Krótka notka

Krótka notka o aktorskim “One Piece”

One Piece - plakat

Powiem szczerze, że pierwotnie nie zamierzałam oglądać aktorskiej adaptacji One Piece od Netflixa. Już kiedy pojawiły się pierwsze informacje o powstawaniu serialu, moja reakcja była taka, jak większości ludzi: “Chcą adaptować anime, które ma ponad tysiąc odcinków i charakterystyczną, kreskówkową kreskę?! Na pewno im się nie uda. Pewnie będzie tak jak z innymi aktorskimi ekranizacjami anime.” A pamiętajcie, że choć były rzeczy, które podobały mi się w aktorskim Mob Psycho 100, to jednak serial ten pozostawiał wiele do życzenia w kwestii efektów specjalnych i walk. Tak więc myślałam, że z One Piece będzie podobnie.

Ale pod koniec sierpnia pojawił się pierwszy zwiastun, a co za tym idzie – pierwsze gifsety na tumbrze. I cóż, wzbudziły one moje zainteresowanie i nawet przypomniały mi, co było fajnego w oryginalnym anime. Koniec końców postanowiłam sprawdzić, jak sprawuje się aktorski One Piece.

Już pierwsza scena z egzekucją Gold Rogera, jest niesamowita, bo zawiera tak wiele szczegółów – i wiceadmirała Garpa stojącego tuż przy skazańcu, i Rudowłosego Shanksa na widowni, i samego Gold Rogera, który – chociaż nieco mniej owłosiony – nadal emanuje tą charakterystyczną aurą buty i dumy w obliczu śmierci, kiedy rzuca wyzwanie oglądającym jego egzekucję piratom, rozpoczynając Złotą Erę Piractwa. Następnie przechodzimy do głównego bohatera – Monkey D. Luffy’ego, granego przez Iñakiego Godoya, który trafia w beczce na statek piratki Alvidy, dokonuje na nim spustoszeń i ucieka wraz z niejakim Coby’m do pobliskiego miasta Shell Town, gdzie spotykają okrytego złą sławą Łowcę Piratów Roronoa Zoro.

Na razie serial składa się z ośmiu odcinków, adaptujących pierwsze pięć sag, w których Luffy pozyskuje swojego pierwszego mata (Zoro), nawigatorkę (Nami), cieślę/snajpera (Usoppa) oraz kuka (Sanjiego). W przeciągu tych ośmiu odcinków poznajemy przeszłość przyszłych członków załogi Słomkowego Kapelusza i widzimy, jak po kolei każdy z nich przekonuje się do swojego kapitana.

Iñaki Godoy jako Luffy
Iñaki Godoy jako Luffy.

I co by nie mówić, Iñaki Godoy całkiem nieźle spisuje się jako zdeterminowany, dziecinny, nadpobudliwy, prostolinijny, miejscami nieco mało rozgarnięty Luffy. Jednakże w oryginale Słomkowy Kapelusz ma dwa tryby – ten bardziej zabawowy i niepoważny oraz ten bardziej “o cholera, facet przestał się uśmiechać, złole zaraz dostaną manto”. Luffy ma jasno określony system wartości i jeśli ktoś zagrozi jego przyjaciołom, znajomym czy choćby jakiejś małej rzeczy, którą oni uważają za swój największy skarb, wtedy naprawdę staje się siłą, z którą trzeba się liczyć. Czekałam właśnie aż Godoy pokaże tę twarz swojego bohatera i wydaje mi się, że najbardziej widać to w konfrontacji między Luffy’m a Alrongiem. Na pewno Godoy jest w stanie oddać dwie najważniejsze cechy Słomkowego Kapelusza – determinację w dążeniu do marzenia oraz lojalność wobec przyjaciół.

Podobnie jest z pozostałymi “Słomkowymi”. Zoro jest małomównym malkontentem, ale ma poczucie honoru i kiedy już decyduje się iść za Luffy’m, idzie za nim w ogień. Nami niby nienawidzi piratów i interesuje się tylko zyskiem, ale co jakiś czas wykazuje się większym sercem i wraca pomóc kompanom. Usopp ciągle kłamie i przechwala się, jakim to on nie jest dzielnym wojownikiem (choć tak po prawdzie bywa tchórzliwy), ale jednocześnie w obliczu zagrożenia potrafi wykazać się odwagą i pomyślunkiem. Wreszcie Sanji jest szarmancki wobec dam, uwielbia gotować i nie zostawia głodnego bez jedzenia. Każde z nich wycierpiało wiele bólu i każde z nich ma wielkie marzenie i podążanie za Luffy’m jest sposobem na to, aby to marzenie spełnić. I tak, może Sanji aktorski wygląda dziwnie z tą swoją grzywką, i może Usopp nie ma swojego długiego nosa (co, powiedzmy sobie szczerze, jest dobrą decyzją ze strony twórców), ale jak dla mnie ta załoga to są Słomkowi pełną gębą.

Po drodze spotykają takich przeciwników, jak trzęsący Shell Town kapitan Marynarki Topororęki Morgan, demoniczny Klaun Buggy, ukrywający się we Wiosce Syropowej Kuro Tysiąca Planów, najsłynniejszy szermierz na świecie, Dracul Mihawk, czy przywódca gangu Ryboludzi, Arlong. I tutaj, na przykład, zaskoczyło mnie to, co w tym serialu zrobiono z Buggy’m – prawda, w anime i mandze jego członkami załogi byli cyrkowcy (między innymi, akrobata Cabaji i poskramiacz zwierząt Mohji), ale sam Buggy nie był aż tak przywiązany do swojego wizerunku klauna (a wręcz wściekał się, jeśli ktoś zwracał uwagę na jego wielki czerwony nochal); w serialu aktorskim zaś przykuł ludność pobliskiego miasta do trybun i kazał im oglądać swój pokaz cyrkowy. Wygląda to upiornie, ale wpisuje się w to, jakim przeciwnikiem był Buggy w materiale źródłowym – bezwzględnym, przerażającym i niebezpiecznym w swojej pierwszej sadze, a potem powoli tracącym na znaczeniu w kolejnych swoich występach.

