Gwiezdnowojnowe Wyzwanie · Miesiące z...

Gwiezdnowojnowe Wyzwanie – Oryginalna Trylogia

Ponieważ zakładałam, że obejrzę Nową NadziejęImperium kontratakuje i Powrót Jedi w trakcie pobytu w Szkocji i po jednym na dzień, już na początku grudnia stanęłam przed problemem, kiedy wziąć się za opisywanie moich wrażeń z seansów. Czy powinnam od razu po obejrzeniu filmu, zasiąść do komputera Pobe, zalogować się na Google+ i na świeżo napisać, co mi się podobało, a co nie? A może powinnam po powrocie do Polski w przeciągu pierwszego tygodnia opowiedzieć o każdym filmie z osobna w oddzielnych segmentach?

W końcu zdecydowałam się, że po prostu całą oryginalną trylogię załatwię w jednym poście, ale z podziałem na sekcje. I to, że postanowiliśmy z Pobem obejrzeć ją jednego dnia, dało mi wrażenie pewnej całości opowiadanej historii. Chociaż podejrzewam też, że wiele elementów fabuły, które znałam niejako z innych źródeł (nie łudźmy się – duża część wiedzy powszechnej na temat Gwiezdnych Wojen to spoilery), nie wywarło na mnie takiego wrażenia, jak powinny.

Część 4 – Nowa Nadzieja

Nowa Nadzieja to jedyna część Gwiezdnych Wojen, którą widziałam od początku do końca. Dawno, dawno temu, kiedy byłam jeszcze w podstawówce, starszy brat wypożyczył pierwszą część oryginalnej trylogii. Mimo moich pierwotnych oporów, obejrzałam ją i pamiętam, że nawet mi się podobała (zwłaszcza, księżniczka Leia z jej białą sukienką i fantazyjną, acz prostą fryzurą), chociaż finałowa scena batalistyczna strasznie mnie wynudziła (tutaj nic się nie zmieniło – we wszystkich trzech filmach walki na monumentalną skalę oglądałam z wyłączeniem mózgu i budziłam się dopiero jak akcja przeskakiwała do poszczególnych bohaterów). Mimo wszystko po obejrzeniu tego filmu drugi raz zauważyłam, że jest tam mnóstwo takich elementów, o których nie pamiętałam.

Sztandarowy przykład to to, że przez pierwsze kilkanaście minut śledzimy perypetie R2D2 i C3PO. Właściwie ktoś, kto nie wie absolutnie nic o Gwiezdnych Wojnach, mógłby na początku pomyśleć, że to właśnie droidy są głównymi bohaterami Nowej Nadziei. Ja oczywiście wiedziałam, że zaraz trafią w ręce Luke’a i jego wujostwa, że potem Luke odkryje wiadomość od księżniczki; że zdecyduje się znaleźć Obi-Wana, a po najeździe na farmę i śmierci opiekunów, cała czwórka trafi do baru, gdzie spotkają Hana Solo i Chewbakę.

Zauważyłam też, że zarówno Luke, jak i Leia w pewnym momencie znajdują się w podobnym położeniu, tzn. miejsca, które uważali za domy, zostają zniszczone przez siły imperialne i przez to oni muszą związać swoją przyszłość z Rebeliantami (a Luke nawet z Zakonem Jedi). Może to tylko zbieg okoliczności, niemniej jednak wydaje mi się dość interesujące, zwłaszcza pod kątem tego, co zostaje ujawnione w części szóstej.

Nowej Nadziei Darth Vader jest tym Darthem Vaderem, którego zwykle kojarzymy z tą postacią – okrutnym, bezwzględnym, budzącym strach przywódcą. O wiele bardziej rozbudowaną postacią zostanie w późniejszych częściach. W ogóle Nowa Nadzieja to bardzo zamknięty film. W porównaniu do części piątej wydaje się opowiadać mały epizod działań rebelianckich bez żadnego „ciągu dalszego” (wiadomo – pierwszy film z serii, brak pewności, czy odniesie sukces i studio otrzyma budżet na sequele).

Podczas seansu Pobe zwrócił mi uwagę na to, że w pewnej scenie Han Solo trzyma broń w taki sposób, w jaki robią to siły imperialne. Następnie wyjaśnił mi, że to nawiązanie do przeszłości Hana, a konkretnie – jego szkolenia w akademii imperialnej, z której został wyrzucony, bo stanął w obronie Chewiego. Sama historia zaś została opisana w jednej z powieści Gwiezdnych Wojen. Co by nie mówić – od razu zapragnęłam ją przeczytać i pewnie to za jakiś czas zrobię, jak nadrobię to, co mam do czytania teraz.

O – i jeszcze Peter Cushing grał w tym filmie! Aktor horrorów Universala grał przydupasa Vadera w Gwiezdnych Wojnach! W prequelach ten wyczyn powtórzy Christopher Lee.

