– Wiesz, co masz robić, skarbie – powiedział Zakuty Dziób.
– To samo, co wczoraj. Zdobyć jego zaufanie – odpowiedziała Natalie i uśmiechnęła się.
Oboje szli tego ranka przez korytarz. Wokoło nie było nikogo, więc mogli spokojnie rozmawiać.
– Spraw, aby nasz drogi doktor poczuł się u nas swobodnie. Żeby poczuł się – na twarzy Zakutego Dzioba pojawił się uśmiech – jak w domu. Liczę na to, że z twoją pomocą będzie chętniej z nami współpracował.
– To nie będzie trudne, szefie. Jeszcze nigdy żaden jajogłowy mi się nie oparł. A już po pierwszym dniu widać, że doktor D jest jednym z tych siedzących w swoich laboratoriach i nieśmiałych odludków.
– Właśnie dlatego powierzyłem to zadanie tobie, Natalie. Spośród wszystkich agentek PTAK-u, ty masz największe doświadczenie z naukowcami. Nie tylko potrafisz ich uwieźć, ale i zrozumieć coś z tego, co mówią. Ja odegrałem już swoją rolę. Zagroziłem, że jeśli nasz drogi doktor nie będzie dla nas pracował, jego dziesięcioletniemu siostrzeńcowi stanie się krzywda.
Natalie zatrzymała się na moment i podniosła brew. Zakuty Dziób posłał jej kolejny uprzejmy uśmiech i wziął ją pod ramię.
– Moja droga Natalie – zaczął uspokajającym tonem. – Przecież wiesz, że na tym statku nie ma żadnego dziecka. Siostrzeniec doktora D siedzi sobie w Kaczogrodzie i najprawdopodobniej gra w piłkę z kolegami.
– Ależ czy ja coś mówię? – spytała i również się rozpromieniła. – Ten mały mnie nie obchodzi.
– Mam nadzieję – odparł kogut, poważniejąc i kierując wzrok na korytarz przed sobą. – Po tym wszystkim, co zrobiłem, abyś pozbyła się tego swojego głupiego nawyku, nie chcę się dowiedzieć, że nie został w pełni wypleniony. Mógłby nam jeszcze zaszkodzić.
Dotarli do celi Diodaka i zatrzymali się przy drzwiach.
– Bez obaw, szefie – odpowiedziała Natalie z jeszcze szerszym uśmiechem i włożyła klucz do zamka. – Jestem profesjonalistką.
Zakuty Dziób nic nie odpowiedział, tylko z wyrazem zadowolenia odwrócił się do niej tyłem i odszedł. Natalie weszła do celi i spojrzała na stojącego przed nią Diodaka, który właśnie założył na siebie kitel. Po chwili sam zwrócił swój wzrok na agentkę i od razu zamarł. Przez krótką chwilę patrzyli tak na siebie, a potem Natalie uśmiechnęła się do więźnia przyjacielsko i obejrzała go od stóp do głów.
– No, no. Nie wygląda pan źle. Nawet panu pasuje, doktorze.
Diodak zarumienił się, ale zaraz potem złapał za płaty kitla i zaczął go na przemian ściągać i wkładać z powrotem, jakby źle go założył i próbował zrobić to dobrze. Uśmiech Natalie zmienił się w wyraz zdziwienia.
– O co chodzi, doktorze D?
Diodak jednym zdecydowanym ruchem włożył na siebie laboratoryjny fartuch, ale nie puszczał jego brzegów, tylko popatrzył znów na agentkę. Wydał z siebie głębokie westchnienie, a potem uśmiechnął się delikatnie.
– To… nic wielkiego – odpowiedział i zaśmiał się nerwowo. Jego wzrok powędrował w dół. – Ja po prostu nigdy wcześniej nie miałem na sobie kitla.
– Nigdy? – Wyraz zdumienia nie opuszczał twarzy agentki. – Myślałam, że wszyscy naukowcy noszą fartuchy.
Nerwowość Diodaka ustąpiła miejsca zdziwieniu, które natychmiast przeszło w rozbawienie. Zaśmiał się cicho, ale jego śmiech wydał się Natalie pozbawiony szyderstwa, wręcz było w nim coś ze śmiechu dziecka albo rodzica, którego pociecha właśnie powiedziała coś głupiego, a przez to uroczego. Mimo to Natalie miała wrażenie, że się wygłupiła.
