Listy top #

Pięć utworów muzycznych, które wywołują u mnie nostalgię

Uwaga, tekst zawiera spoiler do Dragon Ball GT.

No więc jakiś czas temu Oscar zaczął na Polskiej Bazie Opowiadań i Fanfiction rzucać wszystkim wyzwania. Nikt specjalnie nie traktował ich poważnie i podejrzewam, że większość z nas pomyślała sobie, że może się ich podejmą, może nie, nie ma nacisku.

W każdym razie mnie przypadło „top5 seriali/filmów/książek/czego tam chcesz, które były dla ciebie nostalgiczną podróżą w przeszłość”. I to jest ciekawe zagadnienie, albowiem ja poniekąd byłam wychowana przez telewizję i znam wiele kreskówek i programów, których większość moich znajomych nie kojarzy. Zaczęłam się więc zastanawiać nad serialami, które zwykle wywołują u mnie tęsknotę za dzieciństwem, i jakoś tak wyszło, że przeszłam na oglądanie czołówek i motywów przewodnich z kreskówek mojej młodości.

Jest kilka utworów muzycznych, które wywołują u mnie nostalgię; właściwie przypominają mi o dawnych, może nawet nieco prostszych czasach. Układając tę listę zdałam sobie sprawę z tego, że nie ma ich znowu aż tak dużo (bo to jednak specyficzne uczucie). Niemniej jednak pięć miejsc okazało się być w sam raz. Będą to głównie czołówki z kreskówek i anime, ale trafi się jeden wyjątek.

Tak więc zapraszam Was, Drodzy Czytelnicy, w podróż w przeszłość.

Miejsce piąte: Scooby Doo, Where Are You? (Scooby Doo)

Scooby’ego poznałam dzięki TVP2. Dawno, dawno temu „dwójka” puszczała w sobotę rano program Hanna Barbera Przedstawia, w którym pokazywani byli zarówno Flinstonowie Miś Yogi, jak i właśnie Scooby DooHanna Barbera Przedstawia była z lektorem, toteż moje pierwsze zetknięcie z chwytliwą czołówką Scooby Doo, Where Are You?, było po angielsku. Niestety, archiwum TVP2 spaliło się i polskie wersje kreskówek Hanny Barbery przepadły. Dopiero kiedy Cartoon Network zaczęło nadawać po polsku, podjęto się tłumaczenia i dubbing klasyków Hanny Barbery, między innymi właśnie Scooby Doo. Dzięki temu też dostaliśmy polską wersję czołówki.

Ten pierwszy Scooby Doo jest przesiąknięty latami sześćdziesiątymi i siedemdziesiątymi (w końcu jego premiera miała miejsce w 1969). I też piosenka tytułowa jest robiona w tym klimacie – wydaje się, że Scooby Doo, Where Are You? jest wykonywana przez jakiś zespół próbujący naśladować Beatlesów. Co więcej – wiele sekwencji ucieczek w samym serialu ma podkład muzyczny w podobnym stylu.

W dzisiejszych czasach Scooby Doo próbuje być nieco głębszy od swojego pierwowzoru. W latach sześćdziesiątych-siedemdziesiątych schemat Scooby Doo był taki: gang natrafia na zagadkę ze „straszakiem”, Scooby i Kudłaty mają szalone przygody, które są tylko po to, aby wypełnić czas, podczas gdy Fred, Daphne i Velma zajmują się właściwym śledztwem; a w końcu „straszak” zostaje złapany w pułapkę, w której Scooby i Kudłaty robią za przynętę, i okazuje się, że pod maską krył się ktoś, kogo gang spotkał wcześniej. To był w sumie prosty serial i charakterystyka postaci też była całkiem prosta. Fred, Velma i Daphne byli do siebie podobni, chociaż Fred był wyraźnie przywódcą, a Velma mózgowcem.

Tymczasem dzisiaj chce się rozwinąć całą piątkę, nadać jej głębi, pokazać ich rodziny i warunki, w jakich byli wychowywani. Niestety w tym zestawieniu Daphne jest przedstawiana zwykle jako ktoś, kto ma etykietkę „ślicznej buźki” i dlatego jest postrzegany jako bezużyteczny. Aha, i według filmów aktorskich jest ciągle porywana (chociaż w oryginale porywają ją może dwa-trzy razy). Dlatego dziewczyna chce jakoś się tej etykietki pozbyć. Samo w sobie to może nie jest jakoś złe, ale bardzo mi przeszkadza we współczesnej charakterystyce Daphne. W oryginalnym serialu była jedną z trzech osób, które faktycznie coś robiły; które zajmowały się śledztwem i pod koniec brały udział w wyjaśnianiu zagadki… w przeciwieństwie do Kudłatego i Scooby’ego, którzy przez większą część czasu nic nie robili.

