[FF: Herkules] Opowieści hermesowe – rozdział 9

[Uwaga. Tekst zawiera nawiązania do odcinka Twilight of Gods.]

Ugłaskać Thota

Narrator: Góra Olimp, siedziba greckich bogów. Miejsce decyzji o wielkiej wadze…
– I co robimy, stary? – zapytał kompana Hefajstos.
Dionizos przyglądał się przez dłuższy czas sytuacji. To był naprawdę ciężki orzech do zgryzienia. Musiał wybrać mądrze. Od jego decyzji zależało nawet więcej niż równowaga we wszechświecie. Toteż myślał intensywnie przez dłuższy czas, aż w końcu, rozważywszy wszystkie alternatywy, westchnął głęboko i oznajmił:
– Dobra, niech stracę.
Wyciągnął rękę w stronę naczynia z winem.
– Tym razem bierzemy chilijskie. Smakuje jakby chrzcili je Styksem, ale nie mam po nim kaca.
Narrator:Miejsce, w którym rozgrywają się rodzinne dramaty…
– A właśnie, że ja mam rację! – wykrzyczał Ares.
– Dobrze wiesz, że ja, tłumoku! – odkrzyknęła Atena.
– Dajcie spokój! – wrzasnęła Hera. – Kogo, do jasnej cholery, obchodzi które z was wygrało ostatnio w bierki?!
Narrator:Miejsce, w którym bogowie zajmują się bardzo ważnymi sprawami…
Hermes podleciał do Zeusa z wielką skrzynką. Po chwili położył ją przed tronem, a na twarzy króla bogów pojawił się szeroki uśmiech nadziei, i Zeus pochylił się nad przesyłką.
– Czy to jest to o czym myślę? – spytał, spoglądając na swojego posłańca.
– Jak najbardziej, szefie – odparł Hermes i pstryknął palcami.
Skrzynka sama się otworzyła, a dochodząca z niej biała łuna oświetliła twarz Zeusa, który wyciągnął z niej dwa modele greckich statków.
– Tak, teraz basenowe bitwy morskie z Posejdonem będą o wiele fajniejsze!
Narrator: Jednakże tego dnia miało to być również miejsce pewnego wydarzenia. Nie uprzedzajmy jednak wypadków.

Hermes podleciał do wciąż zajętego zabawą stateczkami szefa. Odchrząknął raz, aby zwrócić na siebie jego uwagę. Podziałało. Zeus natychmiast się zreflektował, odłożył modele i popatrzył na posłańca niepewnym wzrokiem. Hermes wyciągnął z okrągłego koszyka na plecach długi na pół metra papirus.
– Możemy przejść do planów na imprezę, szefie?
– Oczywiście – odrzekł Zeus i spoczął znów na swoim tronie. – Czy wszystko już gotowe?
Hermes spojrzał na papirus. Tymczasem z koszyka wychynęła główka Hermafrodyta. Jego ojciec jednak wydawał się nie zwracać na niego uwagi, tylko zajmować się listą.
– Zobaczmy – powiedział do siebie i do Zeusa. – Jedzenie? Jest. – Zaznaczył to piórem na papirusie. – Muzyka? Jest.
Hermafrodyt zaczął się wiercić i gaworzyć, ale Hermes tylko zerknął na niego z uśmiechem i kontynuował pracę.
– Napoje? Są. Plansza do Twistera?
Nagle Hermafrodyt złapał ojca za włosy i pociągnął je śmiejąc się uroczo. Hermes zamilkł na moment. Najpierw jego oczy spojrzały na chłopca, potem przeniosły się na Zeusa, by znów spocząć na Hermafrodycie. Hermes uśmiechnął się  do szefa nerwowo i powiedział:
– Szef wybaczy na chwilę…
Pstryknął i lista w jego rękach zniknęła. Następnie wyciągnął Hermafrodyta z koszyka, obrócił go twarzą do siebie i popatrzył mu w oczy.
– Co ci mówiłem o przeszkadzaniu tatusiowi w pracy?
