Advertisements
Stanęli u wrót wielkiej posiadłości należącej do Guldenów. Winifred ubrana była w wiśniową sukienkę z białym kołnierzem, a Cedrick – w czarny surdut. Miał też na nosie nowe okulary.
Brakowało mu odwagi. Z tym ogromnym domem z fasadą kolumn, które podtrzymywały balkon rozciągający się nad całą frontową ścianą, wiązały się zbyt bolesne wspomnienia, aby zechciał tam wejść. Poza tym bał się szyderczych i oceniających spojrzeń reszty gości. Obecność Winifred trochę mu pomagała. Elfka cały czas powtarzała, że będzie z nim i będzie go bronić przed kpinami. Jednak Cedrick wolał tam nie iść także dla niej. Oni mogli ją zjeść żywcem za to, że była elfką, która śmiała pojawić się na przyjęciu wyższych sfer.
Jednakże Winifred była niewzruszona.
Wrota były otwarte, więc oboje przeszli powoli przez nie i po drodze pokrytej kostką skierowali się do domu przed sobą. Po ich prawej i lewej stronie rozciągała się wielka, zielona przestrzeń. Gdzieniegdzie jedynie można było dostrzec kilka drzew. W końcu Cedrick i Winifred stanęli na ganku i zadzwonili. Po chwili czekania otworzył im szczupły krasnolud o poważnej twarzy.
– Witam, panie van Hooven – przywitał gościa oficjalnym tonem, po czym zwrócił się do Winifred: – Panią również. Państwo Gulden czekają już w salonie.
– Dziękujemy – odparł z uprzejmym, acz wymuszonym uśmiechem Cedrick.
Zaprowadził Winifred do wielkiej sali z kominkiem, przepełnionej ludźmi, ogrami i niziołkami w eleganckich strojach. Kilka dam siedziało przy kominku i rozmawiało, popijając herbatę. Mężczyźni zaś stali w kilku małych grupach i rozmawiali przy kieliszku jakiegoś trunku. Krasnoludzcy służący z przekąskami krzątali się po całym pomieszczeniu za wołającymi ich gośćmi. Kiedy jednak kilka osób na sali zdało sobie sprawę z tego, że Cedrick przyszedł w towarzystwie elfki, wszyscy przerwali rozmowy i zwrócili swój wzrok na niego i Winifred, którzy nagle poczuli się napiętnowani. Po chwili goście powrócili do swoich spraw, ale od czasu do czasu ktoś spoglądał w stronę Cedricka i Winifred.
– Możemy jeszcze uciec – szepnął do niej Cedrick. – Jest pani pewna, że…?
– Tak, musimy im przecież pokazać. Za długo się z ciebie śmiali – powiedziała stanowczo.
Niebawem podeszła do Cedricka i Winifred jakaś kobieta. Młoda dama w różowych falbankach i czepku. Wyglądała dziecinnie z tą swoją pyzatą twarzą, małym noskiem i ustami, oraz kędzierzawymi, miodowymi włosami. Oczy jej i Winifred się spotkały. Popatrzyła na elfkę z wyższością, rozwinęła wachlarz i zaczęła się energicznie wachlować. Następnie nieznajoma zwróciła się do elfki:
– Witam cię, moja droga. Ja jestem lady Marie Gulden, żona sir Daniela Guldena. Ty musisz być Winifred.
– Tak, to ja. Mnie również jest miło – odpowiedziała Winifred i skinęła głową.
– No, no, muszę przyznać, że wygląda pani bardzo ładnie. Prawie jak osoba cywilizowana. – Lady Gulden uśmiechnęła się jeszcze szerzej i jeszcze bardziej wyniośle.
– Ależ, lady Gulden… – oburzył się Cedrick.
Winifred zrozumiała do razu, że gospodyni ma ją za dzikuskę. Elfce przeszło przez myśl kilka złośliwych odpowiedzi, ale ograniczyła się tylko do słów:
– Ciekawe. To samo pomyślałam o pani, lady Gulden.
Z twarzy szlachcianki zniknął uśmiech. Zakryła usta wachlarzem, spojrzała na Winifred chłodno i powiedziała:
– Proszę się rozgościć.
Podeszła do dam przy kominku i zaczęła z nimi o czymś rozmawiać. Oczami wskazała im Winifred i wszystkie panie spojrzały w jej stronę z dezaprobatą. Porozumiały się między sobą i powróciły do picia herbaty.
