Mówi Teraz: „Oto jestem Przedtem…”
– Po co tu jesteśmy? – spytał doktor, spoglądając na Saturnina.
Emmett Brown z przeszłości zapukał właśnie do drzwi i oznajmił swoje przybycie:
– To ja, Emmett.
– Czemu mi to pokazujesz? – zapytał znów doktor Brown z przyszłości, tym razem przez zęby. Saturnin jednak nie zwracał na niego uwagi.
Po chwili Klara otworzyła drzwi i przywitała gościa szerokim uśmiechem. Stanęła z boku, otwierając drzwi w zapraszającym geście.
– Nie wejdziesz? – powiedziała, wciąż się uśmiechając. Stojący przed nią mężczyzna zaś pozostał poważny.
– Raczej nie – odparł cicho i wydał z siebie westchnienie.
Klara rzuciła krótkie spojrzenie na to, co było za nim, zapewne szukając Marty’ego, ale zaraz znów popatrzyła na ukochanego. Nawet patrząc na tę scenę z boku, Emmett czuł smutek na widok jej uśmiechu, kiedy spytała:
– Co się stało?
Stojący przed nią doktor Brown przez chwilę nic nie mówił, ale potem przemówił:
– Przyszedłem się pożegnać.
– Pożegnać? – zdziwiła się, wciąż promieniejąc, ale już nie tak bardzo. – Dokąd idziesz?
– Daleko. Obawiam się, że już się nie zobaczymy.
W tym momencie jej uśmiech zrzedł.
– Emmett…
Doktor Brown poczuł jak robi mu się słabo. Pamiętał aż nazbyt dobrze, co się stało potem.
– Klaro… – Jego odpowiednik z przeszłości zrobił krok do przodu. – Jesteś mi bardzo droga, ale moje miejsce jest gdzie indziej. Muszę tam wrócić.
Patrzyła na niego z niedowierzaniem.
– Dokąd? – spytała po kilku sekundach milczenia.
– Tego nie mogę powiedzieć.
Kolejna chwila milczenia. Klara spuściła wzrok.
– Nieważne. – Znów na niego spojrzała. – Zabierz mnie ze sobą.
– Klaro, nie mogę. Żałuję, ale tak jest. Nigdy cię nie zapomnę. Kocham cię.
– Nie rozumiem, co to ma znaczyć.
– Nie mogłabyś tego pojąć.
– Powiedz. – Jej ton zrobił się nagle bardziej stanowczy. – Muszę znać prawdę. Kochasz mnie, więc powiedz prawdę.
Emmett widział jak jego młodszy odpowiednik dokonuje w ciągu kilku sekund operacji myślnej i podejmuje decyzję. Decyzję, która będzie go kosztować wiele bólu.
– Dobrze. – Wyprostował się. – Ja jestem z przyszłości.
Na razie Klara tylko podniosła brew i słuchała.
– Przybyłem tu w wehikule czasu, który wynalazłem, a jutro wracam do roku 1985.
Wyglądało na to, że miała trudności ze zrozumieniem – a co najważniejsze – z uwierzeniem w to, co przed chwilą usłyszała.
– Oczywiście – wyszeptała, a kąciki jej ust podniosły się nieznacznie. – Rozumiem.
Moment ciszy i znów się uśmiechnęła, ale nagle jej uśmiech zmienił się we wściekły grymas. Wyszła na zewnątrz, zmuszając Emmetta do cofnięcia się. Stojący z boku starszy doktor Brown wstrzymał oddech i zamknął oczy.
– Wiesz, że czytuję Verne’a i chciałeś mnie wykorzystać!
Usłyszał plasknięcie, kiedy wymierzyła mu policzek.
– Różne bajdy w życiu słyszałam, ale myśl, że miałabym uwierzyć w coś takiego jest czystą obelgą!
Otworzył oczy. Klara weszła z powrotem do chaty i stanęła w drzwiach.
– A wystarczyłoby powiedzieć – zaczęła ciszej – „Nie kocham cię i nie chcę cię więcej widzieć.” Przynajmniej okazałabyś mi szacunek!
Trzasnęła drzwiami. Emmett wciąż stał na ganku jak wryty. Dopiero po kilku sekundach przemówił:
– Ale to by było kłamstwo!
Powoli odwrócił się i przeszedł wzdłuż ganku. Wyjął z kieszeni fioletowe kwiatki, która Klara dała mu dzień po festynie, i położył je ostrożnie na pobliskim parapecie. Następnie skierował się w stronę miasta. Emmett-obserwator z bólem w sercu wodził wzrokiem za samym sobą. Niebawem zawędruje do baru, zamówi najmocniejszą whiskey i przez całą noc będzie rozmyślał o swojej straconej miłości, a potem w akcie apatii zacznie opowiadać siedzącym tam ludziom o przyszłości.