Hermafrodyt tylko zaśmiał się znów, wyciągając rączki w stronę ojca. Hermes najpierw westchnął ciężko, ale zaraz potem uśmiechnął się, posadził malca na jednej ręce, a palcem drugiej pokiwał przed oczami syna.
– Zrób to jeszcze raz, a zostawię cię u cioci Ateny. Chyba nie chcesz spędzić całego dnia na rozwiązywaniu zadań matematycznych?
Hermafrodyt nagle posmutniał i pokręcił powoli głową. Hermes włożył go z powrotem do koszyka i znów zmaterializował w swoich rękach listę. Już miał wrócić do pracy, kiedy nagle zobaczył melancholijny wyraz twarzy Zeusa. W oczach króla Olimpu tliła się tęsknota. Posłaniec bogów natychmiast pojął, skąd się wzięła. Będąc świadkiem sceny między ojcem a synem, Zeusowi musiało przyjść na myśl wspomnienie jego własnego syna w wieku niemowlęcym; syna, który został mu odebrany, którego bezskutecznie szukał i którego odzyskał dopiero niedawno.
– Przepraszam, szefie, nie chciałem…
– Nic się nie stało – odpowiedział Zeus, rozpromieniając się. – Czytaj dalej.
– Wygląda na to – Hermes spojrzał z góry na dół na listę, po czym wyrzucił ją i wykrzyknął: – że wszystko jest gotowe na naszą międzypanteonową imprezę!
Melpomena: Widzicie, grecki Panteon może i rządzi w Helladzie, ale w innych krajach ludzie wierzą w innych bogów. Raz na jakiś czas, w ramach ocieplania relacji między jednymi bogami a drugimi, Zeus zaprasza inne Panteony na imprezę.
Kalliope:Oczywiście, wszyscy bogowie na ziemi nie zmieściliby się na Olimpie, obojętnie jak bardzo zostałby rozbudowany, toteż Zeus musi mocno ograniczać listę gości do bóstw z kilku rejonów. Tym razem zaprosił tylko bogów skandynawskich i egipskich.
Narrator: Nasz bohater oczekuje ze zniecierpliwieniem przyjścia dwóch gości. Hermoda, boskiego posłańca Odyna, i Thota, egipskiego boga-ibisa, twórcę prawa, pisma, arytmetyki, geometrii i kalendarza.
Kalliope: Hermes, Thot i Hermod prawie zawsze trzymają się razem na każdej imprezie.
Melpomena: Są jak Mojry, tylko mniej ponurzy.
Kalliope: I nie mają do podziału jednego oka.
Narrator: W każdym razie…
Powoli zaczęli przybywać goście. Hermes stał przy bramie i sprawdzał, czy przychodzący na imprezę bogowie figurują na liście. Właśnie stanęła przed nim wysoka, ruda kocica z ludzkimi rękami i nogami, ubrana w tradycyjną, egipską kreację. Bez słowa ją wpuścił.
– A nie zapytasz jak mam na imię?
– Przecież i tak wiem, Bastet, dziecino. Czuj się jak u siebie w domu.
Bastet przeszła przez bramę, ale zatrzymała się nagle i odwróciła do Hermesa.
– A właśnie. Unikaj Thota. Jest wkurzony.
– Za co? – zdziwił się Hermes.
– Tak właściwie to nie wiem. Jest wkurzony i tyle.
Hermes przez moment wodził wzrokiem za odchodzącą kocią boginią, a potem powrócił do swoich obowiązków. I zaraz uśmiechnął się na widok lewitującego w powietrzu niebieskoskórego chudzielca. Obaj byli do siebie łudząco podobni, wyjąwszy typowo północny strój przybysza, jego długi warkocz i „większy zarost”, jak wyraził się raz Phil, który miał okazję spotkać hermesopodobnego Wikinga.
Obaj bogowie wpadli sobie w ramiona, a potem popatrzyli na siebie z szerokimi uśmiechami.
– Hermod, dziecino, kope lat! – zawołał Hermes. – Co u ciebie?
– Nie narzekam. – Nagle nachylił się bardziej ku kompanowi i szepnął: – Udało mi się poderwać jedną Walkirię. – Oddalił się i zapytał głośno: – A jak u ciebie?
