Fanfiction · Fantastyczny Kwiecień · Miesiące z... · Przygody Merlina

[FF: Przygody Merlina] Wyzwanie – część 6 (ostatnia)

Trzynasty z Dwunastu uśmiechnął się jeszcze szerzej, po czym zaczął powoli, ale rytmicznie klaskać. Merlin czuł się nieswojo, ale starał się tego nie okazywać.
– Bezbłędnie, jestem pod wrażeniem. – Trzynasty z Dwunastu zaśmiał się, wstrzymawszy oklaski, i mówił dalej: – Ale powiedz mi, Merlinie: Jak się domyśliłeś? Smok ci powiedział?
– O, nie. W każdym razie nie wprost – oznajmił Merlin i pozwolił sobie na lekki uśmiech. – Kiedy mu opowiedziałem o tym, że wyzwałeś mnie na pojedynek, nie był skory do wyjaśnień. Wszystko ujął ogólnie, abym sam się domyślił. Moim głównym tropem był sposób, w jaki się przedstawiłeś. Trzynasty z Dwunastu. Na początku tego nie rozumiałem, ale potem przyjaciółka opowiedziała mi o starym przesądzie wojskowych.
– Trzech przed wodzem, trzech za nim, czterech po bokach i tak dalej? – spytał domyślnie Trzynasty z Dwunastu.
– Tak. Razem dwunastu ludzi. Ale zawsze podróżuje z nimi ów niechciany, trzynasty pasażer. Śmierć. Gwen chciała mi to powiedzieć i powiedziała na tyle, na ile mogła. To mi wystarczyło, żeby połączyć wszystko ze sobą. Twoje przechwałki podczas uczty…
Nie jestem czarownikiem. Jestem kimś o wiele potężniejszym. Prawdę mówiąc, nie spotkałem jeszcze czarownika ani rycerza, który mógłby mnie pokonać.
– Słowa smoka, kiedy zapytałem go o to, kim jesteś…
Jedyne, co mogę ci powiedzieć, to to, że nie jest on człowiekiem. To siła wyższa. Trudno będzie z nią wygrać. Nie jestem pewien, czy to czasem niemożliwe.
– Również to, jak zginęli strażnicy. Gajusz nie znalazł żadnych śladów, wyjaśniających ich zgon, a przecież robił im sekcję. Nawet czarownik, kiedy kogoś zabija, musi użyć zaklęcia, które powoduje zgon z określonej przyczyny, która ma określone znaki. Ale wystarczy, że ty – uosobienie Śmierci – kogoś dotkniesz, a ten ktoś padnie martwy. Tak właśnie ich zabiłeś, kiedy zagrodzili ci drogę. Dotknąłeś ich i pozbawiłeś życia.
– Brawo, brawo – odpowiedział Trzynasty i znów zaklaskał z uznaniem. Kiedy przestał, posłał Merlinowi kolejny złowrogi uśmiech i spytał: – Skoro teraz już wiesz, kim jestem, co zamierzasz z tym zrobić?
– Czy to nie oczywiste? – spytał Merlin, znów się rozpromieniając. – Zamierzam cię pokonać.
– Pokonać Śmierć? – Trzynasty z Dwunastu aż prychnął śmiechem. – Nikomu się to jeszcze nie udało.
– W takim razie ja będę pierwszy – odpowiedział spokojnie czarownik. Wyciągnął z pochwy miecz i przyjął pozycję bojową. – Przejdźmy wreszcie do pojedynku.

Śmierć zachichotał cicho. Wskazał otwartą ręką kamienny stół z dwoma drewnianymi krzesłami, którego jeszcze wcześniej tam nie było.
– W takim razie spocznij, czarowniku.
Merlin nie wiedział, czego się spodziewać. Im bardziej przedłużał się moment próby, tym bardziej niepewnie się czuł. Mimo to wsunął miecz do pochwy i usiadł, oczekując, że lada chwila rozpocznie się pojedynek. Śmierć zajął miejsce naprzeciwko niego i teraz obaj wpatrywali się w siebie.
– Już raz mi się wymknąłeś, pamiętasz? – odezwał się nagle Śmierć. Kąciki jego ust ułożyły się w lekki uśmiech.
– Na Wyspie Błogosławionych? – zapytał domyślnie Merlin. Jego gardło było jakby ściśnięte, więc z trudem wydobył z siebie głos. Śmierć mówił dalej:
– Twoje życie w zamian za życie Artura. Czekałem na ciebie. Czekałem aż wpadniesz w moje ręce. Ale nie przyszedłeś.
– Przyszedłem – odparł Merlin. – To ty nie wyszedłeś mi na spotkanie.
Uśmiech Trzynastego z Dwunastu nagle osłabł i Śmierć spojrzał na młodzieńca przed sobą w sposób, który zdradzał głębokie zamyślenie. Tymczasem Merlin zaczynał się niecierpliwić.
– To na czym ma polegać nasz pojedynek? Jak to sobie wyobrażasz?
– Powiedz mi, Merlinie – zaczął znów Trzynasty – czy lepiej jest żyć dla króla, czy za niego zginąć?
To pytanie zaskoczyło Merlina, ale zaraz chłopak odzyskał rezon. Miał już dość gierek, miał już dość tego, że Śmierć grał mu na nerwach. A pamięć niedawnych wydarzeń tylko pogłębiała jego złość. Na razie jeszcze powstrzymywał się przed wszelkimi nierozsądnymi działaniami. Ani na moment nie zapominał o tym, kto przed nim stoi; ani co ten ktoś może z nim zrobić.
– Przecież śmierć za króla jest najwyższym zaszczytem dla poddanego – odpowiedział po chwili namysłu czarownik.
– Ach tak? – Brew Śmierci podniosła się i po chwili Trzynasty zaczął znów: – Gdyby tak było, Merlinie, królestwa stałyby puste. Nie miałby kto bronić króla, kto leczyć jego ran ani kto mu służyć. Nie byłoby rolników, którzy orzą pole, kuglarzy, który pocieszają ludzi, kowali, którzy naprawiają wozy i wykuwają broń… Nie byłoby poddanych, o których król ma się troszczyć. Masz oczywiście rację, Merlinie. Śmierć za króla jest zaszczytem, ale nie dla wszystkich.
Merlin zamyślił się przez chwilę. Przypomniał sobie jak był gotów oddać swoje życie za Artura w Labiryncie Gedref i na Wyspie Błogosławionych. Pamiętał jak stał naprzeciw Nimue, a ona pytała go, czyje życie zamierzał dać w zamian za księcia i pamiętał jak bez mrugnięcia okiem, bez zająknięcia i bez żadnych wątpliwości wskazał swoje własne. Pamiętał jak się żegnał z księciem, kiedy szykował się na własny zgon. Pamiętał jak leżał w łóżku, oczekując na śmierć. I pamiętał te wszystkie myśli i uczucia, które go tamtej bezsennej nocy nachodziły. Żal za ludźmi, których zostawia; lęk o to, co może czekać go po drugiej stronie, i smutek, że nie zobaczy tego wspaniałego świata, który Arturowi było pisane zbudować. Ale przede wszystkim pewność. Pewność, że wszystko będzie dobrze. Pewność, że Artur sobie poradzi. Pewność, że robi dobrze, oddając życie za księcia.
– Dla mnie tak – odrzekł w końcu chłopak. – Jestem gotów na śmierć za Artura.
– Spodziewałem się większej mądrości po największym magu na świecie. – Śmierć oparł ramiona na blacie stołu i przechylił się odrobinę w stronę gościa. – Posłuchaj mnie, Merlinie. To rycerze i wojowie mają umierać za króla. A ty jesteś sługą. Sługa nie jest rycerzem.
Znów te słowa. Czy nawet czekając na śmierć miał je wciąż słyszeć?
– A kto tak mówi? – Merlin podniósł się z krzesła. – Przecież zdarzało się, że słudzy umierali za swoich panów. Słudzy również mają chronić pana za wszelka cenę. Pić za niego truciznę, odwracać od niego uwagę zabójców, aby mógł uciec, albo stawać na drodze ostrza, które ma go przebić.
– Prawda, ale mogą go chronić w o wiele lepszy sposób. Mogą ostrzegać go, prowadzić po bezpiecznych drogach, ubezpieczać tyły i doradzić, kiedy zachodzi taka potrzeba. To powinni robić słudzy. Służyć.
Merlin popatrzył na Trzynastego z Dwunastu. Powoli zaczynał rozumieć, co Śmierć miał na myśli, pytając czy lepiej jest żyć dla króla, czy za niego zginąć. Merlin zawsze wiedział, że jego miejsce jest przy Arturze. Zawsze wiedział, że jego przeznaczeniem jest chronić go przed magią, która mogła mu zagrozić, i służyć radą, gdy tego potrzebował.
– I to właśnie robię – powiedział, niemal szepnął, Merlin. – Zawsze to robiłem.
– Ach – Śmierć znów się uśmiechnął – widzę, że wreszcie zaczynasz pojmować. Czy zdajesz sobie sprawę z tego, że jesteś najważniejszą linią obrony Artura przed jego wrogami?
O tak. Merlin zdawał sobie sprawę z  tego aż za dobrze. Nie było dnia, w którym by o tym nie myślał; nie było dnia, w którym nie myślałby o niebezpieczeństwach czyhających na księcia i o przeznaczeniu, które czekało na nich obu. Problem polegał na tym, że Artur prawie nigdy go nie słuchał, nawet kiedy potem okazywało się, że Merlin miał rację. Wiele razy bolało czarownika, że książę mu nie ufa i że tak nisko ceni sobie jego zdanie. Gdyby tylko wiedział…
– W takim razie sam widzisz, że lepiej jest żyć dla króla niż za niego zginąć – podsumował Trzynasty z Dwunastu.
Nagle Merlin zaczął się zastanawiać, dlaczego Śmierć mówi do niego te wszystkie rzeczy. Przecież spotkali się tutaj, aby stoczyć pojedynek. Przecież jeszcze niedawno widział jak banshee pierze jego koszulę w rzece. Więc dlaczego Trzynasty z Dwunastu zapewniał go o tym, że musi żyć? To było bardzo dziwne uczucie – słyszeć ust samego Śmierć, że powinien żyć.
Ni stąd ni zowąd, Trzynasty podniósł się na równe nogi i stanął obok stołu. Domyślając się oczekiwań przeciwnika i tego, że wreszcie nadszedł czas na ich pojedynek, Merlin również powstał. Teraz stali naprzeciwko siebie, a Śmierć badał wzrokiem chłopaka przed sobą, od stóp do głów. A potem zrobił coś całkiem niespodziewanego. Wyciągnął w stronę Merlina obleczoną w rękawicę rękę.
– Podaj mi dłoń, czarowniku – powiedział po chwili.
Merlin przyglądał się Trzynastemu ze zdumieniem, ale również z podejrzliwością. On znów się uśmiechnął i odparł:
– Nie martw się. Przecież widzisz, że noszę rękawiczki. – Nagle spoważniał. – A tylko poprzez uścisk jest sens się z tobą pojedynkować.
Merlin nie rozumiał, na czym miał polegać pojedynek poprzez uścisk ręki. Im dłużej przebywał sam na sam ze Śmiercią, tym bardziej absurdalne wydawało mu się jego zachowanie. Bo mimo jego zapewnień, młodzieniec nadal miał wrażenie, że umrze, jeśli spełni rozkaz Śmierci. Trzynasty z Dwunastu miał przecież rękawiczki również na uczcie z okazji urodzin Morgany, a strażnicy i tak umarli.
– Co jest, Merlinie? Wszak przyszedłeś się tutaj pojedynkować. Pojedynek polega na tym, abyś uścisnął mi dłoń. Jeżeli tego nie zrobisz, stracisz honor, a wraz z tobą straci go również Camelot.
– Co takiego miałby sprawdzać taki pojedynek? Wyższości  w czym miałby udowodnić? – spytał Merlin, po części z ciekawości, po części aby zyskać czas do namysłu.
– O, ma dowieść całkiem sporo. Ale ty dowiesz się tego, gdy do niego przystąpisz.
Merlin wahał się jeszcze przez chwilę. Z jednej strony skąd miał wiedzieć, że uściśnięcie dłoni Śmierci go nie zabije? Z drugiej – przecież przyszedł tu stoczyć pojedynek. Przyszedł tu walczyć za Camelot i za swojego przyszłego króla. Na to czekał, rozmawiając z Trzynastym z Dwunastu. Z Trzynastym z Dwunastu, który zapewniał go, że powinien żyć i służyć Arturowi, a nie umierać za niego. Czy więc uścisk ręki ze Śmiercią był ukrytym testem charakteru? Czy pojedynek miał polegać na tym, że Merlin zrobi to lub nie? Ale idea pojedynku polega na tym, że przeciwnicy mierzą się w potyczce, aby udowodnić sobie i innym, który z nich jest lepszy. Wyższości w czym miał udowodnić uścisk ręki?
Był tylko jeden sposób, aby się dowiedzieć. Jeżeli jego przeznaczenie było prawdziwe, wyjdzie z tego obronną ręką.
Niepewnie, ostrożnie wyciągnął dłoń w stronę Trzynastego z Dwunastu. Sam nie wierzył, że to robi. Jakaś część jego krzyczała, aby cofnął rękę i nazywała go idiotą (może nawet brzmiała trochę jak Artur). Mimo to jakiś wewnętrzny głos zapewniał go, że to właśnie powinien zrobić; że to właśnie jest właściwe. A kiedy jego ręka spoczęła w ręce Śmierci, wiedział, że nie ma już odwrotu.
Na początku poczuł się słabo. Jakby nagle zaczęła ulatywać z niego energia, czy też raczej – jakby palce Śmierci wysysać z niego życie. Podobnie czuł się, kiedy wypił truciznę za Artura. Jego nogi zaczęły nawet dygotać, kręciło mu się w głowie i Merlin miał wrażenie, że zaraz padnie nieprzytomny na ziemię. Albo – co było bardziej prawdopodobne – umrze. Pomyślał, że jednak jego wewnętrzny głos go zwiódł i że przez swoją głupotę zaraz umrze. Jednakże potem stało się coś bardzo dziwnego. Poczuł jak energia znów do niego wraca – przechodzi z palców Trzynastego z Dwunastu i wpływa z powrotem do jego żył. I nagle poczuł się tak, jakby obudził się po długiej (niemal za długiej) drzemce – poczuł się prawie tak samo, jak po wypiciu wywaru z morteusa.
W tym właśnie momencie Trzynasty z Dwunastu uśmiechnął się lekko i puścił jego dłoń.
– No cóż. Wygląda na to, że w końcu przegrałem.
Merlin ledwo był w stanie pojąć, że to już koniec. Co się przed chwilą wydarzyło? W jaki sposób udało mu się dotknąć Śmierci i nie paść trupem? Z całą pewnością nie spodziewał się czegoś takiego, kiedy szedł Trzynastemu na spotkanie.
– Tak jak powiedziałem, możesz prosić o cokolwiek chcesz, Merlinie. Cóż więc takiego może dla ciebie zrobić Śmierć?
Merlin znów się zastanowił. Taka okazja nie nadarzała się zbyt często. Mógł poprosić o coś istotę, która miała we władzy przeznaczenie. Mógł poprosić o to, aby wszyscy wrogowie Artura umarli; i mógł poprosić o wieczne życie. Ale czy powinien? Nigdy nie chciał żyć wiecznie (w przeciwieństwie do wielu czarowników). Zawsze wyobrażał sobie, że takie życie po jakimś czasie robiło się smutne i nudne. Miał szansę i powinien wybrać mądrze. Nasuwał się tylko jeden rozsądny wybór.
Merlin podniósł wzrok i w końcu przemówił:
– Chcę, abyś mi pomógł w wypełnieniu mojej misji. Chcę żyć na tyle długo, aby zobaczyć jak Artur spełnia swoje przeznaczenie, i nie chcę zginąć, nie ochroniwszy mojego pana.
– Tego się właśnie spodziewałem – odparł Śmierć i jego uśmiech rozszerzył się. – Skoro tego właśnie chcesz, tak właśnie się stanie. Nie spotkasz mnie, dopóki nie wypełnisz swojego przeznaczenia. Do tego czasu żegnaj, Merlinie.
Tak jak podczas uczty, tak i teraz owionął Trzynastego z Dwunastu fioletowy dym, który niebawem opadł, pozostawiając tylko pustą przestrzeń. Merlina ogarnęło dziwne uczucie ulgi wymieszanej ze zdumieniem. Jego pojedynek ze Śmiercią zakończył się w tak osobliwy i niespodziewany sposób… Do tego udało mu się wygrać i zapewnić sobie i Arturowi gwarancję, że nie spotka ich przedwczesna śmierć. Niemniej jednak wiedział, że niebezpieczeństwa nadal się czają, a jego zadaniem jest nie dopuścić do tego, aby dosięgły Camelotu. Są wszak gorsze rzeczy niż śmierć.
Niemniej jednak postanowił w końcu powrócić do domu. Przez całą drogę do zamku zastanawiał się, co powiedzieć o swoim pojedynku królowi, księciu i innym. Kiedy doszedł już do bram zamku, a zdziwieni jego powrotem strażnicy wpuścili go do środka, miał już gotową wersję wydarzeń.
– Szachy? – zdziwił się książę, kiedy Merlin mu ją przedstawił. – Czarownik, który był w stanie zabić strażników w niewyjaśniony sposób, wyzwał cię na pojedynek szachowy?
– A co w tym dziwnego? To, że nigdy razem nie graliśmy, nie znaczy, że nie umiem.
– Ależ ty nie masz za grosz zmysłu strategicznego, Merlinie – prychnął śmiechem Artur. – Nie mówiąc już o tym, że jesteś idiotą.
– Jak zawsze jesteś pełen wiary we mnie, panie – odparł z sarkazmem Merlin.
– No, ale przecież przegrałeś z nim, czyż nie?
– No prawda – przyznał sługa. – A miałem kilka pomysłów na życzenia… Na przykład, abyś przestał być ćwokiem.
– Aż dziw bierze, że postanowił cię jednak nie zabijać. Czyżbyś był tak żałosny, że postanowił nie marnować na ciebie magii?
– Po prostu uznał, że mimo iż przegrałem, wykazałem się odwagą i honorem. A skoro prosty sługa jest odważny i honorowy, to jakież musi być całe królestwo?
Artur przyjrzał się Merlinowi w sposób, który zdradzał zamyślenie. A potem książę nagle przemówił bardzo poważnym, ale również bardzo ciepłym tonem:
– Cieszę się, że do nas wróciłeś. Myślałem, że już cię nigdy nie zobaczę.
Ja też… Pomyślał Merlin i powrócił do pracy.
– I jeszcze coś – powiedział Artur. Merlin przerwał swoją robotę i spojrzał na niego. – Trzynasty z Dwunastu miał rację. Wiedz, że nigdy nie wątpiłem w twój honor, Merlinie.
– Dziękuję, panie. – Merlin uśmiechnął się. – To wiele dla mnie znaczy.
– No już nie szczerz się tak. Moje łóżko samo się nie zrobi.
Wersja o szachach obiegła cały Camelot (kilka razy nawet jakiś sługa albo rycerz śmiał się z Merlina, że przeszedł taki szmat drogi, aby przegrać w szachy) i po kilku tygodniach ucichła w miarę jak Camelot zaczął żyć nowymi sprawami i nowymi historiami. Tymczasem prawdziwy przebieg pojedynku poznali tylko Wielki Smok i Gajusz (poza życzeniem Merlina; to chłopak postanowił zatrzymać dla siebie). Obaj cieszyli się z takiego obrotu sprawy, a smok stwierdził nawet, że tego się właśnie spodziewał. Gajusz tuż po powrocie Merlina do domu uściskał go tak mocno, że chłopak myślał, że zostanie zgnieciony albo się udusi. Mimo wszystko cieszył się z powrotu do domu.
Czas tylko miał pokazać jak bardzo ów pojedynek Merlina z Trzynastym z Dwunastu wpłynął na przeznaczenie nie tylko księcia i jego wiernego sługi, ale i całego Albionu. Bo choć wiele razy Merlin był bliski śmierci, nigdy nie umarł; i choć Artur poniósł śmierć pod Camlann, tak naprawdę nie zginął, tylko pogrążył się we śnie do czasu, aż Albion znów będzie go potrzebować – do czasu, aż wypełni się przeznaczenie dwóch mężczyzn, będących dwiema stronami tej samej monety.
Fanfiction · Fantastyczny Kwiecień · Miesiące z... · Przygody Merlina

