Będę o tym jeszcze mówić, ale przez dłuższy czas nie przepadałam za Star Trekiem i dopiero po latach się do niego przekonałam. Faktem jest, że tak naprawdę o tym, co to za seria i o co w niej chodzi dowiedziałam się poprzez popkulturową osmozę – wiele kreskówek, które oglądałam w czasach szkolnych, parodiowało Star Treka.
Star Trek – zwłaszcza Oryginalna Seria – ma wiele elementów, z których łatwo się śmiać. Przy całej swojej rewolucyjności i podejmowaniu ważkich, filozoficznych problemów, był to jednak serial science-fiction, którego niektóre elementy z naszej perspektywy wydają się co najmniej głupie i nieumyślnie śmieszne. Co ciekawe, późniejsze serie też mają swoją część głupich i nieumyślnie śmiesznych odcinków (Tom Paris zamieniający się wraz z Janaway w jaszczurki, anyone?), tak więc jest z czego się śmiać.
Omówmy więc kilka z parodii Star Treka. Nie absolutnie wszystkie, ale te, które uważam za najciekawsze i które jako tako znam.
Zacznijmy od tego, że najczęściej parodiowana jest Oryginalna Seria i – może czasem – Następne Pokolenie. Szeroka publiczność jest zaznajomiona z tymi dwiema odsłonami franczyzy, a parodie Deep Space Nine, Voyagera czy jakiegokolwiek innego późniejszego Star Treka mogą mieć sens, jeśli ich “targetem” są fani, którzy zrozumieją aluzje.
Najczęściej więc śmiano się z Kirka, Spocka i całej reszty personelu z mostka kapitańskiego, przemierzających bezkresny kosmos i napotykających na swojej drodze dziwnych kosmitów. Oryginalna Seria była mocno ograniczona przez swój budżet i choć jej efekty specjalne i kostiumy potworów wtedy mogły robić wrażenie, dzisiaj wyglądają raczej pokracznie (w zasadzie to oglądając poszczególne serie Star Treka można zobaczyć na co serial science-fiction mógł sobie pozwolić na przestrzeni dekad). Wystarczy choćby wspomnieć o tym, że za każdym razem, kiedy Enterprise miało przechodzić przez turbulencje, kamera trzęsła się, a aktorzy trzymali się swoich stanowisk, udając, że nimi też trzęsie.
No i oczywiście te nieszczęsne Czerwone Koszule, które często ginęły podczas zwiadu (nawiasem mówiąc, wszystkie te wstawki: “Uczcimy minutą ciszy…” w mojej niedawnej retrospektywie Oryginalnej Serii były właśnie po to, aby pokazać jak często to miało miejsce; okazuje się, że odcinków z ginącymi Czerwonymi Koszulami nie było znowu tak dużo).
I też jeśli chodzi o wstawki muzyczne, są dwie piosenki, które opowiadają o typowej przygodzie w Oryginalnej Serii i to, co poszczególne postaci w niej robią. Pierwsza z nich to utwór przygotowany przez legendę muzycznych przeróbek, Weird Ala Yankovica – Star Trek Rhapsody, a druga to utwór zespołu The Firm Star Trekkin‘. W obu padają zdania, które każdy fan zaczął już kojarzyć z obsadą mostka – “On nie żyje, Jim.”, “Jestem doktorem, a nie X.”, “To jest nielogiczne.”, “Porucznik Uhura, proszę otworzyć częstotliwości wywoławcze.”, “Scotty, teleportuj mnie.”… Star Trekkin’ jest nieco bardziej kąśliwa, bo “refrenem” Kirka jest: “Przychodzimy w pokoju! (Ustawić [fazery] na zabijanie.)”