Cedrick poczuł, że się poci. Jego obawy sprawdzały się. Te wszystkie kobiety już zaczęły szemrać między sobą różne przykre rzeczy o Winifred. Jeśli oboje tu zostaną, będą musieli znosić te wszystkie ciche pomruki. O siebie się nie martwił aż tak bardzo – w końcu nieraz się z niego śmiano – ale nie zniósłby upokorzenia Winifred. To byłoby dla niego nawet bardziej bolesne, niż poniżenie ze strony Guldena.
– Błagam panią, idźmy stąd – jęknął w nadziei, że ją przekona.
Kucnęła przed nim i spojrzała mu w oczy.
– Wykluczone, Cedrick. Przyszliśmy tu, aby im pokazać. Ja więc pokażę im jakie elfy są naprawdę, a ty – jakie są niziołki.
Spokój w jej oczach sprawił, że Cedrick uległ. Zapomniał o tym, że Winifred nie była tak delikatna na jaką wyglądała. Była odważna i silna. Wiedziała co robi, a jej opanowanie udzielało się też jemu. Ta kobieta była niesamowita!
Chciał jej to powiedzieć, ale z nikąd pojawił się gospodarz. Winifred wstała z kolan. Gulden spojrzał jej w oczy. W jego spojrzeniu tkwiły niepokojące iskierki, które sprawiły, że po raz pierwszy od wielu lat poczuła dreszcz. Nie wiedziała dlaczego, ale ten, z pozoru zwyczajny, człowiek napawał ją lękiem. A przecież stawiała czoła wielu o wiele silniejszym typkom. Więc dlaczego bała się właśnie jego?
Również Cedrick zauważył ten lęk w jej oczach i postanowił uważnie obserwować Guldena.
Gulden na tę niespodziewaną reakcję, sposępniał. Zaraz jednak uśmiechnął się uprzejmie.
– Już myślałem, że nas pani nie zaszczyci.
Winifred nie potrafiła z siebie nic wykrztusić. Po prostu nie wiedziała co powiedzieć. Na szczęście wyszła ku nim lady Gulden i, przytuliwszy się do ramienia męża, powiedziała:
– Kochanie, chyba czas, abym porwała panią Winifred. Ty się zaś zajmij drogim panem van Hoovenem.
– Dobry plan, kochanie. Van Hooven – zwrócił się do Cedricka. – chodź ze mną.
– A pani – odezwała się do Winifred lady Gulden, biorąc ją pod ramię. – pójdzie ze mną.
I tak oto Winifred i Cedrick zostali rozdzieleni. Cedrick został zaprowadzony do dwóch, właściwie dobrze mu znanych mężczyzn. Jeden był stosunkowo wysokim ogrem o jasnej cerze i złocistych włosach. Był to bliski przyjaciel Guldena, ale Cedrick nie potrafił nigdy zapamiętać jego nazwiska. Drugi z mężczyzn był półłysym, nieco niskim ogrem z baczkami i krasnoludzkimi rysami – przysadzistą twarzą o małym, kartoflanym nosie. Nazywał się Orson Stubb i z powodu swojego pochodzenia (mówiono, że któryś z jego przodków był krasnoludem) miał w życiu tylko odrobinę lepiej niż pełnej krwi krasnolud. Zdobył wyższe wykształcenie, chociaż musiał wciąż udowadniać, że nie jest półgłówkiem. W którymś momencie życia postanowił, że poświęci się polityce, jednak żadna partia nie chciała go przyjąć i żadna nie odpowiadała jego poglądom na temat ras. Żadna bowiem partia (a w każdej dominowały ludzie i ogry) nie chciała znieść niewolnictwa.
Cedrick rozmawiał z nimi właściwie o niczym. Cały czas zerkał w stronę kominka, gdzie siedziała i rozmawiała z innymi kobietami Winifred. Wyglądało na to, że dobrze sobie radziła, bowiem kiedy ją o coś pytały, odpowiadała ze zdecydowaniem w oczach, a jej rozmówczynie co rusz się dziwiły jej słowami. To go podnosiło na duchu. Ale niech no któraś z tych harpii powie coś, co zrani jego Winifred, to on opuści grono mężczyzn i ruszy jej na ratunek.
Tymczasem siedząca przy kominku Winifred próbowała elokwentnie, ale i ostro, odpowiadać na kąśliwe uwagi grupki wyfiokowanych kobiet w różnym wieku, które najwyraźniej za wszelką cenę chciały wywołać u niej konsternację. Jednak ona nie zamierzała dać im tej satysfakcji.