[FF: Przygody Merlina] Wyzwanie – część 5

[Pierwotnie część 5 i 6. Obecnie scalone ze względu na to, że część 5 miała niespełna trzy strony.]

Po przebraniu Artura w zbroję pan i sługa wyszli na polanę, gdzie zwykle odbywały się treningi z rycerzami. Wszyscy wojownicy Camelotu stali w rzędzie, czekając na rozkazy, a służący przywieźli właśnie powozy bojowe. Artur polecił Merlinowi, aby został z boku i był gotów na wezwanie księcia. Sam zaczął przechadzać się w tę i z powrotem, zwrócony twarzą do rycerzy.
– Dzisiaj zamierzam poćwiczyć z wami walkę w powozie. Wiem, że rzadko zdarza się okazja, aby walczyć w zaprzęgu, ale nigdy nie wiadomo, z kim przyjdzie nam się zmierzyć, więc od czasu do czasu dobrze by było się przygotować i na taką ewentualność. Sir Lucan, sir Bedivere i sir Gaheris! – powiedział głośniej i od razu wszyscy trzej rycerze podnieśli głowy. – Wy zajmiecie pozycje przede mną! Sir Girflet, sir Lavaine i sir Colgrevance zajmą pozycje za mną! – wymienieni rycerze przytaknęli na znak zrozumienia. – Sir Kayu i sir Malagancie, wy staniecie po mojej lewej, a wy, sir Tristanie i sir Hektorze po mojej prawej stronie. – Wszyscy czterej przytaknęli, a Artur w zamyśleniu złapał się za brodę i ciągnął dalej: – Teraz potrzebny mi ktoś, kto będzie moim woźnicą.
Artur rozejrzał się po polanie. Na chwilę jego wzrok spoczął na Merlinie, ale zaraz przeniósł się na służącego, który stał obok. Artur podszedł do niego.
– Molberick, prawda? – spytał domyślnie. Służący przytaknął, a wtedy Artur ciągnął dalej: – Słyszałem, że całkiem dobrze radzisz sobie w powozie.
– Tak jest, panie. Tak mówią – odpowiedział Molberick ze wzrokiem utkwionym w niebo.
– Czy to prawda?
– Tak jest, panie.
– W takim razie zostaniesz moim woźnicą na czas ćwiczeń.
– Dziękuję, panie – Pokłonił się.
Artur zrobił dwa kroki w tył, powiedział coś jeszcze do swoich ludzi i rozkazał swoim rycerzom zająć pozycje. Sam wraz z Molberickien wsiadł do powozu zaprzężonego w książęcego konia. Powozy innych rycerzy z formacji były zaprzężone w zwykłe konie ze stajni. Ustawili się tak jak wcześniej ustalił Artur: Lucan, Bedivere i Gaheris znajdowali się przed księciem, Girflet, Lavaine i Colgrevance za nim, Kay i Malagant z lewej, a Tristan i Hektor po prawej. Po drugiej stronie ustawił się podobny szyk wokół innego rycerza, którego najwyraźniej książę wyznaczył wcześniej na swojego oponenta. Merlin stał przy płocie i wszystkiemu się przyglądał, ale jego umysł był zajęty czymś innym.