To jest też sposób na to, aby pokazać w krzywym zwierciadle główną grupę postaci, zwłaszcza kapitana Kirka. William Shatner grał Kirka bardzo teatralnie i dynamicznie; do dzisiaj jego charakterystyczny sposób przemawiania z licznymi pauzami jest powszechnie parodiowany (np. przez Jima Carreya). Poza tym, choć nie można odmówić kapitanowi pewnych kompetencji, niektóre jego niekonwencjonalne podejścia do problemów były bardzo lekkomyślne i ryzykowne; w co drugim odcinku w Kirku zakochiwała się jakaś panna, z którą nieraz Kirk spędzał upojną noc, a sam Shatner po jakimś czasie zaczął zachowywać się jak primadonna i żądać dla swojej postaci więcej kwestii (trzeba jednak przyznać, że po latach próbował się za to zrehabilitować). Dlatego w wielu parodiach kapitan Kirk przedstawiany jest jako arogancki kobieciarz, który źle traktuje załogę i jest antypatyczny.
Chyba najbardziej prominentną w tym względzie parodią kapitana Kirka jest Zap Brannigan z Futuramy. Sami twórcy przyznają, że pomysłem na tę postać były dywagacje na temat tego, “co by było gdyby Enterprise dowodził Shatner, a nie Kirk?” Brannigan jest niekompetentny, wredny, zapatrzony w siebie, seksistowski, święcie przekonany o swoim seksapilu i gotowy poświęcić swoich ludzi, aby tylko zwyciężyć. (Jego strategia na killboty? Wysyłać ku nim kolejne oddziały, aby killboty przekroczyły w końcu ustalone limity zabijania i się wyłączyły.) W Oryginalnej Serii Kirk i Spock są przyjaciółmi, tymczasem pomysł na pierwszego oficera Brannigana zrodził się z pytania: “Co by było, gdyby Spock nienawidził Kirka?”, tak więc Kif w swoich pierwszych odcinkach jest nie tylko o wiele bardziej kompetentny od kapitana, lecz także nieraz wyraża frustrację związaną z pracą dla kogoś tak zapatrzonego w siebie jak Brannigan. W dodatku o ile zwykle Kirk (i Picard też, do pewnego stopnia) ma ze swoimi byłymi całkiem pozytywne stosunki, o tyle Leelę przebiega dreszcz obrzydzenia za każdym razem, gdy przypomina jej się, że przespała się z Branniganem.
Futurama zresztą dość często nawiązywała do Star Treka (wystarczy chociażby wspomnieć o odcinku parodiującym Amok, gdzie swoje pon farr przechodzi doktor Zoidberg), a nawet ma jeden odcinek – Where No Fan Has Gone Before – w całości poświęcony Oryginalnej Serii: temu, że w przyszłości Star Trek stał się religią, która wkrótce została zakazana; temu jak pewien wyższy byt zakochał się w Star Treku i postanowił przenieść główną obsadę Oryginalnej Serii na swoją planetę, aby byli gośćmi jego konwentu do końca czasu; i temu jak Fry – sam będąc wielkim fanem serii – używa swojej wiedzy o serialu, aby pomóc obsadzie uciec. Najciekawsze jest to, że odcinek ten czerpie garściami w szczególności z tych epizodów Star Treka, gdzie członkowie załogi zostają uwięzieni przez bardziej zaawansowane rasy i zmuszani do różnych rzeczy, zwłaszcza w Chłopięcej zabawie. When No Fan Has Gone Before śmieje się zwłaszcza z wielkiego zwrotu akcji właśnie w tym odcinku, gdzie wszechpotężna istota Trelane okazuje się być dzieckiem.
W naszych polskich sercach jest miejsce dla jednej szczególnej parodii. Stworzony przez YouTubera Dem3000 Star Trek: Przerobiony jest połączeniem klipów z animowanej serii Star Treka (znanej ze swojej średniej jakości animacji i wielu odcinków, które są po prostu głupie) z tekstami i dubbingiem samego Dema. W rezultacie powstała seria o dość charakterystycznym humorze, w której kapitan Kirk miał problemy z przeklinaniem i alkoholem, Scotty… o przepraszam: Szkocik – był Irlandczykiem, Spock musiał się użerać z dziecinnym kapitanem, a Sulu okazał się psychopatą. Choć ostatni filmik zrobiony był rok temu, seria nadal jest przez polskich YouTuberów cytowana od czasu do czasu.
