Site icon Planeta Kapeluszy

Recenzja: Zagadki kryminalne panny Fisher

Advertisements
Ostatnio zauważyłam pewien trend w serialach kryminałach, a mianowicie – od dłuższego czasu wiele z nich próbuje poruszać pewne zagadnienia związane z konkretnymi zjawiskami, środowiskami, a nawet społeczno-politycznymi problemami. Jest to szczególnie widoczne w kryminałach, których akcja nie toczy się w naszych czasach, tylko kilka dekad czy nawet stuleci temu. I tak w Detektywie Foyle’u mamy rzeczywistość angielskiej wsi podczas drugiej wojny światowej; w Detektywie Murdochu – dziewiętnastowieczną Kanadę, a w omawianych w tej recenzji Zagadkach panny Fisher – Australię w czasach szalonych lat dwudziestych; a każdy z tych seriali bardzo stara się oddać ducha opisywanych epok. Ten wysiłek sam w sobie jest jak najbardziej godny pochwały, ale… No właśnie, jest pewne ważne „ale”, a tkwi ono w tym, że przy okazji mamy moralizatorstwo, zasadzające się się na idei: „Widzicie jak kiedyś było strasznie? Jak nieliberalnie? Cieszcie się, że żyjecie w naszych pięknych, oświeconych czasach, gdzie rasizm, seksizm, homofobia etc. nie są akceptowalne.” Tak oto odwzorowanie realiów epoki, które w Detektywie Foyle’u mi się podoba, a w Detektywie Murdochu bywa męczące, ale i tak daje możliwość do wielu ciekawych rzeczy, w Zagadkach kryminalnych panny Fisher po prostu mnie irytuje. O tym jednak powiem potem, bo niestety, owe moralizatorstwo nie jest jedynym minusem tego serialu.

Zagadki kryminalne panny Fisher są ekranizacją serii książek Kerry Greenwood i były emitowane przez stację ABC1 i doczekały się dwóch sezonów po trzynaście odcinków (w sumie format podobny jak w Detektywie Murdochu).

W pierwszym odcinku tytułowa bohaterka – Phryne Fisher – przybywa po latach do rodzinnego Melbaurne, aby założyć agencję detektywistyczną. Przy okazji pragnie odkryć, gdzie znajduje się ciało zamordowanej przed laty siostry. Panna Fisher to kobieta na miarę swoich czasów – ma zdecydowane poglądy, jeździ samochodem, potrafi pilotować samolot i cieszy się powodzeniem u mężczyzn. Nadto podczas pierwszej wojny światowej była pielęgniarką, więc potrafi rozpoznać ślady na ludzkim ciele, nie mówiąc już o tym, że jest poliglotką (zna między innymi chiński, rosyjski i francuski). Umie się też bronić i zawsze nosi ze sobą pistolet.
Posterunkowy Hugh Collins (Hughe Johnson-Burt), Dorothy Williams (Ashleigh Cummings), inspektor Jack Robinson (Nathan Page) i panna Fisher (Essie Davis).
Podczas swojej pierwszej sprawy panna Fisher spotyka kolejno: bogobojną i zahukaną pokojówkę Dorothy Williams (która stanie się kimś w rodzaju jej asystentki); inspektora Johna „Jacka” Robinsona (naszego przyszłego Lestrade’a i love interesta panny Fisher), posterunkowego Hugh Collinsa (który potem zakocha się w Dorothy) i dwóch taksówkarzy o komunistycznych poglądach, Berta i Ceca (którzy będą pełnić role szoferów, Nieregularnych, a w niektórych sytuacjach nawet ochroniarzy panny Fisher). Dodajmy do tego doktor MacMillan, służącą Phryne swoją medyczną ekspertyzą; staroświecką ciotkę panny Fisher, Prudance, a także wprowadzonych do obsady w następnych odcinkach lokaja Butlera i sierotkę Jane, i mamy spory natłok postaci drugoplanowych. Jest ich po prostu dużo i trudno się na nich skupić. O ile w pełni rozumiem, czemu nie mogą pojawiać się wszystkie w każdym odcinku, o tyle czasami ich nieobecność powodowała u mnie skonfundowanie. Jest to widoczne zwłaszcza w przypadku Jane, która zostaje adoptowana przez panią detektyw i mieszka razem z nią w jednym domu, a mimo to w pierwszym sezonie jest mnóstwo odcinków, gdzie jej po prostu nie ma, a jej nieobecność nie jest w żaden sposób wyjaśniona. Z kolei Bert i Cec w pierwszych dwóch-trzech odcinkach wspominają o tym, że są komunistami, ale potem nie tylko wykonują rozkazy należącej do klasy wyższej panny Fisher, ale też zachowują się tak, jakby ich wcześniejsza wrażliwość na problemy społeczne gdzieś im się zgubiła. I to też nie jest wyjaśnione, więc nie wiadomo, czy jakieś zdarzenia na przestrzeni tych dwóch sezonów wyleczyły ich z komunizmu, więc trudno mówić w ich przypadku o rozwoju postaci.
Adoptowana córka panny Fisher, Jane (Ruby Rees-Wemyss).