Kiedy Diodak skończył chichotać, wyprostował się i przybrał poważny wyraz twarzy, na której po chwili i tak pojawił się lekki uśmiech.
– Jestem wynalazcą. Pracuję w małym warsztacie, najczęściej przykręcając, przybijając, rozbrajając na części albo łącząc w jedno różne rzeczy. Wszystko to robię, mając na sobie to. – Wskazał swoje stare ubranie. – I tak się składa, że nie jestem jedyny. Nie do każdej nauki wymagany jest kitel.
– Rozumiem – odpowiedziała Natalie. Teraz to ona się denerwowała. – Oczywiście, wiem, że nie wszyscy naukowcy w nich chodzą, ale jednak…
– Umysł sam podsuwa taki wizerunek? – dokończył Diodak.
Natalie przytaknęła tylko głową. A potem zorientowała się, że doktor D rozmawiał z nią jak ze starą znajomą, a nie kimś, kto pracuje dla jego porywaczy. Uśmiechnęła się do swoich myśli. Jej urok zadziałał. Znali się ledwie jeden dzień, a doktor już czuł się przy niej swobodnie. Nieważne z kim miała do czynienia – każdy mężczyzna, którego miała za zadanie uwieść, prędzej czy później wpadał w jej sidła.
Z tą myślą przekręciła klucz w zamku i, nie spuszczając wzroku z Diodaka, otworzyła jedną ręką drzwi.
– Chodźmy już, doktorze. Praca sama się nie zrobi.
– A no tak – odpowiedział niepewnie Diodak.
Podszedł do agentki, która już stała jedną nogą na korytarzu. Zaraz jednak zatrzymał się i zerknął szybko do celi za sobą, a potem popatrzył na Natalie z lekkim zdziwieniem.
– Przepraszam, ale… – zaczął niepewnie, po czym znów zajrzał do środka.
– Coś nie tak? – spytała po raz drugi tego dnia.
– Nie bierze pani prania? – odpowiedział pytaniem Diodak, wskazując kciukiem krzesło.
– Ach, prawie zapomniałam – powiedziała.
Szybko skoczyła po leżące na krześle zawiniątko, a następnie wyszła na zewnątrz. Diodak zrobił dwa kroki i znalazł się na korytarzu. Natalie zamknęła gwałtownie drzwi i odwróciła się do więźnia, posyłając mu kolejny uśmiech.
– Najpierw chodźmy do stołówki. Niedobrze pracować z pustym żołądkiem.
Diodak nic nie odpowiedział, tylko poszedł za nią, bacznie wszystko oglądając.
Sknerusa obudziło kilka lekkich, ale wyjątkowo upierdliwych ukłuć w ramię. Otworzył nieśpiesznie oczy i zdał sobie sprawę z dwóch rzeczy: po pierwsze – było już rano, po drugie – tym, który obudził go w tak niemiły sposób, był Wolframik. Żaróweczka stanęła mu na przedramieniu i zaczęła pokazywać palcem na głowę, mniej więcej w tym samym miejscu, w którym zwykle znajdują się usta.
Sknerus rozejrzał się po samolocie. Chłopcy spali na tyle samolotu jak zabici. Również Fulton i Cyfron pogrążeni byli we śnie i tylko Śmigacz pilotował w ciszy aeroplan. Stary kaczor przeniósł wzrok na żaróweczkę i zmarszczył brwi.
– Czego ode mnie chcesz? – syknął na tyle cicho, aby nikogo nie obudzić, a jednocześnie na tyle głośno, aby wyrazić swoją frustrację.
Wolframik znów zaczął pukać w to samo miejsce swojej szklanej głowy. Twarz Sknerusa złagodniała, ale tylko odrobinę.
– Chcesz jeść? Przecież jesteś żarówką – powiedział nieco głośniej, podnosząc ręce do góry. – Żarówki nie jedzą.
W mgnieniu oka wszyscy zaczęli się budzić. Cyfron ziewnął, a chłopcy podnieśli się ze swojego legowiska i przecierając oczy popatrzyli na Sknerusa zaspanym wzrokiem. Siedzący koło starca Fulton odchrząknął.
– Może lepiej dać mu coś do jedzenia – powiedział. – Wolframik potrzebuje od czasu do czasu uzupełnić energię, bo inaczej przestanie działać.
– Ale co mu dać do jedzenia? – spytał Sknerus.
