Kacze Opowieści

[FF: Kacze opowieści] Zachować sekret cz.3 – Tak i nie

Diodak stanął na łóżku i zajrzał przez okno. Nie bardzo wiedział, czy mogło mu to w jakikolwiek sposób pomóc, ale chciał mieć jakieś pojęcie o tym, gdzie się znajduje. Za oknem zastał go widok bezkresnego oceanu i błękitnego nieba. Wyglądało na to, że był na jakimś statku albo na platformie, w każdym razie z dala od jakiegokolwiek lądu. Trudno było zidentyfikować wody, na których się znajdował. Nie mógł ocenić czy to Arktyka, czy tropiki, bo wewnątrz jego celi panowała temperatura pokojowa – ani nie było mu gorąco, ani zimno. Jego wybawcy będą musieli bardzo się namęczyć, aby go stąd wyciągnąć.
Wybawcy… Diodak prychnął śmiechem na tę myśl. Oddalił się od okna i ostrożnie zeskoczył na ziemię, aby zaraz usiąść znów na łóżku. Przypomniał sobie jak kiedyś chciał porzucić profesję złotej rączki, przenieść się do czasów średniowiecznych i zostać rycerzem[1]. Przypomniało mu się jak wyobrażał sobie, że będzie walczył z bandytami, startował w turniejach rycerskich i ratował piękne damy z opresji.
Teraz sam jestem damą w opresji. Zamkniętą w wieży przez złego czarownika i czekającą ze zniecierpliwieniem na przybycie swojego wyzwoliciela. Właściwie to moja sytuacja przypomina bardziej film sensacyjny, ale i tak niewiele to zmienia…Diodak zakrył twarz rękoma i westchnął głęboko. Nie miał narzędzi, nie wiedział, gdzie się znajduje, i wyglądało na to, że był w tym więzieniu sam. A czas uciekał.

 Siostrzeńcy Sknerusa i Cyfron z Wolframikiem na ramieniu weszli przez pustą framugę do warsztatu Diodaka. Komendant policji pozwolił im przeszukać pracownię wraz z jego ludźmi, ale pod warunkiem, że będą ostrożni i zgłoszą mu o wszystkim, co znajdą. Zresztą miał wrażenie, że sprawa zaginięcia Diodaka była zbyt poważna na jego mały posterunek, a być może nawet wynalazca znajdował się już dawno poza Kaczogrodem.

 

Spodziewali się zastać kompletne pobojowisko, porozrzucane na ziemi plany, puste miejsca, w który powinny stać wynalazki i puste stojaki na probówki, nie mówiąc już o wywróconym biurku – jednym słowem: spodziewali się, że pracownia Diodaka będzie splądrowana. Zamiast tego wszystko (no, może poza przestrzelonym odźwiernym i wywarzonymi drzwiami frontowymi) wyglądało tak jakby Diodak miał zaraz zejść po drabinie z dachu i przywitać ich szerokim uśmiechem.

 

– Hm… – Policjant, który kierował śledztwem, przytknął dłoń do dzioba i zamyślił się przez chwilę. Hyzio, Dyzio i Zyzio zrobili to samo. A potem policjant odwrócił się do swoich towarzyszy i powiedział: – Sprawdźmy czy coś zginęło. No i czy nie ma jakichś śladów. Chłopcy – odezwał się do siostrzeńców Sknerusa. – Wy przyglądajcie się wszystkiemu i jeśli zauważycie, że coś zginęło, od razu mówcie.

 

Oni tylko przytaknęli i ruszyli do roboty. Hyzio zajął się regałem w rogu pomieszczenia, tuż koło okna, którym uciekł Wolframik; Zyzio i Dyzio asystowali przy przeszukaniu znajdującego się za zielonymi drzwiami składziku, a Cyfron – przy sprawdzaniu okolic biurka. Poszukiwania trwały dłuższą chwilę i były bardzo skrupulatne, ale problem polegał na tym, że Diodak wynalazł w swoim życiu wiele rzeczy, a Cyfron, Hyzio, Dyzio  i Zyzio nie pamiętali ich wszystkich. Toteż po odkryciu kilku wynalazków, o których dawno już zapomnieli, zaczęli się zastanawiać, czy czasem czegoś nie przegapili. Co do śladów pozostawionych przez porywaczy, też nie poszło im zbyt dobrze, choć policja, chłopcy i księgowy szukali wiele razy w tych samych miejscach. Wyglądało jednak na to, że porywacze nie zostawili po sobie ani śladów butów, ani żadnej substancji, ani tym bardziej niczego nie zgubili. Jednym słowem – nie pozostawili po sobie nic.

 

Wolframik miał zgoła inne zadanie. Jemu przypadło znalezienie radaru, który odbierałby częstotliwość wysyłaną przez nadajnik w kieszeni Diodaka. Dlatego też zaglądał wraz z policjantami i pomagającymi im Zyziem i Dyziem do składziku i włączał po kolei każdy napotkany radar. Jeśli pokazywał miejsce w warsztacie, Wolframik drogą eliminacji zmniejszał krąg podejrzanych.