Może to też moje osobiste zdanie, bo przyzwyczaiłam się do pewnych archetypów w kryminałach, ale Dot Williams jest dość słabym Watsonem. Rozumiem, że sama Kerry Greenwood chciała zastosować kontrast między postaciami panny Fisher i jej asystentki, ale mam niejasne wrażenie, że zarówno inne postacie, jak i scenarzyści traktują Dot protekcjonalnie. Dot jest w założeniu nieśmiałą, cichą kobietą, gorliwą katoliczką, która marzy o tym, aby założyć rodzinę. Skoro więc pracuje dla kogoś, kto jest bardziej kobiecy i bardziej wyzwolony w kwestii obyczajowej, wielokrotnie zdarza się sytuacja, w której panna Fisher z nią rozmawia, niemalże jak do zagubionego dziecka. Jest jednak jeszcze inna sprawa – Dot czasem robi coś istotnego dla śledztwa, ale tak naprawdę prawdziwym Watsonem i kompanem panny Fisher jest inspektor Robinson, z którym spędzają o wiele więcej czasu i którego wkład w rozwiązanie zagadki jest zawsze o wiele większy. Kiedy więc w drugim sezonie pani detektyw mówi, że Dot jest jej podporą, to ja jakoś jej nie wierzę, bo ze świecą szukać sceny, w której widać wzajemność między obiema kobietami; w której widać, że Dorothy Williams jest Phryne Fisher rzeczywiście do czegoś potrzebna i też daje coś w zamian.

