Jeśli zajrzycie na wikipedię poświęconą Powrotowi do przyszłości, zdacie sobie sprawę z tego, że dla wielu fanów fandom BTTF zamyka się w samej trylogii i (ewentualnie) w opartych o nie powieściach, które wydano w Ameryce. Wpisy dotyczące wydarzeń zachodzących w niedawno wydanej grze TellTale i serialu animowanym wyprodukowanym przez stację CBS są zawsze oznaczone jako „uznawane przez fanów za niekanoniczne”. Oczywiście wiadomo, że kreskówki stworzone na podstawie znanych filmów i seriali mogą się nieco różnić od oryginału, w zależności od tego, jaką konwencję wybiorą producenci. To mogą być dalsze losy znanych nam bohaterów, to może być prequel, opowiadający o ich dzieciństwie albo wczesnych latach; to może być nawet spin-off. Jednak twórcy starają się zachować to, co było esencją oryginału, bo jeśli nie, serial popadnie w zapomnienie. Czym w takim razie jest animowany Powrót do przyszłości? Jak się odnosi do trylogii? I jaki wnosi wkład do fandomu?
Zacznijmy od podstawowych danych, a potem przejdźmy do konkretów. Serial powstał w 1991 i był emitowany przez wspomniane CBS aż do 1992, a potem jeszcze kilka razy na ABC i Foxie. Liczy sobie dwa sezony, każdy po trzynaście odcinków. Scenariusze do serialu był pisany między innymi przez Boba Gale’a, współtwórcę oryginalnej trylogii. Na początku każdego odcinka pojawia się Christopher Lloyd, który odtwarza rolę Emmetta Browna w jakiejś sytuacji (a to reperuje Deloreana, a to szykuje się do wyjazdu z rodziną, a to robi jeszcze coś innego), co z kolei stanowi pretekst do opowiedzenia jakiejś historii, ukazanej jako film animowany. Pod koniec odcinka zaś Bill Nye, znany z programu edukacyjnego Bill Nye the Science Guy, dokonuje jakiegoś eksperymentu.
Cały serial ma charakter dydaktyczny. Jak wiele kreskówek dla dzieci, stara się przemycić jakąś wiedzę i morał, a jednocześnie być zabawny, co wychodzi mu wcale nieźle. To nie jest waląca po łbie łopatologia dla kretynów. W zasadzie, kiedy ostatnio odświeżałam sobie całą serię, tylko raz miałam wrażenie, że chcą mnie na siłę czegoś nauczyć, ale to tylko dlatego, że doktor Brown i Jules przenieśli się do czasów prehistorycznych i cały czas wyrzucali z siebie tony informacji na temat wszystkiego, co ich otaczało. No, ale oni są naukowcami, to niejako leży w ich charakterze, aby rozmawiać o takich rzeczach.
Akcja serialu dzieje się w roku 1991, w Hill Valley (z jakiegoś powodu w polskiej wersji językowej bohaterowie wymawiają to jak Hill Wally). Mimo że Marty jest bohaterem wielu odcinków serialu, tak naprawdę nie jest jego głównym protagonistą. Pamiętacie scenę z końca trzeciej części trylogii, kiedy nagle na tory w roku 1985 wyjeżdża pociąg i zatrzymuje się tuż obok Marty’ego; po czym drzwi lokomotywy się otwierają i staje w nich doktor Brown wraz z żoną i dwoma synami o imionach Juliusz i Verne?
Tak naprawdę serial jest o Brownach, co mnie, jako fanki trzeciej części i osoby doktora w ogóle, nie przeszkadza. Otóż kreskówka zakłada, że po tych kilku latach spędzonych w dziewiętnastym wieku wraz z rodziną Emmett Brown przeniósł się z powrotem do dwudziestego wieku i osiadł na małej farmie niedaleko Hill Valley. On zajął się robieniem wynalazków, a Klara zaczęła uczyć w miejscowej szkole (nie wiadomo konkretnie w której, bo ani jej synowie, ani Marty – który nie wiadomo czy jest w liceum, czy na studiach – nie mają z nią lekcji). Jednakże większość odcinków serialu w zasadzie dotyczy Julesa i Verne’a, o których powiem później.
Do dyspozycji Brownowie i Marty mają unowocześnionego Deloreana i pociąg-wehikuł czasu, które działają teraz na komendę głosową i można w nich ustawić nie tylko konkretny czas, ale też miejsce.
