Site icon Planeta Kapeluszy

Krótka notka – podsumowanie pierwszych sezonów "Supergirl" i "Legends of Tomorrow", drugich sezonów "Flasha" i "Gotham" oraz czwartego sezonu "Arrow"

Advertisements
Tak jak rok temu, przygotowałam Wam notkę o moich wrażeniach z seriali na podstawie komiksów DC. Tym razem do Arrow, Flasha i Gotham doszły dwie nowe produkcje – Supergirl i będący elementem Arrowverse Legends of Tomorrow.
Powiem szczerze, że mam mieszane uczucia, bo seriale te są sobie nierówne. I tak już wiem, że dwóch z nich nie będę dalej oglądać, podczas gdy na kolejne sezony innych będę czekać ze zniecierpliwieniem. Ale po kolei.

Supergirl – Tak się cieszę, że nie dałam się zrazić pilotowi, bo z każdym kolejnym odcinkiem Supergirl była coraz lepsza. Nie tylko rozwijała te wątki, które rzadko widzę w fikcji (siostrzana miłość, relacje matka-córka, doświadczona kobieta mentorująca młodszej); nie tylko do grona moich ulubionych postaci kobiecych doszła Cat Grant w całej swojej chwale; ale też wielokrotnie czytając opisy kolejnych odcinków, myślałam sobie: „Tak, to jest świetny pomysł. Chcę to zobaczyć.” Tak, wiem, że wiele z nich to adaptacje poszczególnych komiksów z samym Człowiekiem ze Stali, ale – tak jak powiedział swego czasu ERod – Supergirl jest częścią mythosu Supermana, więc to nie razi aż tak bardzo, jak… pewien serial zrzynający z Batmana.
Podobało mi się w tym serialu prawie wszystko. Martian Manhunter, Astra i jej relacje z Karą, Bizzaro, sama bohaterka, która przeżywała własne dramaty związane z superbohaterstwem… I właściwie jedyne, co sprawiało, że wywracałam oczami, to trójkąty miłosne, które odwracały uwagę od bardziej interesujących wątków i dodawały niepotrzebnej dramy. Zgadzam się też z opinią większości fanów, że Jimmy Olsen jest przeraźliwie OOC.
Dowiedziałam się niedawno, że Supergirl została przejęta od CBS przez stację CW, a to może oznaczać, że jednak dołączą ją do Arrowverse, w ten czy inny sposób. Ja mam tylko nadzieję, że producentem nadal będzie Greg Berlanti, bo innym nie ufam (zwłaszcza wiecie komu).
Legends of Tomorrow – Legendy Jutra zrobiły coś, czego nie zrobiły dwa sezony Flasha: sprawiły, że zaczęło mi zależeć na Roguesach i Firestormie. We Flashu wszyscy czterej panowie mnie denerwowali – odcinki z Captainem Coldem i Heatwave’m mnie nudziły, tak samo dramat związany z Ronnie’m Raymondem i profesorem Steinem. Tymczasem w tym serialu pokochałam relacje Steina i Jaxa (Jax jest jednak lepszą postacią od Ronniego) i było mi żal Micka Rory’ego. Polubiłam zwłaszcza profesora Steina i jego wątek w Związku Radzieckim.
Podobnie jak w przypadku Supergirl, zdarzało się, że czytałam opis kolejnego odcinka i chciałam go oglądać. Bo też wiele z pomysłów na odcinki było całkiem niezłych (chociażby ten, w którym pojawia się Jonah Hex), mimo wszystko jednak moja opinia o tym serialu jest raczej umiarkowana. Ani mnie nie porwał, ani nie oburzył. Był po prostu okej. Czy będę dalej oglądać? Pewnie tak, bo też zakończył się na cliffhangerze, który wiele obiecuje.
Gotham – Drugi sezon Gotham oglądało mi się o wiele gorzej niż pierwszy. Prawda, było mnóstwo fajnych wątków, jak historia Mr. Freeze’a (gdzie mamy jakiś większy wgląd w postać pani Freezowej), a i Bruce konfrontujący mordercę swoich rodziców był niczego sobie… jednak przez większość czasu fabuła mnie nie porywała, a wręcz dłużyła mi się. Galavan był irytujący, tak samo dramat Gordona i Lee Thompkins, zaś sam przyszły komisarz stracił nieco w moich oczach poprzez swoje wątpliwe moralnie zachowanie. Ja wiem, ja wiem, w Gotham trzeba postępować ostro, ale mimo wszystko lubiłam gościa w pierwszym sezonie, bo był praworządny i miał zasady, a teraz… eh…
