Tag: Superpaździernik
Jakiś czas temu współpracująca z DC Comics wytwórnia Warner Bros. zrzuciła na fanów komiksów bombę – dowiedzieliśmy się, że poza zapowiadanym już od kilku miesięcy Batman vs. Superman czekają nas między innymi filmy o: Aquamanie, Cyborgu, Flashu, Shazamie, Lidze Sprawiedliwych i – tak – o wyczekiwanej od bardzo dawna Wonder Woman. Wczoraj zaś Disney i Marvel zrzucili swoją bombę, ogłaszając filmy kończące Drugą i otwierające Trzecą Fazę Marvel Cinematic Universe.
Niestety, poza paroma bohaterami, nie jestem jakąś wielką fanką postaci ze stajni DC, toteż od razu mówię, że nie wyczekuję ze zniecierpliwieniem na to, co Warner Bros. dla nas szykuje. Co najwyżej mam tylko nadzieję, że ich filmy będą ciekawe, zadowolą fanów poszczególnych superbohaterów i okażą się sukcesem. Innymi słowy – życzę im wszystkiego dobrego, ale nie napalam się na nie.
Miejsce drugie: Avengers: Age of Ultron
Miejsce trzecie: Ant-Man
Przez bardzo długi czas jedynymi superbohaterami, których kojarzyłam, byli Superman i Batman (ewentualnie jeszcze postaci z Kleszcza i Żółwie Ninja). Kiedyś, co prawda, natrafiłam na jeden odcinek Spiderman: The Animated Series na TVP2, ale nie porwał mnie. Minął jakiś czas i na tym samym programie obejrzałam inny odcinek Spidermana, tym razem jeden z ostatnich i właściwie nawet jakaś część mnie chciała wiedzieć, co się działo dalej, ale Dwójka nie raczyła puścić dalszego ciągu. Później, dużo, dużo później pojawił się TVN i w porannej ramówce dla dzieci zaczął emitować Iron Mana: Obrońcę dobra i Fantastyczną Czwórkę, i o ile Iron Mana uważałam za nudnego, o tyle Fantastyczną Czwórkę starałam się oglądać, ale też nie zawsze byłam w stanie.
Tym, co ostatecznie sprawiło, że zainteresowałam się bohaterami Marvela i zapoznałam się z nimi, było Fox Kids. Ta stacja, którą namiętnie oglądałam, kiedy tylko odkryłam jej istnienie, w pewnym momencie zaczęła puszczać i Spiderman: The Animated Series, i Iron Mana: Obrońcę dobra, i X-Menów, i Fantastyczną Czwórkę, i Hulka… Dzięki Fox Kids poznałam Marvela i jego superbohaterów, a także do dzisiaj wiem o bohaterach marvelowskich więcej, niż o tych ze stajni DC Comics. I prawdopodobnie nie jestem jedyna. Ale po kolei…
Jedną z wielu rzeczy, które uwielbiam w Sadze Mrocznego Rycerza Nolana jest to, że otworzyła mi ona oczy na to, jaką wspaniałą postacią jest komisarz James Gordon. Dotąd był on dla mnie posiwiałym okularnikiem, ucinającym sobie pogaduszki z Batmanem tuż obok Bat-Sygnału… Aha, i jeszcze ojcem pierwszej Batgirl, ale to wszystko, co o nim wiedziałam. Tymczasem u Nolana Gordon jest tym, który pierwszy pociesza Bruce’a Wayne’a po śmierci rodziców; i który jest jedynym porządnym gliną w całym Gotham, a więc odpowiednim sojusznikiem dla Mrocznego Rycerza w jego krucjacie ze zorganizowaną przestępczością. Ponadto w drugim filmie nie tylko zostaje wreszcie komisarzem, ale też stawia się go w bardzo dramatycznej sytuacji tuż po wielkim finale, aby w trzeciej części trylogii uczynić z niego człowieka poświęconego swojej pracy, wielkiego, ale złamanego.
Tak czy inaczej – Jim Gordon szybko stał się kolejną postacią poboczną, którą uwielbiam. Toteż kiedy dowiedziałam się o tym, że ma powstać serial Gotham i że ów serial ma koncentrować się właśnie na przyszłym komisarzu w czasie jego pierwszych lat w policji, chciałam go obejrzeć. Oczywiście słyszałam mnóstwo słów krytyki odnośnie tego, czy Gotham jest dobrym pomysłem, chociażby dlatego, że wielu z przyszłych antagonistów Batmana było w nieodpowiednim wieku; i że James Gordon sprawdza się doskonale jako postać drugoplanowa, ale niekoniecznie jako główny bohater. Mimo wszystko jednak chciałam przekonać się sama, jak to będzie wyglądać i czekałam na pilota Gotham prawie tak samo ochoczo, jak na pilota The Flash.
Ta recenzja jest mocno spóźniona, gdyż czekałam na polską premierę Gotham na Universal Channel, a w między czasie w Ameryce wyemitowano już dwa kolejne odcinki tego serialu. Jeżeli chcecie dowiedzieć się, jakie były pierwsze wrażenia kogoś, kto zna większość wcieleń Batmana i jego „mitologię”, tutaj macie recenzje dwóch pierwszych odcinków napisane przez Unlce Mroowę. Tutaj zaś o serialu wypowiada się Ichabod, który lubi określoną, niekoniecznie nolanowską wersję Batmana. Nie przedłużając, oto moje wrażenia po pilocie Gotham.
Ogólnie zgadzamy się wszyscy, że obecnie przy ekranizacjach komiksowych uniwersów króluje Marvel. To Marvel w każdej swojej produkcji nawiązuje tu i tam nie tylko do faktów z komiksu, ale również do przeszłych i przyszłych filmów. To Marvel najpierw poświęcił Hulkowi, Iron Manowi, Thorowi i Kapitanowi Ameryce oddzielne filmy, aby potem doprowadzić do spotkania wszystkich czterech panów wraz z Hawkeyem i Czarną Wdową w wielkim kinowym crossoverze, którym było Avengers. To Marvel wypuszcza co roku film, wprowadzając nową postać ze swojej bogatej galerii, nie wstydząc się wcale tego, co owa postać ma do zaoferowania. Tymczasem biedne, małe DC, które dało nam dwóch ikonicznych superbohaterów – Supermana i Batmana – poprzestaje od lat na kinowych ekranizacjach właśnie tych dwóch superbohaterów i nagminnie pozostaje w tyle.
Jednakże od października 2012 roku stacja CW Television Network produkuje serial osadzony w uniwersum DC, w którym protagonistą nie jest ani Superman, ani Batman, a superbohater znany jako Zielona Strzała. Co więcej, ów serial w drugim sezonie wprowadził postać Barry’ego Allena (czyli przyszłego Flasha), której spin-off został już dawno potwierdzony, tym samym tworząc coś na kształt DC TV Universe. Mowa oczywiście o Arrow, który obecnie stanowi głównego rywala dla Agentów T.A.R.C.Z.Y. i który doczekał się wielu pochwał… jak również słów krytyki. A że ostatnimi czasy często słyszę od ludzi zdanie, że nie rozumieją fenomenu Arrow, doszłam do wniosku, że czas wreszcie opowiedzieć o tym, dlaczego mi się ten serial podoba.