– A czy to prawda, że elfy się nie myją? – zapytała jakaś młoda dama, spoglądając na Winifred w taki sposób, że jej oczy przypominały elfce spojrzenie węża.
– Cóż, to my wynaleźliśmy mydło. W Tayi kiedyś był nawet zwyczaj ścinania elfów, które myły się rzadziej niż na tydzień. Natomiast ty, kochanie, masz brudną szyję – wskazała szarą plamkę na szyi dziewczyny, która ją zapytała.
Młoda dama z zakłopotaniem złapała się za kark. Tymczasem do ofensywy przeszła jakaś matrona:
– Ta sukienka już dawno przestała być w modzie. Wydaje się być nawet trochę sponiewierana. Czyżby była pani tak biedna, panno Winifred, że nie stać panią na nic nowszego i bardziej gustownego?
– Ależ, proszę pani, ja nie trwonię cennego czasu, energii i pieniędzy na coś tak przyziemnego i bezużytecznego jak modne stroje. Poza tym trudno znaleźć dobrą sukienkę. Równie dobrze mogłaby pani zapytać męża, dlaczego nie zamieni żony na coś nowszego i bardziej gustownego.
Mówiąc ostatnie zdanie, Winifred uśmiechnęła się i wypiła łyk herbaty. Matrona posłała jej chłodne spojrzenie. Winifred pomyślała, że mogłaby to robić cały dzień. Przez chwilę trwała cisza. Najwyraźniej żadna z nich nie miała już pomysłów na to jak przyszpilić elfkę, która tak sprawnie odpowiadała na ich złośliwości. Dotknęły już wszystkich możliwych tematów – od kultury, poprzez edukację, a na modzie i pogodzie skończywszy.
I kiedy Winifred spodziewała się, że to całkiem miłe milczenie potrwa jeszcze do obiadu, na twarzy gospodyni pojawił się niepokojący, pełen jadu uśmiech. Na ten widok Winifred jedynie podniosła brwi do góry. Lady Gulden wzięła w rękę filiżankę i zapytała:
– A czy można zapytać cóż takiego tak egzaltowana dama jak pani robi u boku tak żałosnego osobnika jak Cedrick van Hooven?
Winifred zachowała spokój, choć nie omieszkała posłać gospodyni chłodnego spojrzenia. Teraz dopiero zamierzała wyciągnąć ciężką artylerię. Odłożyła na stolik swoją filiżankę, przeleciała wzrokiem po wszystkich swoich słuchaczkach, a potem powiedziała bardzo poważnie:
– Panie nie widziały go w akcji. Ten niziołek ma w sobie wielki ogień – zaczęła mówić z lekkim rozmarzeniem i nawet nie zauważyła. – Żebyście widziały jak on walczy szpadą…
– I myśli pani, że uwierzymy w tak niedorzeczną rzecz? – odparła lady Gulden i zaśmiała się, a chwilę potem reszta dam. – Jego zdolności szermiercze są mizerne. Tak mówi mój mąż.
Winifred nadal zachowywała kamienną twarz, chociaż wewnątrz cała aż się gotowała.
– No, tak. Ktoś, kto nie wychodzi z domu może jedynie zdać się na zakrzywione relacje innych. Ja widziałam te dwa pojedynki Cedricka na własne oczy. Teoretycznie powinna pani wiedzieć o nim więcej niż ja, zna go pani przecież dłużej, ale prawda jest zupełnie inna. – Winifred pochyliła się bardziej ku gospodyni i powiedziała poważnie: – Pani nie zna Cedricka, lady Gulden, i nie próbuje go poznać. Widzi pani tylko niziołka, z którego się pani śmieje.
– Ależ, droga panno Winifred, wiem, że Cedrick van Hooven jest potomkiem nuworysza ze wsi, który wzbogacił się dzięki pułapce na szczury. Wiem, że mój mąż chodził z van Hoovenem do tej samej szkoły podstawowej i że ten po jakimś czasie przeniósł się do internatu, gdzie przebywał w wątpliwym moralnie towarzystwie Markusa Wilmuta. Wiem, że przejawia dziwną sympatię do swojego lokaja krasnoluda, a niedawno dowiedziałam się też, że utrzymuje elfkę. – Twarz lady Gulden przybrała bardziej chłodny wyraz. – A być może nawet łączą go z nią bardziej zażyłe stosunki. – Znów się uśmiechnęła. – Co więcej trzeba o nim wiedzieć? To już świadczy o nim dość, aby uznać go za niepoważnego.
