Site icon Planeta Kapeluszy

Moich sześciu ulubionych kosmitów

Advertisements

W 2013 Vampircia przygotowała listę swoich pięciu ulubionych fikcyjnych ras. Bardzo długo nosiłam się z tym, aby przygotować podobną listę, ale wkrótce przekonałam się, że po pierwsze – większość pozycji na tej liście właściwie sprowadzałaby się do tego, że lubię nie tyle całą rasę, co poszczególnych jej przedstawicieli; i po drugie – przeważaliby tam kosmici. Dlatego postanowiłam, że temat ulubionych fikcyjnych ras zostawię sobie na kiedy indziej, a tymczasem skupię się na ulubionych kosmitach.

Jako że niedawno odkryłam na nowo uniwersum Star Treka i polubiłam poszczególne postaci obcych z różnych serii, zastanawiałam się, czy tym razem nie odpuścić sobie zasady „jeden przykład na fandom” (i pierwotna lista zawierała o trzy pozycje ze Star Treka więcej), ale doszłam do wniosku, że przynajmniej niektórzy z czytelników Planety Kapeluszy mają już dość mojego rozwodzenia się na temat tego uniwersum, więc postanowiłam, że zasada zostaje. A jako że zasada nie powtarzania postaci, które omawiałam w innych tekstach, również obowiązuje, musiałam zrezygnować z Megamocnego i Yondu Udonty.

Tak więc, panie i panowie, oto moich sześciu ulubionych kosmitów.

Miejsce szóste: Orko (He-Man i Władcy Wszechświata)

He-Man i Władcy Wszechświata mnie nigdy specjalnie nie jarali i oglądałam ich bez jakiegoś większego entuzjazmu. Miałam tam jednak ulubioną postać, a że technicznie rzecz biorąc akcja serialu dzieje się na planecie Eternii, ową postać można uznać za kosmitę. A był nią Orko.

Orko jest właściwie typem maskotki-pomocnika – jest mały, trochę wkurzający i pełni rolę comedy reliefu. Od razu po jego designie widać, że ma być magiem, ale – jak można się domyślić – czary mu zwykle średnio wychodzą (podobno z powodu przeciwstawnych biegunów na Eternii). Orko jest przedstawicielem rasy Trollan pochodzącej z innego wymiaru, piastuje stanowisko nadwornego magika i zna tajną tożsamość He-Mana.

Lubiłam go, bo z jednej strony miał bardzo ciekawy design (zwłaszcza ta twarz ukryta w cieniu kapelusza; świetna rzecz), a z drugiej (i pewnie przede wszystkim dlatego), że był przeuroczy. Ja mam trochę słabość do takich maluchów… chociaż też nie do wszystkich. Takie postacie jednak łatwo zrobić irytującymi, toteż rozumiem ludzi, którzy nie przepadają za Orko.

W każdym razie mogła mi wisieć Eternia, mógł mi wisieć Posępny Czerep, mogli mi wisieć ludzcy bohaterowie i Szkieletor, ale Orko oglądało mi się zawsze z przyjemnością i jak dla mnie był istotnym powodem, aby He-Mana raz na jakiś czas obejrzeć.

Miejsce piąte: Han Solo (Gwiezdne Wojny)

Wprawdzie w fandomie Gwiezdnych Wojen jestem od niedawna i w zasadzie nigdy mnie do tego fandomu nie ciągnęło, ale powiem tak: Gwiezdnowojnowe Wyzwanie, które wymogło na mnie zapoznanie się z Oryginalną Trylogią, sprawiło, że polubiłam tam jedną szczególną postać: Hana Solo. Polubiłam go tak bardzo, że potem wzięłam się za trzyczęściową serię powieści poświęconą Hanowi (co prawda, ostatniej części nie przeczytałam, ale co przeczytałam, to moje).

Może Han nie wygląda za bardzo na kosmitę (biorąc pod uwagę to, że jest człowiekiem i w ogóle), ale raczej z Ziemi nie pochodzi. I tak po prawdzie to on sam nie do końca wie skąd i kim jest. Prawda, w pierwszym tomie Trylogii Hana Solo, spotyka ciotkę i kuzyna, ale oni nie raczą mu czegokolwiek o jego rodzicach powiedzieć, więc ostatecznie postanawia sobie iść i nie oglądać się na przeszłość.