Hermes już miał odpowiedzieć, kiedy Hermafrodyt wystawił główkę z koszyka i pomachał rączką do przybysza. Hermod podniósł brwi ze zdumienia, a potem przeniósł wzrok na Hermesa, który wzruszył ramionami i wyciągnął malca z koszyka.
– To mój syn, Hermafrodyt. Powinienem go zostawić z Hestią albo Demeter, ale były zajęte cateringiem.
– Mnie ten mały nie przeszkadza. Nawet jest bardzo słodki. Mogę się nim na chwilkę zająć, póki masz tu ślęczeć.
– Niezgorszy pomysł – stwierdził Hermes, po czym zwrócił się do Hermafrodyta: – Teraz, kochanie, pójdziesz na chwilkę do wujka Hermoda. Nie masz się czego bać, wujek Hermod może i jest barbarzyńcą, ale cywilizowanym.
Podał chłopca Hermodowi, który się do niego uśmiechnął, stanął z boku i zaczął robić zabawne miny. Podczas gdy on bawił Hermafrodyta, Hermes kontynuował swoją pracę. Przez bramę przeszedł korowód bogów różnych kształtów i rozmiarów. Każdy z nich ubrany odświętnie w ubrania charakterystyczne dla swojego miejsca zamieszkania. Tak więc Skandynawowie mieli na sobie skóry i długie płaszcze z ozdobnymi spinkami, a także hełmy z powyginanymi rogami. Tymczasem panteon egipski odziany był w lekkie złote i białe szaty. Mężczyźni nawet występowali z gołymi klatami, ozdobionymi jedynie napierśnikami.
Niebawem u bramy Olimpu stanął chuderlawy mężczyzna o głowie ibisa. Na jego długim, zakrzywionym dziobie znajdowały się małe binokle, a ubranie stanowiła biała tunika przepasana złotym paskiem. Na widok gościa Hermes się uśmiechnął.
– Cześć, Thot, jak tam życie?!
Bóg-ibis zmierzył Hermesa chłodnym spojrzeniem i tylko nachylił się nad jego uchem i szepnął coś o tym, że policzą się potem. Następnie z wyrazem pogardy minął obu mężczyzn. Greckie i nordyckie bóstwo spojrzały po sobie ze zdziwieniem, po czym Hermesowi przypomniała się przestroga Bastet.
– Ty, co mu się stało? – spytał Hermod.
– Bastet twierdzi, że się wkurzył, ale nie wyjaśniła mi dlaczego.
– Będziemy musieli sprawdzić o co chodzi.
Niebawem obecni byli już wszyscy goście, więc Hermes wraz z synem i Hermodem mogli dołączyć do przyjęcia. Ra, Zeus i Odyn na przemian wywoływali małe grzmoty, upały i śnieżyce, rozmawiając przy tym o różnych sprawach, podczas gdy kilka metrów dalej Hera, Izyda i Frigg zajmowały się typowo kobiecymi pogawędkami. Atena, Walkirie i Sachmet postanowiły poznęcać się nad Aresem i co chwila wyzywały go na pojedynki, które i tak wygrywały. Tymczasem Posejdon i Sobek grali w bitwę morską, Dionizos i Frey nalewał wszystkim wina, Apollo grał na lirze, czasem przy akompaniamencie Hathor, Freyi i Muz; a Thor i Hefajstos siłowali się na ręce.
Hades stał z boku, niezbyt zadowolony z tego jak ta impreza się rozwija. Po chwili stanął przy nim Set i zagadnął boga podziemi:
– Cześć, stary. Ty też się nudzisz?
– Tak – stwierdził Hades i spojrzał na kompana. – Twój brat jest strasznie sztywny.
– No ba! A czego się spodziewałeś po pierwszej na świecie mumii? Bandaże go tak uwierają, że nie jest w stanie zrozumieć żadnego żartu.
– Próbowałem też zagadać do Hel. Z nią to bym sobie poeksplorował podziemny świat. Niestety wieje z niej jeszcze większy chłód niż od twojego zmumifikowanego braciszka.
