Site icon Planeta Kapeluszy

[FF: Kacze opowieści] Zachować sekret cz.2 – Przebudzenie

Advertisements
Kiedy Wolframik opuszczał pracownię Diodaka, było po północy. Kiedy zaś dotarł (różnymi pokrętnymi drogami) do rezydencji McKwacza, czerwone słońce właśnie wschodziło nad Kaczogrodem, ogłaszając początek nowego dnia. Choć umysł żaróweczki był nakierunkowany na jak najszybsze dotarcie do celu, Wolframik nie potrafił przestać myśleć o Diodaku. O tym, że go zostawił. O tym, co też mogło się z nim teraz dziać. O tym, że teraz jego wolność, a być może nawet życie, spoczywa na blaszanych barkach jego pomocnika. Toteż Wolframik obawiał się o to, czy będzie w stanie przekazać – Sknerusowi, Śmigaczowi, komukolwiek – najważniejsze informacje. Oczywiście zamierzał z nimi iść. Nie wyobrażał sobie wyzwolenia Diodaka bez swojego udziału.
Przedostanie się przez bramę główną bez zwracania na siebie uwagi systemów alarmowych nie stanowiło problemu. Nawet gdyby nie posiadał znajomości zabezpieczeń (w końcu to Diodak je zaprojektował, a on – jako jego pomocnik – był przy tym obecny), Wolframik wciąż byłby na tyle mały, aby przejść przez wejście niezauważony.
Teraz czekała go długa droga przez wybrukowaną białą kostką ścieżkę do ganka. A wokoło nie było żadnej kosiarki ani siostrzeńców Sknerusa na rowerach, aby mógł na nie wskoczyć i podjechać. Praktycznie rzecz biorąc całe podwórko McKwacza było opustoszałe. Ramiona Wolframika opadły ze zrezygnowaniem. Dotarcie do domu zajmie mu jeszcze więcej czasu, który można byłoby spożytkować na poszukiwania Diodaka.
Zaraz jednak przypomniał sobie ten smutny uśmiech, którym Diodak go pożegnał, i w żaróweczkę wstąpiły nowe siły. Wolframik wyprostował się i pobiegł w stronę domostwa. Sam nie wiedział skąd miał tyle energii, ale udało mu się dotrzeć do ganku w niecałe pięć minut, co prawda kilka razy się przewracając, lecz za każdym razem powstając i biegnąc dalej.
Kiedy jednak już znalazł się na miejscu, napotkał na kolejny problem. Nie wiedział jak obwieścić swoje przybycie i przedostać się do środka. Był za niski, aby dosięgnąć do dzwonka, a wspinaczka do niego nie wchodziła w grę. Nie mógł też zapukać. Jego małe rączki nie wydałyby dźwięku dość głośnego, aby przyciągnąć czyjąkolwiek uwagę. Nawet prześlizgnięcie się pod drzwiami było niemożliwe, bo szpara między podłogą, a drzwiami była za wąska.
Wolframik usiadł na ganku i ze zrezygnowaniem oparł głowę na rękach. Musiał znaleźć jakiś sposób, aby dostać się do środka, ale jak na razie nie był w stanie nic wymyśleć. Ta cała sytuacja napawała go rozpaczą.
Nagle usłyszał za sobą skrzypnięcie drzwi i zamarł na chwilę.
– Wielkie Nieba, toż to mały przyjaciel pana Diodaka!
Wolframik podniósł się gwałtownie z miejsca i odwrócił w stronę tego, który zauważył jego obecność. W drzwiach, trzymając oburącz koszyk z praniem, stał lokaj Sknerusa, Cezar. Wolframik zaczął skakać z radości, ale zaraz powstrzymał swoje emocje, przypominając sobie, z czym przyszedł. Tymczasem Cezar wyszedł przed dom i postawił kosz na ziemi, po czym kucnął i wystawił przed żaróweczką otwartą dłoń. Pomocnik wszedł na nią i lokaj powstał na równe nogi.
– Co cię do nas sprowadza? – zapytał z lekkim uśmiechem.