Han Solo jest postacią, którą łatwo polubić. Jest to typ uroczego drania, który z jednej strony zajmuje się niezbyt chlubnymi przedsięwzięciami, ma długi u mafiosa i kieruje się głównie chęcią zysku i instynktem przetrwania; z drugiej strony łączy go bliska przyjaźń z drugim pilotem i wielokrotnie zdarza mu się przedkładać dobro innych nad własne. Ponadto jest świetnym (choć może też trochę lekkomyślnym) pilotem i potrafi wyjść z prawie każdej sytuacji. I o ile w Oryginalnej Trylogii Han najpierw zaczyna jako przemytnik wynajęty przez Obi Wana i Luke’a do uratowania Lei, a potem przyłącza się do Rebeliantów, na jakiś czas trafia do karbonitu, a w końcu bierze udział w ostatecznej walce z Imperium; o tyle w Trylogii Hana Solo odkrywamy, że jego życie przed Lukiem i Leią było niemniej bogate w przygody. Han uczony był złodziejstwa u kosmicznego Fagina, po czym uciekł od niego jako nastolatek, następnie trafił do miejsca, gdzie działała pewna sekta i niejako przyczynił się do jej zniszczenia; zakochał się w bogaczce, był kadetem w Armii Imperialnej i został z niej wyrzucony, kiedy stanął w obronie Chewbaki; wreszcie zaczął pracować jako przemytnik dla Huttów, uczestniczył w pewnej bitwie i wygrał Sokoła Milenium w turnieju hazardowym z Lando Carlissianem.

Oczywiste jest, że po obejrzeniu filmów i przeczytaniu dwóch trzecich Trylogii Hana Solo liczyłam na to, że zobaczę go w akcji w Przebudzeniu Mocy. O tym jakie wrażenie zrobił na mnie w tym filmie, możecie poczytać tutaj. Zastanawiałam się też czy by nie iść na Solo, ale jakoś się nie złożyło, toteż zostawiam sobie ten film na następne Gwiezdnowojnowe Wyzwanie.

Miejsce czwarte: Rocket (Strażnicy Galaktyki)

Kiedy wyszły pierwsze materiały promocyjne do Strażników Galaktyki, największe poruszenie wywoływała scena, w której stojący na chodzącym drzewie szop strzela z karabinu maszynowego. Co by nie mówić, Rocket i Groot stali się takim znakiem, że Marvel Cinematic Universe może sobie pozwolić na adaptowanie najbardziej odjechanych postaci ze stajni Marvel Comics. No bo czy można sobie wyobrazić coś bardziej kuriozalnego niż chodzące drzewo, które mówi tylko: „Ja jestem Groot.”, i szop, który strzela z karabinu maszynowego? (Słyszałam też, że od tego jak Rocket wyjdzie, czy jako robiony w CGI zantropomorfizowany gryzoń będzie wiarygodny i interesujący jako postać, wielu ludzi uzależniało to, czy Strażnicy Galaktyki się udadzą czy nie. I cóż się okazało? Dla wielu ludzi Rocket szybko stał się jedną z ulubionych postaci w filmie.)

Zanim przekonałam się do Yondu Udonty, moim ulubieńcem był Rocket. Wprawdzie wszyscy Strażnicy Galaktyki (poza Grootem, oczywiście) są antybohaterami, ale Rocket ma w sobie całkiem sporo z antybohatera z lat dziewięćdziesiątych – ma mroczną przeszłość, jest cyniczny, złośliwy, łatwo się wścieka i lubi broń. Ma też tendencję do budowania bomb i generalnie jest w nim coś z psychopaty. W pierwszym filmie jest ostatnim Strażnikiem, który decyduje się powstrzymać Ronana, i właściwie robi to ze względu na naciski pozostałych.