Chłopak miał mętlik w głowie. Król dał mu możliwość wyboru i Merlin wiedział, że to doskonała okazja, aby ochronić skórę, ale jakaś jego część protestowała przeciwko temu.
Jesteś tylko sługą. Sługa nie jest rycerzem – szeptał jeden głos w jego głowie, a drugi odpowiadał: Musisz przyjąć to wyzwanie. Tu chodzi o twój honor.
A Merlin nie wiedział, którego z nich ma posłuchać. Która z tych dwóch możliwości jest właściwa?
– Merlinie? – Głos Gwen, która nagle pojawiła się obok niego, wyrwał go z rozmyślań. Merlin spojrzał na nią zdziwionym wzrokiem. Zanim jednak zdążył coś jej odpowiedzieć, ona dodała z lekkim uśmiechem: – Słyszałam, co król postanowił w twojej sprawie i kamień spadł mi z serca.
– Gwen – Spojrzał na nią. – Co według ciebie powinienem zrobić? Iść do tego człowieka, czy zostać tutaj?
Nagle się zmieszała. Najpierw spuściła wzrok, ale zaraz potem zaczęła oglądać się na wszystkie strony, byle nie na Merlina. Przez chwilę milczała, jakby szukała właściwych słów. W końcu odchrząknęła, wyprostowała się i oparła ramiona na płocie, spoglądając na ćwiczących na polanie rycerzy.
– Pamiętasz jak powiedziałam ci dziś rano, że w Camelocie przesądy są dosyć powszechne? – odezwała się. Jej wzrok powędrował z rycerzy na Merlina, który przytaknął. – Jeden z nich jest szczególnie popularny wśród wojowników.
– Tak? I czego dotyczy? – spytał Merlin.
– Policz rycerzy, którzy są po stronie księcia Artura.
Merlin spojrzał w stronę powozu bojowego swojego pana i zrobił, co mu kazała Gwen. Lucan, Bedivere i Gaheris na przedzie – trzech; Girflet, Lavaine i Colgrevance z tyłu – też trzech, razem sześciu. Kay, Malagant, Tristan i Hektor po bokach – to już…
– Dziesięciu – odpowiedział na głos.
– A wliczając samego Artura i jego woźnicę?
Merlin wytrzeszczył oczy, kiedy nagle coś zrozumiał. Musiał to jeszcze raz sprawdzić. Podniósł do góry rękę i zaczął przeskakiwać palcem z jednego człowieka, na drugiego, licząc ich. Trzech z przodu i trzech z tyłu – sześć. Dwóch z lewej i dwóch z prawej – czterech. Cztery dodać sześć to dziesięć. Razem z woźnicą i Arturem – dwunastu.
Dwunastu…
Kim jesteś, aby zakłócać naszą uroczystość?
Jestem trzynastym z Dwunastu, Utherze Pendragonie…
Merlin spojrzał z zaskoczeniem na Gwen, która jednak pozostała spokojna. Odwróciła znów wzrok w stronę rycerzy.
– Ojciec opowiadał mi, że dawniej tak wódz plemienia wyruszał do bitwy. Siedział w powozie bojowym wraz z woźnicą i był otoczony dziesięcioma wojownikami. Podobno czasem jeszcze stosuje się tę formację. Ale wojskowi wierzą wciąż, że zawsze towarzyszy im ktoś jeszcze, owa trzynasta osoba. Ktoś, kto pojawia się podczas każdej bitwy. – Popatrzyła na niego. – Wiesz o kogo chodzi?
– O boginię wojny Machę? – spytał domyślnie. Ta odpowiedź pierwsza przyszła mu do głowy.
Gwen uśmiechnęła się do niego.
– Nie, ale jesteś blisko. – Nagle spoważniała. – Chodzi o…
– Merlinie! – rozległ się ostry głos księcia. – Gwen nie ma czasu na pogaduszki z tobą! Zostaw ją w spokoju!
– Ale panie…! – zawołał Merlin, jednak Artur od razu mu przerwał:
– Nie dyskutuj!
– Tak jest, panie – odpowiedział Merlin i zwrócił się do Gwen. – Powiedz mi tylko o kogo chodzi.
– Trzynastą osobą jest…
– Gwen!
Tym razem to Morgana była tą, która im przerwała. Pojawiła się nagle na polanie i, zauważywszy swoją służkę, szybko do niej podeszła. Wydawała się być czymś zmartwiona. Kiedy jej oczy spoczęły na Merlinie, uśmiechnęła się lekko, ale chłopak mógł od razu spostrzec, że była zdenerwowana. Zwróciła się do Gwen:
– Wszędzie cię szukałam. Co się stało?
– Wybacz, pani – odparła służąca i pochyliła głowę w geście szacunku. – Zauważyłam Merlina i chciałam zamienić z nim parę słów.
– Wybaczam ci, ale musisz posprzątać moją komnatę i pomóc mi z kilkoma rzeczami.
– Już idę, pani – oświadczyła Gwen.
Morgana zaczęła się oddalać. Gwen odwróciła się ostatni raz do Merlina i wyszeptała coś, a właściwie poruszyła bezdźwięcznie ustami. Następnie szybko ruszyła za swoją panią, zostawiając Merlina samego bez odpowiedzi.
Przez resztę dnia zastanawiał się nad tym, co usłyszał, a także nad tym, co powinien zrobić. Tak bardzo go to nurtowało, że zasnął dopiero o drugiej nad ranem i ostatniego dnia przed podjęciem decyzji poszedł do pracy niewyspany. To jednak było nic w porównaniu z wnioskami, do jakich doszedł. Były one bardzo logiczne i teoretycznie powinny ostatecznie rozwiać jego wątpliwości, jednak tylko pogorszyły jego sytuację. Dwa sprzeczne ze sobą głosy w jego głowie jeszcze bardziej optowały za swoimi rozwiązaniami. Merlinowi został tylko jeden dzień do namysłu, ale wydawało mu się do czasem zbyt krótkim na podjęcie tak ważnej decyzji. Miał walczyć czy się wycofać? Miał stanąć do tego pojedynku, mimo jawnych znaków złego losu? Czy też może powinien zostać w domu i się nie narażać? Co byłoby mądrzejszym posunięciem? Co byłoby właściwszym posunięciem? Nie potrafił tego orzec.
Ostatniego ranka przed podjęciem ostatecznej decyzji Merlin wyszedł ze swojej sypialni i od razu zauważył Gajusza pośród stosu książek. Przez cały poprzedni dzień starzec praktycznie nie wychodził z pracowni, tylko siedział i wertował każdą ze swoich ksiąg. Teraz, pochylając się nad ostatnią z nich, westchnął głęboko, w końcu ją zamknął i odłożył na stos po swojej lewej stronie. Potem spojrzał ze zrezygnowaniem na Merlina. Z trudem powstrzymując łzy i zachowując spokój, oświadczył drżącym głosem:
– Sprawdziłem wszystko, co tylko się dało. Każdą książkę przewertowałem od początku do końca, ale to nie przyniosło żadnych efektów. Nigdzie nawet nie wspomniano o magii jaką posługuje się Trzynasty z Dwunastu. Przykro mi, Merlinie. Nie wiem, kim on jest ani w jaki sposób zabija.
– Nie szkodzi – odpowiedział beznamiętnie Merlin. – Ja już to wiem.
Oczy Gajusza rozszerzyły się i starzec aż wstał z krzesła, opierając ręce na stole.
– Wiesz?! Ale… ale jak?
– Trochę mi to zajęło, ale Gwen mi pomogła.
– A skąd ona mogłaby to wiedzieć?
– Nie wiem, czy wiedziała. Niemniej jednak podpowiedziała mi, co trzeba, i wreszcie to pojąłem. Wiesz dlaczego wojownicy uważając liczbę 13 za przynoszącą nieszczęście?
Nagle medyk wszystko zrozumiał. Słowa smoka o Trzynastym z Dwunastu; brak jakichkolwiek śladów wskazujących na sposób, w jaki umarli dwaj strażnicy, nawet same przechwałki Trzynastego. Wszystko stało się jasne, wszystko ułożyło się w jedną, spójną całość. Niemniej jednak Gajusz z trudem mógł w to uwierzyć. To wydawało się być jak z jakiegoś snu. Spojrzał na siostrzeńca z wyrazem zaskoczenia na twarzy.
– Ale to znaczy, że Trzynasty z Dwunastu jest… – urwał, wciąż nie całkiem wierząc w swoje nagłe odkrycie.
Merlin tylko przytaknął.
– Kiedy zamierzasz oznajmić królowi, że nie idziesz? – spytał Gajusz.
Merlin milczał przez chwilę. Dla niego nie było tak oczywiste, że nie powinien brać w tym udziału. Kiedy spoglądał na wuja, wydawało mu się, że bardzo się o niego martwi. Merlin wiedział, że Gajusz nie chciałby, aby mu się coś stało. Chłopak był świadom tego, że dla tego biednego starca jest najważniejszą osobą na świecie. Gdyby Merlin umarł, Gajusz pewnie by się załamał i kto wie, czy by się kiedykolwiek pozbierał. Merlin nie chciał mu tego robić. Nie chciał przysporzyć cierpień człowiekowi, który był jego mentorem i ojcem.
– Nie wiem – odpowiedział w końcu na pytanie Gajusza. – Zobaczę jak się ułoży.
Merlin nawet nie zjadł śniadania. Wziął tylko ze sobą chleb, pożegnał się i poszedł do pracy. Miał niejasne wrażenie, że jeśli usiądzie do stołu, trudno mu będzie znieść obecność Gajusza.
Na korytarzu nie spotkał nikogo znajomego, ale i tak nie potrafił myśleć o tym, że Gajusz nie był jedynym, kto będzie się o niego martwił, jeśli Merlin wybierze się w las. Chłopak już sobie wyobrażał reakcje Gwen: „Nie idź! Nie możesz! Zginiesz! Nie jesteś rycerzem!” Nie jesteś rycerzem… Zamknął na chwilę oczy i westchnął głęboko, po czym znowu popatrzył przed siebie. Wiele razy wyobrażał sobie tę scenę, a także swoją odpowiedź na błagania przyjaciółki: „Gwen, ja muszę! Podniosłem rękawicę i przyjąłem wyzwanie! Nie mogę się wycofać!” Nie mogę się wycofać… Pewnie nadal będzie go błagać. Pewnie to samo będzie robiła Morgana, ale będzie bardziej poważna i po prostu mu zabroni. A on odpowie, że: „Z całym szacunkiem, pani, ale nie przed tobą odpowiadam.” Zapewne gdyby Merlin zginął, musieliby powiadomić o tym jego matkę. Tak jak Gajusz, Hunith miała tylko jego. Nie była w stanie teraz nic zrobić, ale sama myśl, jaki ból sprawiłaby jej śmierć własnego syna, przyprawiała go o ból serca.
A co zrobi Artur? Artur zapewne też mu zakaże, przy okazji nazywając go kilka razy idiotą. I to wcale nie dlatego, że nie chce, aby zwykły sługa walczył o honor Camelotu. Merlin wiedział, że książę miał go za przyjaciela. Chyba nawet było mu ciężko rozstrzygnąć ten dylemat: przyjaźń czy honor Camelotu?
A sam Merlin, co powinien wybrać? Życie? Przecież mam tyle do zrobienia… Bezpieczeństwo? W końcu stawanie z kimś takim do pojedynku może się skończyć tylko w jeden sposób… Miłość, która go otaczała? Ci wszyscy ludzie chcą, abym żył. Mam tak po prostu ich zawieść, aby za mną płakali?
A może powinien wybrać uczciwość. Jak spojrzę ludziom w oczy, jeśli się wycofam? Odpowiedzialność. To ja podniosłem tę rękawicę. Trzynasty z Dwunastu jest moim przeciwnikiem i nikogo innego… Honor. Honor…
Kiedy Merlin stanął przed drzwiami do komnaty księcia, właściwie podjął już decyzję. I zamierzał ją wkrótce oznajmić Arturowi, a potem królowi. Nic nie mogło jej już zmienić.
Merlin pchnął drzwi i wszedł do komnaty. Artur znów stał i wpatrywał się w okno. Miał na sobie samą bieliznę, toteż od razu rozkazał Merlinowi go ubrać. Jego sługa natychmiast przygotował odzienie i zabrał się do roboty. Zbierał w sobie odwagę i wyczekiwał na odpowiedni moment, aby przekazać mu swoją decyzję, ale nie musiał, bowiem sam książę zagadnął go z typową pewnością siebie:
– Mam nadzieję, że wybiłeś już sobie z głowy pomysł o pojedynku z tym typkiem?
Merlin na moment zamarł, ale zaraz powrócił do pracy, spoglądając w dół.
– Chciałem o tym z tobą porozmawiać, panie – powiedział cicho. Artur spojrzał na niego, ściągając brwi. Merlin tylko raz na niego zerknął, a potem spuścił znów wzrok i oświadczył: – Zamierzam wziąć udział w tym pojedynku.
Przez chwilę Artur nic nie mówił, tylko, oniemiały, przyglądał się swojemu słudze. W końcu jednak odzyskał zmysły. Merlin odczuwał nagłe napięcie. Ponieważ już skończył z ubieraniem księcia, ze spokojem czekał na to, co jego pan zamierzał mu teraz powiedzieć.
– Chcesz się zabić – stwierdził książę spokojnym tonem, ale Merlin wiedział, że Artur nie był spokojny. – Powiedz mi, idioto, dlaczego tak bardzo zależy ci na śmierci?
– Tu nie chodzi o moje życie. Niestawienie się na tym pojedynku byłoby niehonorowe.
– Niehonorowe?! – wykrzyknął Artur, ale zaraz powiedział ciszej, wręcz wysyczał: – Kodeks cię nie obowiązuje. Nie jesteś rycerzem, Merlinie. Jesteś tylko sługą.
Coś w Merlinie zawrzało, ale jedynym, co na to wskazywało, były jego oczy, które nagle przybrały bardziej zacięty wyraz. Merlin, który słyszał te słowa przez prawie trzy dni w swojej głowie, tym razem nie zamierzał pozwolić im wsiąknąć.
– Czy w związku z tym, że jestem sługą, nie mam honoru? – spytał cicho, prawie wyszeptał. Artur podniósł brwi ze zdumienia, ale nic nie odpowiedział. Merlin ciągnął dalej, z o wiele większym wzburzeniem: – Przez niemal rok patrzyłem, jak ty zawsze stajesz do walki, nawet jeśli przeciwnik wydaje się być najgroźniejszym z czarowników! Wbrew zdrowemu rozsądkowi! Wbrew wszystkim, którzy ci to odradzają! Wbrew swoim własnym wątpliwościom… – Ostatnie słowa wyszeptał, ale zaraz zaczął mówić swoim zwykłym tonem: – A teraz ktoś rzucił mirękawicę. Ktoś wyzwał mnie na pojedynek, w którym mam bronić honoru Camelotu. Czy widząc jak mój własny pan nie uchyla się od walki, mam postąpić inaczej, gdy to mnie rzucono wyzwanie?
Artur milczał przez chwilę, przyglądając się swojemu słudze z poważnym wyrazem twarzy. W końcu uniósł nieco podbródek i oświadczył spokojnym, wywarzonym tonem:
– Ja jestem koronowanym księciem Camelotu. Jeżeli ja się wycofam, będzie to hańbą dla całego królestwa. Poza tym muszę dawać przykład swoim rycerzom i nimi dowodzić. Jeżeli się wycofam, stracę ich szacunek. Ty nie masz takich zobowiązań. Ty masz tylko czyścić moją zbroję, przynosić mi śniadanie, zaprzęgać mojego konia i robić inne rzeczy, które robi sługa. Nie wymagam od ciebie, abyś był jeszcze rycerski.
– Panie – Merlin zrobił krótką pauzę, ale zaraz dodał: – spójrz mi w oczy.
W pierwszej chwili Artur chciał zdzielić Merlina w łeb za rozkazywanie swojemu własnemu panu, ale coś wewnątrz niego zmusiło go do wykonania tego polecenia. Książę podniósł wzrok i spojrzał słudze w oczy. Były smutne, ale zaraz przyjęły bardziej zdecydowany wyraz.
– A teraz odpowiedz mi, panie – zaczął – jakiego chcesz sługę? Sługę, który nie umie odróżnić dobra od zła? Sługę, który jest tchórzem?
– Chcę sługi, który będzie dobrze wykonywał swoje obowiązki. Chcę też, aby był mi wierny. Nic poza tym się nie liczy – odparł Artur.
Merlin milczał. Spuścił wzrok i zamyślił się. A zaraz potem prychnął śmiechem. Właściwie czego się spodziewał po Arturze? Że przestanie myśleć o nim jak o słudze i zrozumie go? Merlin popatrzył znów na Artura, tym razem z ironicznym uśmiechem.
– Podniosłem tę rękawicę tylko po to, abyś ty jej nie podnosił – oświadczył po chwili i spoważniał. – To nie jest przeciwnik dla ciebie. Obaj to wiemy. Pozwól mi więc skończyć to, co zacząłem.
– Zastanów się, Merlinie. Przecież ty też nie masz z nim żadnych szans.
Gdybyś tylko wiedział…– przeszło Merlinowi przez myśl. Dysponował własną mocą, choć i ona mogła okazać się niczym przeciwko komuś takiemu, jak Trzynasty z Dwunastu. Tak czy inaczej, Merlin już podjął decyzję i w tej chwili był jej pewien, jak niczego innego na świecie.
– A więc mam rozumieć, że postanowiłeś iść, chłopcze? – zapytał król.
W sali tronowej byli obecni również Artur, Morgana i Gajusz. Merlin wziął głęboki oddech. Nie było mu łatwo powiedzieć im, że tak właśnie postanowił. Był świadom tego, że patrzą na niego w napięciu i że każde z nich wolałoby, aby zaprzeczył. Był świadom tego, co pomyślą i że zapewne będą próbowali zrobić wszystko, aby go od tego pomysłu odciągnąć. Pewnie tak właśnie się to skończy. Po oznajmieniu decyzji zacznie się awantura i przekonywanie Uthera o niedorzeczności posyłania Merlina do lasu.
Merlin podniósł wzrok na króla i oświadczył:
– Tak, Wasza Wysokość. Postanowiłem iść.
Zaczęło się. Merlin zobaczył jak na twarzy Morgany pojawiła się rozpacz. Nie widział Gajusza ani Artura, ale domyślał się, że na czole jego wuja wystąpił zimny pot, a Artur ściągnął brwi, gotów nazwać swojego sługę idiotą. Po chwili Merlin go usłyszał:
– Ojcze, ten kretyn upadł na głowę, kiedy był mały. Chyba nie zamierzasz pozwolić mu się zabić?
– Panie, błagam, nie rób tego – dodał Gajusz. Jego głos na krawędzi załamania przyprawił Merlina o ból serca. Chłopak tylko zamknął na chwilę oczy i przygryzł wargę.
– Miałeś czas, Merlinie, przemyśleć wszystko – zaczął król. – Czy jesteś pewien swojej decyzji?
– Tak – odparł krótko chłopak.
– Jesteś świadom tego, że możesz nie wrócić? – dopytywał się Uther.
Czy ja zginę?
Gdybyś to nie był ty, powiedziałbym, że tak, Merlinie…
Tylko od ciebie zależy, które przeznaczenie okaże się silniejsze: twojej chwały, czy twojej klęski…
Merlin uśmiechnął się do swoich myśli.
– Tak, ale to, czy zginę, czy nie, zależy od tego, czy na to pozwolę – oznajmił.
– Podziwiam twoją pewność siebie, chłopcze – odparł Uther – ale to nie jest takie łatwe.
– Nigdy nie twierdziłem, że jest, Wasza Wysokość. Zamierzam jednak pójść do tego lasu i zrobić wszystko, aby nie ponieść klęski.
Uther milczał przez chwilę, ale po krótkim namyśle odezwał się wreszcie:
– Nigdy wcześniej nie widziałem tak odważnego, a zarazem tak głupiego sługi. Cóż mam teraz z tobą zrobić, chłopcze? Powiedziałem, że jeśli zdecydujesz się zrezygnować, ktoś inny pójdzie za ciebie. Odrzuciłeś właśnie tę możliwość. Czy mam ci pozwolić iść?
Merlin milczał. Patrzył tylko na Uthera, oczekując na to, że król sam odpowie na swoje pytanie i że ta odpowiedź będzie twierdząca.
– A więc dobrze – przerwał ciszę Uther, wprawiając  w zdumienie Morganę, Gajusza i Artura. – Skoro sam zdecydowałeś i skoro jesteś gotów na śmierć, nie mam innego wyjścia. Możesz iść.
Artur, Gajusz i Morgana próbowali go jeszcze przekonać, aby zmienił zdanie, ale Uther był niewzruszony, co tylko ucieszyło Merlina. Sam nie wiedział dlaczego, ale czuł się szczęśliwy takim obrotem sprawy. Co prawda, jego serce wydawało się nagle przytłoczone jakimś ciężarem. Wszak teraz czekało go najtrudniejsze. Następnego dnia będzie musiał wyruszyć do lasu i zmierzyć się z Trzynastym z Dwunastu. Śmierć wydawała mu się pewniejsza, niż zwycięstwo, ale Merlin nie zamierzał tak po prostu przegrać.
Po powrocie do domu Gajusz zrobił mu awanturę. Merlin dobrze go rozumiał, ale próbował sprawić, aby jego wuj zrozumiał również jego. W ostateczności udało mu się go przekonać, choć następnego dnia, kiedy Merlin miał ruszyć w stronę lasu na spotkanie z przeznaczeniem, medyk wręcz wmusił w niego zabranie króliczej łapki i wyściskał go tak mocno, jakby spodziewał się go już nigdy więcej nie widzieć. Gwen i Morgana również go przytuliły i nawet pocałowały w oba policzki. Po ich twarzach mógł poznać, że są bliskie płaczu. Artur tylko poklepał go po ramieniu, ale przez chwilę Merlin miał wrażenie, że książę chciał zrobić coś jeszcze. W końcu dał mu jakiś miecz. Jego sługa przyjął go z lekkim uśmiechem i przypiął do pasa.
Chłopak miał na sobie niebieską koszulę. Specjalnie wziął niebieską, bo pamiętał, że koszula, którą banshee prała w jeziorze, miała kolor czerwony. W plecaku było kilka rzeczy, w tym drugie śniadanie (gdyby szedł przez las bardzo długo i zgłodniał), kilka lekarstw od Gajusza i księga czarów. Merlin oddalił się o kilka kroków. Przystanął dopiero przy wejściu do lasu. Popatrzył jeszcze ostatni raz na swoich przyjaciół, uśmiechnął się do nich przyjaźnie i pomachał im. Oni mu odmachali, ale nieco mniej energicznie, zaś ich uśmiechy były cokolwiek wymuszone. W końcu odwrócił się w stronę wejścia i zagłębił się w las.
Przez pierwsze kilka chwil nie mógł przestać myśleć o tym, kogo za sobą zostawia. Przemknęło mu przez myśl, aby wrócić i pożegnać się z nimi jak należy, ale zwalczył to. Przyprawiłby ich o jeszcze większy ból, a wolał nie okazywać, że spodziewał się nie wrócić. Nie było już odwrotu. Musiał zmierzyć się z Trzynastym z Dwunastu. I choć świadomość tego, że może zginąć, była w nim silniejsza niż kiedykolwiek, Merlin cały czas powtarzał sobie, że jeszcze nie nadszedł jego czas.
Kiedy przechodził koło jeziora, nagle usłyszał znajomy szloch i chlupot. Spojrzawszy w tamtą stronę, ujrzał znów banshee prącą w źródełku zakrwawione ubrania. Wiedziony ciekawością, podszedł bliżej i zamarł. Banshee trzymała w rękach tę samą niebieską koszule, którą teraz miał na sobie. Merlin przyglądał się uważnie jak duch raz po raz macza jego ubranie w wodzie, w której pojawiły się kłęby czerwonego płynu.
– A więc jednak mam zginąć? – przerwał ciszę chłopak.
Banshee odwróciła się do niego. Tak jak się spodziewał, jej twarz była czerwona od łez. Zaraz jednak zjawa powróciła do koszuli.
– Biedny, biedny chłopiec… – zaszlochała. – Zginąć tak młodo…
Merlin nic nie odpowiedział. Po prostu zmusił swoje nogi do odejścia i ruszył dalej przed siebie. Nie szedł jednak zbyt długo, bowiem niebawem znalazł się w dziwnym miejscu. Pośrodku znajdowała się pusta przestrzeń, pokryta trawą i otoczona drzewami. Naprzeciw Merlina stał wielki kamień, o który opierał się Trzynasty z Dwunastu. Na widok swojego przeciwnika uśmiechnął się szeroko, w sposób, który przyprawił Merlina o dreszcze. Odszedł od głazu i zrobił kilka kroku wprzód. Kiedy stanął, od Merlina oddzielał go zaledwie metr.
– A więc przyszedłeś. Spodziewałem się tego. Nie jesteś tchórzem, Merlinie. Wiele razy zdążyłem się o tym przekonać. Zanim zaczniemy nasz pojedynek, chciałbym cię o coś spytać. Czy zdajesz sobie sprawę z tego, kim jestem naprawdę?
– O, tak – powiedział ze spokojem Merlin, po czym oznajmił: – Jesteś Śmiercią.
Fanfiction · Fantastyczny Kwiecień · Miesiące z... · Przygody Merlina