W zasadzie są dwa typy odcinków animowanego Powrotu do przyszłości – takie, w których dochodzi do podróży w czasie, i takie, w których wszystko dzieje się w latach dziewięćdziesiątych (na przykład doktor Brown, w wyniku żartu swoich dzieci, myśli, że jego szare komórki są na wyczerpaniu). Pamiętacie jak podchodzono do podróży w czasie w samych filmach? Przede wszystkim tam były one (z dwoma wyjątkami) koniecznością. W pierwszej części Marty został zmuszony do wzięcia Deloreana, aby uciec przed Libijczykami, w drugiej – najpierw doktor zabiera go w przyszłość, aby Marty uratował swojego syna przed więzieniem, a potem obaj wracają do 1955, aby powstrzymać Biffa; w końcu w trzeciej – Marty chce ocalić uwięzionego w 1885 doktora Browna przed śmiercią z ręki Wściekłego Psa. W serialu z podróżami w czasie bywa różnie. Raz chodzi o zdobycie planów doktora Browna, które zaginęły gdzieś na początku lat czterdziestych; raz o dowiedzenie się, co tak naprawdę w latach sześćdziesiątych widział i uznał za kosmitów Biff; kiedy indziej o to, aby przodek Marty’ego, Pee Wee McFly wygrał mecz bejsbolowy. Zdarza się, że ktoś wpadnie na pomysł, żeby wybrać się w przeszłość na wakacje albo któryś z chłopców postanowi pójść do cyrku, którego ostatni występ odbył się kilka dekad temu. Ale to nie znaczy, że wehikuły czasu nie mają poważniejszych zastosowań, bo w jednym odcinku, na przykład, Marty cofa się w czasie, aby zapobiec przejęciu ziemi dziadka Jennifer przez Biffa, a w innym Jules i Verne próbują nie doprowadzić do tego, aby ich ojciec bał się wyprawy na ryby.
Przyjrzyjmy się teraz postaciom. Doktor Brown pozostaje w zasadzie taki sam, jak był, ale Marty stracił kilka swoich cech. Wciąż jest tym zadziornym nastolatkiem, który potrafi zdobyć się na improwizację, jednakże często, dla dobra morału, wychodzi na kogoś niedelikatnego albo nierozsądnego. Można to zrzucić na karb młodości albo przytoczyć fakt, że w trylogii też mu się zdarza robić głupoty (Sport Almanac, anyone?), jednak fani tej postaci mogą poczuć się zawiedzeni. Jego rodzice i rodzeństwo nie pojawiają się wcale, a Jennifer występuje tylko w kilku odcinkach i to też tylko po to, aby najpierw paść ofiarą niedelikatności Marty’ego, a później zostać przez niego przeproszona. Klara miała większe szczęście – zwykle pełni rolę matki i żony, ale wiele razy ratuje swojego męża (nie mówiąc już o tym, że w czołówce wbija obcas w nogę Buforda Tannena). Jednak tym, co dała nam kreskówka, jest dookreślenie charakterystyki enigmatycznych Julesa i Verne’a, którzy w trzeciej części trylogii zostali nam tylko przedstawieni.
Tak po prawdzie, to odnosi się wrażenie, że twórcy mają jakiś sentyment do Verne’a, zważywszy na to jak wiele odcinków poświęconych jest właśnie jemu albo zaczyna się od tego, że on coś robi. Ale jeśli przyjrzeć się jego postaci i porównać z jego bratem, to w sumie można zauważyć, że Verne jest po prostu łatwiejszy do napisania od Julesa, tak samo jak Marty jest zwykle łatwiejszy do napisania od doktora Browna. Ponieważ – tak jak Marty McFly – Verne jest typowym dzieciakiem. Gra w gry wideo, czyta komiksy, uprawia bejsbol i bawi się z kolegami. Większość dziecięcej widowni może się z nim utożsamiać. Po prostu mając dostęp do Deloreana, ma różne osobliwe pomysły. Jeśli chce być bardziej dorosły w oczach kolegów, to przenosi się do czasów piratów, aby przekłuć sobie uszy. Jeśli Biff Junior kradnie jego prezentację na „show and tell”, on bierze z okresu jurajskiego jajo dinozaura. Jeżeli w wyniku perswazji Julesa i pewnego nieporozumienia dochodzi do wniosku, że jest synem Benjamina Franklina – cofa się do Filadelfii w noc odkrycia elektryczności, aby się z nim spotkać. Asystował nawet przy własnych narodzinach, bo próbował namówić swoich rodziców, aby nie nadawali mu imienia „Verne”.
