Uwaga! Tekst zawiera spoilery!
Ostatnio nie pisałam nic na temat superbohaterów, a zwłaszcza seriali Arrowverse. Ba – nie przygotowałam Wam nawet notki o moich wrażeniach z premier Supergirl, Flasha i Legends of Tomorrow. Poza standardową odpowiedzią, że życie się zdarzyło, mogę powiedzieć tylko tyle, że mój mózg ostatnimi czasy przesiadywał albo w Kaczogrodzie albo w Hawkins, w stanie Indiana (a także w innych miejscach, na przykład w Storybrook), toteż narobiłam sobie zaległości z Arrowverse.
Następnie przechodzimy do odcinka Arrow (Crisis on Earth-X, Part 2), a tam: pojmany przez grupę nazista okazuje się być Tommy’m Merlynem, który najpierw gra Oliverowi na emocjach, a potem popełnia samobójstwo, aby nie zdradzić towarzyszy; Harrison Wells informuje naszych bohaterów, że poza standardowymi pięćdziesięcioma dwoma Ziemiami istnieje jeszcze jedna, nazywana Ziemią-X; okazuje się, że latająca, supersilna nazistka to sobowtór Kary, a tajemniczy łucznik to Oliver Queen, i towarzyszy im Eobard Thawne (tym razem ten sam, co zawsze).
Przechodzimy do Flasha (Crisis on Earth-X, Part 3) – Sara, Barry, Jax, profesor Stein, Alex i Oliver budzą się w obozie koncentracyjnym na Ziemi-X. Kiedy już mają być rozstrzelani, pojawia się znienacka Leonard Snart, który zamraża strażnikom karabiny, ratuje swojego ukochanego, niejakiego Raya (ale nie Atoma) i prowadzi naszych bohaterów do ruchu oporu, któremu przewodzi Winn Shot-X. Tam Sara, Barry i cała reszta dowiadują się, że naziści są w posiadaniu maszyny umożliwiającej powrót naszych bohaterów do domu. Jednak Winn-X zamierza ją zniszczyć, aby zyskać przewagę nad wrogami. Tymczasem w STAR Labs, Cisco, Wells, Caitlin i pomocnicy Strzały są uwięzieni, zaś Reverse Flash poddaje Karę promieniowaniu czerwonego słońca, aby potem zrobić z niej przymusowego dawcę serca. Jedyna nadzieja leży w Iris i Felicity.
W końcu w Legends of Tomorrow (Crisis on Earth-X, Part 4), Legendom udaje się uratować wszystkich w STAR Labs, reszta bohaterów również przedostaje się z Ziemi-X na Ziemię-1. Mimo że z kolejnej potyczki wychodzą zwycięsko, profesor Stein jest ciężko ranny i właściwie trzyma się przy życiu dzięki połączeniu z Jaxem. Tymczasem naziści szykują się do podboju Ziemi-1 przy pomocy ich wersji Waveridera (który jest bronią, a nie wehikułem czasu).
Powiem tyle: Crisis on Earth-X jest niesamowity. Z całą pewnością jest najmocniejszym crossoverem, jaki do tej pory mieliśmy. Arrowverse wspaniale korzysta z konceptu Ziemi, na której rządzą naziści, poprzez kontrastowanie postaci, które na Ziemi-1 i Ziemi Supergirl są (relatywnie) dobre i chcą bronić słabszych, z ich sobowtórami, które wierzą w siłę i własną rasową wyższość. W tej rzeczywistości Oliver Queen jest Fuhrerem, Kara jego generałem, a Quentin Lance naczelnikiem w obozie koncentracyjnym. A każde z nich rzuca co rusz zdania na temat pozbywania się słabszych jednostek, rządzenia masami i niższości ideałów, jakimi kierują się nasi bohaterowie.
Poza tym trzeci odcinek crossovera, dziejący się na Ziemi-X ma różne takie małe elementy, które pozwalają nam poczuć grozę tej rzeczywistości. Już fakt, że zaczyna się od tego, że uwięzieni bohaterowie znajdują się w obozie koncentracyjnym. Ponadto ubrani w kolorowe ubrania i jeszcze nieostrzyżeni Barry, Oliver, Sara, Alex i obie części Firestorma stanowią tak bijący w oczy kontrast wobec reszty więźniów. No, a potem Winn-X rzuca zdanie, które bardzo zapadło mi w pamięć: „Ta planeta jest w stanie wojny od pokoleń (…) Są tutaj ludzie, którzy giną dla tych samych spraw, co ich dziadkowie.”