– Wiesz jakie są Skandynawki. – Nagle na twarzy Seta pojawił się zadziorny uśmieszek. – Chociaż rzeczywiście Hel jest ostra.
– Hej, chłopaki, mówicie o mojej córce.
Pomiędzy Hadesem i Setem stanął Loki i zmierzył obu chłodnym wzrokiem. Setowi i Hadesowi nagle zrobiło się głupio i zaczęli go ugłaskiwać. Pierwszy odezwał się grecki bóg:
– Nie gniewaj się, Loki.
– Właściwie to my tu podziwiamy dzieło Matki Natury. Powinieneś się cieszyć, że twoja córka wygląda tak oszałamiająco mimo tak marnego etatu.
– Poza tym nigdy byśmy jej nie skrzywdzili. Wręcz odnoszę wrażenie, że ona skrzywdziłaby nas.
Twarz Lokiego złagodniała. Przez chwilę trzej nielubiani i znani ze swego wrednego charakterku bogowie milczeli, a potem Hades postanowił przerwać ciszę:
– Wiesz, Set, ja cię podziwiam za ten numer z poćwiartowaniem Ozyrysa. Naprawdę genialny pomysł.
– Och, dziękuję za uznanie. – Set uśmiechnął się i lekko ukłonił. – Twoje prace wywarły na mnie wielki wpływ. Zawsze byłeś dla mnie niedoścignionym wzorem perfidii.
– Poczekajcie tylko aż rozpętam Ragnarok – powiedział Loki. – Chętnie was potem zaproszę na after party.
– Trzymamy cię za słowo, stary – odparł Set.
Hermes spędził część przyjęcia z Izydą, Frigg i Herą, która go zresztą do siebie przywołała, aby wszystkie trzy boginie małżeństwa i rodziny mogły się trochę porozpływać nad słodkością Hermafrodyta. Potem jednak zauważył stojącego przy szwedzkim stole Thota i postanowił do niego pójść.
– Szefowo, może się pani zająć na chwilę Hermafrodytem? – zwrócił się do Hery, podając jej dziecko. – Muszę coś załatwić.
– Oczywiście. – Małżonka Zeusa odebrała od posłańca bogów chłopca i od razu zaczęła łaskotać maleństwo po brzuszku.
Tymczasem Hermes ruszył w stronę Thota, który natychmiast został obsłużony przez Dionizosa i właśnie zajadał jakąś grecką sałatkę. Hermes zaskoczył go, wylatując znienacka z pobliskiej chmury i wołając przy tym radośnie:
– Cześć, Thot! Jak leci?!
Bóg-ibis prawie upuścił miskę z sałatką, ale w porę ją złapał. Posłał wiszącemu w powietrzu Hermesowi gniewne spojrzenie, po czym postawił miskę na stole, wycelował w niego palec i oświadczył:
– Nie gadam z tobą! Spadaj, bo wyrwę ci serce i je zważę. A potem rzucę je na pożarcie Ammitowi.
– Hej. – Hermes podleciał bliżej i wylądował na ziemi. – O co ci właściwie chodzi?
– O Fajdrosa – odparł krótko Thot i odwrócił się tyłem do Hermesa.
– Fajdrosa? Tego mówcę?
– Właściwie to o Sokratesa.
– Sokrates… Fajdros… – Hermes się zamyślił, ale po chwili pstryknął palcami, doznawszy iluminacji. – Aaa! Tobie chodzi o dialog Platona „Fajdros”! Ale nadal nie rozumiem o co się tak wściekasz.
– Ach tak?! – krzyknął Tot, zwracając na siebie uwagę reszty bogów. – To ja ci zaraz pokażę!