[FF: Przygody Merlina] Wyzwanie – część 4

– Gajuszu, przyszedłem, aby… O w mordę!
Oczom Merlina ukazał się widok, który nieomal przyprawił go o mdłości. W świetle świec jego wuj, stojący nad półnagim, pobladłym ciałem jednego ze strażników, trzymał w umazanej we krwi dłoni jego serce, przyglądając się organowi uważnie, ale beznamiętnie. Zaraz jednak zauważył siostrzeńca i na moment oniemiał. Merlin miał wrażenie, że zaraz zwymiotuje, więc zakrył ręką usta. Gajusz szybko odłożył serce na stół, ukrywając je przed podopiecznym. Zapadła niezręczna cisza.
– Wybacz, nie myślałem, że tak wcześnie wrócisz – oznajmił po chwili.
– Nic nie szkodzi – odparł pojednawczo Merlin i zaśmiał się nerwowo. – Jesteś medykiem. Kiedyś w końcu musiał przyjść dzień, w którym zobaczę, jak trzymasz w ręku czyjeś flaki… – Podrapał się z tyłu głowy i odchrząknął, aby zmienić temat. – I co? Dowiedziałeś się czegoś?
– Niczego – odpowiedział Gajusz i oparł ręce na blacie. – Zarówno on, jak i ten drugi – mówiąc to, wskazał skinięciem głowy na zwłoki drugiego ze strażników, już zszytego – wydają się być w doskonałym stanie.
– Zaraz, czy on leży na stole, przy którym jemy? – spytał Merlin, wskazując palcem drugiego strażnika.
– Skup się, Merlinie – powiedział ostrzej Gajusz. Merlin stanął jak na baczność i spojrzał na wuja. – Spędziłem nad tymi zwłokami cały dzień i nadal nie umiem określić jak zabija ten, z którym masz walczyć. Nie wiemy, czego możesz się spodziewać.
– Przerażające – stwierdził Merlin i usiadł na krześle, które teraz znajdowało się przy ścianie.
– Musisz odwołać ten pojedynek – oświadczył starzec i włożył serce z powrotem do piersi strażnika. Merlin skrzywił się tylko i odwrócił wzrok. Tymczasem Gajusz mówił dalej: – Słyszysz mnie, Merlinie? Nie możesz walczyć z tym potworem, bo zginiesz.

– Nie jestem pewien, czy rezygnacja jest możliwa – odpowiedział posępnie młodzieniec. Dopiero wtedy spojrzał na medyka. – Rzucono mi rękawicę, podniosłem ją i tak oto przyjąłem wyzwanie. Będę bronić honoru całego królestwa. Czy mam w ogóle prawo się wycofać?
Gajusz nawlókł igłę na nić i zaczął zszywać leżące przed nim zwłoki.
– Dziś już nie, ale jutro złożę królowi raport o stanie strażników i przy okazji poproszę go, aby cię zwolnił z tego obowiązku. Niech ktoś wyszkolony w walce broni honoru Camelotu.
– Pewnie masz rację – odparł Merlin i uśmiechnął się smutno. Po czym zaoferował: – Pomóc ci w przenoszeniu ciał na cmentarz?
– Nie, zaraz po nie przyjdą – odrzekł Gajusz, kończąc zszywanie. Uciął nitkę nożem i popatrzył na siostrzeńca. – Pewnie jesteś wykończony. Połóż się.
Rzeczywiście Merlin był zmęczony. Postanowił nie kłócić się z Gajuszem i natychmiast poszedł do swojego pokoju. Kiedy się rozbierał, usłyszał za drzwiami odgłos wchodzących strażników, którzy wzięli ciała swoich kolegów i zapytali Gajusza, co odkrył. Odpowiedział, że powie to dopiero królowi, więc tylko podziękowali i wyszli.
Merlin wszedł do łóżka i zaczął przyglądać się sufitowi. Myślał. Z jednej strony bał się konfrontacji z Trzynastym z Dwunastu i bardzo chciał, aby wstawiennictwo Gajusza u Uthera coś dało. Ale z drugiej strony miał wrażenie, że ten pojedynek był jego obowiązkiem. Wiedział, że gdyby Trzynasty rzucił rękawicę Arturowi, książę na pewno nie wahałby się z nim stanąć do pojedynku, choć wszyscy dookoła mówiliby mu, że to szaleństwo. Stwierdziłby po prostu, że odwrót jest tchórzostwem, a on – jako koronowany książę Camelotu – musi walczyć o swój honor.
Czy tak było i w tym przypadku? Merlin nie był rycerzem, ale został wyzwany jak rycerz. Czy w takim razie dotyczyły go te same zasady?
Następnego ranka w drodze do pracy zastał Merlina lekki deszcz. Chłopak nie zrażał się jednak kropiącymi na niego małymi drobinkami mżawki, tylko przeszedł przez dziedziniec na drugą stronę. Ale kiedy znalazł się na pustym, zamkowym korytarzu i ruszył w stronę komnaty Artura, nagle do jego uszu doszła znajoma już melancholijna melodia. Rozejrzał się w obie strony. Spojrzał w lewo. Nic. Spojrzał w prawo. Nic. Nikogo nie dojrzał, choć dźwięk szlochu wydawał się rozchodzić po korytarzu, jakby banshee siedziała tuż za rogiem i płakała.
Merlina znów ogarnęły dreszcze, a jego serce zabiło mocniej. Zaczął gorączkowo szukać wzrokiem zjawy. Słyszał ją głośno i wyraźnie, ale nie widział. Wytężał słuch, aby określić kierunek, z którego dochodził płacz, jednak jego odgłos zdawał się osaczać czarownika zewsząd. Merlin odwracał się więc gwałtownie i skupiał całą swoją uwagę na tym, aby zlokalizować fatalną płaczkę. Bez skutku. Nie widział nawet cienia banshee.
Nagle poczuł na ramieniu czyjąś zimną dłoń. Aż podskoczył z przerażenia, wydając z siebie krótki, niekontrolowany krzyk zaskoczenia. Jednym sprawnym ruchem odwrócił się, aby stanąć twarzą twarz ze zmartwioną Gwen. Lament w jego uszach ustał równie nagle, jak się pojawił. Merlin odetchnął z ulgą, a jego rysy złagodniały. Mimo to jego przyjaciółka nie przestawała przyglądać mu się z niepokojem.
– Co się stało, Merlinie? – spytała cicho.
– Ni-nic – odpowiedział ze zdenerwowaniem.
Gwen nie była jednak przekonana.
– Znowu słyszałeś ten płacz?
Spojrzał na nią. Cały czas patrzyła na niego tymi swoimi ciemnymi oczami, wypełnionymi troską. I w jednej chwili zahipnotyzowały go, sprawiając, że jego głowa jednym, powolnym ruchem przytaknęła. Nie zastanawiał się zbytnio, jakie mogą być tego konsekwencje. Tym oczom nikt się nie mógł oprzeć.
– Czy to był płacz… banshee? – spytała po chwili ciszy, kładąc znów rękę na jego ramieniu.
– Być może – odparł. Po chwili zapytał poważnym tonem: – Skąd w ogóle wiesz o banshee?
– Mój ojciec mi o nich opowiadał – wyjaśniła i uśmiechnęła się łagodnie. – Akurat w Camelocie powszechne są różne przesądy na temat złego losu.
Na horyzoncie pojawił się jakiś przypadkowy przechodzień. Merlin nie chciał przeprowadzać rozmowy na temat banshee pośrodku korytarza, gdzie wszyscy go mogli usłyszeć i zobaczyć, jak bardzo się denerwuje, toteż szepnął jeszcze do Gwen:
– Porozmawiajmy o tym później. Teraz oboje mamy pracę do wykonania.
…i skierował się w stronę, którą pierwotnie zmierzał do komnaty Artura.
Artur stał przy oknie i przyglądał się dziedzińcowi. Po chwili maleńka postać jego sługi przemknęła przez deptak na drugą stronę i zniknęła księciu z oczu. Artur westchnął, ale nie ruszył się z miejsca ani o milimetr. Niebawem Merlin tutaj przyjdzie, niosąc w rękach tacę ze śniadaniem i uśmiechając się w ten swój głupawy sposób. Być może nawet się potknie o równą podłogę i jedzenie wyląduje na ziemi. Artur zaśmiał się na tę myśl, ale zaraz spoważniał.
Nie było szans, aby ten fajtłapa przeżył pojedynek z tym dziwnym człowiekiem, który przedostał się do sali bankietowej jako dym. Przecież Merlin nie potrafił nawet poprawnie trzymać w ręku miecza i nie dawał rady przeciętnemu bandycie. Jak mógłby przeżyć pojedynek z kimś takim jak Trzynasty z Dwunastu?
Trzynasty z Dwunastu…
Kim on był? Na pewno kimś, kto robił przerażające wrażenie i chciał je spotęgować, mówiąc zagadkami. Każdy żołnierz łatwo rozszyfrowałby określenie „trzynasty z dwunastu”, zwłaszcza jeśli był przesądny. To był na pewno jakiś czarownik. Sposób w jaki się pojawił w sali bankietowej i w jaki zabił pilnujących ją strażników świadczył jednoznacznie o jego magicznych zdolnościach. Ale czego właściwie chciał od Merlina? Artur rozumiał zabicie króla albo zrównanie Camelotu z ziemią, ale wyzwanie na pojedynek służącego nie mieściło mu się w głowie.
Po jakimś czasie drzwi do komnaty zaskrzypiały. Artur odwrócił się i ujrzał Merlina, który wkroczył do pomieszczenia i położył na stole tacę z jedzeniem. Jednak książę nie zasiadał do śniadania, tylko przyglądał się słudze z zainteresowaniem. Po chwili podszedł do Merlina i rzucając mu poważne, acz spokojne spojrzenie, oświadczył:
– Gajusz ma po śniadaniu zdać mojemu ojcu raport z sekcji zwłok. My też tam będziemy, więc się stąd nie ruszaj.
– Tak jest, panie – wyszeptał tylko Merlin i spuścił wzrok.
Merlin i Artur stanęli przed bramą do sali tronowej. Artur odwrócił się do sługi i powiedział:
– Zostań tutaj. Nie chcę, abyś mi wyskoczył z jakąś głupotą.
– Głupotą? – obraził się Merlin.
– Ty już wiesz o co mi chodzi, Merlinie. Po prostu tu zostań. Możesz podsłuchiwać, ale nie jestem pewien jak zareaguje ojciec, jeśli cię zobaczy, a ja będę go akurat przekonywał o nie wystawianiu cię w tym pojedynku.
– Czyżbyś chciał…? Ale…
– O, błagam, Merlinie! – wykrzyknął Artur. – Jeśli staniesz do walki z tym człowiekiem, zginiesz! Ciesz się, że nie będziesz musiał się stąd ruszać.
Merlin chciał coś powiedzieć, ale nie był pewien, czy miały być to słowa podziękowania, czy sprzeciwu. Dlatego zamilkł i posłusznie pozostał na zewnątrz, podczas gdy Artur kazał strażnikom otworzyć drzwi. Zaraz jak tylko wejście do sali tronowej zostało otwarte, z korytarza wyszedł Gajusz. Pośpiesznym, acz pokracznym krokiem dołączył do Artura. Wuj i siostrzeniec wymienili porozumiewawcze spojrzenie i wraz z księciem Gajusz wszedł do środka. Drzwi się zamknęły i Merlina uderzyła nagle przygnębiająca cisza. Obaj strażnicy rzucili chłopakowi krzywe spojrzenia, ale nic nie powiedzieli. Merlin miał wrażenie, że mają mu za złe to, że książę chciał się za nim wstawić. Chłód ich oczu sprawiał, że młodzieniec chciał się jakoś wytłumaczyć, ale jak tylko otworzył usta, usłyszał za bramą początek rozmowy.
– I co odkryłeś, Gajuszu? W jaki sposób zginęli strażnicy?
– Po wnikliwych badaniach, Wasza Wysokość, ze smutkiem muszę stwierdzić, że nie wiem – odpowiedział medyk.
– Co ty mówisz, Gajuszu?! – krzyknęła Morgana. Jej obecność wcale Merlina nie zdziwiła.
– Jesteś pewien, że nic nie znalazłeś? – spytał nieco spokojniej król. – Jesteś najlepszym medykiem w królestwie.
– Ich narządy wewnętrzne były w doskonałym stanie, panie – odpowiedział Gajusz. – Nie zostali spaleni, utopieni ani uduszeni. Nie porażono ich też piorunem. Tak jakby zginęli od tak, po prostu. Wybacz mi, ale nie umiem stwierdzić, co było przyczyną ich śmierci.
Artur wytrzeszczył oczy i powoli odwrócił głowę w stronę Gajusza.