– Ależ to proste jak budowa cepa! – zakrzyknął Megajonek, podnosząc się na równe nogi, i stanowczym krokiem podszedł do Sknerusa.
Następnie wyciągnął z kieszeni spodni grubą baterię alkaiczną z doczepioną do niej metalową słomką i podał ją Wolframikowi. Żaróweczka podziękowała ruchem głowy, wzięła oburącz baterię i zaczęła się posilać, radośnie bzycząc. Tymczasem Megajonek przewrócił oczami i bez słowa wrócił do kolegów. Sknerus domyślał się, co też mógł sobie o nim pomyśleć chłopak.
Bogacz postanowił nie zawracać sobie tym głowy i popatrzył na radar. Żółty punkt migał na mapie kierując się powoli w stronę wyspy Honolulu. Sknerus zmarszczył brwi i podniósł wzrok na pilota.
– Śmigacz, daleko jeszcze do Honolulu?
– Właściwie niedaleko, panie McKwacz. Proszę spojrzeć. – Wskazał na scenerię przed nim.
Wszyscy podeszli do okna i ujrzeli zarys wyspy, który z każdą chwilą stawał się coraz obszerniejszy i wyraźniejszy. Na samym przedzie zamiast pokrytego piaskiem i palmami nabrzeża ujrzeli szereg małych i dużych budynków, a dopiero nieco dalej – malownicze, skalne wzgórza, kosodrzewinę i gęsty las rozciągający się bardzo daleko.
– Poszukaj jakiegoś lotniska, Śmigacz – rozkazał Sknerus, kładąc ręce na lasce.
– Tak jest, panie McKwacz! – powiedział dziarsko pelikan i aż zasalutował jedną ręką.
– Acha, i nie rozbij się – dodał jego pracodawca, rzucając mu chłodne spojrzenie.
A potem rozejrzał się po rozciągających się pod nimi lazurowych wodach. Choć patrzył uważnie, nie mógł znaleźć nawet śladu liniowca. Spojrzał jeszcze raz na radar i zwiększył nieco skalę. Żółta kropka była oddalona od lądu o kilka kilometrów. Czy to możliwe, że mogli przegapić „Odyseusza”? Cóż, ze Śmigaczem za sterem…
Sknerus popatrzył na wyspę. Wkrótce spostrzegł kilka metrów od strefy wakacyjnej wgłębienie lądu w kształcie półksiężyca, a tam pierwsze statki wycieczkowe i handlowe. Starzec uśmiechnął się do swoich myśli, ale zaraz spoważniał i zamyślił się przez chwilę.
– Radar pokazuje, że „Odyseusz” jeszcze nie dopłynął. Będziemy musieli na niego poczekać w porcie.
– Według Poradnika Młodego Skauta, wujku, w Honolulu jest jeden wielki port, który do tego ma dostęp do przedmieścia – powiedział Hyzio trzymając w rękach książkę, a Dyzio oznajmił:
– I widzisz, gdybyśmy się tu nie wślizgnęli, nie wiedziałbyś tego.
– Ale jak tylko znajdziemy „Odyseusza”, chłopcy, zostajecie w hotelu i trzymacie się z dala, dopóki nie wrócimy z Diodakiem – powiedział stanowczo, choć i tak wiedział, że tego nie zrobią.
Wylądowali (o dziwo!) bez problemów na głównym lotnisku wyspy i zaczęli rozglądać się za jakimś w miarę tanim (ale to naprawdę tanim) noclegiem. Poszło naprawdę szybko, bo natychmiast natrafili na jeden z hoteli sieci McKwacz, gdzie nie tylko wszystko było za darmo, ale i oferowano im różne atrakcje w postaci cukierków, przewodników i lekcji tańca hula. Dostali po cztery pokoje. Jeden zajmowali Megajonek wraz z dziadkiem i Wolframikiem; drugi Śmigacz i Cyfron, a w trzecim byli Sknerus i jego siostrzeńcy. Wszystkie były urządzone mniej więcej tak samo jak kaczogrodzkie pokoje hotelowe – miały elegancką, czerwoną wykładzinę, pastelowożółte ściany, małą lodówkę, telewizor, stolik do kawy i krzesła z czerwoną tapicerką.
Wszyscy zebrali się w pokoju Sknerusa. Podczas gdy chłopcy postanowili dać upust swojej młodzieńczej energii i zaczęli skakać po łóżkach, Sknerus, Śmigacz, Cyfron i Fulton zaczęli przyglądali się dystansowi między punktem na radarze a brzegiem Honolulu.