Wolframik znów się załamał. W jaki sposób miał zakomunikować komukolwiek co się stało? Jak miał im powiedzieć, że Diodak został porwany i że miał ze sobą nadajnik?
Po chwili ciszy ze strony żaróweczki Cezar postanowił zastosować metodę pytań zamkniętych.
– Czy chodzi o jakiś wynalazek, który pan Diodak miał zreperować?
Żaróweczka machnęła zamaszyście rękami, sygnalizując, że nie.
– A więc chodzi o aktualizację programu Robokwaka?
Wolframik znów zaprzeczył.
– No to może przyszedłeś tutaj, aby oznajmić, że pan Diodak wyjeżdża na jakąś wystawę i nie będzie do dyspozycji pana McKwacza?
Kolejne machnięcie rękami. Cezarowi zaczęły kończyć się pomysły i, szczerze mówiąc, zaniepokoił się odrobinkę. Jeśli nie chodziło o naprawę, aktualizację ani wyjazd służbowy, to o co? I dlaczego właściwie Wolframik był tu sam? Nigdy wcześniej Diodak nie wysyłał go z jakąkolwiek sprawą, najczęściej informował o wszystkim osobiście.
– Czy pan Diodak jest chory? – spróbował po raz kolejny lokaj.
I po raz kolejny otrzymał w odpowiedzi stanowcze „nie”. Cezar westchnął, ale zaraz wytrzeszczył oczy i uśmiechnął się zadziornie. Już wiedział o co zapytać teraz.
– Czy panu Diodakowi coś się stało?
Tym razem Wolframik przytaknął i zgiął ręce, aby zakomunikować lokajowi, że jest na dobrej drodze i powinien zgadywać dalej. Jednak Cezar posadził go sobie na ramieniu, wziął pranie i skierował się z powrotem do domu.
– Musisz porozmawiać z panem McKwaczem – oświadczył, wchodząc do środka, i zamknął za sobą drzwi. – Zaprowadzę cię do gabinetu pana i obudzę go.
Kiedy Diodak odzyskał świadomość, obudził się w białym, surowym pomieszczeniu. Leżał na prostym łóżku z materacem i poduszką, i wyglądało na to, że jest to jedyny mebel w jego więzieniu. Oczy wynalazcy zaczęły wodzić po pokoju. Na suficie nie było żadnych kamer. Nad sobą ujrzał jedno, jedyne maleńkie okno. Białe, ledwo wyróżniające się z od ścian drzwi zapewne były zamknięte. Mimo to Diodak podniósł się z łóżka, podszedł do nich i chwycił za klamkę. Drzwi wydawały się otwierać na zewnątrz, toteż popchnął ją do przodu.
Nic się nie stało.
Diodak usiadł na łóżku i nagle przez głowę przeszła mu pewna myśl. Szybko odchylił klapę kamizelki i sprawdził kieszeń. Odetchnął z ulgą, kiedy zorientował się, że nadajnik i fiolka wciąż tam są. Na szczęście dla niego porywacze nie wpadli na to, aby go przeszukać. Wyciągnął buteleczkę i przyjrzał się jej uważnie. Zastanawiał się, czy może teraz nie nadszedł czas, aby ją użyć. Czy nie lepiej byłoby zrobić to teraz, kiedy jeszcze nic się nie stało?
Ale zaraz zacisnął rękę wokół fiolki. Nie, właśnie dlatego, że nic się jeszcze nie stało, nie powinien tego robić. Jest jeszcze nadzieja. Na pewno już Wolframik zdążył wezwać pomoc i ktoś zmierza tutaj, aby go uwolnić. A nawet jeśli jeszcze nie, Diodak wiedział, że powinien czekać na ratunek i nie podejmować pochopnych decyzji.
Schował fiolkę do kieszeni. Wtedy właśnie usłyszał zgrzyt zamka i drzwi się otworzyły. Do środka wszedł wysoki kogut w białym garniturze i ze stalowym dziobem. Wszedł sam, ale ktoś przymknął za nim drzwi. Diodak wstał, po części, aby nie być niegrzecznym, po części, aby przygotować się na to, co mogło nastąpić.