– Jak to możliwe? Przecież.…
Gajusz zamknął oczy i westchnął ciężko. Po chwili znów je otworzył i zwrócił się do księcia:
– Nie wiem. Nie mam pojęcia. – Zrobił krótką pauzę. – Gdybym chociaż zobaczył jak on to robi, może byłbym w stanie to pojąć, ale z sekcji nic nie wynika. – Spojrzał na Uthera. – Ten demon dysponuje nieznaną nam mocą. Panie, musimy być ostrożni. Posyłanie kogokolwiek do tego człowieka to szaleństwo!
Uther w zamyśleniu drapał się po policzku kciukiem dłoni, którą podtrzymywał sobie podbródek.
– Masz rację Gajuszu. Ale nie mogę pozostawić tej sprawy samej sobie, muszę coś z tym zrobić. Najlepiej by było, żeby jakiś oddział doborowych rycerzy się nim zajął. Jednak skoro już Merlin oświadczył, że stawi się na pojedynek…
Merlin pomyślał, że jest to dobry moment, aby Artur albo Gajusz wkroczyli do akcji. Z drugiej strony już się pogodził z tym, że będzie walczył z Trzynastym z Dwunastu, więc nie był całkowicie pewien, czy chce, aby oni stanęli w jego obronie.
Artur zrobił krok w przód i zmarszczył brwi.
– Ojcze, chyba nie mówisz poważnie! Nie możemy wysłać na tak poważną wyprawę chłystka, który nie wie nawet jak dobrze trzymać w ręku miecz! Jeśli już, poślijmy kogoś, kto ma jakieś doświadczenie w walce z magicznymi istotami.
Stary dobry Artur. Wiedział jak dobrać słowa, aby jego sługa poczuł się dowartościowany.
Wyraz niezadowolenia na twarzy Uthera pogłębił się nieco.
– Ten głupi chłopak sam przyjął wyzwanie. Powinien nauczyć się wreszcie ponosić konsekwencje swoich czynów. Ale masz rację, jego pójście tam raczej nic nie da. W końcu i tak nie ma szans pokonać tego rycerza. – Uther zamyślił się głęboko. – Gdyby jednak wysłać za nim w tajemnicy rycerzy, Merlin mógłby posłużyć za przynętę. Trzynasty z Dwunastu zajmie się nim, a nasi ludzie będą mogli zaatakować go z zaskoczenia.
A to już na pewno się Merlinowi nie podobało. Za nic nie zamierzał być jakąś przynętą.
– Panie, skoro nie wiemy jak ten… – Gajusz zrobił kolejną pauzę. Przełknął ślinę i mówił dalej: – człowiek zabija, to to nie ma sensu. Wiemy już, że jest czarownikiem, ale nie znamy jego mocy. Skoro jest w stanie pozbawić kogoś życia bez żadnego śladu, kto wie, co potrafi jeszcze. Może wyczuje obecność rycerzy i ich zabije, nim zdążą do niego podejść.
– Poza tym – wtrącił Artur. – Trzynasty z Dwunastu rzucił wyzwanie zgodnie z procedurami kodeksu rycerskiego – spojrzał w górę i ciągnął dalej: – pomijając oczywiście to, że rzucił je kompletnemu idiocie, a nie rycerzowi. – Jego oczy znów spoczywają na Utherze. – Niemniej jednak zmasowany atak rycerzy nie świadczyłby o nas zbyt pochlebnie. A przypominam ci, ojcze, że tu chodzi o nasz honor.
Uther zaciska pięść.
– Więc co mam zrobić?! – Jego głos był lekko podniesiony i zniecierpliwiony. – Mam nie robić nic i czekać, aż przyjdzie tu znowu, zepsuje kolejną uroczystość i zabije następnych ludzi?! Gajuszu, czy naprawdę nie możesz znaleźć żadnego sposobu, by go zabić?
Gajusz westchnął.
– Mogę spróbować przeszukać moje księgi. Może coś znajdę, ale szczerze mówiąc, pewności nie mam.
Milczał przez chwilę z oczami skierowanymi na podłogę, a potem znów spojrzał na króla i powiedział:
– Jest pewna rzecz, o którą twój pokorny sługa pragnie prosić, panie.
Brwi Uthera drgnęły ledwo zauważalnie.
– O co chodzi, Gajuszu?
Serce Merlina zabiło mocniej. Już czas. Teraz wszystko zależało od jego wuja. Gajusz wiedział jak rozmawiać z królem. Na pewno przekona Uthera. Merlin powtarzał to sobie w myślach, ale mimo to był zdenerwowany.
– Wybacz mi moją impertynencję, ale, mój panie, proszę, abyś zwolnił Merlina z obowiązku uczestniczenia w tym pojedynku. Niech lepszy wojownik walczy o honor królestwa.
Chłopak wstrzymał oddech, oczekując na odpowiedź króla. Oto chwila prawdy. Oto moment, który, być może, zadecyduje o jego życiu i śmierci.
Uther milczał przez chwilę, zastanawiając się, po czym kiwnął głową.
– Dobrze. Skoro, i tak twierdzicie, że Merlin sobie nie poradzi, trzeba wyznaczyć kogoś innego. Tylko który z rycerzy jest na tyle silny i dobrze wyszkolony, żeby stanąć z nim w szranki?
– Ja to zrobię.
Zapadła cisza. Morgana, Gajusz i Uther spojrzeli ze zdziwieniem w stronę Artura. Stojący za drzwiami Merlin zamarł, wytrzeszczając oczy z niedowierzaniem. Książę nawet przez chwilę się nie wahał.
– Skoro chodzi o honor całego królestwa, jako przyszły władca Camelotu, powinienem podjąć się tego wyzwania.
Nie, nie, nie! – krzyczało do Merlina całe jego jestestwo. Podniósł tę rękawicę tylko po to, aby Artur nie musiał walczyć z tym dziwnym typkiem, a ten idiota znowu się w to pakuje? Merlin musiał go powstrzymać. Musiał coś zrobić, musiał… Już wiedział, co musiał zrobić.
– Nie pozwolę ci na to! – oświadczył Uther nie znoszącym sprzeciwu tonem. – Jesteś moim synem, księciem Camelotu i przyszłym królem i…
W sali tronowej rozległ się głośny trzask, a przez nagle otwarte drzwi wpadł Merlin. Chłopak zatrzymał się w połowie sali i bez namysłu oznajmił:
– Ja pójdę, panie.
Morgana podniosła się z tronu. Oczy wszystkich zwróciły się w stronę Merlina, który spoglądał na króla zdeterminowanym wzrokiem. Na zewnątrz chłopak był spokojny, ale wewnątrz czuł chłód i napięcie, spowodowane przez nagłą uwagę wszystkich, skupioną na jego osobie.
– Ty kretynie! – wrzasnął Artur.
Uther znów zmarszczył brwi, wyraźnie poruszony.
– Jak śmiesz wbiegać tu tak bez pozwolenia! To królewska narada, znaj swoje miejsce – oświadczył, sprawiając, że Merlin spuścił wzrok, aby okazać pokorę.
– Bardzo… Bardzo przepraszam…
Uther trochę złagodniał.
– Nie boisz się, chłopcze? Widziałeś tego czarownika i na pewno jesteś świadom tego, że w jakiś dziwny sposób zabił strażników. Jesteś pewien, że chcesz z nim walczyć?
– Nie powiem, że się nie boję, i nie powiem, że chcę się z nim mierzyć. Ale, mój panie, nie mam wyjścia. To nie sprawa wyboru. To sprawa honoru. Nie mogę pozwolić, aby książę Artur mnie zastąpił.
– Ojcze, chyba nie myślisz poważnie?! – wtrącił Artur. – Ten bałwan nie może nas reprezentować!
– On zginie! – powiedziała Morgana. – Panie, nie możesz na to pozwolić!

Król milczał w zamyśleniu. Wszyscy oczekiwali na jego odpowiedź. Merlin spojrzał najpierw na Gajusza, który popatrzył na niego z  niezadowoleniem, a potem na Artura, który zaczął do niego coś szeptać, ewidentnie wściekły na Merlina za jego wybryk. Merlin wiedział, że obaj byli na niego źli. W końcu obaj na swój sposób próbowali go ochronić przed koniecznością zmierzenia się z tajemniczym czarownikiem. Przez chwilę Merlin zastanawiał się, czy robi dobrze. Przed oczami stanął mu obraz banshee piorącej w jeziorze jego zakrwawioną koszulę. A potem chłopak podniósł wzrok z podłogi na swojego króla, który chyba właśnie podjął decyzję.

– Jesteś bardzo odważny, chłopcze. Nie ukrywam, jestem pod wrażeniem. Mój syn nie może udać się na to spotkanie, ale ma rację. Nie umiesz walczyć, a Trzynasty z Dwunastu wydaje się być bardzo silnym czarownikiem. Ty jesteś tylko sługą, w dodatku – uśmiechnął się lekko – niezbyt rozgarniętym, jeśli wierzyć mojemu synowi. Nie jestem pewien, czy powinieneś reprezentować Camelot.
Tylko sługą… Sługa nie jest rycerzem… – odbiło się w głowie Merlina. Nie wiedział, co o tym myśleć. Nigdy nie chciał być rycerzem, i tak by nim nie został. Ale dlaczego czuł tę dziwną gorycz, kiedy usłyszał, że jest tylko sługą? Dlaczego wydawało mu się to… obelgą?
– Dlatego też – ciągnął dalej król – posłuchaj mnie uważnie, Merlinie: ponieważ masz wyruszyć do Trzynastego z Dwunastu pojutrze, do tego czasu masz jeszcze czas się namyślić. Jeśli dziś albo jutro zdecydujesz, że chcesz się wycofać, powiedz to mojemu synowi, a wyznaczy kogoś ze swoich ludzi.
– Dlaczego w ogóle dajesz mu wolny wybór?! – zapytał Artur. – Przecież sprawa jest prosta! Nie idzie i już. Koniec dyskusji!
– Podejdź tu, synu – rozkazał Uther.

