Arrowverse · Krótka notka

Krótka notka o "Supergirl" 1×18

Jedno ze zdjęć z sesji do wywiadu
z Gregiem Berlantim.
I stało się. Dwa seriale na podstawie komiksów DC i tworzone przez Grega Berlantiego (ale należące do różnych stacji – CW i CBS) nareszcie połączyły się w jednym crossoverze. Wiele osób spodziewało się, że kiedyś do niego dojdzie – w końcu już w pewnym wywiadzie z Berlantim zrobiono sesję zdjęciową z Melissą Benoist i Grantem Gustinem w kostiumach – ale ja, na przykład, zakładałam, że crossover nastąpi w drugim sezonie Supergirl. Toteż fakt, że zdarzyło się to tak szybko, był miłą niespodzianką.

 

Pierwotnie myślałam czy by nie poświęcić temu crossoverowi artykułu takiego jak ten o crossoverze Arrow i Flasha, ale nie jest tego aż tak dużo, jak w przypadku współpracy między Oliverem i Barry’m. Może więc zanim przejdę do samej fabuł odcinka, to opiszę pokrótce, co poprzedziło spotkanie Supergirl i Flasha.

Przede wszystkim trzeba tu zaznaczyć pewną rzecz – trudno osadzić Supergirl i Flasha w jednym uniwersum, z tej prostej przyczyny, że w pierwszym serialu działa Superman, a co za tym idzie – jest on znany i ludzie zdają sobie sprawę z tego, że kosmici istnieją. Tymczasem w Arrowverse nie ma ani Supermana, ani kosmitów – są metahumans, jest magia, jest Liga Cieni i podróże w czasie, ale kosmitów nima.
Supergirl w odcinku Flasha
Welcome to Earth-2

Na szczęście drugi sezon Flasha eksploruje motyw multiwersum – możliwości, że jest kilka alternatywnych światów. I Barry nawet jeden z tych światów odwiedził. Co więcej – w odcinku 13, w którym Barry przenosi się do Ziemi-2, w samym momencie przechodzenia na drugą stronę, widzimy kilka nawiązań do DC jako takiego. Miga nam kawałek serialu o Flashu z lat 90., Jonah Hex (który pojawi się w Legends of Tomorrow), pierścień z „L” (takie pierścienie nosiły nastoletnie wersje Ligi Sprawiedliwych w League of Superheroes), Zielona Strzała z przyszłości (jego też widzimy w Legends of Tomorrow) i Supergirl. I właśnie uczynienie z serialu o Karze Zor-El oddzielnego uniwersum, do którego Barry Allen mógłby wpaść, było najlepszym rozwiązaniem problemu braku Supermana i kosmitów w Arrowverse.

Plakat do crossovera nawiązuje do okładki, w której
Flash i Superman się ścigają w celach
charytatywnych.

Tak czy inaczej odcinek 18 Supergirl zasadza się na tym, że chowająca urazę do Kary Siobhan Smythe odkrywa u siebie zdolność do wywoływania fali uderzeniowej krzykiem. Ponieważ przy samym odkryciu obecny jest przyjaciel Kary i chłopak Siobhan, Wynn, zabiera on ją do siedziby DEO, aby tamtejsi naukowcy zbadali jego dziewczynę i powiedzieli, co jej jest. Naukowcy nic nie znajdują, więc puszczają Siobhan wolno, a ona po drodze podsłuchuje rozmowę władającej elektrycznością Livewire ze strażnikiem. Dowiaduje się, że przestępczyni pała nienawiścią do Supergirl i Cat Grant. Później Siobhan decyduje się na śmiały krok, idzie do redakcji CatCo Worldwide Media i używa swojej mocy, aby wyrzucić Karę przez okno. Zanim jednak Supergirl uderzy o ziemię, ratuję ją Flash, który podczas treningu trochę się zagalopował i trafił do innej rzeczywistości. Teraz musi wrócić, jednak pojawia się problem – Siobhan wyzwala Livewire i obie przestępczynie z supermocami łączą siły. Aby je więc pokonać Supergirl prosi Flasha o pomoc.