– Witamy w PTAK, doktorze D – odezwał się kogut i wyciągnął do Diodaka rękę, uśmiechając się przyjacielsko. – Proszę mi mówić Zakuty Dziób.
– Czego ode mnie chcecie? – spytał chłodno Diodak, mimo że się tego domyślał.
Uśmiech Zakutego Dzioba zrzedł i kogut opuścił rękę.
– Wiem, że pierwsze wrażenie nie wypadło zbyt dobrze, doktorze, ale proszę mi wierzyć: jeśli tylko zgodzi się pan z nami współpracować, nie musi się pan niczego obawiać.
Krew Diodaka zaczęła się gotować. Toż to kpiny… Wtargnęli do mojego domu, porwali mnie i więżą w tej dziurze i jeszcze twierdzą, że nie muszę się niczego obawiać… Przez chwilę chciał wygarnąć temu gryzipiórkowi, co o nim myśli, ale postanowił milczeć. Słyszał o tym, czym zajmuje się PTAK. Ci ludzie byli niebezpieczni. Musiał uważać na słowa.
Tymczasem Zakuty Dziób mówił dalej:
– Mamy dla pana propozycję, doktorze. Interesuje nas pański wynalazek.
– Który? Zbudowałem wiele rzeczy.
Kogut uśmiechnął się delikatnie.
– Chodzi nam o skafander Robokwaka.
Diodak prychnął śmiechem. Właściwie mógł się tego domyśleć. Robokwak stanowił potężną broń i Diodak zdziwiłby się, gdyby nikt nie chciał go w taki sposób wykorzystać. Wielu ludzi (w tym z agencji rządowych) zgłaszało się do Sknerusa McKwacza z zamiarem wykupienia projektu, ale Sknerus, na prośbę Diodaka, każdemu odmawiał.
– Oczywiście, oferujemy stosowną zapłatę za wyjawienie nam planów Robokwaka i pomoc przy konstruowaniu kilku sztuk na nasz własny użytek; a także stały etat w naszej agencji. Zapłacimy więcej, niż KAW, a na pewno więcej niż ten stary sknera, McKwacz. To co, doktorze D? Możemy liczyć na owocną współpracę? – Nagle przybliżył się do twarzy Diodaka i spojrzał na niego mniej przyjaźnie. – Czy też mamy przekonać pana w inny sposób?
Diodak milczał przez chwilę. Na jego czole pojawił się zimny pot. Nie chciał im pomagać. Wiedział, do czego zostanie wykorzystany jego wynalazek, jeśli się zgodzi, ale z drugiej strony kto wie, do czego byli zdolni? Potrzebował czasu. Dużo czasu, aby ustalić jakiś plan działania – może ucieczkę, może walkę na dwa fronty, może coś jeszcze innego – ale wymyśleć go i wprowadzić w życie.
Wyprostował się, odchrząknął i – próbując nie brzmieć jak przerażone dziecko – wreszcie przemówił:
– Pan wybaczy, ale to przyszło tak nagle… Potrzebuję czasu do namysłu.
– Jak dużo czasu? – zapytał Zakuty Dziób, podnosząc brwi.
Diodak rozluźnił ramiona i wzruszył nimi.
– Dzień, może dwa…
– Jest – zaczął Zakuty Dziób i spojrzał na zegarek – ósma rano. Ma pan czas do ósmej wieczorem. – Odwrócił się w stronę drzwi i na odchodnym dodał jeszcze: – Do tego czasu żegnam. Mam nadzieję, że odpowiedź będzie twierdząca.
Wyszedł. Diodak usłyszał zgrzyt zamykanego zamka i cichy tupot oddalających się od jego drzwi stóp. Opadł na łóżko i przetarł twarz rękoma, po czym, splótłszy je, dotknął podbródka, pogrążając się w zadumie.
– Dobra, mały. – Ubrany w koszulę nocną i szlafmycę Sknerus usiadł na krześle w swoim gabinecie i rzucił żaróweczce podejrzliwe spojrzenie. – Co takiego wymyślił ten idiota, Diodak, że musiałem obudzić się o tak barbarzyńskiej porze?