Z drugiej strony jego relacja z Grootem świadczy o tym, że Rocket jednak ma serce i zależy mu na czymś innym, poza samym sobą; a kiedy Rocket i Drax się upijają, wychodzi na jaw to, że jego problemy z agresją i cynizm mają swoje źródło w eksperymentach, które na nim przeprowadzano; jak również w tym, że Rocket często traktowany jest jak zwierzę, a nie istota inteligentna (ta scena jest zresztą, moim zdaniem, jedną z najbardziej wbijających w fotel scen w pierwszych Strażnikach Galaktyki). Nie bez powodu w drugich Strażnikach… Rocket spędza trochę czasu z Yondu, który w pewnym momencie stwierdza, że obaj mają dziurę w sercu, która utrudnia im okazywanie czułości innym i zmusza ich do destrukcyjnych zachowań. Nie bez powodu też w Avengers: Wojnie Bez Granic Rocket wyrusza w podróż z Thorem, który jest motywowany zemstą na Thanosie.

Jednocześnie nie ulega wątpliwości, że Rocket to geniusz i zna się na budowaniu różnych rzeczy, nie tylko broni. Już kiedyś wspominałam o tym, że jedna z najlepszych scen w Strażnikach Galaktyki, Vol. 2 to ta, w której widzimy go nonszalancko skaczącego z drzewa na drzewo, podczas gdy Ravegersi wpadają w jego pułapki; bo ta scena pokazuje, że jest on nie tylko zwinny, lecz także diabelnie inteligentny.

Miejsce trzecie: Kif Kroker (Futurama)

Futurama to genialny serial, który zestarzał się całkiem nieźle. Bawił się również konceptami i tropami science-fiction, między innymi wprowadzając postaci generała Zappa Brannigana oraz porucznika Kifa Krokera.

Kif zrodził się z pytania: „Co by było gdyby Spock nienawidził Kirka?” i w swoim debiutanckim odcinku porucznik Kroker nie krępował się nazywać swojego dowódcę idiotą albo pacanem (choć zwykle nie mówił tego Branniganowi w twarz). Z czasem jednak stał się bardziej kimś w rodzaju popychadła, skazanego na wieczny ciąg upokorzeń ze strony zadufanego w sobie, zidiociałego przełożonego. Niemniej jednak na przestrzeni siedmiu sezonów i czterech filmów jego postać rozwijała się i jest kilka odcinków Futuramy, w których Kif jest głównym bohaterem.

Ze wszystkich wariacji na temat stereotypowego wyobrażenia kosmitów jako małych, zielonych ludzików z jajowatymi głowami, Kif podoba mi się najbardziej. W ogóle Amphibianie jako rasa wydają się dość interesujący – żyją na bagiennej planecie, nie mają szkieletu, nadymają sobie głowy w sytuacji zagrożenia, na starość zamieniają się w rój… Są dziwni, ale dość intrygujący.

Sam porucznik Kroker jest drugą, po doktorze Zoidbergu, postacią w Futuramie, na którą ciągle spadają różne nieszczęścia i humor polega na tym jak wiele upokorzeń jest ona w stanie znieść. I o ile nie przepadałam nigdy za Zoidbergiem, o tyle Kifowi zawsze mniej lub bardziej współczułam, bo jest trochę takim typem miłego faceta (choć ma też momenty, kiedy potrafi być wredny). Poza tym z każdym sezonem widzimy, że mimo swojego łagodnego i nieśmiałego usposobienia Kif potrafi być waleczny (co na dłuższą metę okazuje się być całkiem oczywiste… w końcu jest wojskowym i regularnie walczy z kosmicznymi najeźdźcami) i jest też o wiele bardziej kompetentny od swojego kapitana.

Kif jest taką postacią, którą chcę widzieć szczęśliwą i której zawsze współczuję. Na pewno przyda mu się porządna terapia po latach pracy do Brannigana. W Brannigan, Begin Again ma możliwość pracować pod Turangą Leelą i w pewnym momencie zaczyna się wyżalać ze wszystkich upokorzeń, których doświadczył pod Branniganem, i choć pod koniec wychodzi na to, że Leela ma już dość jego jęczenia, ja odniosłam wrażenie, że Kif potrzebuje terapii; potrzebuje kogoś, kto go wysłucha. Na szczęście z czasem jego los się polepsza, a przynajmniej widzimy, że ma więcej powodów do tego, aby się uśmiechać.

Miejsce drugie: Dende (Dragon Ball Z)

Ja go znam jako Dendi i w zasadzie jest on jednym z powodów, dla których oglądałam Dragon Ball Z i dla których Nameczanie są jedną z moich ulubionych fikcyjnych ras.