 

W końcu księgowy oparł się o biurko i przeleciał wzrokiem po pomieszczeniu. Wiele razy siedział na krześle (Diodak wyciągał je zwykle ze składziku) i rozglądał się z nudów po warsztacie, podczas gdy wynalazca zajmował się naprawą albo aktualizacją skafandra Robokwaka. Zdarzało się, że obaj mężczyźni zaczęli ze sobą rozmawiać na niezobowiązujące tematy. Cyfron przez krótką chwilę miał wrażenie, że wynalazca siedzi przy biurku i majstruje coś przy skafandrze, a potem odwraca się do swojego gościa, aby uśmiechnąć się do niego i coś mu odpowiedzieć. Zaraz jednak rzeczywistość wracała i księgowy przypominał sobie, że Diodaka tutaj nie ma; że został porwany i czeka na ratunek.

 

Czasem jednak, kiedy wynalazca potrzebował ciszy i skupienia, Cyfron liczył znajdujące się w pobliżu niego przedmioty. Cyfron westchnął. Podniósł wzrok i niemal natychmiast jego umysł zaczął liczyć rzeczy na biurku i w jego pobliżu.

 

Tymczasem zmęczeni i zniechęceni Hyzio, Dyzio i Zyzio usiedli na podłodze i zaczęli wpatrywać się w sufit, podczas gdy policjanci nie przerywali pracy. Przez dłuższą chwilę chłopcy siedzieli tak w milczeniu, a potem od strony wywarzonych drzwi padł cień, należący do zdumionego widokiem policji i nieobecnością Diodaka Megajonka[2].

 

– Co wy robicie w warsztacie wujka?! – odezwał się w końcu.

 

Chłopcy od razu podnieśli się z podłogi, funkcjonariusze policji przerwali na chwilę pracę, a Wolframik wyszedł ze schowka. Jedynie Cyfron wydawał się nie zwracać uwagi na gościa. Wstał z krzesła i odwrócił się całkiem w stronę biurka. Coś mu się nie zgadzało w rachunkach…

 

Dowódca poszukiwań postanowił zostawić wyjaśnienie tego, co się stało siostrzeńcom Sknerusa. Kiedy tylko podeszli do Megajonka, na jego twarzy wymalowała się obawa.

 

– Gdzie jest wujek Diodak? – zapytał szeptem. Domyślał się, że trojaczki mają dla niego raczej złe wieści.

 

Opowiedzieli mu o porwaniu. Przez pierwszą minutę nie chciał w to wierzyć. Znaczy – wiedział, że jego wuj jest genialnym wynalazcą, ale to, co usłyszał od Hyzia, Dyzia i Zyzia brzmiało jak fabuła jakiegoś filmu szpiegowskiego. W miarę jednak jak był przekonywany, i to nie tylko przez kolegów, ale i Wolframika, to wszystko zaczęło mieć sens.

 

– Nie martw się – powiedział do niego Zyzio. – Wujek Sknerus i Robokwak uratują Diodaka. My zaś pomożemy im jak tylko będziemy w stanie.

 

Megajonek podniósł głowę, a potem popatrzył z determinacją na Hyzia, Dyzia i Zyzia.

 

– Powiedzcie swojemu wujkowi, że idę razem z wami. Na pewno się na coś przydam.

 

– Ale – zaczął Dyzio – tym razem my nie idziemy. Wujek Sknerus mówi, że to zbyt niebezpieczne. Tobie też nie pozwoli.

 

Wolframik stanął przed Megajonkiem i zaczął mu coś pokazywać. Młody wynalazca natychmiast go zrozumiał i spojrzał na żaróweczkę z grymasem zdegustowania.

 

– Taaa, „za mały”. Tere-fere – powiedział do niego, a potem odwrócił się do siostrzeńców Sknerusa. – Wy mnie rozumiecie, prawda? Na moim miejscu też byście próbowali ratować swojego wujka. Nie mogę tak siedzieć, kiedy wujek Diodak potrzebuje pomocy! Ja muszę coś zrobić. Muszę…

 

– Tutaj jest mniej rzeczy – przerwał nagle jego dramatyczny wywód Cyfron.

 

Wszyscy czterej chłopcy wraz z Wolframikiem i funkcjonariuszami policji spojrzeli w jego stronę, a chwilę potem do niego podbiegli. Księgowy przyglądał się uważnie regałowi nad biurkiem. Chłopcy również zwrócili nań swoje oczy.

 

– Ostatnim razem, kiedy tu byłem, naliczyłem na biurku pięćdziesiąt trzy przedmioty, zaś na regale stało ich trzydzieści. Teraz na biurku jest ich pięćdziesiąt dwa, a na regale dwadzieścia dziewięć.