Tak jak Diodak się spodziewał, stołówka okazała się być jadalnią urządzoną w stylu wykwintnej restauracji z okrągłymi stolikami o białych obrusach. Natalie posadziła go przy jednym z nich. Gustowne talerze z pieczywem, wędlinami, serami i masłem już czekały, aby zrobić z nich kanapkę, ale Diodak rozejrzał się najpierw po sali. Przy każdym stoliku siedziało po trzech naukowców, popijających herbatę i rozmawiających ze sobą w bardzo wyluzowany sposób. Diodak spodziewał się, że będą pilnowani, ale o dziwo, nie zauważył przy nich żadnych strażników. Poza tym gdzie się podziała wcześniejsza nerwowość tych wszystkich ludzi? Czyżby źle ich ocenił?
– Coś nie tak, doktorze? – wyrwała go z rozmyślań Natalie.
Odwrócił się do niej i powiedział:
– Tak. Kiedy szedłem powiadomić pani szefa, że zdecydowałem się z wami współpracować, przechodziłem przez laboratorium i ci naukowcy wydawali się być tutaj z tego samego powodu, co ja. Odniosłem wrażenie, że zostali porwani i zastraszeni. No a teraz wyglądają tak jakby ich obecna sytuacja ich nie obchodziła. Poza tym nie ma tu żadnych straży ani nic.
– Oni są tutaj z własnej woli, doktorze D – odpowiedziała Natalie i uśmiechnęła się do Diodaka. – Zostali zatrudnieni przez PTAK i mają stałą pensję, która znacznie przewyższa ich zarobki w poprzednich miejscach pracy. – Nagle spoważniała. – A poprzednim razem wyglądali na zdenerwowanych, bo ich badania nie do końca zadowalały nasze dowództwo, które oczekuje maksymalnych efektów. Mimo wszystko ci naukowcy wiedzą, że nigdzie indziej nie będzie im tak dobrze jak tutaj. Tylko my potrafimy należycie docenić ich geniusz.
Diodak zamyślił się przez chwilę. A więc to ci naukowcy, którzy nie przejmują się konsekwencjami swoich działań byle tylko im dobrze płacono. Czy ja też stanę się kimś takim?
– Niech pan je, doktorze D – powiedziała dziarsko Natalie. – Jedzenie jest dobre dla mózgu.
Diodak przypomniał sobie nagle, że Babcia Kaczka mówiła mu to samo ilekroć spędzał u niej wakacje. Zaśmiał się na jej wspomnienie, a Natalie zareagowała zdziwionym wyrazem twarzy. Wciąż wesoły wynalazca natychmiast wyjaśnił:
– Pewna znana mi właścicielka farmy powtarza mi to przy każdym wspólnie spędzonym posiłku.
– Musiał pan dla niej wynaleźć wiele przydatnych rzeczy – odparła Natalie uśmiechając się do niego przyjacielsko.
– Parę rzeczy rzeczywiście dla niej zrobiłem, ale i tak się bez nich świetnie obywała.
I tak po prostu zaczął jej opowiadać różne anegdotki z życia farmy Babci Kaczki. Natalie słuchała uważnie i z żywym zainteresowaniem, choć wiedziała, że nic z tego, co jej mówił, nie było czymś, co jej dowództwo chciałoby wiedzieć. No bo czy fakt, że Babcia Kaczka miała bardzo łakomego i leniwego parobka albo że doktor D zbudował kiedyś dla niej urządzenie, które wyrabia mleko, jajka i zboże z ziemi, byłby przydatny dla szefów PTAK-u? Na pewno nie. Ale sama Natalie chciała tego słuchać, bo to mogło wpłynąć pozytywnie na jej próby zdobycia jego zaufania. Poza tym to, co opowiadał jej Diodak, było bardzo ciekawe.
Zakuty Dziób siedział w swojej kajucie i już miał zająć się swoim śniadaniem, kiedy nagle z sufitu zsunął się na długiej rurze płaski, zaokrąglony ekran. Kogut westchnął, położył ze zniechęceniem widelec na talerzu i oparł się wygodnie w czarnym, skórzanym fotelu. Zaraz na ekranie pojawił się śnieg, a potem obraz wyklarował się, ukazując kilka siedzących przy stole konferencyjnym czarnych zarysów postaci. Zakuty Dziób naprawdę nie lubił, kiedy przerywano mu posiłek, ale cóż poradzić, kiedy szefostwo się odzywało?