Flash i Drużyna Supergirl

Powiem szczerze, że bardzo mi się podobała współpraca między Karą i Barry’m. Barry bardzo płynnie wyjaśnił najważniejsze rzeczy – jak zyskał swoje moce i jak działa multiwersum – ale także wtrącił tu i tam informacje o tym, że, na przykład, raz przez przypadek cofnął się w czasie i że pracuje w CSI. Z drugiej strony nowa znajoma, która jest kosmitką, go fascynuje. W ogóle jest między Flashem i Supergirl chemia – widać, że świetnie się dogadują, już choćby przez to, że oboje mają supermoce i chcą pomagać ludziom. Poza tym Berlanti wspaniale korzysta z tego, że Barry w poprzednim sezonie też był pod wpływem czegoś, co wyciągnęło na wierzch jego wewnętrzne frustracje i wyzwoliło w nim agresję. Tak więc mógł doradzić Karze, która straciła nieco na reputacji po przygodzie z czerwonym kryptonitem.

Ale interakcje Flasha z Supergirl to jeszcze nie wszystko. Jego relacje z Wynnem, Jimem Olsenem i Cat Grant też są niesamowite, zwłaszcza, że Wynn ma z kim geekować na temat nauki, Jim wydaje się zazdrosny, a Cat stwierdza: „Wasza stojąca i nic nie robiąca czwórka przypomina rasowo zróżnicowaną grupę bohaterów z serialu CW.” (taki przytyk do drużyn z Arrowverse).
Livewire i Silver Banshee

Ten odcinek mi się podobał, jednak może podobałby mi się o wiele bardziej, gdyby nie kilka rzeczy. Przede wszystkim fajne by było jeszcze zobaczyć Drużynę Flasha, choćby na początku albo na końcu, a tak to przez cały czas byliśmy tylko w uniwersum Supergirl (ale rozumiem – i tak dużo się działo). Livewire i Siobhan zamieniająca się w Silver Banshee były takie sobie, ale w pewnym momencie Silver Banshee udaje się uderzyć Supergirl w twarz (a nie sądzę, aby supermoce obu pań tak działały). Poza tym sama Siobhan jest dość antypatyczna i zdaje się nie dostrzegać, że nie zostałaby wylana, gdyby nie świństwa, których się dopuściła.

Trochę też żal, że nie można zrobić z tego pełnego crossovera, który obejmowałby również odcinek Flasha, a nawet Arrow. Jestem ciekawa jak Kara poradziłaby sobie w Arrowverse i jak dogadywałaby się np. z Cisco i Caitlin.

Muszę jednak zaznaczyć, że w pilocie Legends of Tomorrow, kiedy Rip Hunter mówi o potędze Vandala Savage’a i o tym, jak zła może okazać się przyszłość, wypowiada taką kwestię: „Widziałem jak ginie Człowiek ze Stali i jak upada Mroczny Rycerz.” Z kolei, kiedy w ubiegłym sezonie Barry i Cisco znajdują tajny pokój Harrisona Wellsa/Eobarda Thawna, włącza się sztuczna inteligencja z przyszłości – Gideon – i nie tylko rozpoznaje Barry’ego Allena, ale też mówi, że Barry będzie jednym z założycieli… tu Gideon urywa, bo coś jej przeszkadza, ale w domyśle jest, że Flash założy wraz z innymi bohaterami Ligę Sprawiedliwych. Czyli daje się widzom do zrozumienia, że teraz nie ma Supermana i Batmana w Arrowverse, ale w przyszłości mogą się pojawić, tak jak reszta Ligi. Obecnie CW nie ma praw do Batmana i Supermana (co nie przeszkadza Guggenheimowi zrzynać z Batmana, ale to inna sprawa), a i DC pewnie wolałaby bardziej z panami coś robić w departamencie filmowym, a seriale powinny być najwyżej około-batmanowie/około-supermanowe (vide: Supergirl i Gotham). Niemniej jednak Arrowverse co chwila wyciąga jakiegoś członka Ligi Sprawiedliwych – poczynając od Flasha, Black Canary i Zielonej Strzały, a kończąc na Vixen i Atomie – więc może kiedyś stworzy własną, niezależną od budowanego właśnie przez DC filmowego uniwersum, Ligę.

(Ja mam tylko nadzieję, że ta plotka jakoby postaci z Arrowverse były zabijane, bo mają pojawić się ich odpowiedniki w filmach, okaże się nieprawdziwa.)