Poznajemy Dende w momencie, kiedy ludzie Frezera wybili mu już większość współplemieńców, aby wymusić na ich przywódcy oddanie smoczej kuli. Świadkiem całego zdarzenia jest Gohan, który ostatecznie postanawia uratować maleńkiego jeszcze wtedy Dende i każe mu za sobą lecieć. W krótkim czasie okazuje się, że Dende ma zdolność leczenia i do tego sprawia, że leczony jest nawet nieco silniejszy niż przedtem. Gohan, Krillin i współpracujący z nimi tymczasowo Vegeta postanawiają to wykorzystać.

Było to chyba moje pierwsze zetknięcie z tak zwaną cynamonową bułeczką: postacią przemiłą i sympatyczną, która jednak ciągle jest doświadczana, tak przez los, jak i przez pozostałe postaci. Dende nie jest wojownikiem, ba – jest tylko małym chłopcem z wioski uzdrowicieli, a musi patrzeć jak nie tylko jego rodzina, ale i cała planeta jest masakrowana przez najeźdźców, chcących zdobyć smocze kule do własnych celów. Co więcej, Dande w którymś momencie sam obrywa od Frezera, chcącego osłabić stojących mu na drodze bohaterów. Fakt, że Dende jest przy tym taki maleńki, tylko tym bardziej sprawił, że było mi go żal i chciałam, aby go ktoś przytulił.

Po Sadze Frezera Dende, co prawda, przez dłuższy czas się nie pojawia, ale z czasem zostaje następcą Wszechmogącego i tworzy nowe smocze kule, które spełniają trzy życzenia zamiast jednego; i wywiązuje się całkiem dobrze ze swoich obowiązków jako strażnik Ziemi. Co prawda, zwykle raczej siedzi z boku, ale czasem wchodzi z bohaterami w interakcje i możemy zobaczyć jak z dzieciaka staje się nastolatkiem, a potem dorosłym. Ja jednak zawsze będę w nim widzieć tego małego chłopca z Namek.

Miejsce pierwsze: Quark (Star Trek: Deep Space Nine)

Cóż mogę powiedzieć o Ferengich jako rasie? To małe, pazerne, egoistyczne, mizoginistyczne, wredne, wiecznie coś knujące, a do tego paskudne jak noc trolle, których cała kultura kręci się wokół zysku.

Uwielbiam ich.

Nie zawsze tak było. Bo na przykład w serii, która wprowadziła ich do uniwersum, Następnym Pokoleniu, Ferengi stali się żartem; rasą niby stanowiącą jakieś zagrożenie, ale zawsze nie aż tak wielkie jak pozostałe, bardziej niebezpieczne rasy, jak Klingoni czy Cardassianie. Już sam ich debiut – The Last Outpost – był nieudany, również przez durne pomysły reżysera. Grający zresztą w owym odcinku jednego z Ferengich Armin Shimerman postanowił, że zrehabilituje kiedyś tę rasę. I tak oto sześć lat po The Last Outpost Shimerman zagrał kolejnego Ferengi, właściciela baru na stacji kosmicznej, Quarka.

Przyznam, że byłam nieco uprzedzona do Quarka, bo za dzieciaka, kiedy puszczano na TVP2 Star Trek: Deep Space Nine, nie podobała mi się ani jego facjata, ani to, że wiecznie chciał się wzbogacić. Był to jeden z tych przypadków, kiedy to musiałam trochę podrosnąć, aby coś docenić. Bo tak się akurat złożyło, że im dłużej oglądałam DS9, tym bardziej łapałam się na tym, że to właśnie na odcinki o Quarku i jego rodzinie – uzdolnionym inżyniersko bracie, Romie, bratanku, Nogu, który postanowił wstąpić do Gwiezdnej Floty; oraz sprytnej i działającej na przekór rolom płciowym matce, Ishce – czekałam najbardziej. Odcinki o Quarku i jego rodzinie miały to do siebie, że pozwalały nam przyjrzeć się lepiej kulturze i społeczeństwie Ferengich (nie mówiąc już o tym, że Deep Space Ninie wprowadziło do Star Treka tak zwane Zasady Zaboru, na których opiera się filozofia Ferengich i które są tekstem niemalże religijnym), a przy okazji tych trzech rezydentów DS9 z Ferenginaru dało się lubić ze względu na złożoność ich charakterów i na rozwój postaci.