W pomieszczeniu obecni również byli inni domownicy – ubrani w piżamy Hyzio, Dyzio i Zyzio, pani Dziobek i Tasia w koszulach nocnych, a także Cyfron Liczypiórek, który przyszedł dziś do pracy wcześniej.
– Proszę mi wybaczyć, panie McKwacz – odezwał się Cezar – ale z tego, co udało mi się ustalić po rozmowie z Wolframikiem, nie chodzi o wynalazek. Wolframik twierdzi, że panu Diodakowi coś się stało.
– Pewnie kolejny wynalazek uderzył go w głowę i ten fajtłapa stracił przytomność – stwierdził Sknerus. – Nie pierwszy raz zresztą.
– Ale, wujku – wtrącił się Zyzio. – Diodakowi mogło stać się coś złego.
– Właśnie – dodał Hyzio. – Chyba nie chcesz, aby umarł, bo nie zdążyliśmy przyjść na czas, prawda, wujku Sknerusie?
– No, już dobrze, dobrze. – Machnął ręką Sknerus i zwrócił się znów do Wolframika: – Mów wreszcie o co chodzi i miejmy to za sobą.
Wolframik po raz drugi tego dnia stanął przed problemem zakomunikowania osobom trzecim o tym, co się stało. Tymczasem wszyscy patrzyli na niego w oczekiwaniu na to, co miał do powiedzenia. Na szczęście szybko zorientowali się, że nie miał pojęcia jak się z nimi porozumieć, bo Dyzio pochylił się nad nim i powiedział:
– Spróbuj nam pokazać. Wiesz, tak jak w kalamburach.
Wolframik doszedł do wniosku, że to dobry pomysł i od razu zabrał się do dzieła. Ułożył rękę w pięść i udał, że puka do drzwi. Następnie stanął z boku, pochylił się i nagle wyprostował, jakby się czegoś przestraszył, a potem uciekł i schował się za nogą Tasi.
– Kitwciskacz był u Diodaka? – zdziwił się Hyzio.
– Ale chciał coś sprzedać, czy dać do naprawy? – spytał Dyzio.
Wolframik wyszedł z kryjówki i pokiwał przecząco rękoma. Przez chwilę zastanawiał się, jak im to przekazać inaczej, aż w końcu jego głowa zapaliła się i spróbował jeszcze raz. Znów udawał, że puka, po czym zrobił kilka wielkich, zdecydowanych kroków, wyprostował się i udawał że coś za sobą ciągnie.
– Bracia Be go okradli – zgadł Zyzio.
Żaróweczka znów zaprzeczyła.
– To nam zajmie cały dzień – powiedział Sknerus. – Musimy wymyśleć inny sposób.
– Mam! – wykrzyknął Cyfron, pstryknąwszy palcami, po czym pochylił się nad Wolframikiem. – Znasz alfabet?
Żaróweczka ostrożnie przytaknęła.
– Umiesz liczyć? – spytał księgowy, a Wolframik przyjął pozę jakby chciał powiedzieć: „Taak. To, że jestem żarówką, nie znaczy, że jestem głupi.” Cyfron uśmiechnął się i oznajmił: – W takim razie zrobimy tak: ty wystukasz długopisem liczbę, pod którą występuje dana litera. Wiesz o co chodzi? Jeden to A, dwa to B, i tak dalej.
Wolframik przytaknął.
– Ja z kolei policzę twoje stuknięcia i zapiszę to w formie liter na kartce. Spróbujemy z jednym słowem, a jeśli to nie wystarczy, przekażesz nam coś więcej, dobrze?
Wolframik szybko wspiął się na biurko i chwycił za długopis. Sknerus wstał, aby Cyfron mógł zając jego miejsce. Księgowy wziął kartkę i ołówek, po czym potwierdził kiwnięciem głowy swoją gotowość. Żaróweczka zaczęła wystukiwać pierwszą literę. Kiedy liczba stuków osiągnęła wielkość szesnastu, Cyfron zapisał ją na kartce.
– „P” – przeczytał. – Mam. Dalej – dodał i spojrzał na Wolframika.
Pomocnik Diodaka natychmiast zabrał się za stukanie. Tym razem długopis wydał jeden dźwięk mniej, ale tylko Cyfronowi udało się to wychwycić.