Ale wróćmy do Scooby Doo, Where Are You? – jak dotąd żadna inna czołówka do serialu o Scooby Doo nie jest tak chwytliwa i zapadająca w pamięć jak ta pierwsza. Mimo wszystko wychowało się na niej kilka pokoleń dzieciaków i jest ona jedną z najbardziej rozpoznawalnych piosenek tytułowych kreskówek. Nie ma siły, aby nie wywoływała nostalgii.

Miejsce czwarte: Go! Fighting Dreamers! (Naruto)

Ach, Fighting Dreamers… Jeden z najbardziej znanych openingów Naruto. O tym dlaczego Naruto zajmuje szczególne miejsce w moim fanowskim życiu, już kiedyś mówiłam, natomiast Walczący Marzyciele należą do tego typu utworów muzycznych, które napełniają mnie bojową energią. Jednocześnie jest w nich coś z barowej przyśpiewki.

W każdym razie, Go! Fighting Dreamers jest czwartym openingiem do Naruto i (z tego co się orientuję, w końcu oglądałam to anime dawno i z przerwami) przypada akurat na taki słodko-gorzki okres pomiędzy Sagą Egzaminów na Chunnina a pogonią za Sasuke, który zdecydował się iść do Orochimaru. Z jednej strony mamy pozbawioną przywódcy Konohę próbującą się jakoś pozbierać po walce z Suną i Rocka Lee, który po potyczce z Gaarą jest kaleką; a z drugiej strony Naruto spotyka Jirayę i wyrusza z nim po Tsunade, która mogłaby zostać nowym Hokage; a także pojawia się kilka lekkich odcinków fillerowych.

Niezależnie jednak od tego, co się działo w samym anime, Go! Fighting Dreamers kojarzą mi się z tym wczesnym Naruto, kiedy jeszcze sprawy z Sasuke się nie skomplikowały. Już sama nazwa kojarzy mi się z poszczególnymi młodocianymi ninja, którzy mają swoje cele i do nich dążą; a już w szczególności kojarzy mi się z samym głównym bohaterem i z moim ulubieńcem, czyli Lee.

A fakt, że jest to tak skoczna piosenka, sprawia, że pewnie kiedy będę układać jakąś playliste do treningów, Go! Fighting Dreamers tam też na pewno będą.

Miejsce trzecie: Poor Lonesome Cowboy (Lucky Luke)

Jak to, miało tutaj zabraknąć czegoś związanego z Lucky Lukiem? Jeśli serio tak myśleliście, to widać słabo mnie znacie.

Kiedy słyszę Poor Lonesome Cowboy, słońce zaczyna świecić jaśniej… jak na prerii  i pustkowiach, które Luke przemierza na Jolly’m i na których spotyka czasem kolorowe postaci z Dzikiego Zachodu. To cudeńko, co prawda, odkryłam na nowo po latach, bo też moja miłość do Luke’a przyszła bardzo późno… ale jak już wreszcie znalazłam Poor Lonesome Cowboy Pata Woodsa, słuchałam jej na okrągło.

Potem dowiedziałam się, że jest to piosenka napisana na długo przed powstaniem Lucky Luke’a. Być może Morris i Goscinny ją znali, być może nie, ale to nie zmienia faktu, że Poor Lonesome Cowboy idealnie wpasowuje się w postać Luke’a. Piosenka opowiada przecież o „biednym, samotnym kowboju, daleko, daleko od domu”, przemierzającym prerię na swoim koniu (pierwsza zwrotka); rozwiązującym konflikty pokojowo (druga zwrotka) i nie zamierzającym się ustatkować, bo wystarcza mu towarzystwo jego rumaka (trzecia zwrotka). Nie bez powodu jest to też piosenka, którą puszczano pod koniec, kiedy Luke odjeżdżał w stronę słońca. W końcu pierwsza zwrotka kończyła się zdaniem: „My horse and me keep riding/Into the setting sun.”

Poor Lonesome Cowboy jest niemalże sprzężony z Lucky Lukiem. Zarówno w komiksach, jak i wszędzie indziej Luke jest przecież Samotnym Kowbojem, tak samo jak Poirot jest Małym Belgiem, a Superman Człowiekiem ze Stali. A fakt, że ta piosenka śpiewana jest przez Luke’a pod koniec każdej przygody, świadczy o tym, że ten samotny kowboj, daleko, daleko od domu, jest zawsze w siodle, gotów na spotkanie na to, co jeszcze go czeka.

