Site icon Planeta Kapeluszy

Dziesięć najciekawszych creepypast

Advertisements

Uwaga! Poniższy materiał i zamieszczone w nim linki zawierają drastyczne treści.

Ponieważ październik sprzyja oglądaniu i czytaniu horrorów, pomyślałam, że mogłabym coś z horrorem związanego przygotować. A że lubię sobie od czasu do czasu poczytać creepypasty i wiele w swoim życiu creepypast przeczytałam, doszłam do wniosku, że w sumie mogłabym zrobić listę, w której omówiłabym kilka z nich.

Przy czym zaznaczam, że nie jest to lista najstraszniejszych creepypast. Owszem, jest tam kilka opowiadań, które sprawiły, że miałam dreszcze, jednakże wiele z historii, na które się natknęłam w Internecie, po prostu mnie zaintrygowała. Było w nich coś takiego, że przykuło moją uwagę, czasem pod względem ciekawej formy, czasem pod względem treści.

Zanurzmy się więc w internetowe miejskie legendy.

Miejsce dziesiąte: Sim Albert

Jest kilka creepypast o serii The Sims (która, nawiasem mówiąc, pełna jest niepokojących elementów, już choćby przez to, co można zrobić samym Simom), ja jednak postanowiłam, że zapoznam Was z dość osobliwym opowiadaniem.

Pewnego dnia pewien gracz znajduje w swojej grze nową rodzinę składającą się z czterech dorosłych, nastolatki i dziecka, tytułowego Alberta. Na początku nasz bohater myśli, że to zwyczajna, stworzona przez jego siostrę rodzina, ale kiedy przegląda album ze zdjęciami zauważa parę interesujących rzeczy, jak kilka pożarów, zatruć pokarmowych oraz sytuacji, w których Simowie atakują się nawzajem, a także znęcają się nad małym Albertem. Po przejrzeniu albumu, narrator opowieści postanawia sam zagrać rodziną Alberta, doprowadzić ją do porządku i pokierować losem chłopca.

Trudno nazwać Sima Alberta creepypastą. Prawda, jak w wielu creepypastach o grach komputerowych, mamy tutaj element nadnaturalny, który wpływa na rozgrywkę, jednak sam ostateczny wydźwięk Sima Alberta jest w zasadzie podnoszący na duchu. Dlatego właśnie postanowiłam, że go tu zamieszczę.

Miejsce dziewiąte: Gloomy Sunday

Historię o Gloomy Sunday, czyli Węgierskiej Piosence Samobójców znałam już wcześniej (ba! – nawet wykorzystałam ją w fanfiku do Hetalii). O tym, że jej mroczna legenda przerodziła się w creepypastę, dowiedziałam się dużo, dużo później.

Według najsłynniejszej wersji tej historii, węgierski pianista i kompozytor Rezső Seress napisał tytułową Ponurą Niedzielę (w oryginale: Szomorú vasárnap) po tym jak narzeczona zerwała z nim zaręczyny. Podobno każdy kto jej wysłuchał, miał potem myśli samobójcze i prędzej czy później podejmował się próby odebrania sobie życia. Bardzo interesująco odniósł się do niej Science Channel, analizując ją w swoim programie Ten Ways.

Nawiasem mówiąc, piosenka doczekała się wielu wersji językowych (w tym angielskiej, śpiewanej przez Billie Holiday), a także dwóch filmów. Pierwszy z nich – Ein Lied von Liebe Und Tod – Gloomy Sunday – to w zasadzie historia tego jak doszło do powstania piosenki; drugi – Kovak Box – to horror hiszpańskiej produkcji wykorzystujący mroczną legendę Gloomy Sunday.

Miejsce ósme: Pan Szerokousty

Jest to dość krótka historyjka, a jej narrator to jeden z tych bohaterów, którego rodzina się wielokrotnie przeprowadzała, kiedy był dzieckiem. I choć w końcu on i jego rodzice osiedlili się wreszcie na Rhode Island, a on sam swoje poprzednie domy wspomina raczej mgliście, jest pewne wspomnienie, które wydaje mu się niezwykle klarowne.