 

– To ciekawe – odezwał się nagle śledczy i wyciągnął notes. – Kiedy to było?

 

– Jakiś miesiąc temu – odparł zgodnie z prawdą Cyfron, po czym dodał: – Wpadłem z wizytą.

 

To drugie zdanie było kłamstwem, ale właściwie nie wnosiło nic do sprawy, a Cyfron musiał dbać o anonimowość Robokwaka.

 

Wolframik wspiął się na biurko i wskazał kubek z przyborami do pisania, a potem podszedł do Cyfrona i rozwarł jego butonierkę. Następnie zeskoczył z biurka, wziął radar w kształcie zegarka z dewizką, opatrzony czterema guzikami w kolorach żółtym, zielonym, czerwonym i niebieskim. Żaróweczka znów wskazała kieszeń księgowego, a później postukała w sam środek radaru. Wszyscy od razu pojęli o co chodzi. Na twarzach księgowego i siostrzeńców Sknerusa pojawił się wyraz zrozumienia, kiedy przypomnieli sobie, iż Wolframik powiedział im już wcześniej, że Diodak wziął ze sobą jakiś nadajnik.

 

– A więc rzecz z biurka załatwiona – stwierdził Hyzio. – Jednak jaka jest druga rzecz, którą zabrał ze sobą Diodak?

 

– Może ty wiesz? – Dyzio odwrócił się do Megajonka.

 

Młody wynalazca wszedł na palce i zmarszczył brwi, przyglądając się stojącym na regale przedmiotom – książkom, pomniejszym maszynom i papierom. Przeskakiwał z jednej rzeczy na drugą aż nie natrafił na drugim końcu regału na puste miejsce.

 

– Ciekawe… – odezwał się w końcu.

 

– No i co wziął twój wujek? – spytał śledczy, podchodząc do kolegi.

 

– Taką dziwną buteleczkę.

 

– I co w niej jest? – dopytywał się dalej policjant.

 

– Nie wiem. – Megajonek wzruszył ramionami. – Pewnie jakaś substancja do eksperymentów chemicznych. Aczkolwiek… – Nagle chłopiec przytknął rękę do dzioba. – Aczkolwiek, kiedy go spytałem co to, powiedział, żebym tego nie ruszał i nigdy przenigdy tego nie pił.

 

– No, to zrozumiałe – stwierdził śledczy. – Nie pije się podejrzanych płynów, zwłaszcza w laboratorium chemicznym.

 

– Ale to musiało być coś ważnego, skoro porywacze to wzięli – odparł Zyzio. – Może to jakiś nowy wynalazek, który może zmienić losy świata? Cofacz w czasie, zmieniacz kształtów albo środek podnoszący iloraz inteligencji…

 

– Może. – Megajonek znów wzruszył ramionami.

 

Jedynie Wolframik domyślał się, co mogło znajdować się w buteleczce. A fakt, że zniknęła, nie wróżył nic dobrego. I w związku z tym żaróweczka musiała działać. Postawiła pionowo radar, znów zwracając na siebie uwagę zgromadzonych w pracowni ptaków, a następnie nacisnęła zielony guzik i na radarze pojawiła się mapa świata, a na niej żółty, pulsujący punkt.

 

 

Diodak nie mógł już wytrzymać tej bezczynności – podniósł się na równe nogi i zaczął chodzić po pokoju. Gdyby miał swój kask-pogo, być może myślenie szłoby mu mniej opornie. W ciągu tych dwóch godzin, które minęły od jego przebudzenia, chyba z dziesięć razy przeszukiwał swoje tymczasowe lokum w nadziei znalezienia czegoś, co mogłoby mu się przydać w ucieczce, ale za każdym razem jego sytuacja wydawała się równie beznadziejna jak na początku. Bo zaiste trudno było zbudować cokolwiek sensownego z łóżka, materaca i poduszki, a w każdym razie jemu nie przychodziło nic do głowy.

 

A świadomość, że niebawem będzie musiał dać Zakutemu Dziobowi odpowiedź, ani trochę nie pomagała Diodakowi w myśleniu. Zresztą i tak odnosił wrażenie, że tak naprawdę nie będzie miał wyboru. Odmowa mogła równać się tylko z czymś strasznym, a umysł Diodaka przepełniony był wizjami tego, co oni mogli mu zrobić.

 

Najbardziej ironiczne było to, że tak naprawdę Diodak nigdy nie spodziewał się, że mógłby znaleźć się w takiej sytuacji. Nigdy, ale to nigdy – nawet, kiedy przyjął propozycję pracy w KAW – nie przeszło mu przez myśl, że ktoś uznałby jego wynalazki za aż tak ważne, że porwałby go z jego własnego domu i trzymał w zamknięciu. Jasne, wielu jego klientów uważało je za bardzo użyteczne, jednakże nie były to rzeczy, które zainteresowałyby jakąkolwiek organizację przestępczą swoim twórcą. Aczkolwiek wyglądało na to, że wart był o wiele więcej, niż mu się na początku wydawało. A wszystko dlatego, że stworzył skafander Robokwaka.

