Site icon Planeta Kapeluszy

Fandomy Po Latach – Siedem anime, które były dla mnie przełomowe

Advertisements

Dawno, dawno temu, na Polskiej Bazie Opowiadań i Fanfiction, Vampircia przygotowała tekst pod tytułem Top 10 mang i anime, które były dla mnie przełomowe. Kiedy go przeczytałam, wiedziałam, że kiedyś napiszę podobną listę. Obchody dziesięciolecia bloga wydawały mi się odpowiednim powodem, aby taki tekst przygotować, a że w sierpniu 2018 roku byłam na swoim pierwszym konwencie, pomyślałam, że to właśnie sierpień poświęcę animcom.

Tak jak Vampircia swego czasu, tak i ja zaznaczam teraz, że to niekoniecznie są anime, które były jakoś specjalnie przełomowe dla świata, ale właśnie dla mnie, ze względu na to, jaką rolę odegrały w moim życiu. Niektóre z nich nie są nawet moimi ulubionymi animcami, ale znalazły się w tym zestawieniu, bo uważam je za ważne w jakiś sposób. W przeciwieństwie też do pozostałych list występujących na tym blogu, kolejność nie jest podyktowana „ważnością”, a ma bardziej charakter chronologiczny.

Yattaman

Jeśli chodzi o anime (i to nie takie zakamuflowane, jak Pszczółka Maja czy Muminki), to ja jednak jestem dzieckiem Polonii 1, która puszczała w Polsce pierwsze kreskówki z Japonii… chociaż przeważnie z włoskim dubbingiem. Pamiętam jak przez mgłę Kaiketsu Zorro, Calendarmana, Gigiego la Trotollę, Tygrysią maskę, czy Sally Czarodziejkę. Ale chyba i tak anime z tamtych czasów, które kojarzy większość ludzi, był Yattaman.

Sama seria była dość schematyczna – ot, jest sobie trójka złoczyńców, zwana bandą Drombo, która w każdym odcinku szuka kawałków połamanego kamienia Dokuro. Kamień jest kluczem do odkrycia największego złoża złota na świecie, a niejaki Dokurobei chce je przechwycić, dlatego zatrudnia bandę Drombo do pomocy. Niestety, najczęściej okazuje się, że Dokurobei coś przekręcił, a do tego po piętach depcze bandzie Drombo dwójka bohaterów nazywających siebie Yattaman i do tego zawsze mająca do pomocy robota bojowego w kształcie psa, pandy, pelikana albo nawet ryby.

W zasadzie Yattamana nie oglądało się dla tytułowych bohaterów (nie oszukujmy się – Gan i Jennifer byli raczej nudni), tylko właśnie dla bandy Drombo – dowodzącej drużyną Dronio, konstruktora maszyn bojowych Boyakkiego i mięśniaka Tonziera. To ich nieudolne próby zdobycia kasy i odnalezienia kawałków Dokuro śledzimy, i pewnie też do pewnego stopnia im kibicujemy (tak jak czasem kibicujemy Kojotowi, który chce złapać Strusia Pędziwiatra).

W zasadzie Yattaman jest do pewnego stopnia kwintesencją większości anime ery Polonii 1, które były bardziej epizodyczne i schematyczne od tego, co dzisiaj kojarzymy z anime. Ponadto miały charakterystyczną dla lat siedemdziesiątych, inspirowaną Astro Boyem, kreskę. I choć teraz pewnie Yattaman nie jest animcem, które chciałabym sobie powtórzyć (o wiele większym sentymentem darzę Kaiketsu Zorro), to jednak należę do osób, dla których było to pierwsze prawdziwe anime.

Czarodziejka z Księżyca

Oczywiście, już wcześniej stykałam się z tak zwanymi magical girl – wspomnianą wyżej Sally Czarodziejką, Bią – czarodziejskim wyzwaniem, Helą Superdziewczyną… ale Czarodziejka z Księżyca była czymś zupełnie innym.

Po pierwsze – w przeciwieństwie do wyżej wspomnianych produkcji, w Czarodziejce z Księżyca pojawiające się w każdym odcinku potwory były częścią czegoś większego. W każdym sezonie mieliśmy jakiegoś wielkiego, potężnego złoczyńcę, który wysyłał na miasto swoich pomagierów z gimmickami i prędzej czy później czarodziejki musiały z nim walczyć. Nie pamiętam, abym wcześniej widziała coś takiego w anime, zwłaszcza w produkcji skierowanej do dziewczynek.

Po drugie – sam koncept czarodziejek, które są wcieleniami wojowniczek z Księżycowego Królestwa, dysponują unikalnymi dla siebie mocami i mają przy tym bardzo ładne (choć skąpe) stroje, mnie wtedy zaintrygował. Ale w sumie co się dziwić – byłam targetem tej kreskówki.

Po trzecie wreszcie – był to chyba mój pierwszy animcowy tasiemiec, którego z czasem trudno mi było śledzić. W pewnym momencie nie wiedziałam już kto jest kim i co się dzieje, a intryga się zagęszczała.