– Wiesz jak mówią, doktorze – odezwał się Saturnin. – „Szukajcie prawdy, a prawda was wyzwoli.” Powiedziałeś prawdę, ale uznana została za kłamstwo.
– Była… – doktor Brown odwrócił się w jego stronę – zbyt nieprawdopodobna, aby brzmiała jak prawda. Kto o zdrowych zmysłach uwierzyłby w podróże w czasie bez zapoznania się z dowodami?
– Powiedz szczerze, doktorze – zasyczał, zbliżywszy się do jego ucha. – Żałowałeś, że zbudowałeś tę maszynę. Nie z powodu Biffa Tannena, który zmienił przyszłość na swoją korzyść. Nie dlatego, że Marty o mało co nie doprowadził do tego, że jego rodzice się w sobie nie zakochali. – Prychnął śmiechem. – Nawet nie dlatego, że utknąłeś w 1885. Nie, ty żałowałeś, że uratowałeś tę niewdzięczną sukę przed upadkiem do wąwozu Clayton.
Doktor Brown natychmiast zareagował, chwytając Saturnina za kołnierz. Nagle przypomniał sobie, że wciąż trzyma w ręku strzelbę, więc wycelował jej lufę w twarz mężczyzny.
– Nigdy więcej nie nazywaj tak mojej żony – zagroził.
– Nie mów mi, że ta myśl nie przeszła ci wtedy przez głowę. Nie mów mi, że choć przez krótką chwilę, przez jedną, małą sekundę nie przeklinałeś jej za to, że złamała ci serce.
Doktor Brown milczał i spuścił wzrok, przypominając sobie zajście w saloonie. Czy przeklinał Klarę? Ubolewał nad tym, co się stało. Rozpaczał, że stracił bratnią duszę, kobietę, z którą nie tylko mógł rozmawiać o Vernie i o nauce, ale która również dawała mu szczęście. Co prawda, i tak miał ją opuścić – jego miejsce było w dwudziestym, a jej w dziewiętnastym wieku. Chociaż jego serce chciało pozostać w przeszłości, jego umysł kazał mu powrócić do przyszłości i zostawić Klarę za sobą. Jednak to, że rozstali się właśnie w taki sposób, sprawiło, że odjazd był jeszcze boleśniejszy.
Ale czy pomyślał źle o Klarze, kiedy stał z literatką whiskey w ręce?
– Przyznaj się, doktorze – odezwał się znów Saturnin. – Przyznaj się, że przynajmniej przez moment nienawidziłeś Klarę całym swoim sercem.
Emmett puścił kołnierz Saturnina, spuścił wzrok i zrobił dwa kroki w tył. Nie, nie nienawidził jej. A może? Był zdolny nienawidzić kobietę, którą kochał? Która odmieniła jego życie?
– Powiedz: jak ją nazwałeś? – zasyczał Saturnin. – Suka? Dziwka? A może zołza?
– Nijak jej nie nazwałem! – wykrzyknął doktor i popatrzył na niego z wyrazem zdeterminowania w oczach. – Nieważne, co wtedy myślałem. To, jak Klara zareagowała, kiedy wyjawiłem jej prawdę i to, że potem z tego powodu przesiedziałem całą noc w saloonie, jest nieważne. A wiesz dlaczego? – Zbliżył się do Saturnina, wskazał palcem dom Klary i odpowiedział ściszonym głosem: – Bo ta kobieta była gotowa wspiąć się dla mnie na pędzący pociąg, ryzykując złamanie karku. Jedna chwila nie przekreśla faktu, że ja i Klara tworzymy szczęśliwy związek małżeński.
– Dla kogo niby jest on szczęśliwy?
Doktor Brown zamarł na dźwięk głosu Klary. Powoli odwrócił się i ujrzał ją, stojącą w tej samej niebieskiej sukience, w której wcześniej przywitała jego młodszy odpowiednik. Nadal wyglądała na wściekłą. Pamiętając swoje wcześniejsze spotkanie z Marty’m, Emmett poczuł jak robi mu się ciężko na sercu. Klara podeszła do niego i chłodnym głosem powiedziała:
– Wiesz jak to jest zmarnować sobie życie z kimś takim jak ty? Kimś, kto spędza całe dnie w garażu i robi bezużyteczne wynalazki i nie raczy zwrócić uwagi na potrzeby swojej żony? Faktem jest, Emmetcie Lathorpie Brown, że kochasz naukę bardziej ode mnie.