– Jeśli większość elity Archemii ocenia wartość obywateli według tych samych kryteriów, co pani, lady Gulden, to ten kraj jest już zgubiony.
– O, czyżby? – Lady Gulden znów zaczęła się wachlować.
– Skupia się pani na nieistotnych szczegółach i nie zauważa tego, co jest naprawdę ważne, czyli cech charakteru. Co z tego, że ojciec Cedricka wybił się ze wsi swoją uczciwą i ciężką pracą; co z tego, że jego fabryka daje waszym obywatelom pracę i pomaga uporać się ze szkodnikami, skoro pani pamięta tylko to, że był ze wsi? I co z tego, że jego syn jest dobrze wychowanym, współczującym i wartościowym mężczyzną, skoro pani tego nie widzi i ocenia tylko po pozorach? Znałam wielu osobników, którzy byli niewykształceni i mało rozgarnięci, i żaden z nich nie był tak ograniczony jak pani. Ale kogo ja chcę przekonać? Nadętą ignorantkę.
Winifred już chciała odejść, kiedy pojawił się szczupły krasnolud i szepnął coś do lady Gulden. Gospodyni dyskretnie odparła, że rozumie, po czym wstała, uśmiechnęła się uprzejmie do wszystkich gości i oświadczyła:
– Panie i panowie podano do stołu.
Wszyscy skierowali się do wielkich drzwi, które prowadziły do ogromnej jadalni z czterema ułożonymi w kwadrat stołami. Przy każdym miejscu siedzącym znajdowała się karteczka z imieniem gościa. Cedrick był tu tyle razy, że nauczył się, gdzie ma siadać (na zaszczytnym trzydziestym szóstym miejscu od krzesła gospodarza), jednak obawiał się, że Winifred zostanie posadzona z dala od niego. Na szczęście dla niego elfka siedziała między nim a Orsonem Stubbem.
Winifred żałowała, że nie obroniła Cedricka innymi słowami. Kiedy o nim mówiła, myślała, że sam fakt pokonania człowieka i ogra w walce wystarczy, aby te lafiryndy zaczęły bardziej szanować Cedricka. Teraz miała przeczucie, że mogła spisać się lepiej. Może gdyby poświęciła więcej czasu, udałoby się jej przekonać lady Gulden i jej świtę o tym jaki Cedrick jest naprawdę. Powinna wyjść z czymś, co widać było na pierwszy rzut oka, kiedy spotykało się Cedricka. Z drugiej wiedziała, że to i tak by nic nie dało. Cokolwiek by powiedziała, nie przekonałaby tych snobek, że się mylą. Winifred czuła, że zawiodła.
Cedrick przyjrzał się ukochanej. Wydawało się, że coś ją męczy. Była bardzo smutna i nie zareagowała, kiedy przed nią pojawił się talerz z ziemniakami.
– Wszystko dobrze, panno Winifred? – zapytał Cedrick.
Winifred spojrzała na niego i się rozpromieniła.
– Nie, nic się nie stało – odpowiedziała, po czym znów posmutniała i dodała: – Tylko podczas dyskusji z tymi… no, paniami… źle wyszłam z ostatniego tematu.
– Niech się pani tym nie przejmuje – pocieszał ją Cedrick. – I tak pewnie to, co pani powiedziała, nie pozostanie zbyt długo w pamięci tych dam.
Zaczęli sobie nakładać różne rzeczy z półmisków na stole. Mimowolnie Winifred spojrzała w stronę gospodarzy. Lady Gulden szepnęła coś mężowi, a on zerknął w stronę Winifred i Cedricka ze zdziwieniem. Lady mówiła dalej, a na jej twarzy pojawił się złośliwy uśmieszek. Kiedy skończyła, Gulden zaśmiał się pod nosem. Jeszcze kilka razy coś mu szepnęła, a on również wtedy odpowiadał śmiechem. Reszta gości też o czymś między sobą rozmawiała, i choć tylko kilkoro z nich spojrzało w stronę Cedricka i Winifred, elfka czuła na sobie ich palący wzrok i miała wrażenie, że oni z niej szydzą i ją oceniają. Mimowolnie słyszała – być może naprawdę, a być może była to tylko jej wyobraźnia – pełne jadu szemranie swoich obserwatorów i to sprawiało, że trudno było jej skupić się na jedzeniu.