Nie wiem czy ktoś tutaj pamięta taką kreskówkę, która nazywała się Kot Ik! Jej bohater był, sam w sobie, całkiem sympatyczny, ale potrafił niechcący sprowadzić na postaci wokół siebie nieszczęścia (ponadto rekinopies jego dziewczyny, go nie lubił). Jeden z odcinków Kota Ika! – Star TrEek – pokazuje sen Ika, gdzie kot jest kapitanem statku kosmicznego. Jego dziewczyna, Annabelle, jest porucznik Uhurą, która zamiast spełniać swoje obowiązki, rozmawia z koleżanką przez komunikator; tchórzliwy i niekompetentny łoś Elmo jest Scotty’m, który przez przypadek ogłasza przez intercom całej załodze, że statkowi grozi zagłada; gadająca skarpetka jest panem Spockiem (czy też raczej – panem Sockiem), a w rolę doktora McCoya wcielił się nerwowy Mittens. Załoga Ika natrafia na planetę zamieszkałą przez piękne, zielonoskóre kobiety, które kochają koty. Jedna z nich wysłała sygnał SOS z powodu zwichniętej kostki. Po zejściu na planetę, okazuje się, że kostka była w pełni sprawna, a kosmitki współpracowały z rasą rekinów, która zamierzała podszyć się pod zwiad i zniszczyć statek. Ale ponieważ jedna z kosmitek zakochała się w Iku, wszystko skończyło się dobrze.
W piątym sezonie Legends of Tomorrow – zapewne, aby skomentować zarówno status Avy Sharpe i Sary Lance jako “współkapitanów” Waveridera, jak i homoerotyczne podteksty między Spockiem a Kirkiem – w odcinku The One Where We’re Trapped On TV Legendy zostają uwięzione przez greckie Mojry w różnych programach telewizyjnych, w tym – w serialu przypominającym Oryginalną Serię. Jak łatwo się domyśleć, zabawowa i myśląca niekonwencjonalnie Sara jest Kirkiem, a chłodna i profesjonalna Ava to Spock. Ich statek w pewnym momencie zostaje zaatakowany przez Micka Rory (Heatwave’a) odgrywającego rolę Khana, ale w pewnym momencie na plan wbijają pozostałe Legendy i Sara, Ava i Mick przypominają sobie, że nie są postaciami ze Star Treka.
Wspominałam, że – poza Oryginalną Serią – parodiowany bywa też Star Trek: Następne Pokolenie. co poniektórzy mogą w tym względzie przytoczyć niektóre skecze z Family Guya albo Beavisa i Buttheada, ja jednak przytoczę Młodych Tytanów: Akcję, bo kiedy mój bratanek oglądał odcinek How’s This for a Special? Spaaaace, zdałam sobie sprawę, że parodiuje on Wewnętrzne światło – epizod, w którym Picard przeżywa całe życie jako członek wymarłej rasy i z tego doświadczenia wynosi umiejętność gry na pewnym instrumencie. Z tym że, kiedy Robin znalazł się w podobnej sytuacji, przeżył bardzo nudne i nieobfitujące w wydarzenia życie.
Jednak – jak zauważyliśmy już przy okazji Where No Fan Has Gone Before – parodie Star Treka nie ograniczają się tylko do samego serialu, lecz także biorą na warsztat jego fanbazę.