– To nieprawda, przecież wiesz… – chciał się bronić Emmett.
– Zanim cię poznałam, byłam nauczycielką. Byłam wykształcona i coś znaczyłam. Teraz jestem żoną i kurą domową.
– Przecież pracujesz w szkole podstawowej Hill Valley – odparł Emmett. – Poza tym ja cię doceniam, kochanie…
– Wielka mi rzecz, że ty mnie doceniasz! – krzyknęła. – Co mi po tym, że ty mnie doceniasz, kiedy całe miasto się z nas śmieje? A do tego – zniżyła głos i spojrzała mężowi w oczy – dość kiepski z ciebie mężczyzna.
Wytrzeszczył oczy.
– Co masz na myśli? – zapytał.
– To, że nie potrafisz sprostać obowiązkowi małżeńskiemu.
– Ośmielę się nie zgodzić – oświadczył, wyprostowawszy się. – Spłodziłem dwóch synów.
– A skąd wiesz, że Jules i Verne to twoi synowie? – spytała, uśmiechając się złośliwie.
W pierwszej chwili oniemiał. Klara uśmiechnęła się jeszcze szerzej i ciągnęła dalej:
– Jak myślisz, co robiłam w mieście, kiedy ty siedziałeś w naszej chacie i tworzyłeś kolejne bezużyteczne wynalazki? Kupowałam marchewki? Wymieniałam się plotkami z miejscowymi przekupkami? Oglądałam sukienki u krawca? Ha! – Zaśmiała się szyderczo, po czym spojrzała znów poważnie na męża. – Musiałam poszukać sobie lepszego mężczyzny. Mężczyzny, który potrafiłby sprostać moim wymaganiom. A któż nadawałby się lepiej niż Buford Tannen?
Doktor Brown aż zachwiał się. Poczuł jak coś kłuje go w serce. To nie mogła być prawda. Klara by mu tego nie zrobiła. Zwłaszcza nie z Bufordem Tannenem. A może się mylił? Może rzeczywiście poświęcał jej zbyt mało czasu i nie znał jej tak dobrze jak mu się wydawało?
Zaraz jednak przypomniał sobie wyraz szczerej troski na twarzy Klary, kiedy miał zawał. Przypomniał sobie jak go pocieszała, jak mówiła, że wszystko będzie dobrze, jak go zrugała za to, że zaczął się z nimi żegnać. Gdyby rzeczywiście myślała o nim wszystkie te straszne rzeczy, czy robiłaby wszystko, aby mógł przetrzymać zawał? Poza tym – Jules i Verne mieli zbyt wiele jego cech, aby mogli nie być jego synami. Jules odziedziczył jego inteligencję i niektóre zachowania, a Verne – jasne włosy i oczy.
– Kobiety to wyśmienite aktorki – przemówił Saturnin. – Potrafią udać wszystko. Ból głowy, płacz, troskę, miłość…
– Ale nie Klara – przerwał mu Emmett i przeniósł wzrok na kobietę stojącą przed nim: – Nie wiem kim jesteś, ale na pewno nie moją żoną.
Wydała z siebie głośny, szyderczy śmiech i, skierowawszy się do swojego domu, odparła:
– Śnij dalej! A ja przyprawię ci jeszcze większe rogi.
Kiedy zatrzasnęła za sobą drzwi, Emmett znów znalazł się w innym miejscu. Tym razem stał samotnie w lesie, kilka metrów od chaty, w której się obudził. Nagle ktoś przytknął mu do gardła nóż, a drugą ręką założył mu na szyi chwyt. Zaraz potem doktor Brown poczuł na karku czyjś śmierdzący oddech.
– Och, jak ja długo czekałem na ten dzień… – szepnął mu do ucha Biff Tannen. – Rzuć broń, Brown.
Przez chwilę Emmett Brown stał oniemiały, nie wiedząc co powinien zrobić. Próbował przypomnieć sobie jakiś ruch, który umożliwiłby mu wyplątanie się z tej sytuacji, ale miał pustkę w głowie. Słyszał w uszach walenie swojego serca. Już kiedyś był w podobnej sytuacji. Nie pierwszy raz jakiś Tannen chciał go zabić.
– No dalej! – ponaglił go Biff, zbliżając ostrze jeszcze bardziej do jego skóry. – Rzucaj!
Bez słowa Emmett wykonał polecenie. Biff kopnął strzelbę odrzucając ją o jakiś metr.
– Czego chcesz, Biff? – spytał doktor, ledwie ukrywając jęk.
– Zniszczyłeś mi życie – odezwał się Biff. – Przez ciebie jestem przydupasem George’a McFly’a.