Cedrick jadł pogrążony w ciszy i smutku. Tak jak Winifred miał wrażenie, że jest obserwowany i że wszyscy dookoła szepczą o nim i jego towarzyszce, ale powód jego smutku miał jeszcze jedną przyczynę. Zbliżała się ta część przyjęcia, której nienawidził i której się obawiał. Zwykle podczas obiadu Gulden szydził sobie z niego. Tym razem czekało go poniżenie na oczach ukochanej kobiety!
– Cedrick – odezwał się, dotąd milczący przy stole, Orson Stubb. Zwrócił tym samym uwagę Winifred. – Chyba zapomniałeś mi przedstawić tę uroczą damę, z którą przyszedłeś.
– Och, tak! Przepraszam cię, Orson – powiedział Cedrick i przeszedł do prezentacji. – To jest moja droga przyjaciółka, panna Winifred. Panno Winifred – zwrócił się do elfki. – To jest pan Orson Stubb.
– Bardzo mi miło – odparła z rezerwą Winifred.
– Mnie także – odrzekł Orson. – Mam dla was pewną propozycję, moi drodzy – powiedział uśmiechając się tajemniczo. – Myślę, że wam się spodoba.
– Mów – odparł Cedrick, przy okazji krojąc mięso na swoim talerzu.
– Zamierzam założyć organizację, która będzie zrzeszać takich jak my – wyjaśnił Orson. W jego oczach żarzył się najprawdziwszy entuzjazm. – Sami wywalczymy prawa dla siebie. Co ty na to?
Cedrick nie wyglądał na przekonanego. Przełknął w zamyśleniu kawałek mięsa i, choć Orson najwyraźniej pragnął usłyszeć jego zdanie, niziołek się nie odzywał. Nie, nie był typem rewolucjonisty, chociaż pomysł Orsona mógł mieć szanse powodzenia.
– Chyba nie powiesz mi, Cedrick, że uwielbiasz obecny stan rzeczy? – Orson nie dawał za wygraną.
– Orson, ja… – zaczął Cedrick i próbował dobrać słowa. – Ja nie jestem osobą, której szukasz. Ty potrzebujesz kogoś odważniejszego niż ja.
– Nonsens, Cedrick – odparł Orson i zwrócił się do Winifred: – Przepraszam, ale chciałbym z nim porozmawiać na bardzo dyskretny temat, więc muszę się na chwilę przesiąść na pani miejsce.
Winifred niechętnie wstała i zamieniła się miejscami z Orsonem. Półogr nachylił się do ucha Cedricka i szepnął:
– A te wszystkie krasnoludy, które szmuglujesz do Ziem Dzikich? To niby nie wymaga odwagi? Dobrze wiesz, że mogą cię za to wsadzić na dwadzieścia lat albo i dłużej, a mimo to posyłasz ich do domu.
A jednak wiedział. Cóż Cedrick już dawno się tego domyślił.
Spojrzał na Orsona smutno, kiedy ten trochę się odsunął, i również szeptem odpowiedział:
– To co innego. Działam w konspiracji i muszę się starać, aby nikt niczego się nie domyślił. Myślisz, że jak dołączę do twojej organizacji, nikt nawet nie pomyśli, że mógłbym mieć coś wspólnego z wyzwalaniem krasnoludów?
Starał się mówić dość cicho, aby nikt oprócz Orsona, go nie usłyszał, jednak Winifred zrozumiała od razu o czym mówią. Półogr westchnął, ale ze zrozumieniem poklepał go po ramieniu i powiedział:
– W takim razie poszukam kogoś innego. Ale jeśli kiedykolwiek zmienisz zdanie, wiesz, gdzie mnie znaleźć.
Razem z Winifred powrócili na swoje miejsca. Tymczasem Gulden powstał, wywołując skupienie wśród gości. Cedrick wiedział, że teraz nastąpi ta część przyjęcia, której tak nienawidził. Gulden głośno i wyraźnie, ze złośliwym uśmieszkiem na twarzy, powiedział:
– Panie i panowie. Zapewne zorientowaliście się, że nasz drogi pan van Hooven nie przybył dzisiaj sam. Jest tu również jego „gość”, panna Winifred.
