
Spotkałam się z przekonaniem, że o ile Marvel święci trumfy w kinach, DC robi fenomenalne seriale. I choć nie uważam tego stwierdzenia za do końca prawdziwe (patrz: Netflix), o tyle bardzo lubię seriale DC i cieszę się, że coraz więcej bohaterów z tego wydawnictwa jest adaptowanych.
Jakieś dwa lata temu dowiedziałam się, że istnieje seria komiksów Marvela opowiadająca o firmie zajmującej się bałaganem, który pozostawiają po sobie superbohaterowie. Komiks ten nosił tytuł Damage Control i wydał mi się bardzo fajnym pomysłem. Doszłam też do wniosku, że MCU powinno doczepić do swojego uniwersum serial komediowy z takim właśnie wątkiem przewodnim. Później dowiedziałam się, że taki serial był planowany, ale Marvel z niego zrezygnował na wieść o tym, że DC rozwija podobny koncept. Wyguglałam, poczytałam i nastawiłam się na to, że jednym z seriali, które będę oglądać w 2017, będzie Powerless.

Pochodząca z małego miasteczka Emily właśnie dostała pracę w Wayne Security, filii Wayne Enterprises znajdującej się w Charm City. Podczas swojego pierwszego dnia nasza bohaterka poznaje kuzyna Bruce’a Wayne’a, Dela van Wayne’a, jego zblazowaną asystentkę, Jackie, a także zespół inżynierów, nad którym nasza bohaterka będzie sprawować pieczę. Ów zespół podchodzi do nowej szefowej projektu ze sceptycyzmem i nawet lekką niechęcią, gdyż miała czterech poprzedników (i jest zasugerowane, że jeden z nich zginął pod gruzami podczas jednej z superbohatersko-superzłoczyńskich potyczek), tak więc inżynierowie nie chcą się przywiązywać; a Delowi zależy tylko na awansie do głównej firmy w Gotham City. Emily jednak nie poddaje się ogólnemu defetyzmowi i chce uczynić świat o wiele lepszym.
Powerless jest zdecydowanie czymś o innym niż reszta seriali DC, która ma, co prawda, pewne elementy żartobliwe, ale skupia się głównie na walce bohaterów ze złem i na ich własnych dramatach. Już w pierwszej scenie Powerless widzimy, że w świecie przedstawionym superbohaterowie stanowią element codzienności. Może dla kogoś z prowincji, gdzie bohaterowie “tylko przelatują”, są oni czymś niezwykłym, ale dla mieszczuchów to niedogodność i powód do frustracji. Jednym słowem: ludność musiała się przystosować do tego, że ich tramwaj zostanie wykolejony, a Superman przeleci przez okno. I tutaj wkracza Wayne Security, która zajmuje się tworzeniem produktów ułatwiających obywatelom życie z superbohaterami i superzłoczyńcami.

Mamy więc komedię biurową; mamy idealistkę, której entuzjazm zderza się z powszechnie panującym pesymizmem, mamy zapatrzonego w siebie szefa-gbura, mamy kobietę, która kiedyś była taka jak główna bohaterka, ale życie ją złamało; i mamy grupkę myślących w dziwny sposób inżynierów. Bardzo standardowa fabuła w niestandardowym settingu. Żarty może nie sprawiły, że się zanosiłam ze śmiechu, ale tu i tam wywołały u mnie uśmiech (jak antidotum na gaz Jokera albo pełna bełkotu książka motywacyjna napisana przez… Bruce’a Wayne’a).
Szczerze mówiąc, martwiłam się, że Danny Pudi, którego znam z Community, będzie powtarzał rolę Abeda, ale na szczęście wygląda na to, że to mi nie grozi. Natomiast Alan Tudyk (którego ja osobiście kojarzę głównie z Podmiejskiego czyśćca) nie przypadł mi do gustu. Jednak potrzeba czegoś więcej, aby taka postać była interesująca czy zabawna; samo wredniactwo nie wystarcza. (Poza tym, stary, czyś ty oszalał?! Chcesz się przeprowadzić do Gotham?! Życie ci niemiłe?!). Reszty aktorów nigdzie indziej nie widziałam. Na razie postaci są dość schematyczne, ale mam nadzieję, że w przyszłości pokażą jakieś kolory.
Coś, co jednak mi się bardzo podobało i co mnie troszeczkę nawet zaskoczyło, to to, że ten serial ma czołówkę. Nie raczy się nas samotnym logiem, tylko najprawdziwszą, pełnoprawną czołówką, z muzyką i sekwencją przedstawiającą głównych aktorów. Co więcej, jest to czołówka bardzo pomysłowa. Zresztą sami zobaczcie.
W każdym razie po pierwszym odcinku Powerless prezentuje się dość średnio i głównie czaruje samym światem przedstawionym. Oferuje jednak wiele możliwości, które – mam nadzieję – zostaną wykorzystane.