Cóż, Wakacyjne Wyzwanie nie byłoby Wakacyjnym Wyzwaniem, gdyby Oscar nie polecił mi jakiegoś horroru, którym się mniej lub bardziej jara. I w sumie jest to powód, dla którego na kategorię Letni Horror najbardziej czekałam.
I tak się składa, że kilka miesięcy temu Oscar… może nie tyle rozwodził się, czy megował, ale jednak bardzo chwalił Nawiedzony dom na wzgórzu – horrorowy serial Netfliksa, który stał się antologią (drugi sezon opowiada już o innym nawiedzonym domu).
W każdym razie miałam obejrzeć pierwszy odcinek Nawiedzonego domu na wzgórzu. Jak mi się podoba i czy będę oglądać dalej? Zaraz Wam opowiem.
Rodzina Crainów – rodzice i piątka dzieci – dawno temu zamieszkała w Hill House. Rodzice zamierzali odremontować dom i go potem sprzedać, ale niebawem Crainowie odkryli, że dom jest nawiedzony. Co więcej – mieszkanie w nim doprowadziło do rodzinnej tragedii, która odbiła się na każdym członku rodziny inaczej. Teraz każde z dzieci jest dorosłe i próbuje jakoś sobie radzić – najstarszy syn, Steven, pisze książki o nawiedzonych miejscach, ale sam niespecjalnie wierzy w duchy; siostry Shirley i Theo mieszkają i pracują w domu pogrzebowym, a najmłodszy syn Luke jest narkomanem. Bliźniaczka Luke’a, Nell, ostatnio wydzwania do starszego brata i sióstr, twierdząc, że “to nagły wypadek” i że coś grozi Luke’owi.
Nawiedzony dom na wzgórzu jest luźną adaptacją powieści o tym samym tytule, która swego czasu zrobiła nawet furorę i przez wielu postrzegana jest jako jedna z najważniejszych powieści o duchach w historii. W oryginalnej opowieści John Montague zebrał w grupę ludzi, aby zbadać tytułowy Hill House; a w serialu każde z rodzeństwa Crainów odpowiada innej postaci z książki.
Powiem szczerze, że po obejrzeniu tego odcinka miałam trochę skojarzenia z inną dysfunkcyjną rodziną ze stajni Netfliksa, a mianowicie – Hargreevesami z The Umbrella Academy. I tu, i tam, mamy rodzeństwo rozsiane w różnych miejscach, zajmujące się swoimi sprawami, a w dodatku jednym z członków rodziny jest narkoman i widzi duchy. Szczególnie najstarszy syn kojarzył mi się z Vanyą, w tym sensie, że oboje napisali książkę o historii swojej rodziny. Jednak oglądając Crainów ma się wrażenie, że są oni trochę bardziej ze sobą zżyci niż Hargeevesowie (już pierwsza scena z panem Crainem uświadamia nam, że to kochający ojciec, a i rodzeństwo utrzymuje ze sobą regularny kontakt).
Serial utrzymuje niechronologiczną strukturę, tak więc przeszłość miesza się z teraźniejszością i powoli, powoli przed widzem ma być odkrywana prawda o wydarzeniach, które miały miejsce w Hill House i doprowadziły do tego, że stosunki rodzinne Crainów są takie, a nie inne. Ten zabieg jest dość powszechny i dobrze się sprawdza właśnie w tego typu historiach, gdzie zdarzenie z przeszłości ma po latach swoje konsekwencje. Tutaj też sprawdza się całkiem nieźle, zwłaszcza że na razie serial daje nam jakieś zręby fabuły – Crainowie mieszkają w domu, widzą duchy, potem uciekają, a potem rodzą się wokół ich sytuacji pewne niedobre plotki, których ojciec rodziny nie próbuje rozwiać.
Tu się muszę przyznać, że niechcący przeczytałam coś niecoś o tym serialu i odkryłam spoiler, który wpłynął też trochę na moje postrzeganie pierwszego odcinka Nawiedzonego domu na wzgórzu… ale w sumie w taki sposób, że wyszłam z pilota z pewną teorią… Teorią, która pod koniec tego odcinka została w sumie obalona.
Nie powiem, na początku oglądało mi się pilota bardzo topornie, ale w miarę jak rozwijały się kolejne wątki, nawet się wciągnęłam. Na razie jednak nie porwali mnie sami bohaterowie. W sumie takie skłócone rodziny też trzeba umieć napisać w taki sposób, aby postacie nie były antypatyczne. Cainowie niekoniecznie tacy byli, ale na razie żadne z nich nie sprawiło, że chciałabym mu kibicować.
I też na razie odpuszczę sobie oglądanie dalej. Nie wykluczam, że kiedyś, w bliżej nieokreślonej przyszłości, wrócę do tego serialu, ale potrzebuję jakiegoś fajnego spoilera na zachętę.
Hmm, ciekawe jak poszła Oscarowi wycieczka do muzeum…