Wspomnienie to dotyczy małego, dziwnego stworka, który pokazał się głównemu bohaterowi, kiedy ten leżał zmożony mononukleozą. Stworek miał duże oczy i nos, a także krzywe uszy, ale największą uwagę zwracały jego szerokie usta. Właśnie ze względu na tę cechę, stworzonko kazało się nazywać Panem Szerokoustym.

Jak łatwo się domyślić Pan Szerokousty spędzał czas z chłopcem i mówił, że chce zostać jego przyjacielem, z czasem jednak zaczął namawiać dziecko do pewnych specyficznych zabaw, za każdym razem jednak malec, kierowany zdrowym rozsądkiem, odmawiał. W końcu jego rodzina przeprowadziła się po raz kolejny, pozostawiając Pana Szerokoustego samego w opuszczonym domu.

Nie zdradzę Wam zakończenia tej creepypasty, ale powiem tylko, że dorosły już narrator dowiaduje się czegoś na temat swojego osobliwego przyjaciela.

Miejsce siódme: Polybius

Ta creepypasta jest związana z pewną legendą miejską o tajemniczej grze na automat, Polybiusie.

Wyprodukowana w 1981 roku przez firmę Sinneslöschen, podobno była bardzo popularna… chociaż zlokalizowano automaty tylko w kilku miejscach w Portalnd. Tak jak w wielu creepypastach związanych z grami (i mediami wizualnymi w ogóle), mamy tu sytuację, w której gracze po jakimś czasie stwierdzają, że słyszą i widzą dziwne, niepokojące rzeczy (między innymi płacz kobiety i migające przez ułamek sekundy twarze). To z kolei sprawiło, że wielu z nich porzuciło granie, a nawet zaczęło krucjatę przeciwko grom.

Ponieważ jeden z właścicieli baru wspominał o „facetach w czerni”, istnieje teoria, że Polybius był częścią rządowego eksperymentu badającego wiadomości podprogowe.

Polybius stał się jednak elementem amerykańskiej popkultury, do którego inne elementy się czasem odnoszą. Nawiązania do Polybiusa można znaleźć w Simpsonach i Batmanie. Powstała też seria horrorów Doomsday Arcade, a ponadto są ludzie, którzy próbują odtworzyć grę i jej klimat.

Miejsce szóste: Nie wchodź w podejrzane pliki

Jeśli chodzi o podgatunek „chore pliki na komputerze”, ta creepypasta jest raczej średnia i przewidywalna, ma jednak interesującą podbudowę.

Rzecz dzieje się w czasach, kiedy YouTube jeszcze umożliwiał użytkownikom zamieszczanie linków w komentarzach pod filmikami. Nasz bohater był młody i głupi i lubił spędzać czas na oglądaniu Let’s Playów. Pewnego dnia zostawił pod tego typu filmikiem niepochlebny (delikatnie mówiąc) komentarz. Pewien użytkownik w odpowiedzi, udostępnił mu link. Wiedziony ciekawością protagonista w niego kliknął i nigdy już nie był taki sam.

Tak, proszę państwa, fabuła tej creepypasty ma miejsce, bo nasz bohater był hejterem. Można więc się zastanawiać, czy czasem osoba, której zawdzięcza traumę do końca życia, nie chce mu czegoś powiedzieć.

Miejsce piąte: The Dionaea House

Jest to jeden z prekursorów creepypast. Właściwie można to nazwać również pisaną wersją found footage i właśnie dlatego postanowiłam umieścić ją na tej liście.

Historia jest rozebrana na kilka części. Pierwsza – Corresponce from Mark Condry – to e-maile tytułowego Marka do dawnego przyjaciela z liceum, Erica. Ich wspólny znajomy, Drew, niedawno był sprawcą strzelaniny w dinerze, zabił dwie osoby i sam zginął. Mark postanawia dowiedzieć się czegoś na temat Drew i wspominając szkolne czasy, przypomina sobie, że Drew czuł lęk związany z pewnym domem i że pewnego dnia musiał tam spędzić noc. Po tym wydarzeniu już nigdy nie był taki sam.