Krótka notka

Krótka notka o tym, czy kobiety potrzebują reprezentacji

Zdarzyło się raz w lecie, że mój pięcioletni bratanek szykował się, aby wraz z moim tatą oglądać którąś część Gwiezdnych Wojen i zaprosił mnie do wspólnego seansu. Ponieważ było to zanim postanowiłam wziąć się za Gwiezdnowojnowe Wyzwanie i ogólnie rzecz biorąc nie przepadałam za sagą Lucasa, odpowiedziałam: „Nie, ciocia nie lubi Gwiezdnych Wojen.”, na co mój bratanek odpowiedział: „Ale tam są dziewczynki!”
To wydarzenie (jak również zainteresowanie trzema serialami: Agentką Carter, Supergirl i Jessicą Jones), sprawiło, że zaczęłam się zastanawiać nad tak zwaną „reprezentacją”. Dotąd jak ludzie na tumblrze narzekali na to, że postaci kobiecych jest jak na lekarstwo albo że najczęściej głównym bohaterem jest mężczyzna, zwykle mnie to narzekanie denerwowało. Większość moich ulubionych postaci to mężczyźni, a jeśli chodzi o kobiety, to ważne było, aby były dobrze napisane i nie popadały w stereotypy. O wiele bardziej zależy mi na jakości, niż na ilości.
Jednakże doświadczenia z oglądania Agentki Carter, Supergirl i Jessiki Jones (no, może bardziej pierwszych dwóch, niż ostatniego) sprawiły, że spojrzałam na to zagadnienie trochę inaczej.

Przede wszystkim oglądając wszystkie trzy seriale mimowolnie cieszyłam się z tego, że pojawiały się tam kobiety – nie tylko główne bohaterki, ale też niektóre postaci poboczne, czy nawet antagonistki. Miałam takie miłe odczucia, ocierające się trochę o ekscytację, kiedy widziałam na ekranie te wszystkie dziewczyny. Zwłaszcza, że wiele z nich było bardzo fajnie skonstruowanych.

Do moich ulubienic należą zwłaszcza Cat Grant i Dottie Underwood. Cat lubię za to, że jest postacią o twardej skórze, profesjonalną, trochę złośliwą, a przede wszystkim doświadczoną i dzielącą się doświadczeniem. Właściwie z każdym odcinkiem zdaje się nabierać głębi – bezpardonowa businesswoman, na pozór szefowa z piekła rodem, która jednak okazuje nieraz swoją ciepłą stronę, zawsze broni Supergirl, ma kręgosłup moralny i kocha swoich synów. W ogóle coś, co bardzo mi się podobało w odcinku, w którym pojawia się po raz pierwszy młodszy syn Cat, Carter, to to, że nie jest on emocjonalnie zaniedbany ani wściekły – twórcy pokazali, że kobieta może odnieść sukces, a jednocześnie być całkiem dobrą matką (niestety potem pojawia się ta historia z Adamem i powracamy do sztampy).

 

Z kolei Dottie lubię za to, że jest tak fascynująco szalona i stanowi świetny kontrast dla Peggy. Ma podobny styl walki, też jest tajną agentką (jedną z pierwszych Czarnych Wdów!), a jednocześnie ma się takie wrażenie, że lubi wprowadzać chaos (no i chyba ma obsesję na punkcie Peggy). I tak szczerze to cieszyłam się, że pojawiła się na początku drugiego sezonu i jak Peggy zaangażowała ją w jedną ze swoich misji, naprawdę chciałam, aby to był początek współpracy między obiema paniami i aby Dottie pracowała odtąd dla SSR.
Same główne bohaterki są zupełnie różne. Peggy Carter to profesjonalistka, która przede wszystkim chce doprowadzić misję do końca. Jessica Jones jest sarkastyczną, nieco cyniczną kobietą po przejściach, która próbuje sobie radzić z traumą, którą przeżyła. Kara Zor-El/Denvers chce pomagać ludziom, ale jest nowa w tym interesie, więc szuka własnej drogi. Mają swoje wady i zalety; mają swoje historie, które je ukształtowały. Mają też swoje metody działania.
Druga sprawa jest taka, że siłą rzeczy seriale te poruszają pewne wątki, których można się spodziewać po historiach z kobietami w rolach głównych. Agentka Carter opowiada o seksizmie powojennej Ameryki (w pierwszym sezonie właściwie wielokrotnie Peggy używa stereotypów związanych z kobiecością, aby mieć wolną rękę w prowadzeniu prywatnego śledztwa), Jessica Jones przestawia sytuację, w której ofiara przemocy podnosi się na nogi i przeciwstawia swojemu oprawcy, a Supergirl, choć łopatologiczna w swoim feminizmie z pierwszego odcinka, nabrała subtelności i od kolejnych epizodów pokazuje pewnego rodzaju podwójne standardy panujące w przestrzeni publicznej (co komiksy DC czasem poruszają, chociażby przez to, że „Supermanowi nie zadaje się pytań o to, jak to jest być męskim superbohaterem.”).