Artur bez słowa zbliżył się do ojca, który ręką kazał mu pochylić się nieco, aby móc mu coś powiedzieć do ucha. Artur to zrobił. Uther dyskretnie szepnął mu kilka zdań, sprawiając, że brwi Artura podniosły się, a potem książę rzucił ojcu zdumione spojrzenie i wyprostował się.
– Macie jeszcze jakieś sprawy, które chcecie ze mną przedyskutować? – zapytał Uther.
– Nie, ojcze – odpowiedział Artur.
– Żadnych, panie – odparł Gajusz.
Morgana milczała, na jej twarzy widać było wyraz zmieszania. Merlin tylko potrząsnął głową i spojrzał w dół.
– W takim razie – zaczął Uther – zostawcie mnie samego. Mam mnóstwo spraw do załatwienia.
Wszyscy czworo pokłonili się królowi i skierowali się do wyjścia. Kiedy znaleźli się na korytarzu, Merlin przez chwilę się zamyślił. Nie wiedział, co powinien zrobić. W razie czego mógł się wycofać i ktoś inny, bardziej zaprawiony w boju zajmie jego miejsce. Ale dlaczego tak dziwnie się czuł, kiedy o tym myślał?
– Merlinie, chodź tu! – Ostre zawołanie Artura wyrwało go z rozmyślań. Merlin spojrzał na swojego pana, który oświadczył: – Czas na trening rycerzy! Musisz mnie przygotować!
– Tak jest, panie – odparł niepewnie Merlin.
Jego oczy spoczęły jeszcze na Gajuszu. Starzec wciąż był niezadowolony, ale Merlin mógł wyczuć w jego zachowaniu również jakieś dziwne zmieszanie. Chłopak nie miał czasu się temu bliżej przyjrzeć, bo obaj musieli wracać do pracy. Niemniej jednak wizyta u króla dała mu powód do głębszych rozmyślań podczas treningów Artura z rycerzami.
Fanfiction · Fantastyczny Kwiecień · Miesiące z... · Przygody Merlina

[FF: Przygody Merlina] Wyzwanie – część 3

Smok oparł się bardziej na skale, na której siedział, i przyjrzał się bliżej stojącemu przed nim chłopakowi z pochodnią w ręku. Wyglądało na to, że zastanawiał się nad tym, co Merlin właśnie mu opowiedział. Sam czarownik nie był pewien, co właściwie smok teraz myślał i czy wieść o tym, że Merlin zobaczył banshee, a potem został wyzwany na pojedynek, zaniepokoiła gada. Chłopak miał jednak nadzieję, że kiedy stwór się wreszcie odezwie, poda mu jakieś rozwiązanie całej zaistniałej sytuacji. Po dwóch minutach, które dla Merlina trwały niemal wieczność, Wielki Smok nareszcie przemówił:
– Wszystko, co mi powiedziałeś, jest bardzo intrygujące, młody czarowniku. Wygląda na to, że twoje przeznaczenie zostało wystawione na próbę.
Merlin stwierdził w myślach, że ostatnia wypowiedź smoka nie ma w ogóle sensu, ale chłopak zdążył się już do tego przyzwyczaić. Podniósł wzrok na Wielkiego Smoka i zapytał:
– Czy ja zginę?

– Gdybyś to nie był ty, powiedziałbym, że tak, Merlinie. Jeszcze nikt nie umknął banshee, a tym bardziej temu, z którym będziesz musiał się niebawem zmierzyć.
– Kim on właściwie jest, smoku?
– Trzynastym z Dwunastu.
– To już wiem. Ale co to znaczy?
– Jeszcze się nie domyśliłeś, młody czarowniku?
– Nie. Mógłbyś łaskawie mi to wyjaśnić?
– Niestety, Merlinie, będziesz musiał to odgadnąć sam. Jedyne, co mogę ci powiedzieć, to to, że nie jest on człowiekiem. To siła wyższa. Trudno będzie z nią wygrać. Nie jestem pewien, czy to czasem niemożliwe. To, że zobaczyłeś, a potem usłyszałeś banshee, jest ściśle związane z twoim pojedynkiem. Tylko od ciebie zależy, które przeznaczenie okaże się silniejsze: twojej chwały, czy twojej klęski.
– A więc muszę stanąć do tego pojedynku i albo zginę, albo przeżyję?
– Dobrze mnie zrozumiałeś. Udzieliłem ci wystarczających odpowiedzi. Reszta zależy od ciebie, Merlinie.
Zanim Merlin zdążył cokolwiek powiedzieć, smok wzniósł się w powietrze i zniknął w przepastnych skałach kamiennego sklepienia. Merlin wiedział, że wołanie go z nadzieją na więcej informacji, nie ma żadnego znaczenia, toteż chłopak po prostu zawrócił i skierował się na powierzchnię. Przez całą drogę do domu, myślał o tej rozmowie, idąc przez ciemne i ciche ulice Camelotu. Było bardzo późno, jego zmęczone ciało dawało mu do zrozumienia poprzez ból w mięśniach, że już dawno powinien się położyć. Jednak on był zbyt niespokojny, zbyt wiele pytań krążyło w jego umyśle, aby mógł tak po prostu wejść do łóżka, zamknąć oczy i spać.
Powróciwszy do kwatery Gajusza, od razu został zapytany przez starca o swoją rozmowę ze smokiem. Obaj usiedli przy stole i Merlin pokrótce streścił wujowi, co powiedział mu smok. Gajusz zamyślił się przez chwilę, a potem oparł się wygodnie na krześle i powiedział:
– Trzynasty z Dwunastu… Coś mi świta, ale w tej chwili nie mogę sobie przypomnieć, o co chodziło. To chyba było coś związanego z wojskiem.
– Czy wiesz może, co to za „siła wyższa”, o której mówił Wielki Smok? – spytał Merlin.
– Nie jestem pewien – odparł Gajusz i westchnął głęboko. – Ten nieznajomy jest jedną, wielką zagadką. Jako dym przedostaje się do sali bankietowej, aby rzucić wyzwanie służącemu. A do tego jeszcze zabija strażników w trudny do określenia sposób.
– Czyli nadal nie wiesz, co im się stało? – zmienił temat Merlin, spoglądając na Gajusza z niepokojem.
– Niestety, chłopcze. Na ich ciele nie ma żadnych śladów walki. Żadnych sińców, zadrapań i skaleczeń. Ba! Nawet żadnych oparzeń i znaków, świadczących o otruciu albo uduszeniu. Jakby padli od razu bez żadnego powodu. Zrobię im jutro sekcję, ale nie wiem, czy to coś da. – Nagle podniósł wzrok na Merlina i spojrzał mu głęboko w oczy. Coś go martwiło i Merlin dobrze wiedział co. Po chwili milczenia Gajusz powiedział cicho: – Boję się o ciebie, chłopcze. Wszystko wydaje się świadczyć o tym, że jeśli staniesz do tego pojedynku, będziesz zgubiony.
Merlin oparł łokcie na stole i złapał się za głowę.
– Ja też się boję – wyszeptał, a potem jego oczy powędrowały na Gajusza. – Smok powiedział, że to ode mnie zależy, czy zginę, czy przeżyję, ale… – Nagle urwał i jego głowa opadła na stół. – Boję się tego pojedynku. Nie chcę umierać.
Gajusz położył rękę na ramieniu siostrzeńca. Merlin podniósł na niego wzrok. Starzec uśmiechnął się do niego życzliwie, jednak w tym uśmiechu krył się jakiś smutek. Po chwili Gajusz spoważniał i powiedział:
– Spróbuj się przespać. Jest już bardzo późno.
W jego głosie kryła się rozpacz, jakby Gajusz miał zaraz się załamać. Merlin podniósł się ze swojego miejsca. Gajusz zrobił to samo. Młodzieniec przytulił mocno do siebie wuja, szepcząc mu do ucha: „dobranoc”, po czym odszedł do swojego pokoju, aby rzeczywiście się położyć. Kiedy zamknął za sobą drzwi, Gajusz opadł na krzesło i zaczął płakać.
W jego głowie krążył wciąż jedno pytanie: Dlaczego? Dlaczego los chciał mu odebrać Merlina? Dlaczego to właśnie jemu ten tajemniczy mężczyzna rzucił rękawicę? Przecież na sali było tyle innych, gotowych do walki rycerzy. Ta przerażająca istota z innego świata wybrała spośród wszystkich ludzi obecnych na uroczystości niepozornego służącego. Merlin nie jest rycerzem! W ogóle nie powinien przyjmować tego wyzwania!
Ale przyjął. Musiał je przyjąć. Choć Gajusz bardzo chciał, aby było inaczej, wiedział, że Merlin ze swoją lojalnością wobec Artura, musiał podnieść tę rękawicę przed księciem. Jeśli po trzech dniach stanie do tego pojedynku, będzie miał marne szanse na przeżycie. Teraz Gajusz nie miał już wątpliwości – banshee myła koszulę Merlina w związku z tą walką. Po raz pierwszy od dnia, w którym Merlin ofiarował bogom Starej Religii własne życie w zamian za Artura, Gajusz poczuł, jak nad jego siostrzeńcem wisi widmo śmierci. Serce starca łamało się na myśl o tym, że osobie, którą kochał najbardziej na świecie, było przeznaczone umrzeć. Gajusz zrobiłby wszystko, byle tylko ocalić Merlina. Ale nie wiedział jak. W tym momencie jedyne, co mógł zrobić, to płakać.
Ściągając koszulę, Merlin usłyszał dochodzący zza drzwi płacz wuja i zamarł. Mniej więcej domyślał się, co mogło teraz chodzić po głowie Gajusza, a odgłos jego szlochu sprawiał, że sam chłopak upadał na duchu.
Kiedy następnego ranka szedł zamkowym dziedzińcem, wszyscy patrzyli na niego dziwnie i szeptali coś między sobą. Spotykał się z tym również na korytarzu i w kuchni, kiedy wstąpił wziąć śniadanie dla Artura. Merlin czuł się nieswojo, co najmniej jakby zrobił coś nieodpowiedniego i wszyscy dookoła go obmawiali. Kiedy się z nimi witał, odpowiadali nerwowym i zdawkowym pozdrowieniem.
Dotarłszy do komnaty Artura i otworzywszy energicznie drzwi, zastał księcia już ubranego i stojącego przy oknie. Słysząc odgłos zamykanych drzwi, Artur odwrócił się do swojego sługi, który tylko się uśmiechnął i postawił śniadanie na stole. Przez chwilę książę się nie ruszał, tylko spoglądał na Merlina, który zabrał się za robienie łóżka. Obaj milczeli przez dłuższy moment, Merlin był zajęty swoją pracą, a Artur obserwowaniem go uważnie. To bardzo Merlinowi przeszkadzało. Czekał ze zniecierpliwieniem aż książę się odezwie. W końcu to zrobił.
– Ty naprawdę zamierzasz stanąć do tego pojedynku?
Merlin zamarł pochylony nad łóżkiem. Po chwili podniósł wzrok na Artura i z nerwowym uśmiechem na ustach odpowiedział:
– Raczej tak.
I wrócił do pracy. Teraz zajął się poprawianiem poduszki. Nie minęło jednak pół minuty, a już usłyszał od Artura kolejne zdanie:
– Nie boisz się, że zginiesz?
Merlin znów zamarł, a potem ścisnął mocno trzymaną w rękach poduszkę. Czy się bał? Ależ to było oczywiste. Bał się nawet bardziej, niż Artur był w stanie sobie wyobrazić. Bo Artur nie wiedział nic o banshee, która myła w jeziorze koszulę jego sługi. Nie wiedział o tym, co wyjawił Merlinowi smok. Książę wiedział natomiast, że człowiek, który wyzwał Merlina na pojedynek nie jest nikim zwyczajnym. Dotąd Merlin starał się nie myśleć o pojedynku, mając nadzieję, że dzięki skupieniu się na pracy jakoś sobie poradzi. Teraz jednak musiał stawić czoła prawdzie.
Popatrzył na Artura, który wciąż cierpliwie czekał na odpowiedź. W oczach służącego tliła się powaga i smutek.
– Czy się boję, czy nie, mam w ogóle jakiś wybór? – oznajmił cicho Merlin.
– To po co podniosłeś tą rękawicę, idioto? – odparł ostro Artur. – Ja miałbym jakieś szanse, aby go pokonać, ale ty…
– Nie miałbyś – przerwał mu Merlin i spuścił wzrok. – Gajusz powiedział, że nie wie, jak zginęli strażnicy. Ten nieznajomy zabija w dziwny sposób i z całą pewnością zna magię.
– A na jakiej podstawie sądzisz, że ty możesz z nim walczyć? – zapytał Artur, tym samym tonem, co wcześniej. – Dlaczego myślisz, że ty jesteś w stanie stawić mu czoła?
Bo ja też mam magię– taka odpowiedź kołatała mu się po głowie, jednak nie zamierzał jej wymówić. Raz, że nie wiedział, co Artur mógłby zrobić z jego sekretem, a dwa, że nie był pewien, czy jego własna magia jest dość silna, aby pokonać tajemniczego Trzynastego z Dwunastu. Merlin musiał więc odpowiedzieć na to pytanie nie tylko księciu, ale i sobie.
– Skoro wybrał mnie – zaczął i znów spojrzał na Artura – musiał uznać, że umiem coś, w czym może się ze mną zmierzyć.
– A jeśli wybrał cię przypadkowo? Jeśli wybrał cię tylko dlatego, że byłeś zwykłym kmiotkiem, który napatoczył mu się pod oczy? – spytał Artur. – Co wtedy?
Merlin przez chwilę milczał, a jego wzrok spoczął na podłodze.
– Nie wiem – odparł w końcu, nie spoglądając na księcia.
Poprawił jeszcze raz poduszkę i położył ją na łóżku. Następnie stanął przy stole z jedzeniem, gotów przyjmować rozkazy. Artur rzucił mu chłodne spojrzenie niezadowolenia i zasiadł do śniadania. Posiłek przebiegł w całkowitej ciszy. Żaden z mężczyzn nie zamierzał się odezwać. Kiedy zaś Artur skończył jeść, Merlin wziął jego talerz z resztkami jedzenia i wyszedł, aby zabrać go do kuchni. Książę znów został sam w swojej komnacie.
Nie na długo jednak. Nim zdążył bez reszty pogrążyć się we własnych myślach, drzwi do jego komnaty znów się otworzyły i weszła Morgana. Artur podniósł wzrok i spojrzał na nią beznamiętnie. Wydawała się być czymś bardzo wzburzona. Zamknęła za sobą drzwi, nawet się do nich nie odwracając, i po chwili ciszy odezwała się do przybranego brata, siedzącego wciąż przy stole:
– Chyba nie zamierzasz do tego dopuścić.
– Do czego? – spytał.
– Do tego pojedynku! – odparła nieco głośniej. – Toż to nie do pomyślenia!
– Spokojnie – oświadczył książę. Był naprawdę opanowany i to właśnie było dziwne. – Służący nie będzie bronił honoru Camelotu.
– Nie o to mi chodzi! – krzyknęła. – Merlin nie ma szans z tym człowiekiem i dobrze o tym wiesz! Z całą pewnością zginie! Jeśli ci choć trochę na nim zależy, za wszelką cenę nie dopuścisz do tej walki!
Artur milczał, spojrzał tylko na Morganę spode łba. Czekała na jego odpowiedź z niepokojem wymalowanym na twarzy, ale książę przedłużaj ciszę, wzmagając tym samym panujące w pokoju napięcie. Morgana powoli zaczęła tracić cierpliwość, aż w końcu wykrzyknęła:
– Na bogów, powiedz coś wreszcie!
Artur podniósł się z krzesła. Z wyrazem obojętności minął ją i zatrzymał się dopiero przy drzwiach, kładąc rękę na klamce. W tym momencie znów usłyszał głos Morgany:
– Wiesz co powiedziała mi Gwen?
Odwrócił tylko głowę. Morgana dodała nerwowo:
– Gwen mówiła mi, że na uczcie Merlin wydawał się czymś przerażony, a kiedy spytała go, o co chodzi, on zapytał ją, czy słyszy płacz.
Przez krótką chwilę widać było na twarzy Artura błysk zdziwienia. Powoli odwrócił wzrok na swoją spoczywającą na klamce rękę. Wydawał się nad czymś dumać. Zaraz jednak powrócił do Morgany i odparł sceptycznie:
– Daj spokój! Chyba nie wierzysz w te banialuki! – Po czym dodał bardziej służbowo: – A teraz wybacz, ale mam obowiązki do spełnienia, więc wyjdź z mojego pokoju, abym mógł go zamknąć.
Oboje wyszli na korytarz i Artur zamknął na klucz swoją komnatę. Zanim jednak on i Morgana się rozstali na korytarzu, ona stanęła przy nim i oświadczyła chłodnym tonem:
– Jesteś nieczułym potworem, Arturze Pendragonie.
– Tak, wiem – odpowiedział znudzonym tonem, nawet na nią nie spoglądając.
Po czym ruszył przed siebie, aby przebrać się w zbroję i rozpocząć trening.
Fanfiction · Fantastyczny Kwiecień · Miesiące z... · Przygody Merlina