– Witam, witam – powiedział. – Jeśli niepokoi państwa jak idzie nasza misja, to pragnę zaznaczyć, że doktor D zgodził się dla nas pracować.
– To akurat wiemy – oświadczył cień o kształcie płaskogłowej kaczki. – Chcemy się tylko dowiedzieć, czy masz wszystko pod kontrolą.
– Ależ oczywiście, że tak – zapewnił z szerokim uśmiechem kogut.
– A jesteś gotowy na każdą ewentualność? – zapytał siedzący obok kaczki niezidentyfikowany niedźwiedź. – Otrzymaliśmy wiadomość o tym, że na wieść o zniknięciu doktora D Sknerus McKwacz opuścił Kaczogród w poszukiwaniu swojego wynalazcy. Może już być na Hawajach. Musimy być pewni, że nic cię nie zaskoczy.
– Bez obawy. – Zakuty Dziób uśmiechnął się jeszcze szerzej. – Ten dziadek może i jest najbogatszym kaczorem na świecie, ale prędzej złamie sobie biodro, zgubi sztuczną szczękę i zapomni wziąć lekarstwo na sklerozę, niż odbije stąd doktora D.
Z ekranu dobiegło go gromkie, nawołujące go do mniejszej pewności siebie, chrząknięcie. Zakuty Dziób spoważniał, wyprostował się i oświadczył:
– No i oczywiście będziemy mieć go na oku.
– Liczymy, że nas nie zawiedziesz – powiedziała kaczka. – Zbyt wiele zależy od powodzenia twojej misji. Wyślij za McKwaczem najlepszych ludzi, ale nie dopuść do porażki.
Ekran wyłączył się i wrócił tą samą drogą co przyszedł.
Zakuty Dziób oparł łokcie na biurku i zamyślił się. Skoro Sknerus McKwacz właśnie zmierzał, aby uratować doktora D, zapewne zabrał ze sobą Robokwaka i był gotów poruszyć niebo i ziemię, aby odnaleźć to, czego szukał. Istniała możliwość, że ten incydent z okrętem wojskowym miała ze starcem coś wspólnego.
Mój chłopak okrętowy ma bujną wyobraźnię i ubzdurał sobie, że ktoś, kto zaginął w jego rodzinnym mieście, jest więźniem na pańskim statku…
Rodzinne miasto… Czy to możliwe, że ten majtek był z Kaczogrodu? A jeśli tak i jeśli przechwycił sygnały wysyłane przez doktora D… To to by oznaczało, że McKwacz już wpadł na ich trop. Zakuty Dziób uśmiechnął się do swoich myśli. To nic, że wie jakiego statku ma szukać. Było milion sposobów, aby go zgubić. Wystarczyło zatrzymać się na innej wyspie, zmienić nazwę na dziobie statku, przenieść doktora D do innej jednostki… Ale Zakuty Dziób miał inny plan. Niech McKwacz go znajdzie, niech myśli, że wszystko idzie jak z płatka. Niech popełni ten błąd.
Najpierw jednak, zanim McKwacz wytropi PTAK, PTAK musiał wytropić McKwacza. Starzec był znany ze swego skąpstwa. Zapewne zatrzymał się w którymś ze swoich hoteli, aby nie płacić za nocleg. Należałoby znaleźć ten hotel i wysłać tam kogoś na rekonesans. Może Ammonia? Sprzątaczka to idealny kamuflaż. Wejdzie, posprząta, podsłucha to i owo, posprząta, popatrzy… wypucuje podłogę tak, że pozostanie wielka dziura na środku pokoju…
Po krótkim namyśle Zakuty Dziób doszedł do wniosku, że Ammonia nie będzie najlepszym wyborem.
A więc kto? Kto byłby na tyle dyskretny, a jednocześnie na tyle sprawny, aby dowiedzieć się najważniejszych rzeczy i szybko wrócić na statek? To musiał być ktoś dobry, bardzo dobry. Najlepiej kobieta. Kamuflaż sprzątaczki był zbyt dobry, aby z niego rezygnować. No i żeby jej wdzięki były na tyle silne, aby w razie czego oczarować Robokwaka. Problem polegał na tym, że poza Ammonią przydzielono mu tylko jedną kobietę (szefowie obawiali się, że będzie trochę… rozproszony żeńskim towarzystwem i nie skupi się na zadaniu), a ta kobieta urabiała właśnie doktora D.