Miejsce drugie: Motyw z pierwszego The Sims

Muzyka z pierwszego The Sims w ogóle jest dla mnie bardzo nostalgiczna. Mimo wszystko ta seria była częścią mojego życia przez bardzo długi czas i właściwie często do niej wracam, chociaż już nie do pierwszej generacji, tylko do dwójki i trójki.

Ponadto jest jeszcze taka kwestia, że wiele ścieżek dźwiękowych The Sims 1 kojarzy mi się trochę z melodiami z lat pięćdziesiątych, które leciały w różnych amerykańskich filmach pokazujących jaka to przyszłość będzie piękna (coś w stylu czołówki do Jetsonów). Można więc wywnioskować, że Amerykanom Simsy miały na początku trochę przywodzić na myśl tak zwaną rodzinę nuklearną.

W każdym razie, kiedy słucham muzyki z The Sims, przychodzą mi do głowy te prostsze Simsy z pierwszej generacji, które może i były dość prymitywne jak na dzisiejsze standardy, ale dawały mi sporo radochy. Przypomina mi się moja pierwsza rodzina – Laura Anderson i jej młodsza siostra, Eve – oraz Ćwirowie. Przypomina mi się również granatowy kolor menu i wszechobecny Comic Sans.

Trochę też żal słuchać tej melodii, kiedy wie się, że firma, która stworzyła The Sims – Maxis – kilka lat temu splajtowała i w tym momencie marka stała się jedną z dojnych krów EA i z każdym następnym dodatkiem ma się wrażenie, że coraz trudniej jest się nią ekscytować. Toteż wielu Simsomaniaków spogląda wstecz z rozrzewnieniem, przypominając sobie skromne, acz sympatyczne początki serii.

Miejsce pierwsze: Dan Dan Kokoro Hikareteku (Dragon Ball GT)

Mimo że nie jestem jakąś wielką fanką Dragon Balla, nie ulega wątpliwości, że jest to jedno z tych anime, na których się wychowałam.

I o ile Dragon Ball Dragon Ball Z miały w Polsce czołówki francuskie, które brzmią całkiem niewinnie (i nieraz nijak nie przystawały do tego, co było pokazywane), o tyle przy Dragon Ball GT polski dystrybutor pokusił się o czołówkę japońską. Powiedziałabym nawet, że o ile Dragon Ball GT było takie sobie względem poprzedników, o tyle opening miało naprawdę dobry.

Właściwie wszystkie trzy czołówki napawają mnie nostalgią, ale Dan Dan Kokoro Hikareteku najbardziej. W dużej mierze spowodowane jest to tym, że pełna wersja tej piosenki była puszczana w finale Dragon Ball GT, jako podkład do montażu najważniejszych momentów z wszystkich trzech serii. Twórcy chcieli pokazać widzom drogę jaką przebył Son Goku jako bohater. A ponieważ w finale Dragon Ball GT Goku odchodzi z Ziemi na grzbiecie smoka Shen Longa, Dan Dan Kokoro Hikareteku staje się piosenką pożegnalną.

Kiedy słyszę Dan Dan Kokoro Hikareteku, myślę o tych popołudniach, kiedy oglądałam wraz z braćmi Dragon Balla i wszystkie inne anime, kiedy puszczało TVN7. Teraz już pewnie zamiast tego lecą jacyś Agenci NCIS albo któreś z miliona CSI. Trochę żal, że niektóre rzeczy należą już do przeszłości, ale, na szczęście, można chociaż kilka z nich sobie powtórzyć, dzięki internetowi. Niemniej jednak to już nie to samo.

I to by było na tyle, jeśli chodzi o utwory muzyczne, które napawają mnie nostalgią. A Wy macie takowe?

2 thoughts on “Pięć utworów muzycznych, które wywołują u mnie nostalgię

  1. \”Nikt specjalnie nie traktował ich poważnie i podejrzewam\”Powiem ci w sekrecie, że sam nie brałem tego poważnie XDEm, widząc tytuł posta pomyślałem, że wreszcie odsłonisz się i poznam twoje gusta muzyczne, no ale fajna interpretacja zadaniego tematu.W ogóle to rozumiem Daphne i bycie \”śliczną buźką\”, ja w każdej grupie też jestem bezużyteczny i ładny. DB GT miało chyba najlepszą czołówkę.

  2. Moje gusta muzyczne są bardzo różne, ale generalnie lubię muzykę filmową.Tylko, że wiesz, Daphne nie była bezużyteczna. Bezużyteczny był Scooby.No DB GT miało najlepszy opening.

Leave a Reply