– Zapisałem „O”. Mamy na razie „PO”.
Trzecia litera liczyła sobie osiemnaście stuknięć, czwarta – trzydzieści dwa, a piąta tylko jedno. Podczas gdy Wolframik stukał dalej, Cyfron spojrzał na zapisane już litery i zamarł. „PORWA” – głosił napis na kartce. Księgowy przyglądał się jej szeroko otwartymi oczami i nawet nie zauważył, kiedy żaróweczka skończyła stukać.
– Cyfron, zapisujesz? – zapytał Sknerus.
Księgowy tylko oparł się na krześle i już sam dopisał dwie ostatnie litery.
– Porwany… – wyszeptał, ale jego szept odbił się po pokoju. – Diodak został porwany.
Zapadła cisza. Słowa Cyfrona wsiąkły w umysły zebranych i nagle wszyscy zdali sobie sprawę z ich znaczenia.
Zaraz jednak Wolframik dźgnął dwa razy księgowego, po czym zaczął znów stukać w stół. Kiedy przerwał, Cyfron zapisał na kartce literę „N”. Żaróweczka zerknęła na papier, a potem wystukała kolejny komunikat. Po trzech minutach spędzonych na odszyfrowywaniu komunikatu Wolframika na papierze pojawiło się nowe słowo.
– „Nadajnik”? – przeczytał Cyfron i spojrzał ze zdziwieniem na małego przyjaciela Diodaka.
W przypadku Diodaka to słowo mogło znaczyć wszystko, toteż przez chwilę wszystkie obecne w gabinecie osoby nie rozumiały o co chodzi. A potem Wolframik sięgnął po leżącą koło Cyfrona gumkę, podbiegł do niego i włożył mu ją do kieszeni marynarki.
I wszystko stało się jasne. Kilka sekund później Zyzio był pierwszym, który wypowiedział konkluzję, do jakiej doszli pozostali.
– Diodak wziął ze sobą nadajnik, abyśmy mogli go wytropić!
– W takim razie gdzieś w jego pracowni musi być urządzenie, które ten nadajnik namierzy! – wykrzyknął z równym entuzjazmem Hyzio.
– Tak, musimy je tylko znaleźć! – dodał Dyzio. – Chodźmy uratować Diodaka!
Pobiegli w stronę wyjścia, ale zaraz zatrzymał ich głos wuja:
– Zaczekajcie!
Spojrzeli w jego stronę. Podniósł się z krzesła, na którym siedział, i podszedł do swoich siostrzeńców.
– Wy nigdzie nie idziecie. – Stanął przed nimi, opierając ręce na lasce.
– Ale, wujku! – wykrzyknęli, jednak Sknerus natychmiast ich uciszył.
– Diodaka porwali ludzie, którzy na pewno są niebezpiecznymi przestępcami. To nie to samo, co szukanie złota, chłopcy. Możecie nam pomóc w szukaniu jakichś śladów w pracowni Diodaka, ale potem będziecie musieli zostać tutaj. Rozumiecie?
Wszyscy trzej spuścili wzrok i przez chwilę milczeli, pogrążeni w smutku. Kiedy minęło pół minuty, dotąd milcząca Tasia spytała:
– Ale pomożesz Diodakowi, prawda, wujaszku?
– O, tak. Na pewno – odparł Sknerus uśmiechając się do niej. Następnie jego twarz przybrała wyraz zdeterminowania, kiedy ruszył w stronę wyjścia i, nie odwracając się, zawołał: – Cezarze, przygotuj mi jakieś ubranie.
– Tak, proszę pana. – Lokaj ruszył za swoim pracodawcą.
– Ty też się szykuj, Cyfron. Ruszamy po śniadaniu.
– Tak jest, panie McKwacz. – Księgowy aż zasalutował.
Sknerus nie usłyszał go, bo był już na korytarzu. Chyba pierwszy raz przydarzała mu się sytuacja, w której musiał ratować Diodaka. Sknerus nie wiedział na razie, gdzie jest ten idiota ani jak go stamtąd wydostanie, ale stary bogacz nigdy nie zostawiał przyjaciół w potrzebie.
Exit mobile version