Jules z kolei to typowy kujon (minus okulary i typowo kujońskie zainteresowanie komiksami i fantastyką naukową). Tak jak Verne przypomina Marty’ego, tak Jules przypomina doktora Browna… z paroma wyjątkami, ale do tego jeszcze dojdziemy. Robi własne wynalazki, pasjonuje się nauką wszelkiej maści, używa wyrafinowanego słownictwa. Do tego nigdy nie zwraca się do rodziców „mamo, tato”, to zawsze jest „matko, ojcze”. Do Verne’a czasem mówi po imieniu, czasem per „bracie”. Można by pomyśleć, że tak mniej więcej zachowywał się doktor Brown, kiedy był małym chłopcem, gdyby nie to, że Jules bywa strasznie arogancki i wredny. Wystarczy spojrzeć na odcinek Puszczanie latawca i scenę, w której przekonuje Verne’a, że jest adoptowany – wyciąga argumenty w stylu: „Nie jesteś tak inteligentny jak wszyscy Brownowie. Nie przypominasz ani ojca, ani matki, ani nawet mnie, a do tego nie masz własnej deskolotki. No i nie ma twoich zdjęć z okresu niemowlęcego. Z tego, co wiem, możesz być nawet Tannenem.” Z drugiej strony z jedynego poświęconego mu odcinka – Cudowne drzewko – możemy w pełni pojąć jaki samotny jest Jules. Nikt go nie lubi, nawet jego własny brat traktuje go jak śmiecia i niszczy wyhodowane przez niego drzewko, które – jak wcześniej powiedział sam Jules – jest „sentymentalną namiastką zabaw, które powinien przeżywać chłopiec w jego wieku”. Kiedy indziej dowiadujemy się, że szkolne osiłki się na nim wyżywają.
Chłopcy dość często się ze sobą droczą, w kilku odcinkach się nawet biją, ale koniec końców większość problemów starają się razem rozwiązać. W domu mają konkretne obowiązki – wyrzucanie śmieci, przycinanie trawnika, wyprowadzanie psa – których nie lubią robić, a ich pokój jest podzielony na pół białą kreską pośrodku podłogi. Ogólnie jeśli się dobrze przyjrzeć Brownom, jest to bardzo zżyta rodzina. Klara i Emmett prawie się nie kłócą i są szczęśliwym, kochającym się małżeństwem.
No i dzięki serialowi możemy przyjrzeć się dobrze doktorowi Brownowi jako ojcu, który – no cóż – ma niełatwe zadanie. Już w pierwszej scenie pilota, w sekwencji aktorskiej transmisja filmowa zostaje zakłócona przez wskakującego na pogo do laboratorium Verne’a (którego i tak tylko słyszymy), a historia właściwa zaczyna się od tego, że Jules i Verne kłócą się o to, kto ma prawo do komputera (hm… skądś to znam). Kiedy indziej Verne wciąż przesiaduje w salonie gier wideo, ignorując swoje obowiązki domowe, więc jego rodzice odłączają automat, przy którym akurat siedzi, i spoglądają na niego tym karcącym wzrokiem, który zna każdy dzieciak. Kiedy zaś chłopcy przenoszą się w czasy osadników, aby zrobić zdjęcie swoim dziadkom ze strony matki, nieomal doprowadzając do tego, że rodzice Klary się ze sobą nie schodzą, doktor Brown rusza w przeszłość, ratuje swoją teściową i Verne’a przed niedźwiedziem, a potem mówi: „No, synu, co masz na swoją obronę?”
Ale najpiękniej tą jego ojcowskość oddaje (jak już zapewne wiedzą ci, którzy czytali Z krwi i kości) odcinek Puszczanie latawca, zwłaszcza scena z niedokończonym Pałacem Niepodległości, na którego szczyt wchodzi goniony przez doktora Verne. Przez przypadek chłopiec zrzuca na dół deskę, na której znajdują się cegły i przyrządy murarskie, przez co Brownowi wydaje się, że jego syn jest uwięziony pod cegłami. Tak więc doktor zaczyna go szukać, przekładając w desperacji cegły. Prosi nawet przypadkowych gapiów o pomoc, wymawiając przy okazji moją ulubioną kwestię w całym serialu: „Mówię o moim małym chłopczyku, o moim synku z krwi i kości! Przecież mógł zginąć!”
Wolę ten tekst wypowiadany przez Grzegorza Wonsa w polskiej wersji językowej, niż w amerykańskim oryginale. Nie zrozumcie mnie źle – grający doktora w sekwencjach animowanych Don Castellaneta robi fenomenalną robotę, naśladując Christophera Lloyda. Po prostu w tej konkretnej scenie pan Wons zabrzmiał dla mnie bardziej realistycznie. W jego głosie słychać ten dramat ojca, który boi się o życie i zdrowe swojego syna, co jest jeszcze spotęgowane przez sposób w jaki doktor Brown został narysowany w tym konkretnym momencie – spoglądający na górę z wyrazem trwogi i rozpaczy, a do tego trzymający w rękach cegły, które właśnie zamierzał przełożyć. Nie chcę zdradzać zakończenia Puszczania latawca, wolę zachęcić was do obejrzenia tego odcinka online, bo jest piękny i bardzo wzruszający.