Trochę też szkoda, że wątek Pingwina był poprowadzony tak, a nie inaczej. No fajnie, że facet spotkał swojego ojca, ale wolałabym, aby budował dalej swoje imperium, zamiast dostawać od wszystkich w tyłek. Ale cóż… zawsze pozostaje mi na pocieszenie bazuka.
Ciekawe jest to, że tak jak poprzedni sezon opowiadał o drodze Pingwina na szczyt kryminalnej kariery, tak ten opowiadał o tym jak Edward Nygma popada w szaleństwo i staje się Riddlerem. Gdyby każdy sezon poświęcony był rozwojowi jednego z klasycznych przeciwników Batmana, nie miałabym nic przeciwko. Jednak tym razem mieliśmy wręcz ich wysyp, więc można odczuć przesyt.
Chyba sobie trzeci sezon odpuszczę.
The Flash Flash w tym sezonie z jednej strony powielał wiele z poprzedniego, z drugiej – odkrywał nowe horyzonty. Już to, że Barry wybrał się na Ziemię-2 było niesamowite i też sama Ziemia-2 dawała mnóstwo możliwości, jeśli chodzi o sobowtóry postaci z Ziemi-1. Ale poza tym mieliśmy Jaya Garricka (nawet dwóch!), Wally Westa przed zyskaniem mocy i personifikację Speed Force. W ogóle w tym sezonie serial zaliczył swój najlepszy (jak dotąd) odcinek, czyli The Runaway Dinosaur (jak byście się nie domyślali, kiedy rozpływałam się nad nim ostatnio).
Jedno, co według mnie nie zagrało, to tegoroczny Big Bad. Nie wiem, Zoom wydał mi się taki jakiś miałki. Taa, jasne, był niebezpiecznym psychopatą i budził przerażenie w więcej niż jeden sposób, jednak był trochę wtórny, zwłaszcza względem Reverse-Flasha. Dlatego właśnie martwię się trochę, że w następnym sezonie Flash pójdzie tą samą drogą, co Arrow w trzeciej serii – będzie recyklingował jeden schemat, a jego Big Bady będą mieli podobne cele.
Na szczęście finał drugiego sezonu, nie dość, że był równie emocjonalny co finał poprzedniego, to jeszcze zakończył się w taki sposób, że zapowiada się coś bardzo ekscytującego (zwłaszcza, jak ktoś zna komiksy). I jestem ciekawa jak działania Barry’ego z tego odcinka wpłyną na resztę Arrowverse.
Arrow – Z czwartego sezonu Arrow płynie taka oto nauka: najwyższy czas wywalić Marca Guggenheima. Rozwodziłam się nad moimi problemami z tym sezonem tutaj, tu zaś odniosłam się do wepchnięcia Laurel Lance do lodówki. Cóż mogę więcej powiedzieć? Ten sezon był o wiele gorszy od poprzedniego (mimo że – o dziwo! – Olicity tym razem wydawało mi się nieco stonowane). Damien Dahrk był nudny, bohaterowie miejscami wydawali się antypatyczni, wątek romansowy detektywa Lance’a i Donny Smaok był kiepski; flashbacki powinny być o tym jak Oliver naumie się rosyjskiego i nawiązuje kontakty w Bratvie, a nie o Wyspie… I nawet nie każcie mi się wgłębiać w motyw magii, bo ogólna miałkość całego sezonu zmarnowała potencjał na interesujące rzeczy, które mogły nas czekać.
Jeśli jednak jest coś, co Arrow zrobił w tym roku dobrze, to to, że Laurel była świetna do końca; występ aktorskiej Vixen wyszedł fantastycznie, a pod koniec sezonu był jeden wątek, który sprawił, że jakaś część mnie waha się czy rzeczywiście odpuścić sobie sezon piąty, czy oglądać dalej. Chodzi mi o to, że jednak chciałabym zobaczyć jak Oliver radzi sobie jako burmistrz. Powtarzam jednak to, co mówiłam wcześniej – ten serial potrzebuje zmiany. Kevin Smith wyraził chęć pisania scenariuszy do Arrow, ale nie wiem czy coś z tego będzie, nawet jeśli CW się na to zgodzi.
Pozostaje mi tylko czekać na jakieś informacje o przyszłych sezonach, choć Gotham i Arrow pewnie podziękuję.
Exit mobile version