Ale poza takimi typowo animcowymi sprawami, Czarodziejka z Księżyca była dla mnie przełomowa również z innej przyczyny. Tak się bowiem składa, że w zeszycie z Czarodziejką z Marsa, napisałam swoją pierwszą „książkę”, która nosiła tytuł Dzieci z Księżyca. Opowiadała o dzieciach mieszkających w japońskiej wiosce o nazwie Księżyc i mających różne przygody a la Dzieci z Bullerbyn. Przyznaję, że nie było to zbyt oryginalne, bo imiona bohaterów były zerżnięte z Czarodziejki…, ale był to w zasadzie początek mojej pisarskiej drogi i pewnie gdyby nie to anime, pewnie wyglądałaby ona nieco inaczej.

Król Szamanów

Przenieśmy się do początku XXI wieku. Chociaż w między czasie oglądałam różne anime (od Magicznych Wojowników, poprzez Superświnkę, a na Dragon Ballu skończywszy), tak naprawdę mogę powiedzieć, że w tamtym czasie przełomową dla mnie serią był Król Szamanów puszczany na Fox Kids.

To było anime, którym jarałam się po raz pierwszy od lat. Było coś niesamowitego w koncepcie ludzi z różnych stron świata, potrafiących przywoływać Duchy Stróże, i szykujących się do odbywającego się co 500 lat Turnieju Szamanów. Było też coś unikalnego w głównym bohaterze podchodzącym do wszystkiego na luzie. Ale chyba to, co podobało mi się tam najbardziej, to postaci i to nie tylko samych szamanów, ale też Duchów Stróżów, za którymi zawsze stał ciekawy pomysł.

Przede wszystkim jednak od Króla Szamanów tak naprawdę zaczęła się moja przygoda z anime, zwłaszcza shonenami. A to dlatego, że z czasem na pewnej stronie internetowej czytałam wszystko na temat Króla Szamanów i jego postaci. Ponieważ można było z niej przejść do stron o innych anime – na przykład Naruto, One Piece czy Fullmetal Alchemist – z czasem zaczęłam interesować się innymi shonenami.

Niedawno miałam też okazję obejrzeć na Netfliksie remake Króla Szamanów. Z jednej strony przypomniałam sobie, za co kochałam oryginał, a z drugiej – byłam pod wrażeniem wielu wątków i tego, jak różnorodne pod względem kulturowym były postaci szamanów i duchów – od Meksykanina animującego laleczki calacas, poprzez Rosjankę komenderującą wodnikiem, a na dzieciach walczących golemem skończywszy. Jeszcze nie skończyłam tej serii, ale jestem blisko wielkiego finału.

Naruto

Swego czasu poświęciłam Naruto pierwszy tekst z serii Ze wspomnień fana, tak więc będę się streszczać.

W przeciwieństwie do poprzednich pozycji na tej liście, Naruto nie oglądałam w telewizji, tylko dzięki uprzejmości młodszego brata, który zgrał kilka pierwszych sag na dyski CD i po kolei oglądał. Później zdarzało mi się oglądać niektóre odcinki na YouTubie (czy ktoś jeszcze pamięta te piękne czasy, kiedy można było spokojnie oglądać anime, seriale i kreskówki na YT, chociaż odcinki były podzielone na dwie-trzy części?).

Z czasem przyszły pierwsze obsesje na punkcie postaci (Rock Lee, my beloved), pierwsze fanfiki, które wtedy jeszcze nie były publikowane, ale wykraczały już poza moje wymyślanie różnych historii i nie przelewanie ich na papier; i pierwsze zetknięcia z kulturą otaku.

Zwłaszcza fanfiction do Naruto było dla mnie przełomowe, bo wcześniej nie czułam potrzeby, aby pisać opowiadania fanowskie. Wiedziałam, że coś takiego jest, bo widziałam niektóre fanfiki do Harry’ego Pottera, ale sama nie wyobrażałam sobie, abym miała je pisać. Naruto to jednak zmieniło.

Fullmetal Alchemist (2003)

Fullmetal Alchemist było pierwszym anime, które obejrzałam od początku do końca na YouTubie. Pod wieloma względami było to coś innego od tego, co do tej pory widziałam w animcach.

Po Naruto, Królu Szamanów i kilku innych shonenach, byłam przyzwyczajona do pewnych określonych schematów, toteż pierwsze anime Fullmetal Alchemist było dla mnie zaskoczeniem. Kiedy w innych seriach bohaterowie sukcesywnie (choć nieraz z tytanicznym wysiłkiem podczas pełnego emocji i flashbacków pojedynku z przeciwnikiem) dążyli do swoich celów, w FMA bracia Elric nie tylko często przegrywali, lecz także niemal na każdym kroku okazywało się, że sposób na wytworzenie Kamienia Filozoficznego (który mógłby przywrócić Alowi ciało i sprawić, że Ed odzyskałby ramię i nogę) był prawie niemożliwy do zrobienia albo wymagał ogromnych ofiar.

Ponadto bardziej niż w każdym innym shonenie, który wtedy oglądałam, Fullmetal Alchemist stawiał duży nacisk na mroczną stronę ludzkiej natury – wielokrotnie podejmował temat wojny, ludobójstwa, etyki związanej z nauką… Nawet jeśli poprzednie serie dotykały tych kwestii, to nie w tak dojrzały sposób, jak FMA.