Mark podąża tym śladem i relacjonuje swoje śledztwo Ericowi, ale wkrótce znika. Wtedy Eric natrafia na blog na livejournal Adventures in Babysitting. W założeniu jego autorka – szesnastoletnia Danielle Stephens – chciała po prostu opisywać różne historie, które przydarzyłyby się jej podczas prac tymczasowych, poczynając od opieki nad ośmioletnim dzieckiem pewnej pary. Wkrótce jednak opiekunka zdaje sobie sprawę z tego, że dzieje się coś dziwnego. Tak się bowiem składa, że rodzina osiedliła się w domu, którego bał się Drew.

Sam Eric zaczyna prowadzić bloga – Quiet Space – aby spisać zarówno prowadzone przez siebie śledztwo, jak i swoje odczucia związane z samą sprawą. W końcu ostatnia część to blog Loreen Mathers, jednej z rezydentek tajemniczego domu, która rzuca trochę światła na to, czym ten dom tak naprawdę jest.

Swego czasu The Dionaea House cieszył się popularnością i jego autor nawet próbował zrobić filmową kontynuację (możliwe, że nawet w konwencji dokumentu), ale niestety zawiódł się na przemyśle filmowym i z jego planów nici. Jednakże niedawno zaczął się udzielać na reddicie, w grupie poświęconej publikowaniu creepypast.

Miejsce czwarte: Candle Cove

Tę creepypastę poznałam, dzięki NRGekowi, który brał udział w czytaniu jej polskiego tłumaczeniaCandle Cove to w zasadzie klasyka creepypast opartych o programy telewizyjne. Jest to też opowiadanie, które spełniło swoją funkcję i przyprawiło mnie o dreszcze.

Ma ona formę dyskusji na jakimś forum na temat programu dla dzieci – tytułowej Zatoki Świec – który przez krótki czas leciał w lokalnej telewizji, a potem jakby zniknął z anteny. Po jakimś czasie dyskusja zostaje wznowiona i powoli, powoli użytkownicy przypominają sobie różne szczegóły na temat Candle Cove. Serial leciał o szesnastej, występowały w nim przerażająco wyglądające kukiełki piratów i czarny charakter o imieniu Złodziej Skór. W miarę rozwoju dyskusji maluje się makabryczny (jak na serial dla dzieci) obraz, a zakończenie… zakończenie tej historii jest niesamowite.

Miejsce trzecie: Tutaj trafiają niegrzeczne dzieci

Tutaj trafiają niegrzeczne dzieci przypomina troszeczkę Candle Cove, w tym sensie, że tu też mamy motyw makabrycznego programu telewizyjnego dla dzieci. Narratorem jest Libańczyk, który wspomina czasy wojny, kiedy to podczas bombardowań – jako sześciolatek – zasiadał przed telewizorem i oglądał dziwaczny serial.

Każdy odcinek trwał trzydzieści minut i zawierał morał w stylu: „Niegrzeczne dzieci robią to a to.” i kończył się na zbliżeniu zardzewiałych, zamkniętych drzwi, zza których dochodziły krzyki. Potem zaś pojawiał się napis: „Tutaj trafiają niegrzeczne dzieci”. Zaintrygowany narrator po latach został fotoreporterem i postanowił zbadać całą sprawę. Odnalazł nawet studio, gdzie nagrywano ten dziwny program.

I tak jak Candle Cove, tak i Tutaj trafiają niegrzeczne dzieci ma zakończenie, które w subtelny sposób wieńczy całą makabrę.

Miejsce drugie: Jajo

Tutaj mamy horror bardziej egzystencjalny. Pewien człowiek umiera i spotyka Boga. Rozmowa, jaką z Nim przeprowadza, uświadamia mu szokującą prawdę na temat natury ludzkości i jego samego.

Trudno mi powiedzieć cokolwiek więcej, bo genialność tej creepypasty opiera się na jej głównym koncepcie, a chciałabym, aby jak najwięcej osób ją przeczytało. Tak więc jestem rozdarta między streszczeniem Wam tego konceptu a zachowania go w tajemnicy, aby Wam nie zepsuć przyjemności. Mimo wszystko nie będę Wam nic spoilerować.

