Site icon Planeta Kapeluszy

Droga self-publishingu – Wydawnictwa tradycyjne i ja

Advertisements

Jak zapewne wiecie, zdecydowałam się niedawno na self-publishing mojego zbioru opowiadań. Pomyślałam, że mogłabym się podzielić tym, jak ten proces u mnie przebiega.

Przy czym moim zamiarem nie jest wypowiadać się jako nie wiadomo jaki ekspert; po prostu opowiem o własnych doświadczeniach, które może będą dla potencjalnych pisarzy przydatne. Zwłaszcza że różne poradniki internetowe, na jakie się natknęłam, były bardzo ogólnikowe, jeśli chodzi o sam proces. Wszyscy wiedzą, że potrzebne są redakcja, korekta i skład, ale nie zawsze jest wyjaśnione jak to może wyglądać. I tutaj wkraczam ja!

W tym segmencie chciałabym opowiedzieć o tradycyjnych wydawnictwach i o tym, co kierowało moją decyzją, aby jednak samej wydać książkę; jak również o wnioskach na temat wydawnictw tradycyjnych, do których doszłam po czasie.

Pierwsze decyzje

Po trzech latach pracy moja książka była już zakończona. Oddałam ją jeszcze do przeczytania kilku ludziom (w tym pewnemu wojskowemu w rodzinie) i wprowadziłam liczne poprawki. W końcu byłam przekonana, że mogę zacząć wysyłać Klinikę doktora Marcha do wydawców.

Przy czym zdawałam sobie sprawę z tego, że ta pierwsza książka nie będzie od razu jakimś wielkim hitem. Po prostu chciałam ją wreszcie wydać. Przeważnie na stronach internetowych były informacje o tym, że jeśli po (najczęściej) trzech miesiącach od wysłania propozycji wydawniczej autor nie otrzyma odpowiedzi, to oznacza, że wydawca nie jest zainteresowany. Toteż kiedy wysłałam Klinikę do pierwszych wydawnictw, podjęłam decyzję, że jeśli przez te trzy miesiące nie będzie odzewu, zajmę się self-publishingiem (później przekonano mnie, aby nie poprzestawała na tych kilku pierwszych wydawnictwach… ale o tym potem).

Polowanie na wydawnictwa tradycyjne

Jak można się domyślić, żadne z czterech wydawnictw, do których wysłałam swoje opowiadania, nie odezwało się w przeciągu tych trzech miesięcy. W między czasie odkryłam dwie strony internetowe, które niby działały w self-publishingu – załatwiały redakcję, korektę, skład itd., tylko trzeba było wypełnić formularz z wyceną. Coraz bardziej korciło mnie, aby z nich skorzystać, no ale chciałam się upewnić, czy to dobre wyjście.

Tak jak wielu początkujących pisarzy marzących o wydaniu książki, słyszałam o tak zwanych wydawnictwach vanity – wydawnictwach, które praktycznie żerują na marzeniach debiutantów, wyciągają od nich kasę, obiecując profesjonalne wydanie książki, a potem wypuszczają nie powalający na kolana produkt. I taki biedny pisarz zostaje z nieudanym debiutem i łatką grafomana, chociaż tak naprawdę nie wszystko jest jego winą. Dlatego właśnie na wszelki wypadek napisałam na grupie fejsbukowej dla pisarzy, redaktorów i innych ludzi zajmujących się książkami, czy wiedzą coś o tych dwóch stronach internetowych i mogą je polecić.

Odzew był niemalże jednogłośny: to, czym zajmują się te strony internetowe, to nie self-publishing. Self-publishing polega na tym, że samemu się ogarnia wszystkie etapy wydawania. Poradzono mi również, abym jednak wysłała tekst do innych wydawnictw, ponieważ jeśli bym wydawała coś własnym sumptem i potem chciała kiedyś wydać coś tradycyjnie, żaden wydawca nie traktowałby mnie poważnie.

Postanowiłam więc dać wydawnictwom tradycyjnym drugą szansę i właściwie przez cały rok szukałam ich stron internetowych, sprawdzałam, czy publikują fantastykę i czy przyjmują propozycje wydawnicze. Szybko zdałam sobie sprawę z kilku rzeczy.

Co wysyłać wydawnictwom tradycyjnym?

Właściwie wszystkie wydawnictwa, do których wysyłałam Klinikę doktora Marcha, wymagały poza samym manuskryptem, krótkiego biogramu i synopsisu (czyli streszczenia fabuły książki mieszczącego się na jednej stronie). Co więcej, wiele z wydawnictw życzyło sobie nie tyle całej książki, co pierwsze dwa rozdziały; a jedno nawet miało w wymaganiach konspekt powieści. A wszystko w oddzielnych plikach!

Najpierw musiałam się dowiedzieć, co napisać w biogramie. Można skorzystać z tego poradnika, ale mam wrażenie, że choć to teoretycznie najprostsza rzecz, bo nie wymaga nadmiernego rozpisywania się, to jednak trochę tak trudno pisać o sobie. Zwłaszcza że chodzi też o to, aby pokazać wydawcy, że jest się ciekawą osobą. Oczywiście napisałam, że studiowałam filozofię, że pracowałam jako tłumacz, archwistka i ochroniarz w muzeum; że piszę teksty o popkulturze i technologii. Nie byłam pewna, czy ten biogram spełniał swoje zadanie, ale nie wiedziałam też, co jeszcze mogłabym dodać, dlatego tylko od czasu do czasu coś tam poprawiałam przed ponownym wysłaniem Kliniki w świat.