[FF: Przygody Merlina] Wyzwanie – część 2

Kiedy Merlin obudził się następnego ranka, leżał przez dłuższy czas w swoim łóżku, gorąco pragnąc, aby zdarzenia poprzedniego dnia były tylko snem. Jednak wiedział, że to niemożliwe, że rzeczywiście spotkał wczoraj banshee, która prała w jeziorze jego zakrwawioną koszulę. Jak mógł wstać z łóżka i wypełniać swoje obowiązki, będąc jednocześnie świadomym tego, że jego koniec jest już bliski? Czy ktokolwiek na świecie byłby do tego zdolny?
Ale zaraz pomyślał, że przecież nie jest aż tak źle. W końcu co jest silniejsze: starożytne proroctwa, które przepowiedziały mu wspaniałą przyszłość u boku króla Artura, czy też byle zjawa z lasu? A z tego, co Merlin wiedział, Artur jeszcze nie zasiadł na tronie i nie zjednoczył całego Albionu. Jest jeszcze nadzieja. Merlin nie powinien upadać na duchu. Dopóki nie upewni się, że nie da się nic zrobić, nie zamierzał się poddawać.
Tak więc wziął się w garść, wstał z łóżka, przebrał się i wyszedł do Gajusza. Przy śniadaniu nie rozmawiali o tym, co się wczoraj stało, ale to wcale nie znaczyło, że rozmowa im się kleiła. Wymienili tylko kilka słów, co pewien czas jeden z nich chciał rozpocząć konwersację na jakiś lekki, niezobowiązujący temat, ale byli zbyt zdenerwowani i zajęci własnymi, ponurymi myślami, aby pociągnąć rozmowę dalej. W końcu Merlin skończył jeść, podziękował i poszedł do pracy, zostawiając Gajusza samego.

