsou, którego ja znam z roli Cinque z Amistad, a wy możecie kojarzyć jako sługusa Ronana, który na początku Strażników Galaktyki nie wie, kim jest Star-Lord. Tutaj gra on artystę Mateo i wypada w tej roli świetnie, zwłaszcza, kiedy zostaje ujawniony jego wielki sekret. Szczególnie fantastycznie wyszła rozmowa między artystą a ojcem rodziny – wciąż mam w pamięci przemowę Mateo o tym, że kocha wszystko, co żyje. Hounsou wspaniale to zagrał.
Film ma też wiele dobrych scen. Ojciec próbujący zdobyć pluszowego E.T. w wesołym miasteczku przyprawił mnie o gwałtowne bicie serca i w duchu marzyłam o tym, aby stojący przy stoisku mężczyzna się zlitował, zanim będzie za późno. Z kolei symbolikę wszystkich scen kręconych w czerni i bieli zrozumiałam już po kilku minutach – to momenty, w których do bohaterów dochodzi świadomość śmierci.
Wydaje mi się, że nie bez znaczenia jest też to, że rodzina Sullivanów to Irlandczycy, którzy przyjechali do Ameryki i próbują związać koniec z końcem. To tak jakby opowieść o irlandzkich imigrantach, którzy na przełomie XIX i XX wieku szukali w Stanach lepszego życia, przeniesiona w czasy współczesne. Pan Sullivan pracuje w różnych zawodach (w tym: taksówkarza), a przy tym stara się zachować przed dziećmi optymizm, chociaż wciąż napotyka przeszkody finansowe. Pani Sullivan też pracuje i próbuje podnieść męża na duchu, jednak również ona boryka się ze smutkiem i problemami, zwłaszcza w późniejszej części filmu. Oboje bawią się z dziećmi i jest w tym taka próba zachowania normalności w obliczu tych wszystkich nieszczęść, które na nich spadły i nadal spadają. Przy okazji Sullivanowie zaprzyjaźniają się z ludźmi różnych ras i narodowości (i znów – Mateo – bo Hounsou najwyraźniej lubi grać bardziej Afrykanów, niż Afroamerykanów).
Poza tym nie mogę powiedzieć, aby motyw żałoby nie został dobrze rozegrany. Powtarza stare prawdy, miejscami ociera się o klisze, jasne, ale jednak… no, to są rzeczy, o których zawsze warto pamiętać. Koniec końców, moim zdaniem, film był średni, ale miał swój urok.
Ale szybko się uwinęłaś z wyzwaniem 🙂 Ameryka dla wielu dalej jest symbolem tego \”american dream\”, że się pojedzie i się ma, ale rzeczywistość jest inna – na wszystko trzeba zapracować. Mi też się podobała rozmowa z Mateo, ogólnie sceny z nim dodawały fajności.
\”Ameryka dla wielu dalej jest symbolem tego \”american dream\”, że się pojedzie i się ma, ale rzeczywistość jest inna – na wszystko trzeba zapracować.\” To to wiem XD.W ogóle to ten film jednak trochę mi nasuwał skojarzenia z \”Daredevilem\”. Po pierwsze – to na początku był napis, że to \”Hell's Kitchen Production\”, a po drugie – Johnny Sullivan mi bardzo przypominał ojca Matta Murdocka, tak z twarzy, jak i z zachowania.(To tak w związku z tym twoim tekstem, że ci \”Daredevila\” albo \”Gotham\” zaproponuję XD.)
Spoko ;D Jestem niemal w 100% przekonany, że w którejś kolejce zaproponujesz mi Arrow/Flash/ coś z MCU…