Sama bohaterka z jednej strony mnie irytuje w wielu kwestiach, z drugiej – bardzo ładnie się wpasowuje w ogólny obraz epoki i w zasadzie trudno mi jej tak całkiem nie lubić. Jest tą wyzwoloną kobietą o bogatym życiu seksualnym, nie daje sobie w kaszę dmuchać i ma świadomość społeczną i polityczną, ale jednocześnie posiada współczucie, również dlatego, że przeżyła ciężkie chwile w młodości. Nadrzędnym wątkiem przetaczającym się przez pierwszy sezon Zagadek kryminalnych panny Fisher jest właśnie zdarzenie z czasów, kiedy była małą dziewczynką. W każdym odcinku dowiadujemy się kolejnych szczegółów na temat okoliczności zniknięcia i śmierci siostry głównej bohaterki, a pod sam koniec sezonu mamy wielką konfrontację panny Fisher z mordercą. (Naczelnym wątkiem drugiego sezonu z kolei jest właściwie rosnące uczucie pomiędzy nią a inspektorem Robinsonem, a także to, że była żona policjanta ma nowego narzeczonego, ale wciąż spogląda tęsknym wzorkiem na byłego męża. Tak więc coś na miarę nieszczęśliwej miłości detektywa Murdocha i doktor Ogden… Choć muszę przyznać, że potraktowano ten wątek o wiele lepiej niż w kanadyjskiej produkcji, gdzie wielokrotnie chciałam, aby Julia Ogden po prostu sobie poszła i nigdy nie wracała.)
Postać Phryne Fisher sporo też zyskuje dzięki Essie Davis, której udało się nadać głównej bohaterce aurę tajemniczości. Aktorstwo w serialu w ogóle jest na bardzo wysokim poziomie, a dobór obsady wpasowuje się w miarę dobrze w charaktery poszczególnych bohaterów (choć słyszałam, że inspektor Robinson w książkach ma twarz, którą łatwo się zapomina, czego nie można powiedzieć o odtwórcy jego roli). Szczególną uwagę warto zwrócić na to, że ciotkę Prudance gra Miriam Margolyes – aktorka charakterystyczna i laureatka nagrody BAFTA; aktorka, którą regularni widzowie BBC i brytyjskich produkcji w ogóle mogą znać z wielu ról, w tym – z Harry’ego Pottera i Komnaty Tajemnic, gdzie wcieliła się w doktor Sprout.
Panna Fisher z ciotką Prudance (Miriam Margolyes).
Również zagadki, na które natyka się panna Fisher, bywają bardzo ciekawe, zwłaszcza, że jest to kryminał z tego (moim zdaniem) najlepszego gatunku, czyli kryminał klasyczny – z niesamowitą intrygą, zwrotami akcji i zaskakującym finałem, gdzie sprawcą jest zawsze nie ta osoba, którą wszyscy podejrzewają. Zdarza się też, że metoda pokazywania pewnych aspektów epoki działa na korzyść samej zagadki, jeżeli potraktowane zostanie jako możliwość rozwinięcia intrygi w ciekawym miejscu czy okolicznościach. To właśnie sprawiło, że Detektyw Foyle był tak dobrym serialem, a i Detektyw Murdochw wielu odcinkach popisał się kreatywnością, szczególnie jeśli chodzi o technologię i naukę w dziewiętnastym wieku. Dopiero jak fabuła zaczyna ocierać się o moralizatorstwo, Zagadki kryminalne panny Fishermogą irytować. A ponieważ detektywem tutaj jest kobieta, szczególnie odczuwalne są wątki feministyczne.
Nie można powiedzieć, że kobiety-detektywi w kryminałach są jakąś rzadkością. Tak po prawdzie, to można znaleźć co najmniej dziesięć seriali i książek kryminalnych, gdzie zagadki rozwiązuje kobieta, starsza pani albo młoda dziewczyna (a jeszcze dochodzą do tego wszystkie kryminały, w których mamy parę bohaterów złożoną ze zgranego zespołu kobiety i mężczyzny). I tak po prawdzie to są kobiety bardzo różne – twarde panie policjantki, ciekawskie nastolatki albo studentki; znające życie staruszki… Właściwie kwestią czasu było, zanim pojawiłaby się  postać taka jak panna Fisher – trochę zadziorna, trochę kokieteryjna, trochę łamiąca zasady. Nie mówiąc już o tym, że jest ona kobietą ze stylem (ach, te kostiumy… te przepiękne kostiumy…).
Mimo to, oglądając jej przygody, miałam nieraz wrażenie, że bohaterka i niektóre jej koleżanki walą mnie po ryju swoimi nowoczesnymi poglądami zamiast skupiać się na samej zagadce. I pewnego razu, kiedy nad tym myślałam, przypomniało mi się, że przecież pierwszą postacią, która przedzierała szlaki jako kobieta-detektyw, była Jane Marple. Panna Marple była kompetentnym detektywem, czasem zwracała uwagę na pewne rzeczy, ale nie moralizowała i nie próbowała wciskać czytelnikowi konkretnych poglądów. W ogóle książki Agathy Christie i Conan Doyle’a (czyli praktycznie klasyków kryminału) wolne były od tego rodzaju edukacyjnego i „uświadamiającego czytelnika” podejścia do fabuły, po części dlatego, że akcja ich powieści zawsze działa się w czasach im współczesnych i nie czuli oni potrzeby mówienia, że jest tak a tak; a po części dlatego, że najważniejsza była sama intryga – kto zabił, po co i w jaki sposób? – nie zaś kwestie obyczajowe. Moralizatorstwo z kolei ograniczało się tylko do potępienia (nieraz bardzo haniebnych) czynów przestępcy. Dlatego też zawsze wyżej będę cenić seriale na podstawie tych właśnie klasyków kryminału, niż jakiekolwiek inne.
Podsumowując, Zagadki kryminalne panny Fisher są nierównym serialem. Z jednej strony mamy ciekawe intrygi kryminalne, fantastyczny klimat lat dwudziestych, wielowymiarową i nietuzinkową bohaterkę… a z drugiej – moralizatorstwo, nadmiar postaci, a także mdła i traktowaną po macoszemu Dorothy Williams. Nie jest do zły kryminał, jak najbardziej go polecam, chociaż z mniejszym entuzjazmem, niż, na przykład, takiego Detektywa Foyle’a czy Detektywa Murdocha. Po prostu w stosunku do tych dwóch seriali, Zagadki kryminalne panny Fisher nie porwały mnie aż tak bardzo.
Exit mobile version