Część 5 – Imperium kontratakuje

Imperium kontratakuje zdobyło moją sympatię m. in. tym, że dzieje się w innym środowisku niż Nowa Nadzieja. Podczas gdy część czwarta Gwiezdnych Wojen miała miejsce na pustynnym Tatooine i w kosmosie, część piąta przenosi nas najpierw na planetę o arktycznym klimacie, potem w kosmos, potem na bagna, a na końcu do miasta w chmurach. Pamiętajcie, że przedtem znałam tylko Nową Nadzieję, toteż jakoś tak Gwiezdne Wojny kojarzyły mi się z piaskami rodzinnej planety Luke’a Skywalkera. Tak więc taka zmiana dekoracji pozwoliła mi się oderwać od części czwartej i poczuć, że to uniwersum zawiera w sobie także inne planety.

Ponieważ ostatnim razem widzieliśmy Leię jako dyplomatkę (umiejącą strzelać z pistoletu i powiedzieć kilka niemiłych słów pod adresem Vadera, jego podwładnych i Imperium w ogóle; ale jednak przede wszystkim dyplomatkę), tym razem z kolei widzimy ją jako kobietę, która również potrafi zająć się maszynami, wypracowałam headcanon, że w czasie pobytu u Rebeliantów Leia przysposobiła sobie wiedzę związaną z działaniem i prowadzeniem statku kosmicznego. (Jak opowiedziałam o tym Pobe, on stwierdził, że to trochę przypomina historię królowej Elżbiety, która była kształcona w zakresie dyplomacji, ale w czasie drugiej wojny światowej służyła w oddziałach motoryzacyjnych, gdzie uczyła się także tego jak dbać o samochód.)

No dobrze, teraz postaram się bardziej skupić na fabule. Mimo że zapałałam większą sympatią do Hana (do tego stopnia, że kiedy Vader chciał przetestować komorę kriogeniczną na nim, ja od razu pomyślałam: „Ani mi się waż ruszać kapitana Solo!”), ogólnie rzecz biorąc bardziej interesowało mnie to, co działo się z Lukiem, niż z całą resztą. Szkolenie Luke’a na Jedi, mistrz Yoda, głos Obi-Wana wołającego zarówno do Luke’a, jak i do Yody… to wszystko o wiele bardziej mi się podobało, niż ucieczka Hana, Lei, Chewiego i droidów.

Zwłaszcza, że wprowadzenie Yody zaszło w bardzo… ciekawy sposób. Tak jak w przypadku Obi-Wana, na początku nie powinno być do końca wiadomo, że ten niepozorny stworek jest mistrzem Jedi. I podejrzewam, że ludzie, którzy pierwsi oglądali Imperium kontratakuje musieli być bardzo zaskoczeni tym wielkim revealem, chociażby dlatego, że Yoda na początku zachowuje się tak jak wygląda – jak troll. Wodzi Luke’a na manowce, przeszkadza mu w naprawieniu statku, czasem rzuca złośliwe uwagi (to wszystko zaś ma na celu testowanie charakteru przyszłego Jedi). Toteż odkrycie, że ten mały potworek jest wielkim mistrzem starożytnej wiedzy, musiało wywrzeć niesamowite wrażenie na pierwszych widzach Gwiezdnych Wojen. Teraz pewnie ten efekt jest nieco złagodzony, bo wszyscy wiedzą kim jest ten wredny gremlin.

Imperium kontratakuje zresztą pochodzi jeden z najsłynniejszych spoilerów w historii popkultury – „Luke, jestem twoim ojcem.” (czy jakoś tak). W ogóle w tym filmie mamy okazję przyjrzeć się lepiej Vaderowi, chociażby przez to, że widzimy go w relacji z jego zwierzchnikiem, Lordem Palpatine’m. Ich pierwsza scena jest niesamowita, zwłaszcza biorąc pod uwagę to, co zostaje ujawnione w prequelach. Mówcie sobie co chcecie o Zemście Sithów, ale już to, że Anakin dowiaduje się, że jego ukochana umarła, a wraz z nią ich nienarodzone dziecko, nadaje rozmowie Vadera i Palpatine’a dodatkowego, bardziej dramatycznego znaczenia. Nagle Vader dowiaduje się, że jego syn jednak żyje, a co za tym idzie – pojawia się (nomen omen) nowa nadzieja. Teraz ten wielki, okrutny człowiek w czarnym stroju zyskuje trochę odcieni szarości, szczególnie, że stawka jest dość wysoka – albo uda mu się przekabacić Luke’a na Ciemną Stronę Mocy, albo go znów straci. Jest w tej postaci pewien konflikt, o którym nie mówi się aż tak często (przynajmniej ja się z tym nieczęsto spotykam… ale nie wykluczam, że są ludzie piszący długie analizy Anakina Skywalkera), bo przywykliśmy myśleć o Vaderze jako o sztandarowym przykładzie Złego Wszechwładcy.