Jeśli chodzi o filmy parodiujące Star Treka i wszystko, co z nim związane, to najbardziej znany jest, oczywiście, Galaxy Quest. Pomysł jest prosty: pewna grupa kosmitów uznała, że serial science-fiction jest oparty na faktach, i prosi jego obsadę o pomoc przy bardziej poważnym zagrożeniu. W Galaxy Quest pojawia się wzorowany na Shatnerze, zadufany w sobie i nieprzyjemny dla wszystkich Jason Nesmith; będąca połączeniem porucznik Uhury i Siedem z Dziewięciu (co widać w jej nachalnej seksualizacji) Gwen DeMarco, czy dumny szekspirowski aktor nienawidzący swojej campowej roli kosmity (nawiązanie z jednej strony do Leonarda Nimoya, który próbował przez jakiś czas odejść od roli Spocka, ale ciągle był obsadzany w podobnych rolach; a z drugiej do Aleca Guinnessa, który nie przepadał za rolą Obi-Wan Kenobiego w Gwiezdnych Wojnach). Z jednej strony jest to film, w którym humor polega na tym, że aktorzy, którzy mają – przeważnie – ambiwalentne podejście do swoich ról w kultowym serialu, muszą je znowu odgrywać przed obcymi; a z drugiej strony jest to właściwie hołd dla Trekkich i ich niesamowitej wiedzy, która tutaj ratuje bohaterom tyłki.
Bo też nie od dzisiaj wiadomo, że parodia może się śmiać z materiału źródłowego, ale może też być takim listem miłosnym dla niego. Dobra parodia to taka, która robiona jest z miłością. Inne są po prostu szyderstwem.
I wiecie, właściwie dużo mówi o dzisiejszym stanie Star Treka jako franczyzy fakt, że kiedy emitowany był pierwszy sezon Star Trek: Discovery, a w między czasie leciał również The Orville – parodia Star Treka spod ręki Setha MacFarlane’a, znanego ze swojego niewybrednego humoru – wielu ludzi uważało, że ten drugi bardziej oddaje ducha serialu Roddenberry’ego. Obecnie dwa aktorskie seriale w uniwersum Star Treka – Discovery i Picard – ganione są za swój mroczny klimat (jak to, że w Picardzie kilka postaci znanych z poprzednich serii ginie w zasadzie tylko dla tak zwanego shock value) i mieszanie w kanonie (są całe listy o tym, jak wiele dziur fabularnych względem poprzednich serii ma Discovery), tymczasem The Orville trzyma jakiś poziom i ma też o tyle dobrze, że Amerykanie nie muszą kupować subskrypcji kolejnej platformy streamingowej, aby go oglądać (co jest prawdą w przypadku Star Treków, które można oglądać tylko na ABC All Access).
(Oczywiście, nie wszyscy uważają, że The Orville jest “prawdziwym Star Trekiem” i wielu fanów – zarówno serialu MacFarlane’a, jak i Star Treka – uważa tę tezę za przegięcie.)
Wydaje mi się, że stosownym jest zakończyć ten krótki przegląd startrekowych parodii na Star Trek: Lower Decks. Biorąc pod uwagę ogromną historię parodii Star Treka i to, że seria była parodiowana na różne możliwe sposoby, można by pomyśleć, że Lower Decks będą wtórne. Z drugiej strony trudno było sobie wyobrazić sam koncept chorążych z “niskich pokładów” jako głównych bohaterów jako coś innego niż komedię. I cóż, Lower Decks okazał się całkiem sympatycznym tworem – z jednej strony nawiązuje i robi sobie jaja z poprzednich serii w taki sposób, że laik nie musi się przejmować, że nie zrozumie jakiegoś żartu; a z drugiej strony dodaje też ciekawe koncepty, które nadają uniwersum trochę więcej sensu. To jest parodia Star Treków; to jest serial, który wyśmiewa pewne wytarte schematy, ale pozwala też odpocząć od mhrocznych klimatów Discovery, i tchnie optymizmem, który wielu uważa za powiew świeżości w serii.
I to były wybrane parodie Star Treka. Temat jest na tyle obszerny, że pewnie Wy też znacie przynajmniej kilka przykładów. Którą parodię uważacie za najtrafniejszą albo najciekawszą?