 

Zatrzymał się na chwilę. Zastanowił się, czy żaróweczce udało się przekazać wiadomość, a jeśli nie – to czy ktoś z sąsiadów albo klientów zauważył już jego nieobecność. Diodak przypomniał sobie, że Megajonek miał wpaść do niego z wizytą i mieli razem coś zbudować. Ciekawe, co mały sobie pomyśli, kiedy zastanie warsztat opustoszały.

 

A potem Diodak opadł na łóżko i zaczął myśleć o tym czy kiedykolwiek zobaczy jeszcze Kaczogród albo swój warsztat; czy będzie mu dane ujrzeć jeszcze Sknerusa McKwacza i jego siostrzeńców; swojego ojca, Megajonka czy Wolframika. Kto wie – być może przyjdzie mu zginąć z dala od rodziny i przyjaciół…

 

Potrząsnął głową. Nie, choćby nie wiadomo jak beznadziejna wydawała mu się jego obecna sytuacja, nie wolno mu było porzucić nadziei. Nie wolno mu było przestać wierzyć w to, że Wolframik dotrze do pana McKwacza i przekaże mu wieść o porwaniu swojego twórcy. Nie wolno mu było zwątpić w to, że Sknerus, Śmigacz, Cyfron – a nawet chłopcy! – dołożą wszelkich starań, aby go odnaleźć i stąd wydostać. Tyle razy dokonywali niemożliwego, tyle razy stawali do walki z czarownicami, bandytami, piratami i szpiegami; tyle razy pokonywali wielkie przeciwności, aby w końcu zatriumfować… Tak będzie i tym razem. Wystarczy, że na nich poczeka.

 

Tylko czy on będzie w stanie czekać? Czy w tym czasie, kiedy będzie na nich czekał, nie nastąpi coś, co mu w tym przeszkodzi? Diodak złapał się za głowę. Czas uciekał, powoli skracając dystans między teraźniejszością a momentem, w którym wynalazca miał ostatecznie odpowiedzieć na propozycję PTAK-u. Co jeśli ten moment nadejdzie, zanim pojawi się odsiecz? Jaka będzie odpowiedź Diodaka? Tak? Czy nie?

 

Cezar uchylił lekko drzwi do gabinetu swego pana. Czterej chłopcy i żaróweczka zajrzeli do środka. Sknerus właśnie siedział przy swoim staromodnym telefonie i z kimś rozmawiał.

 

– Nie obchodzi mnie, co masz zrobić przy tym cholernym samolocie, Śmigacz. Jesteś nam potrzebny i to szybko. Czas to pieniądz, a ja nie zwykłem marnować pieniędzy.

 

Stojący w korytarzu malcy spojrzeli po sobie. Nie zdziwiło ich ani trochę, że Sknerus chciał zatrudnić Śmigacza, chociaż wiele razy narzekał na jego niekompetencję. Koniec końców pelikan zawsze był w stanie uratować ich z sytuacji bez wyjścia. Ekspedycja bez Śmigacza byłaby jakby niekompletna. Hyzio, Dyzio i Zyzio postanowili poczekać na korytarzu i dopiero potem poinformować wujka o tym, czego się dowiedzieli i pokazać mu radar.

 

Sknerus jeszcze przez chwilę słuchał tego, co Śmigacz do niego mówił, a potem aż podniósł się gwałtownie z krzesła i oparł rękę na biurku.

 

– Co to znaczy, że nie możesz?! To nie jest jakaś tam ekspedycja, Śmigacz! Diodak został porwany i potrzebuje naszej pomocy!

 

Śmigacz coś odpowiedział, a twarz Sknerusa złagodniała. Bogacz opadł na krzesło i westchnął.

 

– Nie martw się, na pewno znajdzie się jakiś niezepsuty samolot. Choćby z warsztatu Diodaka. Nie wiem jak to jest możliwe, ale obojętnie jaką maszynę latającą zbudował, ty zawsze byłeś w stanie ją pilotować. Więc przestań wymyślać głupie wymówki i jak najszybciej tutaj przybądź. – Na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech, a potem starzec dodał: – Doskonale! Ty, ja i Cyfron spotkamy się przed warsztatem Fultona… Tak, Śmigacz, Fultona. Mam nadzieję, że wiesz gdzie to jest, prawda? No… Więc tam się spotkamy we trzech i ustalimy dalszy plan działania.

 

Pożegnał się ze Śmigaczem i odłożył słuchawkę. Dopiero wtedy Cezar otworzył szerzej drzwi i chłopcy wbiegli do gabinetu.

 

– O, cześć, Megajonku – przywitał małego wynalazcę Sknerus. Na twarzy starca pojawił się wyraz zażenowania.