Przechodząc korytarzem do komnaty Artura, natknął się na Gwen, która niosła w rękach wielki wazon białych róż.
– To na bankiet? – zapytał, jakby nigdy nic. Gwen zatrzymała się i wysunęła głowę zza wazonu, aby na niego spojrzeć.
– Tak – odparła i uśmiechnęła się. – Sala bankietowa będzie gotowa po południu. Będziesz na przyjęciu?
– No jasne. Ktoś musi przecież obsługiwać Artura – oświadczył. Uśmiechnął się nawet w swoim stylu, ale temu uśmiechowi czegoś brakowało. – A ty?
– Ma się rozumieć, że będę. Lady Morgana mnie potrzebuje. Ale wracajmy do pracy. Ten wazon się sam nie zaniesie, a Artur znów cię okrzyczy za spóźnianie się.
– Racja. Do widzenia, Gwen.
Pomachał jej na do widzenia i ruszył w swoją stronę. Od razu kiedy wszedł do komnaty Artura, książę rzucił w niego butami, które Merlinowi udało się złapać. Pierwszym zadaniem Merlina tego dnia było wyczyścić obuwie Artura na nadchodzący bankiet. Tak więc chłopak usiadł na podłodze i zabrał się do roboty, podczas gdy Artur otworzył swoją szafę i zaczął się głośno zastanawiać nad tym, co powinien na siebie włożyć. Co chwila wyciągał z szafy jakąś szatę i przyglądał się jej uważnie, po czym odkładał ją na miejsce.
Merlin w ciszy zajmował się butami Artura, jednak jego myśli wciąż oscylowały wokół banshee. W gruncie rzeczy trudno było o tym nie myśleć. A jeśli banshee mówiła prawdę? Ile w takim razie czasu mu pozostało? Miesiąc? Tydzień? A może miał zginąć dzisiaj? Ta niepewność była równie przerażająca jak perspektywa śmierci.
Dopiero krzyk Artura wyrwał go z rozmyślań.
– Merlinie? Merlinie. MERLINIE!
Merlin podniósł wzrok.
– Tak, panie?
– Pytałem cię, co sądzisz o tym stroju – powiedział Artur i wystawił przed siebie odświętną, błękitną szatę.
– Ładny – odpowiedział krótko Merlin, uśmiechając się lekko, i powrócił do pracy.
– A więc odpada – oznajmił Artur i zaczął szukać dalej. Po chwili wyciągnął kolejną szatę. – A ten?
Merlin jednak nie dosłyszał, pochłonięty znów myślami nad przeznaczeniem. Artur westchnął głęboko, podszedł do swojego sługi i pstryknął mu palcami przed nosem. Merlin mrugnął oczami, po czym spojrzał na Artura ze zdziwieniem.
– Nie wiem, czy jesteś tak upośledzony, że musisz skupiać całą uwagę na jednym zadaniu, czy też może myślisz o jakichś głupotach, ale jak twój pan zadaje ci pytanie masz na nie odpowiadać.
– Przepraszam – odparł Merlin. – Jestem trochę rozkojarzony.
– To lepiej weź się w garść, zanim rozpocznie się bankiet. Jeśli z powodu rozkojarzenia wylejesz wino na Morganę, spędzisz całą noc w dybach. Zrozumiano?
– Tak, panie.
– To teraz wracaj do pracy i powiedz mi, co sądzisz o tym ubraniu.
– Myślę, że twój uroczysty, czerwony strój powinien pasować, panie – oświadczył Merlin, nawet nie ściągając wzroku z butów.
Artur tylko kiwną głową ze zrozumieniem, dochodząc do wniosku, że Merlin ma rację.
Bankiet rozpoczął się bardzo dobrze. Na urodziny Morgany zostali zaproszeni przedstawiciele najznamienitszych rodów królestwa oraz najdzielniejsi rycerze. Sama solenizantka była tego dnia ubrana w przepiękną atłasową suknię o szafirowym kolorze, wyszywaną złotymi nićmi, i witała swoich gości szerokim uśmiechem. Reszta uczestników również wyglądała imponująco w swoich uroczystych szatach, a Merlin cieszył się, że tym razem Artur nie kazał mu ubrać oficjalnego stroju służących Camelotu, bo jeśli Merlin miał zginąć tego dnia, to lepiej nie w głupawym kapeluszu z piórkiem.
Co nie znaczyło, że chłopak był tego wieczora spokojny. Starał się skupić na pracy – nalewał gościom wino, wskazywał miejsca i przynosił różne rzeczy, jeśli czegoś potrzebowali. Jednak kiedy na chwilę przystawał, czekając na kolejny rozkaz, jego myśli znów wracały do banshee. Gajusz chyba to zauważył i czekał na odpowiedni moment, aby odejść od stołu i powiedzieć coś siostrzeńcowi. Na razie obaj nie mogli pójść na stronę, dopóki nie pojawi się reszta gości a Uther nie wygłosił mowy, rozpoczynając bankiet. Na oko brakowało jeszcze trzech-czterech osób, więc Merlin czekał.
Obok niego stanęła Gwen, uśmiechnięta jak zawsze. Pochyliła głowę w jego stronę i szepnęła:
– Coś taki ponury dzisiaj? Rozchmurz się!
Dźgnęła go delikatnie łokciem, wyrywając przyjaciela z rozmyślań o śmierci. Spojrzał na nią ze zmieszaniem, co sprawiło, że twarz dziewczyny przybrała zatroskany wyraz.
– Ach, Gwen… – odpowiedział po chwili, zakłopotany. Zaraz potem westchnął głęboko. – Przepraszam. Od wczoraj jestem trochę zdenerwowany.
– Dlaczego? – Popatrzyła na niego z jeszcze większym niepokojem.
– To… skomplikowane – odparł, uśmiechając się nerwowo.
Choć wcześniej Gajusz stwierdził, że dobrze byłoby powiedzieć Gwen o banshee, Merlin nie był pewien, czy to właściwe posunięcie.
Ale zanim zdążył podjąć jakąkolwiek decyzję, usłyszał nagle coś dziwnego. Mimo że sala tętniła życiem, do jego uszu doszedł odgłos cichego szlochu, trochę podobnego do tego, który usłyszał poprzedniego dnia. Dochodził jakby z korytarza. Był przeciągły, przypominał zawodzenie wilka, ale był bardziej przepełniony rozpaczą i melodyjny. Merlin poczuł jak jego całym ciałem owładnął emanujący z wnętrza chłód i paraliż. Nagle chłopak stał się głuchy na wrzawę w sali bankietowej i słyszał jedynie ten potworny szloch i nadzwyczaj głośne bicie własnego serca.
Tymczasem stojąca obok niego Gwen przyglądała mu się z niepokojem. Oddychał głęboko, niespokojnie, spoglądał przed siebie szeroko otwartymi oczyma, pełnymi potwornego przerażenia.
– Merlinie? – zaczęła, odwracając się do niego całym ciałem. – Merlinie, co się stało?
Nie odpowiedział. Oparł się tylko o ścianę i dalej łapał głębokie hausty powietrza. Melodyjny szloch nadal rozbrzmiewał w jego uszach, wywołując w nim dreszcze. Nie miał wątpliwości – to była banshee. Ale czy to oznaczało, że ona tu gdzieś jest? A jeśli tak – to czy w takim razie nadeszła jego godzina?
– Merlinie? – Gwen spróbowała jeszcze raz. – Co ci jest?
Niepewnie położyła rękę na jego ramieniu. Jej dotyk przywrócił chłopakowi zmysły, mimo że wciąż słyszał w uszach płacz banshee. Powoli odwrócił głowę w stronę Gwen i przyglądał jej się przez chwilę w milczeniu, zanim się nie odezwał:
– Słyszysz to co ja?
– Czyli co? – zapytała, wciąż patrząc na niego z niepokojem.
– Ten płacz – wyjaśnił.
– Płacz? – zdziwiła się.
Ale zanim zdążyła powiedzieć, że nie, nie słyszała żadnego płaczu (co i tak było dla Merlina jasne), Uther podniósł się z miejsca z kielichem w dłoni i z szerokim uśmiechem na twarzy. Rzucił siedzącej po jego prawej stronie Morganie życzliwe spojrzenie, po czym objął wzrokiem salę bankietową. Merlin zdał sobie sprawę z tego, że płacz ustał.
– Wydaje mi się, że przybyli już wszyscy, tak więc mogę rozpocząć uroczystość. Serdecznie witam was, przyjaciele, na tej wyjątkowej uroczystości. Obchodzimy dzisiaj dwudzieste trzecie urodziny mojej drogiej wychowanicy, Morgany.
Na sali rozległy się gromkie brawa, a kiedy ucichły, król mówił dalej:
– Morgana jest osobą niezwykłą. Z biegiem lat stała się dla mnie kimś w rodzaju córki, której nigdy nie miałem, toteż świętuję jej urodziny jak każdy ojciec: ciesząc się każdym spędzonym z nią rokiem. Dlatego też pozwolę sobie wznieść pierwszy toast. – Podniósł kielich wyżej, reszta gości wstała i zrobiła to samo. Po czym król oświadczył: – Za Morganę. Oby jej życie zawsze obfitowało w szczęśliwe wydarzenia.
Goście potrząsnęli lekko kielichami i upili łyk, aby zaraz wrócić na swoje miejsca. Jedynie król spoczął na swoim krześle dopiero po tym, jak oznajmił:
– Bankiet uznaję za rozpoczęty.
Goście zaczęli nakładać sobie różne rzeczy na talerze i rozmawiali ze sobą przy posiłku. Gwen została wezwana przez swoją panią do stołu, a Gajusz nachylił się w stronę Artura i coś mu powiedział. Książę tylko przytaknął głową i powrócił do jedzenia, a nadworny medyk pomaszerował do Merlina, który na widok opiekuna, przestał opierać plecy o ścianę. Gajusz szybko stanął tuż przy siostrzeńcu, wziął go za ramię i szepnął:
– Przed chwilą pobladłeś. Coś się stało?
Wzrok Merlina był bardzo poważny, kiedy chłopak oznajmił:
– Słyszałem płacz.
– Płacz banshee? – spytał Gajusz, spoglądając na niego z szeroko otwartymi oczami. Merlin przytaknął powoli głową.
– Tak. Był taki… smutny, a jednocześnie przerażający. Gajuszu, czy ja dziś umrę?
– Niekoniecznie – odparł medyk. – To tylko ostrzeżenie. Mam jednak dla ciebie złe wieści, chłopcze. Przeszukałem każdą książkę o duchach i stworzeniach nadprzyrodzonych w mojej bibliotece. Poszedłem nawet do Geoffreya, aby sprawdzić w jego kronikach, jednak nic nie znalazłem. Wygląda na to, że będziesz musiał porozmawiać ze smokiem.
– Pójdę do niego, kiedy bankiet się skończy – zapewnił wuja Merlin.
– Dobrze. Poradzisz sobie sam, czy mam tu z tobą zostać?
– Nie, wracaj na swoje miejsce. Jakoś dam sobie radę do końca uroczystości.
– Trzymaj się, chłopcze.
Gajusz rzucił mu zatroskane spojrzenie i odszedł.
Chwilę potem Artur machnął ręką, aby Merlin do niego przyszedł. Chłopak natychmiast ruszył służyć swemu panu. Niebawem stał już u jego boku, gotowy przyjąć rozkazy. Siedzący po prawej stronie Morgana i Uther zajęci byli swoimi talerzami, jednak solenizantka posłała Merlinowi przyjazny uśmiech. Merlin odpowiedział również lekko się rozpromieniając, ale zaraz spoważniał, słuchając tego, co mówił do niego Artur.
– Nalej mi wina. Migiem.
– Tak jest, panie.
Ale kiedy tylko Merlin rozejrzał się za butelką, nie mógł jej znaleźć. Na stole królewskim nie było wina. Merlin już chciał to powiedzieć Arturowi, kiedy książę oświadczył ostrym tonem:
– Skoro się skończyło, idź do kuchni, idioto.
– Aha…
Merlin poszedł więc gdzie mu kazano. Po dwóch minutach powrócił z nowym dzbankiem wina, które nalał do kielicha księcia. Artur polecił mu jeszcze zatroszczyć się o innych gości, tak więc Merlin zaczął krążyć po sali i nalewać wino tym, których kielichy były już prawie puste.
Gdy był już na samym końcu stolika, nagle przez cienkie szczeliny zamkniętych drzwi do sali bankietowej zaczęły wyłaniać się ciemnofioletowe opary, które jednak nie opanowały całego pomieszczenia, tylko – ku przerażeniu wszystkich obecnych – osiadły tuż przed drzwiami i uformowały długi, acz gruby słup dymu. Powoli dym rozwiał się sam i oczom ludzi zgromadzonych w sali bankietowej ukazał się blady jak ściana, ubrany w czarny płacz z kapturem, wychudły człowiek.
Powolnym krokiem zaczął kroczyć w stronę królewskiego stołu. Uther natychmiast zareagował i podniósł się z krzesła.
– Kim jesteś, aby zakłócać naszą uroczystość?
Dziwny mężczyzna zatrzymał się jakiś metr przed stołem i pochył głowę w geście szacunku. Twarz Uthera wyrażała jednak niezadowolenie, a nawet niepokój. W całej sali bankietowej zrobiło się nagle zimno, choć był środek lata. Wszyscy goście i służący zamarli w swoich miejsca i przyglądali się uważnie przybyszowi, który podniósł głowę i spojrzał na króla. Uther, Artur i Morgana mogli teraz zobaczyć jego wielkie, białe oczy, w których ziała pustka.
– Jestem Trzynastym z Dwunastu, Utherze Pendragonie – odezwał się w końcu spokojnym tonem mężczyzna. Jego głos był głęboki i przyprawiał o dreszcze.
– Nie mów zagadkami – warknął król. – Jeśli przybyłeś tutaj, aby mnie zabić, czarowniku…
– Cóż za pomysł? – Nieznajomy prychnął śmiechem. – Nie jestem czarownikiem.
– Przecież widzę, że jesteś – odparł król. – Użyłeś magii, aby się tu dostać.
– Nie jestem czarownikiem – powtórzył przybysz, tym razem poważniej. – Jestem kimś o wiele potężniejszym. Prawdę mówiąc, nie spotkałem jeszcze czarownika ani rycerza, który mógłby mnie pokonać.
– Straż! – wrzasnął Uther. – STRAŻ!
– To nic nie da, Utherze Pendragonie – oświadczył mężczyzna w czerni, uśmiechając się złośliwie. – Twoje straże właśnie ucięły sobie drzemkę i trudno ich teraz będzie obudzić.
– Po co tutaj przyszedłeś? – tym razem odezwał się Artur.
Nieznajomy zrobił dwa kroki wstecz, obrócił się dookoła z podniesionymi do góry ramionami (wtedy wszyscy zauważyli w końcu, że ma na rękach czarne rękawiczki), aż w końcu stanął znów naprzeciw króla i powiedział donośnym głosem:
– Przyszedłem tutaj wyzwać na pojedynek jednego z obywateli Camelotu! – Zrobił krótką pauzę, a potem mówił dalej: – Chwała waszego królestwa dotarła również do mnie! Jak już wspomniałem, nie znalazł się jeszcze nikt, kto mógłby mnie pokonać, toteż postanowiłem poszukać godnego siebie przeciwnika spośród was! – Znów przerwał i opuścił ręce. W izbie rozległ się cichy szmer ludzkich szeptów. A potem nieznajomy podjął znów swoja mowę: – Wybiorę spośród osób tu się znajdujących tego, który przybędzie za trzy dni do lasu i się ze mną zmierzy! Konkurencję wyznaczę mu sam. Jeśli mój przeciwnik przegra, zabiję go! Jeśli wygra… cóż… ochroni honor Camelotu i będzie mógł prosić o co zechce!
– Po co czekać? – spytał Artur, podnosząc się z miejsca, i wyciągnął miecz. – Jestem gotów zmierzyć się z tobą teraz.
Wielu rycerzy na sali również podniosło się z krzeseł i wyraziło gotowość do walki. Nieznajomy tylko się uśmiechnął.
– Nie do was należy ta decyzja. Aczkolwiek dobrze wiedzieć, że przy tym stole zasiada tylu samozwańców.
– Dlaczego mamy się zgodzić na twoją propozycję?! – spytał Uther. – Wchodzisz tutaj, psujesz urodziny mojej podopiecznej i śmiesz stawiać nam warunki?!
Na twarzy przybysza znów zajaśniał uśmiech.
– Czyżbyś aż tak nie ufał swoim ludziom, Utherze Pendragonie? Czyżbyś, mimo wszystko, uważał, że nie są godni, aby się ze mną zmierzyć? W takim razie honor Camelotu nie jest ci specjalnie bliski, panie.
– Moi ludzie mogą cię pokonać – oświadczył król. – I zrobią to, obojętnie kogo wybierzesz.
– A więc pozwól, panie, że wybiorę swojego przeciwnika.
Mężczyzna powoli zdjął z prawej dłoni rękawiczkę, a następnie odwrócił się w stronę drzwi i zaczął przechadzać się przez środek sali, przyglądając się siedzącym po obu stronach rycerzom. Napięcie narastało. Na czołach wielu wojowników, a także ich dam serca, króla, obecnych członków rodziny i osób pobocznych pojawił się pot. Merlin stał nieruchomo, wciąż trzymając w ręku dzban z winem. Wodził wzrokiem za przybyszem, który jak dotąd nie rzucił jeszcze nikomu rękawicy. Cieszył się jednak, że nieznajomy nie wyzwał Artura. Merlin wiedział, że przeciwko komuś takiemu, książę miał raczej marne szanse przeżycia.
I wtedy to się stało. Nieznajomy zatrzymał się przy samym końcu stołu, tuż przed Merlinem. Podniósł przed siebie swoją rękawicę i po chwili opadła ona pod nogi osłupiałego służącego. Chłopak spojrzał na nią, oniemiały, a potem podniósł wzrok na przybysza. Niebawem poczuł na sobie oczy reszty osób obecnych w sali. Kątem oka dostrzegł Gajusza, na którego twarzy malowała się nieopisana groza. Usta starca wypowiedziały tylko bezdźwięcznie słowo: „Nie”. Gwen i Morgana również patrzyły na młodzieńca z przerażeniem. Artur z kolei spoglądał na swojego sługę z szeroko rozwartymi oczyma. Reakcja reszty ludzi nie za bardzo Merlina interesowała, ale domyślał się, że muszą być bardzo zaskoczeni tym, co właśnie się stało.
Merlin po raz drugi tego dnia usłyszał głośne bicie własnego serca. Człowiek, który przed nim stał, przyglądał mu się tymi białymi oczami i Merlin nie potrafił określić, co on myśli albo czuje. Oczywiście domyślał się, że przybysz oczekiwał od niego podniesienia rękawicy, ale Merlin tego nie robił. Był zbyt sparaliżowany, aby się ruszyć. Jedyne na co jego odrętwiałe ciało mogło się zdobyć, to nerwowy uśmiech i wypowiedziane drżącym głosem słowa:
– Pomyliłeś się, panie. Ja nie jestem rycerzem.
– Właśnie. Merlin jest tylko sługą – wtrącił się Artur.
– Wiem – odparł krótko nieznajomy. – Ale ja nie chciałem walczyć z rycerzem, książę.
– A więc jesteś tchórzem – oznajmił książę. – Wybrałeś sługę, bo nie chcesz mierzyć się z wyszkolonym wojownikiem.
– Nie, książę – odparł mężczyzna i odwrócił się w jego stronę. – Powiedziałem wszak, że chcę wyzwać na pojedynek obywatela Camelotu. Nie sprecyzowałem, jakiego stanu ten obywatel ma być. – Odwrócił się w stronę Merlina i spojrzał na niego z pode łba. – Poza tym uważam, że nie tylko rycerzom powinno zależeć na ochronie królestwa i jego honoru.
– Mówiłeś, panie, że szukasz godnego ciebie przeciwnika – odpowiedział Merlin, dygocząc z nerwów. – Naprawdę uważasz, że pachołek, taki jak ja, zadowoli twoje ambicje?
– O, tak – stwierdził z uśmiechem nieznajomy. Przybliżył się do ucha Merlina i szepnął: – Wiem kim jesteś. Czekałem właśnie na kogoś takiego, jak ty. – Po chwili cofnął się o krok, aby spojrzeć chłopakowi w twarz. Rzucił mu chłodne spojrzenie i syknął: – No dalej, Merlinie. Podnieś rękawicę.
Merlin wciąż ani drgnął. Trzymał tylko kurczowo dzbanek, jakby to było jego ukochane dziecko, i przyglądał się przybyszowi, który nadal nie spuszczał z niego swoich białych oczu. Ten tajemniczy mężczyzna, który pojawił się znikąd na zamku, w jakiś niewyjaśniony sposób wiedział o tym, że Merlin ma magię. Teraz już wszystko było jasne. Ten człowiek od początku zamierzał wyzwać właśnie jego – Merlina. Chłopak nie wiedział, co robić. Nigdy w życiu nie wyzwano go na pojedynek. Dotąd widział tylko jak Artur albo któryś z jego rycerzy podnosił z ziemi rzuconą rękawicę, gotowy zaraz stanąć na placu boju. Ale on sam – Merlin – nigdy w życiu nie wyobrażał sobie nawet tego, że przyjdzie dzień, w którym ktoś wyzwie właśnie jego. I pewnie dlatego nie chciał podjąć wyzwania. Przynajmniej nie bez pełnej jasności, w co właściwie się pakuje.
– Merlinie, podnieś rękawicę – powtórzył nieznajomy.
Oczy Merlina przebiegły się po sali. Kiedy spoczęły na Gajuszu, starzec potrząsnął stanowczo głową, aby jego siostrzeniec nie podnosił rękawicy. Wzrok chłopaka powędrował dalej, na twarz Artura. Książę wydawał się czekać w napięciu na ruch swego sługi. Merlin bardzo chciał wiedzieć, czego właściwie oczekiwał od niego jego pan, jednak twarz Artura wyrażała tylko niepokój i napięcie. Toteż Merlin spojrzał znów na przybysza i – aby zagrać na zwłokę – powiedział głośno i wyraźnie:
– Na czym miałoby polegać wyzwanie? Walczylibyśmy na miecze? Na broń obuchową? A może na pięści?
– Zobaczysz za trzy dni. O ile honor twój i Camelotu jest ci na tyle drogi, abyś podniósł wreszcie rzuconą ci rękawicę.
– Człowiek honorowy nie podejmuje się wyzwania, nie będąc pewnym swoich szans w nim! – zawołał Artur i natychmiast ruszył w ich stronę. – Ja podejmę to wyzwanie!
Na dźwięk tych słów oczy Merlina rozszerzyły się. Książę szedł chyżym krokiem i dzieliło go od sługi zaledwie kilka metrów, które pokonywał bardzo szybko. Z każdą chwilą Merlin miał coraz mniej czasu.
– Nie rób głupstw, synu! – krzyknął za Arturem Uther, ale książę szedł mimo wszystko.
Merlin ostrożnie spojrzał w stronę nieznajomego, który uśmiechnął się do niego lekko, jakby chciał powiedzieć: „Wiesz, co się stanie, jeśli on ją podniesie. Chcesz narazić swojego pana na niebezpieczeństwo?” Nie, nie, w żadnym razie! Merlin wiedział, że nie powinien pozwolić Arturowi podnieś tej rękawicy. To by się równało z posłaniem go na śmierć. Mając przed sobą wybór między sobą samym a przyjacielem, którego miał obowiązek chronić, Merlin wiedział, że jest dla niego tylko jedna opcja.
Artur już stanął przed nieznajomym i schylił się, aby podnieść rękawicę, ale czyjaś blada ręka zrobiła to przed nim i po chwili Merlin staną na równe nogi, trzymając ją w dłoni. Artur także powstał, przyglądając się swojemu słudze z niedowierzaniem, ale Merlin skupił teraz całą swoją uwagę na bladolicym mężczyźnie przed sobą, który po raz kolejny tego dnia rozpromienił się.
– Przybądź za trzy dni do lasu. Idź przed siebie, dopóki się nie spotkamy. Wtedy rozpocznie się nasz pojedynek. Do tego czasu, żegnaj, Merlinie.
Jednym, sprawnym ruchem odebrał od młodzieńca swoją własność. Fioletowy dym, jak ogień, pochłonął go w mgnieniu oka, a kiedy równie szybko wyparował, tajemniczego intruza także nie było. Wszyscy dokoła zaczęli szeptać między sobą, Uther rozkazał otworzyć drzwi i dwóch rycerzy to zrobiło, aby goście mogli ujrzeć na korytarzu leżące na podłodze bezwładne ciała dwóch strażników. Kilka osób poderwało się z miejsca, w tym Gajusz, Uther i Morgana, jednak Merlin nie zwracał większej uwagi ani na to, co się wokół niego działo, ani na to, że wciąż trzyma w rękach dzbanek. Jedyne o czym teraz był w stanie myśleć, było to, że właśnie przyjął wyzwanie i to dzień po tym, jak zobaczył banshee.
– Merlinie – odezwał się nagle głos Artura. Merlin spojrzał na swojego pana, a ten dodał: – Dlaczego to zrobiłeś? Dlaczego nie dałeś mi jej podnieść?
– Nie mogłem – wyszeptał Merlin.
– Dlaczego? – dopytywał się książę.
– To było moje wezwanie.
– Panie – odezwał się nagle do Uthera Gajusz, który pochylał się nad strażnikami. Wszyscy, łącznie z Arturem i Merlinem spojrzeli w tamtą stronę, a wtedy medyk oznajmił: – Oni nie żyją.
– W taki sposób? – spytał król.
– Rzecz w tym, panie, że nie wiem. Nie ma żadnych śladów walki.