Sam Quark jest – z pozoru – stereotypowym Ferengim. Stawia biznes na pierwszym miejscu, zawsze szuka (legalnych bądź nielegalnych) sposobów, aby zarobić, wyzyskuje swoich pracowników (w tym Roma), czasem myśli drugą głową i cytuje Zasady Zaboru. Poza tym przeważnie jest tchórzliwy, droczy się z szefem ochrony, Odo, i krytykuje Federację (zwłaszcza ludzi) za jej tendencję do moralizatorstwa. Tak więc na początku Quark wydaje się dość antypatycznym typkiem, niemniej jednak w miarę oglądania odkrywamy jego głębię. Quark nagle okazuje się troszczyć o rodzinę, kiedy ma ona kłopoty (widać to już w pilocie – Quark zostaje na Deep Space Nine właściwie po to, aby Nog nie trafił do więzienia); nagle okazuje się być odważny (o czym świadczy, na przykład to, w jaki sposób udaje mu się zwyciężyć klingoński pojedynek w Rodzie Quarka); nagle okazuje się być do pewnego stopnia romantykiem (dla jednej kobiety chciał porzucić bar, a aby chronić inną, oddał Wielkiemu Nagusowi Zekowi swoje zarobki z Kwadrantu Gamma). Nagle wychodzi na jaw, że jego chciwość ma granice – że nie zdzierał ostatnich pieniędzy z głodujących Bajoran podczas okupacji i że ciąży mu świadomość tego, że jego klient zamierza użyć sprzedanej przez Quarka broni do unicestwienia 28 milionów istnień. Mimo że jest dumny z bycia Ferengi i traktuje swoją kulturę poważnie, nie jest aż tak chciwym i bezwzględnym biznesmenem, na jakiego się kreuje.

Oczywiście większość bohaterów uważa go za tego wrednego, małego trolla, który wiecznie coś knuje na boku. Zwykle te wszystkie szlachetne cechy jego osobowości nie wychodzą na wierzch, a i jest wiele rzeczy, których Sisko, major Kira, Odo albo Bashir o Quarku nie wiedzą. Dlatego czasem żałuję, że żadne z nich nie było, na przykład, świadkiem rozmowy jaką przeprowadzili między sobą Quark i Brent w Częściach Ciała, bo wtedy być może spojrzeliby na Quarka inaczej.

Quark zmienia się też na przestrzeni siedmiu sezonów serialu i w przedostatnim odcinku robi rzeczy, których nie zrobiłby na początku serii (szczególnie jeśli chodzi o sposób traktowania Roma). Mimo wszystko towarzystwo ludzi i przedstawicieli Federacji zmieniło również jego.

Przy okazji Quark jest sprytny, jest zaradny, jest całkiem niezłym negocjatorem i potrafi załatwić prawie wszystko. Jest też uparty. Wielokrotnie wychodzi z opresji, dzięki uporowi, sprytowi i zmysłowi biznesowemu – innymi słowy: Quark pokazuje, że Ferengi i ich specyficzne podejście do życia mają pewne istotne zalety. Nie bez powodu Jadzia Dax, która wolny czas spędza w barze Quarka, mówi do komandora Sisko, kiedy Nog wyraził chęć wstąpienia do Gwiezdnej Floty: „Flocie przydałby się Ferengi…” Quark, wraz z rodziną, pokazują nam, dlaczego Dax tak uważa.

Mogłabym rozwodzić się bardzo długo nad tym, że nigdy wcześniej ani nigdy później tak zwane „Ferengi episodes” nie były na tak wysokim poziomie, jak w Star Trek: Deep Space Nine, ale dość powiedzieć, że Arminowi Shimermanowi udało się zrobić to, co sobie postanowił w 1987 – zrehabilitować Ferengich. I Quark niewątpliwie jest naczelnym powodem, dla którego tak się stało.

I to była lista moich ulubionych kosmitów. Być może kiedyś zrobię ranking ulubionych fikcyjnych ras. Na razie wystarczy mi, że przy okazji swoich trzydziestych pierwszych urodzin opowiedziałam Wam o Orko, Quarku i reszcie.

Exit mobile version