 

Jednakże mi chodzi również o takie motywy jak: relacje między matką i córką, więź między siostrami, przyjaźń między kobietami, jedna kobieta mentorująca drugiej. Najbardziej takie motywy podobają mi się w Supergirl, gdzie mamy: silną więź Kary i jej przybranej siostry, Alex (niech mi ktoś napisze jakiegoś fluffa z czasów, kiedy były dziewczynkami), napięte stosunki między Cat Grant i jej matką; to, że pani Denvers zdaje się traktować jedną córkę trochę ostrzej niż drugą; całą relację między Cat Grant i Karą… Za rzadko widzę takie wątki w fikcji.
Odejdźmy jednak od tematu seriali na podstawie komiksów.
Niedawno pojawił się pierwszy trailer nowych Pogromców duchów. Już w momencie, kiedy ogłoszono, że następna odsłona serii będzie koncentrowała się nie na starych bohaterach, ale na czterech kobietach, ludzie byli sceptyczni. Wielu uznało, ze to tani chwyt, aby zaciągnąć do kin damską widownię i film zapowiada się na klapę. Inni uważali, że jest to coś nowego i może jeśli Pogromczynie duchów odniosą sukces, spowoduje to modę na rebootowanie starych serii z grupkami kobiet w rolach głównych.
Ja osobiście nie dbam aż tak bardzo o nowych Pogromców duchów, bo nie jestem jakąś wielką fanką tych starych. Pierwszy film był niczego sobie, drugi nie nadawał się do oglądania, kreskówek nigdy nie widziałam. Natomiast wydaje mi się, że najnowszy film może okazać się ryzykowny, a jeśli nie wyjdzie dobrze, może rozpętać się burza. Już teraz, po wyjściu trailera, ta burza się pojawiła. No bo wielu ludzi uważa, że zwiastun źle wygląda i że raczej nie zachęca do obejrzenia filmu. I tutaj mamy furtkę do tego, aby negatywna krytyka była bagatelizowana, po prostu poprzez zarzucenie jej autorom seksizmu.
I tak po prawdzie to trafiło się pod trailerem kilka bardzo seksistowskich komentarzy typu: „Czy one nie powinny być w kuchni?” albo: „Kobiety nie są zdolne do bycia śmiesznymi.”, jednak trafiło się również kilka słów krytyki pod adresem trailera jako takiego. Jedni uważali, że żarty nie były śmieszne, inni, że jedyna czarna kobieta w obsadzie jest stereotypową murzyńską mamuśką, jeszcze inni, że brakuje tam dramatyzmu. Screen Junkies z gośćmi odnieśli się z rezerwą do trailera, Angry Joe się na niego wkurzył, ale żadne z nich nie upatrywało problemu w tym, że pogromcami są teraz kobiety. Natomiast pewna kobieta skarżyła się na to, że jej krytyczny komentarz na temat trailera, został usunięty i zasugerowała, że to ma służyć utrzymaniu iluzji, że tylko wredni seksiści psioczą na ten film, a panie go uwielbiają.
I jeżeli nowi Pogromcy duchów okażą się złym filmem, to na pewno znajdzie się kilka osób, które uznają, że wszystkie krytyczne uwagi pod jego adresem to taki zakamuflowany seksizm; że bohaterki nie przypadły widzom (także kobietom!) do gustu, bo mają oni nieuświadomioną, zakodowaną przez społeczeństwo mizoginię. Już widać, że przynajmniej niektóre panie z trailera miały odpowiadać oryginalnym pogromcom duchów, więc jeśli widzowie uznają je za irytujące czy nieśmieszne, to na pewną podniosą się głosy, że mamy do czynienia z podwójnymi standardami.
Jeśli jednak Pogromczynie odniosą sukces, na pewno będzie to sukces ludzi optujących za tak zwaną „reprezentacją”. Sama w sobie idea reprezentacji jest szlachetna, jednak niesie ona za sobą niebezpieczeństwo, że charakterystyka takiej postaci będzie kręciła się tylko wokół tego, że jest ona członkiem mniejszości, a to się ociera o tak zwany tokenizm.
Czy jednak kobiety potrzebują tak bardzo reprezentacji? Myślę, że każdy z nas może podać kilka przykładów książek, filmów, seriali, komiksów, gdzie głównymi bohaterkami są kobiety. Więcej – na pewno znajdą się przykład mediów, gdzie kobiety występują grupami.
Daleka jestem od deprecjonowania jakiejś historii tylko dlatego, że protagonista to „biały, heteroseksualny, nie-transpłciowy mężczyzna”. Jeżeli ten mężczyzna jest ciekawą postacią i jeśli cała reszta sprawia, że chcę oglądać/czytać/grać w dany utwór, to nie ma powodu, aby spisywać ją na straty. Jednakże – jak już wspomniałam wyżej – oglądanie serialu z kobiecymi bohaterami sprawiło mi frajdę i znalazło się w nich wiele relacji, których prawie nigdzie indziej nie spotykam. To jest dobre.
Ostatecznie wszystko zależy od tego, czy postać jest ciekawa, czy fabuła wciąga, czy wszystkie najważniejsze elementy historii dobrze ze sobą grają. Jeśli nie, będzie to kiepska historia, jeśli tak – ma ona szansę zyskać fanów.
Krótka notka