Skąd wiedział? Fakt, widział jak Delorean przeniósł się w przyszłość, a nawet próbował użyć go do własnych celów, ale skąd Biff dowiedział się, że podróż Marty’ego w czasie pośrednio wpłynęła na jego losy?
– Mogłem być kimś sławnym i bogatym. Kimś… ważnym. Ale nie – ciągnął dalej Biff. – Ty musiałeś wynaleźć tę swoją maszynkę i sprawić, że jestem nikim.
Emmett postanowił grać na zwłokę zanim nie wymyśli jakiegoś dobrego sposobu na ucieczkę. Musiał być tylko ostrożny. Tannenowie łatwo wpadali w złość.
– Nie byłbyś nikim ważnym, uwierz mi – odpowiedział po chwili. – Zajmowałbyś się jakąś papierkową robotą, którą i tak odwalałby za ciebie George McFly.
– Ale to i tak byłoby lepsze niż woskowanie temu mięczakowi wozu i bycie na usługi jego rozpieszczonej rodzinki. To ty mnie na to skazałeś. Ty i przeklęty gówniarz McFly’a. Co powiesz na to, doktorze?
Doktor Brown zdał sobie sprawę z tego, że dłoń, w której Biff trzymał nóż, oddaliła się od jego szyi o kilka cali. Pomyślał, że najlepszym sposobem, aby się uwolnić będzie stara, dobra dywersja.
– Ale dziwny ptak jest na tamtej gałęzi – powiedział i wskazał wciąż drżącą ręką na drzewo przed sobą.
Zadziałało. Biff natychmiast podniósł wzrok, a Emmett skorzystał z okazji i wbił łokieć w jego brzuch. Zdezorientowany napastnik wypuścił go ze swojego uścisku. Doktor Brown szybko podbiegł do swojej strzelby i podniósł ją z ziemi, podczas gdy wściekły Biff chwycił nóż tak, aby ostrze skierowane było na dół i rzucił się z nim na doktora. Już z bronią w rękach, Emmett zrobił kilka kroków w tył i wystrzelił jedną kulę tuż obok ucha Tannena, który natychmiast oprzytomniał i zatrzymał się. Emmett wycelował długą lufę strzelby w jego mostek, a Biff od razu rzucił nóż na ziemię i podniósł ręce do góry.
Przez chwilę stali tak w milczeniu. Teraz to doktor Brown miał Biffa w garści.
– Pozwól, że ci coś wyjaśnię, Biff – odezwał się w końcu. – Tak naprawdę wkład Marty’ego w to, kim się stałeś, był niewielki. Racja, przeniósł się do 1955 i przypadkiem doprowadził do pewnych nieprzyjemnych sytuacji, ale ostatecznie to ty sam jesteś sobie winien.
– Że co niby?! – oburzył się Biff i już postawił krok do przodu, jakby chciał coś zrobić, ale zaraz przypomniał sobie o strzelbie i cofną się. Dodał tylko chłodno: – O co ci chodzi, Brown?
Przez moment Emmett zastanawiał się, czy robi dobrze, mówiąc mu te rzeczy, ale skoro wokoło nie było żadnego wehikułu czasu, którym Biff mógłby przenieść się do 1955, aby ostrzec samego siebie, doktor Brown doszedł do wniosku, że nie miał się czego obawiać. Z drugiej strony w tym dziwnym świecie wszystko mogło się zdarzyć, więc może lepiej było zachować ostrożność. Jednocześnie doktor Brown czuł nagle przemożną chęć powiedzenia Biffowi wszystkiego, co myślał o nim i o wszystkich Tannenach.
– Tak jak większość licealnych samców alfa wykorzystywałeś ludzi umysłowo zdolniejszych od siebie, aby wykonywali za ciebie pracę domową – powiedział w końcu. – Gdybyś włożył w naukę trochę pracy, być może nie potrzebowałbyś George’a McFly’a.
– Sugerujesz, że jestem głupi?
– Jesteś głupi i bezgranicznie samolubny, Biff. To choroba, która łączy ze sobą wszystkie pokolenia Tannenów. Wiem, co mówię. Spotkałem kilku z was, łącznie z twoim ojcem, Irvingiem „Kidem” i pierwszym członkiem twojej rodziny w Hill Valley, Bufordem „Wściekłym Psem” Tannenem. Każdy z nich brał co chciał i nie przejmował się innymi.
– Świat to dżungla, Brown – odparł Biff, uśmiechając się rubasznie. – Zjedz albo sam zostaniesz zjedzony. Trzeba dbać o swoje interesy.