Zaraz jednak się uśmiechnął. Właściwie jedno nie wykluczało drugiego. Może kilka miesięcy temu miałby opory, aby przekazać Natalie taką misję, ale teraz wszystko wskazywało na to, że potrafiła przełamać swój głupi nawyk i zająć się misją jak należy. Dzięki jego niezrównanemu treningowi udało mu się stworzyć z miękkiej, sentymentalnej dziewczyny istną femme fatale do zadań specjalnych. Natalie była po prostu idealną agentką. No, a teraz w głowie Zakutego Dzioba zaczął się formować szatański plan, który zapewni mu informacje, ale również ułatwi Natalie zadanie.
Tak, czasem jego własny geniusz go zadziwiał.
– Może panu pomóc, doktorze? – zaproponowała opierająca się o stolik z jakimś urządzeniem Natalie.
Diodak przerwał pracę przy desce kreślarskiej i popatrzył w stronę dziewczyny. Po chwili na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech.
– Nie, dziękuję. Zwykle sam wszystko robię. – Spojrzał w sufit, jakby się nad czymś zastanawiał, po czym zachichotał i dodał: – Chociaż właściwie to niecałkiem.
– A więc jednak ma pan pomocnika! – stwierdziła triumfalnie Natalie. – Jaki on jest?
Uśmiech Diodaka osłabł. Wynalazca odsunął się od deski kreślarskiej aż kółka jego krzesła zatrzymały się na środku pomieszczenia, po czym zwrócił całym ciałem w stronę Natalie. Pokazał rękami wielkość Wolframika.
– Taki – odpowiedział, a Natalie tylko podniosła brwi i przytaknęła powoli głową. Znów się uśmiechnął i dodał niepewnie: – Gdyby on mnie teraz usłyszał, strasznie by się zezłościł.
Sam nie wiedział dlaczego jej to mówił; dlaczego przy śniadaniu opowiadał jej o Babci Kaczce, a w drodze do laboratorium – o swoim warsztacie. Z jednej strony obawiał się, że może zdradzić coś, co zostanie wykorzystane przeciwko niemu, z drugiej – czuł jakiś wewnętrzny przymus, aby do kogoś mówić. A Natalie była akurat w pobliżu i słuchała go z niekłamanym zainteresowaniem. Nie czuł się tak wyobcowany jak po pierwszym dniu. Niemniej jednak bardzo uważał. Nie zdradzał zbyt wiele szczegółów co do osób, o których opowiadał, na przykład nigdy nie używał ich imion. Zawsze mówił o nich „pewien mój znajomy”, „pewna moja znajoma”.
Natalie nagle posmutniała i spokojnym tonem powiedziała:
– Musi pan bardzo tęsknić za domem.
On również spoważniał i popatrzył na nią smutno.
– Gdyby pani została porwana z rodzinnego miasta i zmuszona groźbami do pracy, też chciałaby pani być w domu.
Chciała coś odpowiedzieć, ale drzwi się otworzyły i stanął w nich Zakuty Dziób wraz z dwoma strażnikami. Na jego twarzy pojawił się znów ten złośliwy uśmieszek, którego Diodak powoli już miał dość. Miał już dość tego potwora, który szczerzył się za każdym razem, kiedy miał zrobić albo powiedzieć coś złego. Miał już dość tego mężczyzny, który zdawał się czerpać przyjemność z podkreślania swojej władzy nad nim.
I kiedy Diodak spodziewał się, że usłyszy kolejne groźby, Zakuty Dziób zwrócił się do Natalie:
– Kochanie, mam do ciebie pewną sprawę na stronie. Zechcesz na chwilkę opuścić miłe towarzystwo doktora i poświęcić mi minutkę?
Dziewczyna odeszła od stolika, o który się opierała, i powiedziała:
– Oczywiście.
Wyszli na korytarz zostawiając Diodaka samego ze strażnikami. Minęły trzy bardzo dla niego długie minuty i pojawili się znów. Natalie podeszła do Diodaka i położyła rękę na oparciu jego krzesła, a kogut, trzymając wciąż dłoń na klamce, uśmiechnął się złośliwie na ich widok, po czym zwrócił się do swoich ludzi:
– Zostawmy gołąbeczki same, panowie.