Krótka notka o tym, czy Autor zasługuje na karę

Zanim przejdę do sedna tego tekstu, przestrzegam, że jest on ściśle związany z finałem Wodogrzmotów Małych, a więc zawiera SPOILERY.

Kiedy pisałam artykuł o Fordzie, starałam się, aby był on wyważony – aby to, że lubię tę postać nie sprawiło, że zignoruję jego wady albo wybielę go kosztem pozostałych postaci. Wydaje mi się też, że popełniłam wielki błąd, bo skończyłam i przesłałam Opowieść o pewnym Autorze tuż po obejrzeniu finału Wodogrzmotów Małych. Gdybym odczekała kilka dni, na pewno pojawiłyby się jakieś fanowskie analizy, do których mogłabym się odnieść w artykule.

I rzeczywiście – jeszcze w tym samym tygodniu, w którym miała premiera ostatniego odcinka Gravity Falls, tumblr zasypany był nie tylko wrażeniami z tego, co się działo w samym odcinku, ale również interpretacjami poszczególnych gestów, zachowań i zdarzeń z finału. Potem zaś Alex Hirsch udzielił wywiadu TV Insiderowi i rozpętała się burza.

Continue reading „Krótka notka o tym, czy Autor zasługuje na karę”
Arrowverse · Krótka notka

Krótka notka o moich problemach z "Arrow"

Co prawda, miałam przystopować z krótkimi notkami, bo robi się ich więcej niż bardziej dłuższych tekstów na tym blogu… jednak doszłam do wniosku, że temat dzisiejszego posta musi zostać poruszony.

Bo widzicie – dawno, dawno temu napisałam artykuł pod tytułem O fenomenie Arrow i próbowałam w nim przedstawić zalety tego serialu (jak i poszczególne postaci grające tam ważniejsze role). Było to w czasach przed sezonem trzecim, który miał, co prawda, swoje dobre strony, ale jego wady raziły po oczach; no i przed tym, co teraz się dzieje w Arrow.

I tak oto niedawno zdałam sobie sprawę z tego, jak bardzo ten serial mi się nie podoba; i że właściwie jego niedociągnięcia rażą mnie bardziej niż przez ostatnie trzy sezony. Jeszcze dwa lata temu pewnie zachęcałabym znajomych do tego, aby oglądali Arrow, bo chciałabym z nimi o nim pogadać. Teraz poddaję w wątpliwość stwierdzenie, że nie można cieszyć się Flashem, nie oglądając wcześniej Arrow.

Tych, co nie czytali powyższego artykułu, zachęcam do przeczytania go, abyście mieli świadomość tego jak wiele mogą zmienić dwa sezony.

A tymczasem oto lista moich problemów z Arrow (uwaga, spoilery!):

Continue reading „Krótka notka o moich problemach z "Arrow"”
Arrowverse · Krótka notka

Krótka notka o "DC’s Legends of Tomorrow"

I stało się. Wczoraj miał premierę 16-odcinkowy spin-off Arrow o drużynie superbohaterów. Jak pamiętacie, po dowiedzeniu się, że następny segment Arrowverse będzie o tej konkretnej grupie postaci, byłam raczej sceptyczna. Potem pojawił się pierwszy teaser i pomyślałam sobie, że może warto by było się jednak z nimi zapoznać. Zwłaszcza, że każde kolejne trailery sprawiły, że cały koncept stawał się nagle bardziej interesujący.

Toteż czekałam na premierę Legends of Tomorrow, tak jak czekałam na powrót Flasha i Arrow z hiatusu.

Continue reading „Krótka notka o "DC’s Legends of Tomorrow"”