 

– Proszę się nie martwić. Hyzio, Dyzio i Zyzio już mi powiedzieli – oznajmił spokojnie Megajonek.

 

– Czy twój dziadek też wie?

 

– Właśnie od niego wracamy, wujku – odpowiedział za Megajonka Zyzio.

 

– Bardzo się załamał – dodał Hyzio. – W każdym razie, wujku…

 

– Porywacze nie zostawili żadnych śladów, ale mamy jakiś trop – oświadczył Dyzio. – Wzięli z półki Diodaka buteleczkę. Nie wiemy, co w niej jest, ale Megajonek twierdzi, że pewnie coś ważnego, skoro porywacze ją wzięli.

 

– A to – Zyzio wyciągnął zza pleców radar – pokaże nam, gdzie jest Diodak.

 

Sknerus uśmiechnął się jeszcze szerzej i wziął urządzenie od siostrzeńca. Zaraz jednak spoważniał i przyjrzał się dobrze punktowi na radarze, którego pulsujące światełko pokazywało Ocean Spokojny.

 

– Hm… Z tej mapki wynika, że Diodak znajduje się gdzieś w okolicach Hawajów. Szkoda, że nie mamy dokładniejszych namiarów.

 

– Panie McKwacz, coś panu pokażę. – Megajonek kazał mu przybliżyć się do siebie.

 

Sknerus to zrobił, a wtedy malec wcisnął czerwony guzik i na radarze pojawiło więcej szczegółów z obszaru, w którym znajdowało się pulsujące światełko. Megajonek nacisnął niebieski guzik i mapka powróciła do dawnego stanu.

 

– Fantastycznie! – wykrzyknął Sknerus, ale zaraz jego entuzjazm opadł i starzec spoczął znów na krześle. – Ale to, że wiemy gdzie on jest, to pół biedy. Potrzebny nam dobry plan. – Spojrzał na swoich siostrzeńców i uśmiechnął się do nich. – Dobrze się spisaliście, chłopcy, ale teraz czas, aby dorośli wkroczyli do akcji.

 

– Powodzenia, wujku – powiedział Zyzio i wraz z braćmi odwrócił się w stronę drzwi.

 

Ale Megajonek nie szedł z nimi i to zdziwiło nie tylko ich, ale również siedzącego na ramieniu malca Wolframika. Popatrzyli na kolegę ze zdumieniem, jednak on tylko posłał im smutne spojrzenie i dał do zrozumienia, że zaraz do nich przyjdzie. Następnie podszedł bliżej do Sknerusa, który znów chwycił za telefon, ale zanim wykręcił jakikolwiek numer, zauważył wciąż stojącego jego gabinecie Megajonka.

 

– O co chodzi, chłopcze? – spytał bogacz.

 

– Niech pan mnie ze sobą weźmie, panie McKwacz.

 

Brwi Sknerusa podniosły się ze zdumienia, a potem uśmiechnął się do malca pobłażliwie.

 

– Rozumiem, że chcesz pomóc, ale…

 

– Proszę – przerwał mu błagalnym tonem Megajonek. – Jestem dobry w naprawianiu różnych rzeczy i mam mnóstwo harcerskich sprawności.

 

– Chłopcze, to nie jest wyprawa dla dzieci.

 

– Ale ja muszę uratować wujka Diodaka! – wykrzyknął, ale zaraz splótł ręce w błagalnym geście i dodał nieco ciszej: – Proszę, panie McKwacz.

 

Sknerus westchnął tylko i położył ręce na ramionach malca.

 

– Nie wiem kim są ludzie, którzy porwali twojego wujka, lecz wiem jedno: na pewno są niebezpieczni. Dlatego nie zabieram ze sobą Hyzia, Dyzia i Zyzia, i ciebie też nie wezmę. Nie wątpię w to, że jesteś odważnym i nad wiek inteligentnym chłopcem, jednak jesteś tylko małym dzieckiem i Diodak nigdy by mi nie wybaczył, gdybym naraził cię na niebezpieczeństwo.

 

– Ale… Ale… – Megajonek był bliski płaczu.

 

– Wyjdź, proszę. – Sknerus wstał, obrócił chłopca i skierował go w stronę drzwi. – Muszę jeszcze gdzieś zadzwonić.

 

Wyprowadził go z gabinetu i zamknął drzwi. Stojąc tak przez dłuższą chwilę na korytarzu, Megajonek zacisnął pięści. Nie zamierzał się poddać. To, że był dzieckiem, nie oznaczało, że będzie grzecznie siedzieć, kiedy jego wujek potrzebował pomocy.

 

Tymczasem w gabinecie Sknerus czekał znów na połączenie, a kiedy wreszcie ono nastąpiło i usłyszał w słuchawce głos łącznościowca, powiedział:

 

– Mówi Sknerus McKwacz. Na waszym statku służy mój siostrzeniec, Donald Kaczor. Czy to prawda, że teraz pływacie w okolicach Hawajów?