Wszyscy trzej wyszli. Natalie i Diodak zostali sami.
Wynalazca popatrzył na agentkę z niepokojem. Przez chwilę trwała między nimi cisza. Widząc w jego ciemnych jak dwa węgielki oczach troskę i zdenerwowanie i pamiętając wszystkie przeprowadzone z nim rozmowy, Natalie pomyślała, że po raz pierwszy od bardzo długiego czasu spotkała kogoś takiego jak on. Kogoś, kto byłby tak miły, dobroduszny i prostolinijny. Kogoś kto miałby w sobie ten dziecięcy idealizm i pragnienie pomagania ludziom. Być może to była kwestia przyzwyczajenia do naukowców PTAK-u, ale uważała te cechy za bardzo urocze. Sama nie była pewna, czy postawa jej więźnia jej imponowała, czy też była jej obojętna, jednak sprawiła ona, że Natalie chciała…
Potrząsnęła głową. Cokolwiek o nim myślała, nie mogła pozwolić, aby jej „głupi nawyk” uniemożliwił jej wykonanie misji. Najpierw była agencja, potem przyjemność. Sentymenty mogły jej tylko zaszkodzić. Tego uczył ją Zakuty Dziób i miał całkowitą rację.
Natalie stanęła przed Diodakiem i z wyrazem smutku na twarzy oznajmiła cicho i spokojnie:
– Jest coś, co powinien pan wiedzieć, doktorze D. – Przerwała i popatrzyła najpierw w dół, a potem na jego twarz. Diodak zaniepokoił się jeszcze bardziej. Dopiero po kilku chwilach milczenia Natalie kontynuowała: – Dowiedziałam się, że Sknerus McKwacz, pański pracodawca, wyruszył z Kaczogrodu, aby pana znaleźć.
Na twarzy Diodaka pojawił się szeroki uśmiech.
– Pan McKwacz? Naprawdę?
Natalie przytaknęła, a Diodak o mało nie zaczął tańczyć z radości po pokoju. A więc Wolframikowi się udało… Dotarł do pana McKwacza i przekazał mu wiadomość. A skoro pan McKwacz jedzie, aby mi pomóc, na pewno wziął ze sobą również Śmigacza i Robokwaka. A więc jest nadzieja…
Natalie ciągnęła dalej.
– Prawdopodobnie już jest w Honolulu i czeka na nasz statek…
– Honolulu? – zdumiał się Diodak. – To znaczy, że jesteśmy w okolicach Hawajów.
– Tak, doktorze – odpowiedziała Natalie. – Agent Zakuty Dziób niebawem zacumuje w tamtejszym porcie, a wtedy moim zadaniem będzie odszukać i wybadać pańskiego pracodawcę. Mam odkryć jego plan, dowiedzieć się z kim przybędzie, a także parę innych rzeczy. To czego się dowiem, przekażę agentowi Zakutemu Dziobowi, aby mógł zniweczyć plan uratowania pana.
Znów przerwała i pozwoliła, aby doktor D doszedł do właściwych wniosków. W pierwszej chwili Diodak wydawał się zaskoczony tym co usłyszał, ale zaraz potem zdziwienie ustąpiło miejsca zrozumieniu pewnej gorzkiej prawdy. Przecież to, że Natalie słuchała jego opowieści, nie oznaczało, że nagle wystąpi przeciwko swojemu pracodawcy. Ale dlaczego mówiła mu to wszystko? Mogła to zachować dla siebie, więc po co tak otwarcie wyjawiła, jaka jest jej następna misja?
– Jednakże nie powiem mu całej prawdy – oświadczyła, znów się do niego uśmiechając i zaglądając mu w oczy. – Wręcz będę bardzo, bardzo oszczędna w szczegółach. A resztę zachowam dla pana, doktorze. Ale ciii. – Przycisnęła palec do ust. – To będzie nasza mała tajemnica.
Diodak rozpromienił się i wstał. Następnie chwycił oburącz dłoń agentki i potrząsnął nią wylewnie wyrażając swoją wdzięczność.
– Dziękuję pani. Bardzo pani dziękuję.
Kiedy wreszcie uwolnił jej rękę ze swojego uścisku, przez myśl Natalie przeszło jedno pytanie: Czy robi dobrze?