Jules i Verne wiele razy cofali się w czasy młodości swojego ojca. Nie spotykają swoich dziadków po mieczu (w przeciwieństwie do tych po kądzieli, a szkoda), chociaż widzą doktora Browna jako ośmiolatka; za to spotykają jego ubranego w bawarskie spodenki i przeplatającego wypowiedzi germanizmami wujka Olivera. O dziwo, mały Emmett ma fryzurę podobną do tej, którą nosi w wieku starczym, mimo że w innych odcinkach widzimy, że jako mężczyzna w średnim wieku był blondynem z krótkimi, zaczesanymi do tyłu włosami. Z tych odcinków, w których przedstawiona jest (czy to przez podróż w czasie, czy to przez zwykły flashback) jakaś część przeszłości doktora Browna, dowiadujemy się, że jako chłopiec nabawił się traumy do wędkowania, że w okresie drugiej wojny światowej wspierał wysiłek wojenny, pracując naukowo; że raz wziął udział w zawodach wrestlingu; że w latach sześćdziesiątych jego wehikuł do badania chmur został uznany za statek kosmiczny i że w akademiku doktor Brown dzielił pokój z niejakim Wisdomem, który ukradł potem jego wynalazek.
W ogóle Wisdom jest jednym z niewielu czarnych charakterów w całym serialu, którzy nie należą do rodziny Tannenów. Większość odcinków ma antagonistę w postaci albo samego Biffa Tannena, albo jego syna, Biffa Juniora, albo któregoś z przyszłych bądź przeszłych Tannenów. Mamy: Tannena dowodzącego armią w czasie wojny secesyjnej, Tannena będącego szeryfem w średniowiecznej armii, Tannena w starożytnym Rzymie, Tannena-osadnika uderzającego do matki Klary; sierżanta Tannena ćwiczącego rekrutów w trakcie drugiej wojny światowej… W mordę! – występuje nawet Tannenozaur!
W oryginalnej wersji językowej głosu każdemu z nich podkładał Thomas Wilson, który grał Biffa, Griffa i Wściekłego Psa w samej trylogii. Każdy Tannen jest wredny na swój unikalny sposób i ma konkretną charakterystykę, która wyróżnia go od reszty rodziny. Na przykład reżyser, który „dla realizmu” gotów był posłać małego Emmetta Browna w beczce w dół Niagary, ciągle wszystkich zwalniał, a mężczyzna, który przystawiał się do przyszłej Marty Clayton, był śmierdzący i obrażał się, kiedy ktoś nazwał go „starym”. Biff Junior jest zaś typowym szkolnym osiłkiem, który uprzykrza życie Julesowi i Verne’owi (na przemian z nadzianym, aroganckim i popularnym Johnsonem). Przy tym kłóci i wydziera się na ojca, wyraźnie nie okazując mu szacunku i podkładając grunt pod sytuację z drugiego filmu, w którym Biffa wykorzystywał jego własny wnuk. Sam Biff Tannen z jednej strony często mu się odgryza, ale z drugiej rozpieszcza go w ten, czy inny sposób.
Kiedy niedawno oglądałam gameplay do Back To The Future: The Game, jedynym realnym nawiązaniem do kreskówki był pojawiający się w przedostatnim starciu Beauregard Tannen, który w pierwszym odcinku serialu był dowódcą w szeregach Konfederacji. Zarówno Klara jak i synowie doktora Browna są tylko wspominani. Generalnie akcja gry dzieje się rok po wydarzeniach z trylogii, a Emmett Brown nie wrócił do roku 1985, co bardzo martwi Marty’ego. Kiedy w końcu obaj panowie spotykają się w roku 1931 i Marty wypytuje doktora o to, dlaczego zniknął, ten odpowiada, że chciał dać chłopakowi odpocząć od podróży w czasie, „a poza tym musiał zająć się wychowaniem własnych nieprzewidywalnych nastolatków”. Co więcej – dowiadujemy się, że Jules i Verne niebawem będą iść na studia! Na pierwszy rzut oka wygląda na to, że gra odcina się od kreskówki, aczkolwiek (spoiler!) w finałowym filmiku doktor (z nieco zmienioną przeszłością) stwierdza: „Dziwne. Ja nie pamiętam, żebym tu nie mieszkał.”, więc może w tej nowej rzeczywistości Jules i Verne są jeszcze dziećmi, a filmy, gra i serial animowany, mimo wszystko, łączą się w jedną, logiczną całość.