 

Usłyszawszy odpowiedź twierdzącą, Sknerus uśmiechnął się.

 

– Czy mógłbym porozmawiać z moim siostrzeńcem?

 

 

Zamek w drzwiach zazgrzytał. Diodak gwałtownie podniósł się z łóżka, a do jego celi weszła kobieta. Miała łagodne rysy, podkreślone jeszcze przez maleńki dzióbek. Długie kasztanowe włosy opadały jej na ramiona, sprawiając, że oczy Diodaka powoli zeszły z pięknej twarzy nieznajomej i przeniosły się na delikatnie zarysowane, acz obfite piersi; smukłą talię i długie nogi. Ubrana była w niebieski kombinezon, który podkreślał każdy detal idealnej figury, jednak najbardziej przyciągające było spojrzenie jej orzechowych oczu.

 

Uśmiechnęła się do niego delikatnie i odwróciła się tyłem. Po chwili wjechała do celi z wózkiem i postawiła go tuż przed Diodakiem. Na wózku znajdował się talerz z polanymi syropem naleśnikami, sztućce, pusta filiżanka, cukiernica, mleko i dzbanek, prawdopodobnie z herbatą lub kawą.

 

– Proszę wybaczyć, że tak długo musiał pan czekać, doktorze D, ale w kuchni jest istne piekło – wyjaśniła nieznajoma, wciąż się uśmiechając.

 

Ich spojrzenia znów się spotkały i Diodak poczuł jak się poci. Wziął głęboki oddech i ledwie udało mu się wydusić z siebie:

 

– Dziękuję.

 

Coś zaskoczyło w umyśle Diodaka i nagle wszystko stało się jasne. Ta kobieta była zbyt piękna i zbyt ponętnie ubrana jak na kelnerkę. Została tu wysłana nie po to, aby podać mu jedzenie, tylko aby swoimi wdziękami przekonać go do przyjęcia propozycji PTAK-u.

 

Postanowił skupić się na swoim spóźnionym śniadaniu, zwłaszcza, że dał już o sobie poznać jego pusty żołądek. Usiadł na łóżku, tuż przed naleśnikami. Wziął w ręce sztućce i już miał zacząć jeść, gdy zorientował się, że kobieta wciąż jest w jego celi. Spodziewał się, że kiedy tylko zajmie się posiłkiem, kobieta wyjdzie i zostawi go w spokoju, ale ona tylko oparła się o drzwi do celi i krępowała go swoją obecnością.

 

– Przepraszam – zaczął nieco pewniej niż wcześniej, kładąc nóż i widelec na brzegu talerza. – Czy pani musi tutaj być?

 

– A co? Nie podobam się panu, doktorze D? – zapytała, nagle smutniejąc. Diodakowi zrobiło się głupio.

 

– Tego nie powiedziałem – odparł, spuszczając wzrok, ale zaraz znów spojrzał na nią z nerwowym uśmieszkiem. – Chodzi po prostu o to, że nie czuję się zbyt swobodnie, kiedy piękna kobieta przygląda się mojemu posiłkowi.

 

Nieznajoma znów się uśmiechnęła, po czym podeszła do Diodaka i usiadła tuż obok niego. Diodak poczuł jak robi mu się gorąco, i natychmiast odwrócił wzrok. Ale zaraz musiał znów spojrzeć na siedzącą koło niego kobietę, kiedy poczuł jak jej udo ociera się o jego delikatnie. A potem niewiasta zbliżyła się do jego ucha i szepnęła kusicielsko:

 

– Widzę, że umie się pan obchodzić nie tylko z maszynami, ale również z kobietami, doktorze D. – Oddaliła się nieco, ale wciąż siedziała obok. – Jestem Natalie. Mam nadzieję, że przyjmie pan ofertę naszej agencji i będziemy się mogli lepiej poznać. Byłaby wielka szkoda, gdyby rzucił mnie pan na pastwę tych wszystkich nieokrzesańców.

 

Diodak nic nie odpowiedział. Wziął tylko ponownie nóż i widelec i przystąpił do jedzenia śniadania. To było chyba najdłuższe dziesięć minut w jego życiu. Natalie próbowała bawić go miłą rozmową, a on próbował zignorować nerwowe reakcje swojego ciała – od potu po drżenie ręki – i skupić się na jedzeniu. Jednakże jej ponętne spojrzenia i bliskość sprawiały, że udawanie niewzruszonego było cholernie trudne. Kiedy wreszcie udało mu się skończyć posiłek (a po upewnieniu się, że wynalazca nie chce napić się herbaty, Natalie podniosła się, aby zabrać wózek), Diodak poczuł przypływ radości, jakby stał w długim korku, który właśnie ruszył się gwałtownie. Kiedy zaś agentka opuściła jego celę, wydał z siebie głębokie westchnienie ulgi.

