Po kilku dniach wspólnej podróży Cedrick i Winifred nareszcie znaleźli się w Lesie Dolmit. Był on bardzo gęsty, ale poprzez liście niewiarygodnie wysokich drzew dochodziły jeszcze promienie słońca. Cedrick szedł niepewnie za Winifred, która prowadziła go przez pokrytą starymi liśćmi, korą, a czasem nawet kamieniami, niewidzialną dla zwykłego przechodnia drogę. W ręce trzymał swój bagaż, a jego twarz wyglądała o niebo lepiej – siniaki od tamtego czasu już zrobiły się trochę mniej widoczne, a wargi się zagoiły.
Cedrick coraz bardziej obawiał się spotkania z rabusiami z Lasu Dolmit. A jeśli protekcja Winifred nie wystarczy i zostanie przez nich okradziony? Sama myśl o tym, że są – bądź co bądź – złodziejami, napawała go zrozumiałym niepokojem, a nawet obrzydzeniem.
Nagle z drzewa przed nimi zeskoczył na ziemię jakiś ogr w odrapanym i brudnym ubraniu. Jego wychudła twarz była pokryta jakby sadzą. Najpierw uśmiechnął się z rozochoceniem (na co Cedrick puścił swój bagaż i w pogotowiu chwycił za rękojeść szpady), ale ujrzawszy Winifred, przez chwilę przyglądał się jej uważnie, a potem, kiedy już doszło do niego kto przed nim stoi, uśmiechnął się i uścisnął ją mocno. Zdziwiony, a jednocześnie uspokojony tym widokiem, Cedrick puścił szpadę i podniósł bagaż.
Continue reading „Miłość van Hoovena – Rozdział 5”