Ogólnie rzecz biorąc, na razie Imperium kontratakuje jest moją ulubioną częścią, chociaż był tam jeden element, który mi bardzo zgrzytał, a mianowicie – to, że Luke w zasadzie opuszcza Rebeliantów w środku bitwy, aby iść za głosem Obi-Wana. Co prawda, potem rusza przyjaciołom na pomoc, no ale… Not cool, man.

Część 6 – Powrót Jedi

Ach, Powrót Jedi – Leia w złotym bikini, Ewoki, akbarowe „To pułapka!” i wodzący na pokuszenie Palpatine. I spośród wszystkich trzech filmów, scena z CGI-owymi stworkami tańczącymi przed Jabbą the Huttem jest najbardziej bezużytecznym dodatkiem George’a Lucasa do oryginalnej trylogii.

Z powyższego akapitu wnioskujecie pewnie, że film mi się nie podobał, ale tak nie jest… a przynajmniej nie do końca. Widzicie, jeśli chodzi o Ewoki, „To pułapka!” i Leię-niewolnicę, to – tak jak na słynne: „Kocham cię.”, „Wiem.” – czekałam na te słynne sceny prawie z wypiekami na twarzy. Cała sytuacja, w której Leia, Luke, droidy i parę innych osób przybywa, aby uratować zamrożonego kapitana Solo od Jabby, była fantastyczna. Powiem jednak szczerze, że widząc umiejętności Luke’a w tej scenie, myślałam, że są one efektem treningu u Yody, więc kiedy Han już został uratowany i Luke powiedział, że musi wrócić do Yody, aby dokończyć szkolenie, nieco się zdziwiłam.

Powiem szczerze – w tej części najlepsze, moim zdaniem, były fragmenty z Lukiem, Vaderem i Palpatine’m. Chociażby przez to, że Palpatine chce, aby Luke przeszedł na Ciemną Stronę, Vader namawia syna do tego, po części też dlatego, że jeśli mu nie uda, jego syn zginie; a Luke próbuje oprzeć się pokusie, a jednocześnie wyciągnąć ojca spod władzy Ciemnej Strony. Właściwie obaj Skywalkerowie są wewnętrznie skonfliktowani i boją się tego, że jeśli nie uda im się przekonać tego drugiego, będą musieli go zabić, a nie chcą tego zrobić. I właściwie w tej całej konfrontacji mają miejsce dwa ważne wydarzenia, które w bardzo subtelny sposób pokazują emocje, które targają oboma panami. Najpierw w przypływie gniewu Luke atakuje Vadera i w ferworze walki ucina mu rękę. W chwili kiedy zdaje sobie z tego sprawę, spogląda na protezę swojej ręki i już wiadomo, do jakich wniosków dochodzi. Potem Palpatine zaczyna raz po raz porażać piorunami Luke’a, a Vader się temu przygląda i ze sposobu, w jaki spogląda najpierw na cierpiącego syna, a następnie na atakującego go Palpatine’a, wiadomo, że powoli zaczyna się w nim rodzić chęć buntu. Po prostu piękna scena.

Widzicie więc, że o tej części mam najmniej do powiedzenia. Nie wiem, cała reszta wydawała mi się średnia (może to też dlatego, że byłam już trochę zmęczona).

A jak zapatruję się na trylogię jako całość? No cóż, cieszę się, że ją wreszcie obejrzałam, ale jednak miałam nadzieję, że wzbudzi ona we mnie fazę na Gwiezdne Wojny… a przynajmniej będę chciała oglądać z lubością relacje między konkretnymi postaciami. Zwłaszcza, że nie brakowało tam moich ulubionych wątków, czyli męskiej przyjaźni czy relacji ojciec-syn…. albo chociaż mentor-uczeń. Niestety, nawet nie mogę powiedzieć, abym pokochała jakąś postać. Może to przyjdzie z czasem. A na razie czekają mnie jeszcze prequele i część siódma.

(PS. Zapomniałam wspomnieć, że we wszystkich trzech filmach podobały mi się fryzury księżniczki Lei.)

2 thoughts on “Gwiezdnowojnowe Wyzwanie – Oryginalna Trylogia

  1. A wiesz, że Lucas kręcąc \”Nową Nadzieję\” nie planował, że Vader będzie ojcem Luka i Lei? Jak dla mnie niepotrzebnie tyle uwagi poświęciłaś na streszczanie fabuły. Myślę, że prawie każdy, kto to czyta, ją zna. A co do sceny tanecznej w Powrocie Jedi, to ja ją lubię. Generalnie te wstawki CG jakoś mi specjalnie nie przeszkadzają. Może nie wszystkie są potrzebne, ale w sumie nie ma ich dużo.

  2. Tego, że nie planował, to się domyślałam. A fabułę streszczam nie dlatego, że może się trafić ktoś, kto jej nie zna, tylko dla wniosków, do których doszłam.

Leave a Reply