 

 

Fulton[3] siedział zgarbiony w fotelu i trzymał oburącz radar, który wcześniej pokazali mu Sknerus, Śmigacz i Cyfron. Przyglądał się jak zahipnotyzowany żółtemu światełku, które w jednej sekundzie znikało, aby w następnej pokazać się znów. Jednak dla Fultona nie było to tylko światło, bowiem za tym niepozornym, żółtym punktem krył się jego porwany syn. Z każdą chwilą Sknerusowi, Śmigaczowi i Cyfronowi (a także Megajonkowi, który wraz z Wolframikiem siedział na schodach i obserwował rozwój wydarzeń) wydawało się, że starzec był coraz bliższy płaczu. W końcu jednak spojrzał na swoich gości i uśmiechnął się do nich gorzko.

 

– Zawsze wiedziałem, że będzie kimś więcej, niż złotą rączką – powiedział cicho. – Że w przeciwieństwie do mnie i mojego ojca Diodak nie będzie tylko mechanikiem, ale też wynalazcą. Zawsze kiedy coś budował, byłem z niego taki dumny… – urwał i zamrugał kilka razy, jakby chciał przepędzić ze swoich oczu łzy. Jego ręce zacisnęły się mocniej na radarze, a oczy powędrowały znów na żółte światełko. – A teraz przez swój niezwykły dar, mój mały Diodak został porwany przez jakichś bandytów i wywieziony z Kaczogrodu.

 

Wydał z siebie głębokie westchnienie i położył radar na stoliku do kawy. Następnie spojrzał znów na trzech siedzących przed nim mężczyzn.

 

– Co was jednak do mnie sprowadza? Chcecie mnie zapewnić, że dołożycie wszelkich starań, aby uratować mojego syna? Przecież o tym wiem, ale ta wiedza nie sprawia, że czuję się spokojniejszy.

 

– To prawda, że przyszliśmy tutaj właśnie w tym celu, ale jest jeszcze coś, panie Fultonie – odparł Sknerus. – Widzi pan, Śmigacz nie ma ani jednego sprawnego samolotu, a on i Diodak świetnie się w sprawach samolotów rozumieją, więc doszliśmy do wniosku, że dobrym pomysłem byłoby wzięcie jednego z aeroplanów skonstruowanych przez pańskiego syna.

 

– Proszę bardzo. Nie widzę powodów, abyście nie mieli tego zrobić. O ile, rzecz jasna, policja nie postanowi zarekwirować wszystkich wynalazków jako dowodów, albo w ogóle nie obklei warsztatu taśmą.

 

– Problem leży zupełnie gdzieindziej, panie Fultonie – oznajmił Sknerus. – Potrzebny nam ktoś, kto zna wynalazki Diodaka na tyle, aby wybrać ten, który będzie do naszego zadania idealny, a także ktoś, kto jest w stanie je szybko zreperować i dostarczyć nam o nich różnych informacji. Sam pan rozumie, że Wolframik nie jest odpowiednim źródłem wiedzy. Nie to, że jej nie posiada, ale po prostu dlatego, że nie potrafi jej przekazać. Dlatego właśnie przyszliśmy do pana.

 

– Mogę być waszym mechanikiem – zaczął ostrożnie Fulton – jednakże już dawno nie byłem w „Wynalazkach dla ludności” i, wstyd się przyznać, nie znam wszystkich maszyn mojego syna.

 

– Ale ja znam! – zawołał Megajonek i szybko zbiegł ze schodów do salonu. – Bywałem w warsztacie wujka tak często, że wiem, co który wynalazek robi. Pomogę wam, jeśli weźmiecie mnie ze sobą.

 

– A ten znowu swoje… – westchnął Sknerus, przewracając oczami.

 

– Megajonek, co to ma znaczyć? – Fulton podniósł się z fotela. – Nie powinieneś podsłuchiwać, kiedy dorośli rozmawiają.

 

– Dziadku, ja chcę z nimi iść pomóc wujkowi, a oni mi nie dają. – Wskazał palcem gości.

 

– Jesteś za mały – odpowiedział Fulton. – A gdyby coś ci się stało? Pomyślałeś w ogóle co byśmy czuli ja i wujek Diodak?

 

– Zgodnie z zasadą, że to tych spokojnych należy się bać – zaczął Śmigacz uśmiechając się do malca przyjacielsko – gdybyśmy dopuścili do tego, że stałaby ci się krzywda, Diodak zadźgałby nas śrubokrętem.

 

– Albo jeszcze lepiej: nasłał na nas jakiegoś robota-mordercę – wtrącił dotąd milczący Cyfron.

 

– Poza tym gdybyśmy cię wzięli, musielibyśmy ciągle na ciebie uważać – wyjaśnił Sknerus, opierając obie ręce na lasce. – A to mogłoby źle wpłynąć na powodzenie misji. Chyba chcesz, aby nam się udało, prawda, chłopcze?