Garp rozmawia z Coby'm
Garp rozmawia z Coby’m.

Jednocześnie jednak mamy też dziejący się równolegle wątek Coby’ego stawiającego pierwsze kroki w Marynarce pod skrzydłami wiceadmirała Garpa, który ściga Luffy’ego. Coby na początku serialu ma bardzo wyidealizowane wyobrażenie o Marynarce jako o obrońcach zwykłych ludzi, ale powoli, na skutek kolejnych doświadczeń, pozbywa się ich, chociaż nadal pragnie być “dobrym Marines”. W oryginale Luffy spotyka Coby’ego ponownie bardzo, bardzo późno, kiedy ten już wydoroślał i stał się silniejszy, i tylko z retrospekcji i dodatkowych historii wiemy, jak do tego doszło. Tutaj zaś Garp niemal od razu dostrzega potencjał w Coby’m i uczy go taktyki i walki o swoje przekonania. (Ogólnie rzecz biorąc, Garp w wersji aktorskiej jest o wiele rozsądniejszy i przyjazny, chociaż ma też swoje momenty perfidii i agresji).

Mam generalnie takie wrażenie, że ten wątek Marynarki ma dwojaki cel: po pierwsze sam pościg Garpa za Luffy’m i wynikające z tego emocjonalne konsekwencje dla nich obu (jak i Coby’ego), oraz taką paralelę między mającym romantyczne wyobrażenia o piractwie Luffy’m napotykającym na swojej drodze bardziej tradycyjnie zdeprawowanych piratów; a Coby’m stykającym się z mroczną stroną Marynarki i przeżywającym moralne rozterki.

Naturalnie oglądając tę adaptację, byłam ciekawa pewnym scen, które swego czasu lubiłam sobie oglądać wielokrotnie i które zawładnęły moją wyobraźnią na całe lata. Jak być może pamiętacie z moich tekstów, są w One Piece dwa wątki, które lubię najbardziej: relacje Luffy’ego z Rudowłosym Shanksem oraz przeszłość Sanjiego z Zeffem. I co by nie mówić, Shanks grany przez Petera Gadiota skradł moje serce tak jak oryginał, a moje ulubione sceny z nim (konfrontacja z Higumą i uratowanie małego Luffy’ego przed morskim potworem) wyszły trochę inaczej niż się spodziewałam, ale miały pewne interesujące elementy (jak na przykład zmęczony po odpędzeniu potwora Shanks odkrywający, że czegoś brakuje). Natomiast historia Zeffa i Sanjiego jest o tyle trudna do zaadaptowania, że to jedna z najmroczniejszych origin story w całym One Piece i byłam ciekawa, na przykład, w którą stronę pójdzie serial a propos tego, jak Zeff stracił nogę – czy zaadaptuje mangę, czy anime, czy pójdzie we własną stronę. Rzeczywiście serial zdecydował się na mroczniejszy, mangowy wariant. Sam Zeff wydawał mi się o wiele mniej agresywny i apodyktyczny w tej wersji historii; prawda, chciał wykurzyć Sanjiego z “Baratie”, aby młody podążał za marzeniem, ale nie czuć było aż tak bardzo, że ci dwaj się serdecznie nie znoszą.

Byłam tez pod wrażeniem tego, jak udało się zachować estetykę samego One Piece. Pewnych rzeczy nie dało się zrobić z powodu ograniczenia medium (Alex Meyers, na przykład, nie był w stanie kupić wyglądu Alvidy), a moja znajoma Vampircia stwierdziła, że serialowe One Piece jest “zbyt cosplayowe, ale można się przyzwyczaić”, jednak wydaje mi się, że serial robi świetną robotę przy adaptowaniu estetyki anime, a już Dracul Mihawk wygląda jak wyjęty z anime/mangi. Pytanie tylko, czy widz jest gotowy kupić, na przykład, Ryboludzi.

Wydaje mi się, że w dużej mierze ten serial został tak dobrze odebrany przez fanów (w przeciwieństwie do poprzednich aktorskich adaptacji czegokolwiek rysowanego), bo czuć w nim serce do materiału źródłowego. Naprawdę chciano tam zachować charaktery postaci, świat przedstawiony, motyw przewodni przyjaźni i dążenia do spełnienia marzeń. Sam autor był mocno zaangażowany w produkcję, więc cóż się dziwić? Nie ma też takiego wrażenia, że coś zostało zmienione dla celów marketingowych.

Generalnie ja jestem zachwycona tym serialem i, tak szczerze mówiąc, czekam na więcej (chciałabym zobaczyć jak Netflix poradzi sobie z Chopperem). Z drugiej strony zdaję sobie sprawę, że przy obecnej sytuacji ze strajkami i tendencji Netfliksa do anulowania dobrych seriali, mogę się tego nie doczekać.

Ale pierwszy sezon właściwie sprawił, że zapragnęłam podjąć się karkołomnego zadania obejrzenia całego anime One Piece.

Jedna myśl na temat “Krótka notka o aktorskim “One Piece”

Leave a Reply