Do pewnego stopnia Crisis on Earth-X przypomina zeszłoroczny crossover, gdzie Supergirl, Flash, Green Arrow i Legendy musieli połączyć siły, aby odeprzeć zagrożenie z innego świata. Z tym, że Dominatorzy z Invasion nie wzbudzają aż takiej grozy jak naziści, właśnie przez to, co ci drudzy zrobili ze swoją własną Ziemią.
A gdyby tego było mało, w pierwszym odcinku crossovera mamy ślub, a w ostatnim – pogrzeb. Tak, w przeciwieństwie do pozostałych crossoverów Arrowverse, w tym któryś z bohaterów ginie. Jest to poniekąd zgodne z tradycją komiksowych eventów na wielką skalę, gdzie jedna z ważniejszych postaci umiera, aby zszokować czytelników. I jak teraz sobie o tym myślę, to jest to standardowy przykład Retirony… choć nie tak do końca.
Widzicie, w tym odcinku był niejako ciągnący się motyw relacji między poszczególnymi parami postaci i tego, czy chcą być razem, czy osobno. Alex decyduje się na szybki numerek z Sarą, bo zerwała z narzeczoną, która nie chciała mieć dzieci. Kara przeżywa to, że jej ukochany Mon-El powrócił, ale z żoną. Oliver chciałby się ożenić z Felicity, ale ponieważ po ostatnich zaręczynach została zaatakowana i sparaliżowana, informatyczka nie jest chętna małżeństwu. W końcu Stein i Jax niby to chcą rozdzielić Firestorma, aby Stein mógł powrócić do żony, córki i wnuka, a Jax – nadal podróżować na Waveriderze… ale z drugiej strony mają pewne opory przed zażyciem fiolki Cisco. Tak się bowiem składa, że lata bycia połączonym w jedno sprawiły, że bardzo się zżyli, do tego stopnia, że Jax uważa Steina za ojca, a Stein Jaxa za syna.
No więc Stein ma rodzinę, do której pragnie wrócić, ale jednocześnie nie chce zostawiać Jaxa. Teraz już pewnie domyślacie się, która postać zginęła w tym crossoverze. I też właściwie śmierć Steina jest heroiczna i trudno powiedzieć, aby podchodziła pod uśmiercenie postaci dla samego shock value (na co często narzeka w eventach Linkara).
Mimo jednak generalnego ponurego tonu, znalazły się też elementy optymistyczne i humorystyczne. Reakcja Rory’ego na Killer Frost była świetna (i wiadomo, że z jednej strony przypomina mu ona jego dawnego partnera, a z drugiej – chyba uważa jej mordercze tendencje za atrakcyjne). Albo tekst Olivera do Kary i Barry’ego: „Uwaga na przyszłość: superszybkość – ja jej nie mam.” A już na pewno kompletnym zaskoczeniem jest „Leo” Snart, który charakterem zupełnie nie przypomina swojego odpowiednika z Ziemi-1.
Coś, co mnie się osobiście nie podobało, to to, że w pierwszym odcinku scenarzyści silili się na suspens co do tożsamości łucznika-Fuhrera i jego pani generał. Ojej, latająca blondynka w masce, która jest supersilna i strzela laserem z oczu; i mrukliwy facet strzelający z łuku, który brzmi zupełnie tak jak Kaptur z pierwszego sezonu Arrow. Ciekawe kim mogą być, bo na pewno nie Supergirl i Green Arrow. Scenarzyści mogli to sobie darować.
Tak czy inaczej, to jak dotąd najmroczniejszy crossover z dotychczasowych i pokuszę się o stwierdzenie, że jeden z lepszych (jeśli nie najlepszy). Nie wiem jak CW zamierza to przebić za rok albo jak Flash i Supergirl się znów spotkają, bo wysoko podniósł poprzeczkę.