Przed oczami Emmetta stanęło tamto Hill Valley, które stało się udziałem Biffa z 2015 roku. Mroczne, drapieżne i pogrążone w chaosie. Hill Valley, w którym ojciec Marty’ego został zabity, a matka zmuszona do poślubienia Biffa; szkołę spalono, ulice pełne były złodziejaszków i śmieci, a jego – Emmetta Browna – zamknięto w zakładzie dla obłąkanych. A Biff Tannen triumfował. Miał własne kasyno i muzeum, trząsł miastem i żył w luksusie. Doktor Brown poczuł jak wzbiera w nim złość.
– Wy, Tannenowie, uważacie, że wszystko wam się należy. Że wszyscy dookoła powinni wam się podporządkować. A kiedy zdarzy wam się wypadek drogowy, to ktoś inny jest zawsze winny. Otóż jesteście w błędzie. Nic wam się nie należy, Biff.
– A niby dlaczego nie? – prychnął śmiechem. – Wszystko zależy od tego, czy mam możliwość po to sięgnąć. I czy jestem dość silny i twardy, by to wyegzekwować. Oczywiście, prawo ogranicza znacznie działanie, ale hej! Przy odrobinie pomyślunku można je przeciągnąć na swoją stronę. I powiem ci jeszcze jedno, Brown: Lorraine powinna wyjść za mnie, a nie za McFly’a. Ja jestem prawdziwym mężczyzną.
– A mimo to McFly nieźle ci przyłożył na tamtej potańcówce i teraz jest twoim szefem. – Tym razem to Emmett się uśmiechnął.
Szybko jednak spoważniał. Przemknął mu przed oczami obraz Marty’ego klęczącego przed nagrobkiem ojca w alternatywnej rzeczywistości i krzyczącego: „Nie, to się nie dzieje naprawdę”. Przypomniał sobie jak bardzo chłopak był wzburzony tym, jak alternatywny Biff traktował swoją żonę. A potem przypomniał sobie jak podczas festynu Wściekły Pies praktycznie zmusił Klarę, aby z nim zatańczyła.
– Gdybyś poślubił Lorraine, nie byłbyś jej nawet wierny. Nie szanowałbyś jej.
– Kobieta nie jest po to, aby ją szanować, tylko, aby prała, sprzątała i cieszyła oko. Tylko idioci tacy, jak McFly i ty, dają sobie włazić na głowę głupim babom.
– Różnica między tobą a George’m McFly’iem jest taka – zaczął znów – że kiedy ty używałeś siły, aby dobrać się do majtek Lorraine, on użył swojej, aby obronić kobietę, którą kochał.
– Tak, cnotliwy George McFly uwierzył w siebie i pokonał mnie siłą miłości – ponownie zakpił Biff.
To było dziwne. Normalnie Biff nie przeciągałby struny. Nie, kiedy ktoś celował w jego głowę. Tannenowie może i byli samolubni i brutalni, ale posiadali również instynkt samozachowawczy i wycofywali się w momencie, kiedy wiedzieli, że są na straconej pozycji. Być może Biff potrzebował, aby ktoś przypomniał mu o tym, żeby nie obrażać człowieka, który ma go na muszce? Doktor Brown wycelował lufę prosto w twarz swojego więźnia. Biff od razu stracił wesołość i spojrzał szeroko otwartymi oczami na koniec strzelby. A potem przeniósł wzrok na Emmetta i uśmiechnął się do niego nerwowo.
– Nie denerwuj się tak, Brown. Możemy dojść do porozumienia.
– Sam powiedz, doktorze. – Saturnin nagle pojawił się, dosłownie zmaterializował się tuż przy Emmetcie. – Czy to nie wspaniałe uczucie być panem życia i śmierci? Skoro nasz przyjaciel uważa, że świat to dżungla, to czemu by nie wyręczyć selekcji naturalnej?
– Chyba mnie nie zabijesz, co? – spytał Biff, a w jego głosie łatwo było doszukać się paniki.
Doktor Brown milczał. Nie ruszył się ani o milimetr. Jego palec wciąż tkwił na spuście i chyba nawet Emmett odczuwał w nim pewne mrowienie. Właśnie celował w głowę Biffa ze strzelby, która potrafiła trafić w cel z pięciuset jardów. Nigdy wcześniej nie celował do niczego – i do nikogo – z tak bliska…
– Proszę, nie – jęknął Biff. – Zrobię wszystko, tylko nie rób mi krzywdy.
– Wiesz, doktorze, mam lepszy pomysł – zasyczał Saturnin i oddalił się od Emmetta o dwa kroki.
Po chwili przerażony Biff zmienił się w szeroko uśmiechniętego Wściekłego Psa Tannena.