Sknerus i jego siostrzeńcy przechadzali się wzdłuż Portu Honolulu i oglądali uważnie każdy zacumowany liniowiec. W innej części portu Śmigacz i Cyfron robili to samo. Obie ekipy porozumiewały się przez krótkofalówki chłopców. Jak na razie jednak żaden z luksusowych statków nie wydawał się być tym, którego szukali przez więcej jak kwadrans. A przecież punkt na radarze niedawno przybił do tego właśnie miejsca.
Starzec powoli zaczynał mieć złe przeczucia. Co jeśli porywacze Diodaka odkryli nadajnik i aby zmylić pościg, wyrzucili go gdzie indziej, na przykład do szalupy? Co jeśli załoga„Odyseusza” zorientowała się, że Sknerus wpadł na jego trop, i zmienili nazwę jednostki? I co jeśli Diodakowi coś się stało? Coś bardzo złego?
– Panie McKwacz! – Wydobywający się z krótkofalówki głos Śmigacza wyrwał jego pracodawcę z rozmyślań.
Sknerus odebrał od Dyzia urządzenie i odezwał się do pilota:
– Słyszę cię, Śmigacz. Znaleźliście coś?
– Nie coś, panie McKwacz. Znaleźliśmy „Odyseusza”!
– Gdzie jesteście?
– Wujku, widzę ich! – zawołał Hyzio i wskazał palcem małe sylwetki obu mężczyzn.
Sknerus też ich dojrzał, po czym powiedział do pelikana przez krótkofalówkę:
– Widzicie może Diodaka?
Śmigacz i Cyfron popatrzyli na stojący w dokach statek. Obejrzeli go ze wszystkich stron na tyle na ile pozwalał im na to fakt, że liniowiec stał w porcie z boku, drugi bok zaś skierowany był na morze i przez to niedostępny ich poznaniu. Szukali w oknach znajomej głowy z sianem rudych włosów albo chociaż sygnałów SOS podobnych do tych, które Diodak wysyłał Donaldowi. Bez skutku. Liniowiec wydawał się być opuszczony, pozbawiony zarówno załogi, jak i pasażerów.
– Nie za bardzo, panie McKwacz – odpowiedział na pytanie bogacza pilot.
– Poczekajcie na nas. Zaraz przyjdziemy.
Śmigacz rozłączył się i czekał. Wraz z Cyfronem znów spojrzeli na liniowiec przed sobą.
– Duży statek – stwierdził księgowy i popatrzył na pilota. – Trzeba sprawdzić co jest w środku.
– Ale nie za bardzo mamy jak. Chyba, że… – Na twarzy Śmigacza zagościł uśmiech podobny do tego, który pojawiał się na twarzy Diodaka, kiedy miał świetny pomysł. – Tak, to mogłoby się udać.
W tej chwili przybył Sknerus i jego siostrzeńcy. Oparł ręce na lasce i przyjrzał się uważnie statkowi. Mógłby tam teraz wtargnąć i zacząć szukać Diodaka, ale wiedział, że to nienajlepszy pomysł. W momencie, kiedy nie znał rozmieszczenia pokoi, nie wiedział ilu agentów znajduje się na pokładzie ani gdzie powinien szukać wynalazcy, brawura po prostu nie wchodziła w grę. Sknerus popatrzył na radar, a potem znów na statek. Wyglądało na to, że wszystko się zgadzało; że gdzieś na pokładzie tego liniowca znajdował się Diodak, który czekał na ratunek. Byli tak blisko, a jednocześnie tak daleko.
Wtem Cyfron nachylił się do ucha swojego pracodawcy i (zapewne, aby Śmigacz go nie usłyszał) szepnął:
– Mam przy sobie skafander, panie McKwacz. – Poklepał swoją teczkę. – Mogę tam wejść i…
Sknerus przerwał mu gestem dłoni, wciąż wpatrując się w statek.
– Musimy być ostrożni. Potrzebny nam dobry plan, ale nie możemy go omawiać tutaj. Oni mogą nas usłyszeć i się przygotować. – Odwrócił się w stronę chodnika prowadzącego do przedmieścia. – Chodźmy do hotelu.
Bez słowa Śmigacz, Cyfron i chłopcy poszli za nim. Żaden z nich nie zdawał sobie jednak sprawy z tego, że są obserwowani przez dwie osoby. Pierwszą z nich był niewidoczny z lądu, siedzący w mostku Zakuty Dziób. Drugą była ukryta w tłumie przechodniów Natalie, która natychmiast ruszyła za kaczkami i pelikanem do hotelu.