Jeśli zaś chodzi o synopsis, to mam takie wrażenie, że o wiele łatwiej jest napisać streszczenie powieści, niż zbioru opowiadań. Przy powieści masz rozdziały, które tworzą jedną spójną opowieść, tymczasem opowiadania to zamknięte historie. Dlatego trudno mi było pokrótce opisać każdy rozdział i, tak po prawdzie, przypominało to bardziej opisy odcinków niż synopsis. Po latach natrafiłam na widea Czerwia Fantastyki związane z tym, jak pisać streszczenia dla wydawców i w sumie trochę mi żal, że nie znalazłam ich wcześniej. Mimo wszystko jednak i tam nie jest powiedziane, jak należy pisać streszczenia zbioru opowiadań.

Jak wybrać wydawcę tradycyjnego?

Kiedy doradzono mi dalsze wysyłanie Kliniki, przede wszystkim skupiałam się na tym, czy dane wydawnictwo tradycyjne publikuje fantastykę i czy przyjmuje propozycje wydawnicze. Z czasem zaczynało mi brakować takich bardziej prominentnych wydawnictw i szukałam tych mniej znanych. Raz zaglądałam na stronę Empiku i tam znajdowałam kolejne wydawnictwa do sprawdzenia; kiedy indziej patrzyłam na okładki książek, które sama miałam w domu. Wreszcie zdarzało się, że znajomi mówili mi: „A sprawdzałaś to a to wydawnictwo? Podobno wydaje ono debiutantów.”, albo Facebook wyskakiwał mi z reklamami co bardziej niezależnych wydawców.

Wszystkie wydawnictwa, do których słałam Klinikę, zapisywałam w specjalnym dokumencie w Notatniku i tak oto przez rok udało mi uzbierać ich aż 36. Szybko opisywanie w mailu o czym jest moja książka, zrobiło się wtórne i męczące, do tego stopnia, że kiedy potem opowiadałam o Klinice znajomym i rodzinie, robiłam to już z pewną niechęcią.

Omijałam szerokim łukiem Novae Res, Poligrafa i inne firmy znane jako wydawnictwa vanity, a jeśli natrafiałam w kontaktach na coś o przekazywaniu przez autora pieniędzy wydawnictwu, od razu rezygnowałam.

Większość wydawnictw tradycyjnych po umówionym terminie nie odzywała się, ze dwa razy dostałam odpowiedź, w której powiedziano mi jasno, że wydawcy nie są zainteresowani, a jedyni, którzy wyrazili zainteresowanie, okazali się być wydawnictwem vanity (tylko że na swojej stronie internetowej się dobrze kamuflowali).

Jak zachęcić wydawnictwa tradycyjne?

Prawie że pod koniec roku odkryłam stronę internetową Twarda Oprawa, która specjalizuje się w recenzjach książek debiutantów pod kątem potencjału wydawniczego. Nie mówię, że każdy powinien skorzystać z ich usług, ale na pewno byli oni dla mnie bardzo pomocni i nawet trochę żałowałam, że nie wysłałam do nich tekstu wcześniej.

Dowiedziałam się, między innymi, że wydawcy tradycyjni zwracają uwagę na pierwsze rozdziały i jeśli one ich nie porwą, to nie będą zainteresowani ciągiem dalszym (zwłaszcza że otrzymują od groma propozycji wydawniczych). Zbiór opowiadań ma o tyle dobrze, że można zmienić kolejność rozdziałów i nawet poradzono mi, abym któreś opowiadania ze środka (uznane przez recenzenta za lepiej napisane od tych kilku pierwszych) przeniosła na początek. Toteż później, kiedy przesyłałam Klinikę do ludzi, zainteresowanych jej przeczytaniem, prosiłam ich, aby potem mi powiedzieli, które opowiadanie warto dać na początek. Większość twierdziła, że oryginalna kolejność im odpowiada, a późniejsza redaktorka powiedziała mi, że trzeba te pierwsze rozdziały dopracować (jak zresztą całą książkę) i żadna zmiana kolejności nie będzie potrzebna.

Niedawno usłyszałam też, że wydawcy zwracają uwagę na to, czy autor jest „aktywny” – czy regularnie działa w social mediach, aby poszerzać grono czytelników i czy aktywnie promuje swoją książkę.

Dlaczego zdecydowałam się na self-publishing?

Po roku bezskutecznego szukania wydawcy doszłam do wniosku, że lepiej będzie wydać książkę samodzielnie. Teoretycznie mogłabym wysłać poprawioną Klinikę doktora Marcha do większości z tych 36 wydawnictw i spróbować szczęścia jeszcze raz, ale trochę obawiałam się, że będą mnie pamiętali i nawet na moje opowiadania nie spojrzą. Teraz, zaopatrzona w odpowiednią wiedzę, pewne rzeczy zrobiłabym inaczej.

Zapewne jeszcze kiedyś będę wysyłać książki do wydawnictw tradycyjnych (nawet mam kilka pomysłów co do tego, o czym mogłyby być), jednakże Klinikę doktora Marcha postanowiłam wydać samodzielnie. Wyszłam z założenia, że skoro moja książka nie zainteresowała tradycyjnych wydawnictw, sama zadbam o własny sukces (tak jak swego czasu Matt Damon i Ben Affleck, nie mogąc znaleźć wytwórni chętnych, aby ich zatrudnić, zrobili własny film). Znalazłam nawet self-publishingową listę strony Write Publish Sell, która nieco mi wyjaśniła, na czym powinnam się skupić.

Tak właśnie rozpoczęła się moja droga self-publishingu.

Exit mobile version