 

– Ależ tak, jak najbardziej.

 

– W takim razie nam nie przeszkadzaj –odparł Sknerus.

 

– Ale z samolotem mogę wam pomóc? – spytał Megajonek, spoglądając na trzech mężczyzn spode łba. W jego głowie zaświtał pewien pomysł.

 

Sknerus uśmiechnął się i przytaknął głową.

 

– Oczywiście, chłopcze.

 

 

Po raz trzeci tego dnia drzwi do celi Diodaka się otworzyły. Zakuty Dziób wszedł do środka. Na jego widok Diodak poczuł przypływ chłodu, a serce podskoczyło mu gwałtownie w piersi. Szybko spojrzał w stronę okna. Słońce wisiało już bardzo wysoko na niebie.

 

– Nie minęła ósma wieczór. Mam jeszcze czas do namysłu – powiedział Diodak i spojrzał chłodno na agenta.

 

– Wiem – odparł Zakuty Dziób i podszedł bliżej do więźnia. – Przyszedłem tutaj, bo nurtuje mnie pewne pytanie. Tak się zastanawiałem, doktorze… Przejął pan warsztat po swoim ojcu, a on z kolei przejął go wcześniej po pańskim dziadku. Z tego co się orientuję, nie ma pan żony ani nawet dziewczyny. – Stanął koło Diodaka i zniżył głos. Wynalazca zaczął mieć złe przeczucia. – W związku z tym, kto przejmie warsztat, kiedy przejdzie pan na emeryturę?

 

– Będę się nad tym zastanawiał, kiedy stanę się zgrzybiałym starcem – odpowiedział podniesionym głosem Diodak, posyłając kogutowi kolejne nieprzychylne spojrzenie.

 

– Czyżby? – Zakuty Dziób podniósł brwi. – A ja mam wrażenie, że już pan wybrał.

 

Na czole Diodaka pojawił się zimny pot. Wynalazca zaczynał rozumieć do czego zmierza kogut.

 

– Pański siostrzeniec to naprawdę złoty chłopak. Jestem pewien, że jest niezgorszym wynalazcą, niż jego wuj. – Zakuty Dziób przeniósł wzrok z Diodaka na sufit. – Szkoda byłoby, gdyby przydarzył mu się jakiś przykry wypadek, zanim ziściłaby się jego świetlana przyszłość.

 

Diodak nie wytrzymał.

 

– Jeśli mu coś zrobicie, na pewno nie będę dla was pracował. – Sam nie wiedział skąd nagle wziął odwagę, ale wypowiedział te słowa bez wahania.

 

A wtedy ręka Zakutego Dzioba zacisnęła się nagle wokół jego szyi i Diodak został przybity do ściany.

 

– Musi pan zrozumieć, doktorze, jedną ważną rzecz – odpowiedział spokojnym, wyrachowanym tonem agent. – Zależy nam tylko na pana umyśle. Reszta pańskiego ciała nas nie obchodzi, dlatego nie zawaham się złamać panu tego i owego, jeśli nie okaże pan dobrej woli. To samo tyczy się, oczywiście, pańskich bliskich.

 

Puścił Diodaka, a ten zakaszlał gwałtownie i wziął kilka głębokich oddechów. Kiedy już doszedł do siebie, podniósł wzrok na swojego oprawcę.

 

– Myślę, że podejmie pan właściwą decyzję – oznajmił Zakuty Dziób i odwrócił się tyłem do Diodaka. – Wybór jest właściwie tylko jeden. A czas leci.

 

Kiedy wyszedł, Diodak ześlizgnął się na podłogę i pogrążył w rozmyślaniach. Jasno przedstawili mi kij i marchewkę…  Chyba rzeczywiście lepiej będzie przystać na ich propozycję. Z drugiej strony, oni mogą użyć mój wynalazek do czegoś złego. Ale nie mogę narażać na niebezpieczeństwo Megajonka… Co robić? Przecież musi być jakieś wyjście…

 

Musiał je znaleźć i to szybko. Z położenia słońca mógł wywnioskować, że pozostało mu pięć godzin.
———————————————————————–
[1] “Sir Diodak z Maszylandii” mój drugi ulubiony odcinek “Kaczych Opowieści” po “Prawdziwym bogactwie” (Oh, Sknerus w kilcie…).
[2] Megajonek wygląda (mniej więcej) tak: http://www.comicvine.com/newton/29-4216/
Pamiętacie siostrzeńca Diodaka? Podobno sam jest wynalazcą i idolizuje wujka, ale na potrzeby tego fika dodałam mu też zdolność rozumeinia Wolframika.
[3] Fulton, ojciec Diodaka, wygląda tak: http://www.comicvine.com/…ton/105-602586/
A z ogólnych informacji to facet był jednym z protoplastów Małych Skautów  i był kiedyś złotą rączką.

Leave a Reply