Miejsce pierwsze: Slenderman

Zapewne w tym momencie wielu z Was myśli sobie: „Znowu Slenderman? Ale on nie jest już nawet straszny.” Jednak Slendy trafił tutaj z zupełnie innego powodu.

Widzicie, swego czasu chciałam napisać artykuł o fenomenie Slendermana. Ów fenomen zaczął się od zdjęcia zrobionego w Photoshopie na konkurs na straszną historię. Jako długa, niby-ludzka postać bez twarzy, pojawiający się na fotografii za bawiącymi się dziećmi Slenderman był enigmatyczny. A jedyny kontekst dla jego obecności, jaki został podany to podpis: „Nie chcieliśmy iść, nie chcieliśmy ich zabijać, ale jego uporczywe milczenie i wyciągnięte ręce przerażały i pocieszały nas jednocześnie.” Sam twórca Slandermana, Eric Knudsen (nick Victor Surge), twierdził, że wzorował się na wielu tekstach kultury – od Lovecrafta, poprzez Kinga, a na serii Silent Hill skończywszy (niektórzy nawet wywodzą pochodzenie Slendermana z folkloru niemieckiego, a konkretnie Der Großmann).

Knudsen chciał stworzyć istotę, której „motywy są niezrozumiałe i która wzbudza grozę i niepokój wśród populacji”. To, co jest w Slendermanie najstraszniejsze, to fakt, że jest on całkowitą niewiadomą. Niby wygląda jak człowiek, ale jest pozbawiony twarzy, ma macki i sama jego obecność wpływa na urządzenia, które przy sobie mamy. Nie wiadomo też, co tak naprawdę nim powoduje – czego on chce, dlaczego pojawia się przed czyimś domem i jaka jest jego natura.

Tak więc Knudsen stworzył podwaliny. Wkrótce Slenderman stał się popularny na różnych forach, a potem inni twórcy zaczęli na nim budować coś, co stało się wręcz mitologią. Najpierw powstawały różne serie wideo, które opierały się o Slandermana, ale dodawały własne elementy. Punktem wyjścia Marble Hornets są fragmenty filmów zmarłego studenta filmografii, na których pojawiają się dziwne zakłócenia. Seria internetowa EverymanHYBRID miała na początku dotyczyć zdrowego trybu odżywiania, ale z powodu żartu prowadzących zmieniła się w horror. TribeTwelve, który dzieli z EverymanHYBRID uniwersum, opowiada historię młodzieńca, który próbuje dociec co się stało z jego przyjacielem. I o ile Marble Hornets łatwo jest śledzić, o tyle dwie pozostałe serie wymagają również śledzenia twittera twórców (bez tabeli czasowej z fanowskich Wikipedii ani rusz).

Potem pojawiły się gry, których prosta mechanika znalazła wielu naśladowców. Ale też im bardziej rozbudowane robiły się gry o Slendermanie, tym bardziej twórcy brali się za fabułę. I też, na przykład, Slender: The Arrival już próbuje być czymś więcej, niż tylko zbieraniem karteczek w nocy; i budować mitologię (choć opierającą się również na Marble Hornets). Były też próby zrobienia pełnometrażowego filmu o Slandermanie.

Slenderman szybko stał się czymś więcej niż tylko opowieścią o potworze. Stał się autentycznym folklorem i otworzył drzwi dla innych potworów z creepypast, aby również budowały swoje mitologie (z lepszym lub gorszym skutkiem). Właściwie kiedy dzisiaj myślimy o creepypastach, Slenderman jest zazwyczaj pierwszym ich przykładem, który przychodzi nam do głowy. I właśnie dlatego zasłużył on na pierwsze miejsce na tej liście.


(PS. Zdaję sobie sprawę z tak zwanego Wyoming Stabbing Incident, kiedy to dwie nastolatki złożyły koleżankę w ofierze Slandermanowi i na początku chciałam o tym wspomnieć. Doszłam jednak do wniosku, że nie pasuje mi do ogólnej kompozycji, tak więc wspominam o nim tutaj.)

Exit mobile version