Cedrick zamarł. Nagle poczuł uderzenie chłodu epatujące z mostka. Powoli podniósł wzrok na Guldena, który uśmiechnął się jeszcze szerzej i ciągnął dalej:
– Zastanawiacie się pewnie, dlaczego pozwoliłem sobie zaprosić tutaj pannę Winifred. Otóż zrobiłem to, aby „gość” pana van Hoovena miał możliwość obcowania z jakąkolwiek kulturą. Wszyscy wiemy przecież, że ojczyzna panny Winifred zginie bez światłych wzorców archemskiej cywilizacji.
Cedrick miał ochotę wygarnąć Guldenowi, tu i teraz, ale tłum sprawił, że zapomniał języka w gębie. Nagle poczuł na swoim ramieniu czyjąś rękę. To Winifred chciała podnieść go na duchu. Kiedy spojrzał na jej twarz, uśmiechnęła się do niego łagodnie. A potem Winifred powstała z krzesła i zwróciła się do Guldena:
– Jak na razie, sir Guldenie, pokazaliście mi tylko to co w Archemii jest najgorsze i z każdą chwilą obraz waszych elit coraz więcej traci w moich oczach. Pokazaliście mi, że jesteście ograniczeni, zadufani w sobie, a przede wszystkim żałośni.
Po pomieszczeniu rozległ się szmer zaaferowanych jej słowami gości. Gulden również nie był zachwycony.
– Żałośni?! – spytał z niedowierzaniem, po czym prychnął śmiechem i już miał coś powiedzieć, kiedy odezwała się jego żona:
– My zaś dowiedzieliśmy się, że wszystko, co mówią o pani rasie jest prawdą. Wygląda na to, że elfy rzeczywiście są krnąbrne, zuchwałe, nieokrzesane i głupie.
Cedrick już chciał coś powiedzieć, ale Winifred zatrzymała go ręką.
– Czy byłam głupia i nieokrzesana, kiedy odpierałam raz po raz każdy atak ze strony pani i pani świty? – spytała. – Czy jestem taka teraz, kiedy ze spokojem przyjmuję oczywiste obelgi wypływające z pani ust? Hm?
Cedrick zastanawiał się, skąd się wzięła nagle ta cała ogłada i zdolność argumentacji u Winifred. Jeszcze parę dni temu przecież zachowywała się tak jak zwykła kobieta z marginesu, a teraz… Teraz mówiła jak dama. Tak nagła przemiana z twardej złodziejki w dobrze wychowaną kobietę przecież nie mogła nastąpić tak szybko, zwłaszcza, że nikt jej do tego nie przyuczał.
Kiedy wydawało się, że Winifred już może spocząć na swoim miejscu, bo nikt nie odpowiadał na jej argument, odezwał się znów Gulden:
– Być może elfy przywykły do tego, że mogą bezkarnie krytykować lepszych od siebie, ale w Archemii to nie przejdzie. Widzi pani, panno Winifred, nasza krew czyni nas lepszymi od innych członków społeczeństwa i obojętnie jak bardzo będą się starać, aby pokazać się z jak najlepszej strony, pozostaną tylko przedstawicielami barbarzyńskich ras albo śmiesznymi parweniuszami z podejrzaną przeszłością. A już ten, który siedzi obok pani, szanowny pan Cedrick van Hooven, to wybitne źródło rozrywki. Podobno widziała pani jak pokonał ogra. Nie jestem przekonany, aby ktoś tak mały i godny pożałowania był w stanie pokonać nawet krasnoluda z opaską na oczach.
Tym razem to Cedrick nie wytrzymał. To był impuls. Sam nie wiedział czy to przez obecność Winifred, która dodawała mu odwagi, czy przez coś innego, ale uderzył pięścią w stół, stanął na swoim krześle i wrzasnął:
– Dość tego, sir Guldenie! Żądam satysfakcji w pojedynku na szpady!
Gulden prychnął śmiechem. Również wśród gości rozległ się jeden chóralny rechot. Tylko Winifred i Orson nie śmiali się.
– Ty chcesz satysfakcji ode mnie, van Hooven? Ale dobrze. Skoro tak bardzo pragniesz zginąć w pojedynku z mistrzem, nie odmówię ci tej przyjemności. Proponuję, aby pojedynek odbył się za dwa dni, u mnie w ogrodzie.
– Zgadzam się. A teraz pan wybaczy, sir, ale zamierzam opuścić to przyjęcie. Panno Winifred – zwrócił się do elfki, która natychmiast podniosła się z krzesła.
– Żegnam państwa – odparła. Nikt nie wiedział dokładnie dlaczego wyglądała na tak pewną siebie.
Razem z Cedrickiem wyszła z jadalni, a potem z domu Guldenów.