Ale to anime było dla mnie przełomowe też dlatego, że robiłam do niego pierwsze AMVki (kiedy jeszcze istniałam na YouTubie jako Sue88Lee, a potem jako MarthelPL). Prawda, robiłam wcześniej różne widea z obrazkami z Naruto, ale przy FMA zaczęłam edytować w Movie Makerze odcinki. Pamiętam, że robiłam jakieś jajcarskie wideo z wykorzystaniem epizodów 11 i 12, i podkładaniem własnych napisów pod braci Elric i moich ukochanych braci Tringham. Ciekawa jestem, czy ktoś to jeszcze pamięta.

Kilka lat temu zaczęłam oglądać remake Fullmetal Alchemist, jednak przerwałam po kilku pierwszych odcinkach. Być może kiedyś do niego wrócę, ale na razie nie czuję potrzeby, aby się z nim zapoznać.

One Piece

O tym anime również pisałam w Ze wspomnień fana, ale One Piece było dla mnie o wiele bardziej przełomowe niż pozostałe pozycje na tej liście. Dzięki niemu zaangażowałam się w polskie forum One Piece, gdzie mogłam dzielić się swoimi wrażeniami z serii. Dzięki niemu nie tylko zaczęłam pisać bardzo ambitne Przygody Rudowłosego Shanksa, lecz także czytałam pierwsze fiki po angielsku na fanfiction.net. Wreszcie dzięki niemu poznałam Vampircię, która po latach zaprosiła mnie do Polskiej Bazy Opowiadań i Fanfiction, gdzie również zyskałam nowe znajomości, które po latach nadal podtrzymuję.

Co więcej – pewna fanka One Piece sprawiła, że zainteresowałam się Axis Powers Hetalią, co potem skutkowało moimi pierwszymi fanifkami po angielsku, co pomogło mi szlifować język i zdobyć czytelników, których pewnie nie zdobyłabym, pisząc tylko po polsku.

One Punch Man/Mob Psycho 100

Daję tutaj e aequo dwa anime, bo po pierwsze – pochodzą od jednego twórcy (ONE), a po drugie – dekonstruują pewne typy bohaterów, i to nie tylko z mangi i anime.

Już trochę rozpisywałam się o Saitamie i Mobie w tym artykule, tak więc powiem tylko tyle, że One Punch Man swego czasu był powiewem świeżości, jeśli chodzi o parodie superbohaterów. Po części dlatego, że zamiast robić ze swojego Substytutu Supermana zadufanego w sobie głąba i faszystę, pokazał, jak bardzo samotny i apatyczny może być ktoś, kto może pokonać przeciwników jednym ciosem; a po części dlatego, że umiał sprawić, że Saitama nie był nudny. To, co uważam za dobry ruch ze strony ONE’a, to to, że podczas walki z potworami mamy okazję zobaczyć jak walczą inni bohaterowie, a przeto – z jednej strony jest jakieś napięcie, a z drugiej mamy okazję poznać postaci, które zasługują na niemniejszy szacunek niż Saitama. A kiedy już protagonista się pojawia, zwykle następuje coś, co sprawia, że jesteśmy pod jeszcze większym wrażeniem jego osobowości lub przekonań.

Poza tym One Punch Man był właściwie moim pierwszym zetknięciem się z superbohaterami w wersji japońskiej. Później odkryłam My Hero Academia, a Vampircia zapoznała mnie z Tiger and Bunny.

Jeśli zaś chodzi o Moba, to jest on unikalnym bohaterem shonena. Podczas gdy inni chcą rozwijać swoje zdolności, zwłaszcza bojowe, on boi się własnych mocy parapsychicznych i szuka sposobu na to, aby rozwijać inne umiejętności, niż swoje moce. Ponadto jest pacyfistą i kiedy już staje do walki z innymi esperami, jest to zwykle podyktowane jakąś wyższą koniecznością (a i tak zazwyczaj najpierw próbuje im przemówić do rozsądku). W zasadzie motywem przewodnim Mob Psycho 100 jest to, że Mob spotyka na swojej drodze przeciwników, którzy mają urojenia na temat własnej wielkości. Ba, w Sadze Szponu Reigen Arataka wręcz wygarnia członkom organizacji mającej za zadanie podbić świat, że są dziecinni.

I to byłoby na tyle, jeśli chodzi o anime, które były dla mnie przełomowe. Od czasu Yattamana obejrzałam różne serie, a nawet sięgnęłam po niektóre mangi (np. teraz śledzę Spy x Family). Czasami chce mi się wrócić do takiego Naruto czy One Piece, ale przeraża mnie sama ilość materiału, który musiałabym nie tylko powtórzyć, lecz także nadrobić (żal mi dzieciaków, które będą w przyszłości chciały obejrzeć One Piece, którego odcinki przekroczyły już liczbę tysiąca). Niemniej jednak wspominam je dość miło.

Tymczasem do zobaczenia we wrześniu!

Exit mobile version