Pstryknął palcami i w jego rękach pojawił się długi zwój. Zaczął go czytać z góry na dół, najpewniej szukając jakiegoś konkretnego fragmentu. W końcu wykrzyknął z triumfem: „Acha!”, odchrząknął i przeczytał:
Otóż kiedy doszli do liter, powiedział Teut do Tamuza: Królu, ta nauka uczyni Egipcjan mądrzejszymi i sprawniejszymi w pamiętaniu; wynalazek ten jest lekarstwem na pamięć i mądrość. A ten mu na to: Teucie, mistrzu najdoskonalszy… Tu pominę i przejdę do rzeczy: Ty jesteś ojcem liter; zatem przez dobre serce dla nich przypisałeś im wartość wprost przeciwną tej, którą one posiadają naprawdę. Ten wynalazek niepamięć w duszach ludzkich posieje, bo człowiek, który się tego wyuczy przestanie ćwiczyć pamięć; zaufa pismu i będzie sobie przypominał wszystko z zewnątrz, ze znaków obcych jego istocie, a nie z własnego wnętrza, z siebie samego. Więc to nie jest lekarstwo na pamięć, tylko środek do przypominania sobie. Uczniom swoim dasz tylko pozór mądrości, a nie mądrość prawdziwą. Posiędą bowiem wielkie oczytanie bez nauki i będzie się im zdawało, że wiele umieją, a po większej części nie będą umieli nic i tylko obcować z nimi będzie trudno; to będą mędrcy z pozoru, a nie ludzie mądrzy naprawdę…
Skończył czytać i popatrzył na Hermesa chłodno.
– I co mi teraz odpowiesz na taką obrazę, hę? Ten facet insynuuje, że ja i mój wynalazek jesteśmy głupi!
– Wybacz, stary, ale nadal nie jarzę dlaczego masz o to pretensję akurat do mnie.
– Kto wynalazł greckie pismo?! Ty! Ja jestem szanowanym i poważnym bogiem, a ty, wynalazca greckiego alfabetu, jesteś niepoważny, nie mówiąc już o tym komu patronujesz!
Hermes poczuł jak wzbiera w nim złość i ochota, aby mu to i owo wygarnąć. Jednak powstrzymał się, bo wolał wysłuchać Thota do końca. Ewentualnie potem mu przywali.
– Problem leży w tym, że ponieważ obaj uchodzimy za wynalazców pisma, Grecy zwykli mnie z tobą utożsamiać.
Hermes podniósł do góry jedną brew, po czym z tym samym wyrazem powątpiewania w rozumność usłyszanego właśnie tekstu, oświadczył:
– I na podstawie tak pokrętnego rozumowania doszedłeś do wniosku, że to moja wina?
– No, a nie?!
– Ty chociaż wiesz, że obrażasz mnie z powodu faceta, który twierdzi, że – zaczął wyliczać na palcach: – 1) z powodu jakiejś bliżej nieokreślonej zbrodni dusza wędruje z ciała do ciała i za każdym razem musi na nowo dowiadywać się o tym, że istnieje coś takiego jak idee; 2) państwem powinni rządzić filozofowie i kilka lat przed objęciem rządów kontemplować byt; 3) cała wiedza Egipcjan pochodzi z Atlantydy; a do tego 4) na określenie partnerów homoseksualnych ten facet używa słów „kochanek” i „miłosny”?! Nie mówiąc już o tym, że przeczy sam sobie, PISZĄC o tym, że pismo to samo zło!
– Ale jest jednym z największych filozofów Grecji – dodała Atena.
– Ateno, złotko, nie pomagasz mi – powiedział do niej Hermes, po czym zwrócił się znów do Thota: –Poza tym skąd wiesz, że to o tobie? Przecież to nie jest o Thocie, tylko o Teucie.
– Po pierwsze – zaczął Thot – Teut to inna, bardziej poprawna transkrypcja mojego imienia. Po drugie, on użył tego określenia, żebym go nie pozwał o zniesławienie.
– No to inaczej: Czy ty w ogóle czytałeś ze zrozumieniem, co tam jest napisane? Jemu chodzi o to, że pismo samo w sobie może służyć do przypominania, ale prawdziwa mądrość bierze się z kontemplacji i obserwacji. Dalej – kultura grecka opiera się na mowie, ale to nie znaczy, że nie uznają błogosławieństw pisma.
– Chociaż prawdziwa nauka jest przekazywana w mowie, wielu młodych filozofów popiera jej spisywanie – wtrąciła znów Atena. – Arystoteles i jego uczniowie stworzyli niedawno pierwszą naukową bibliotekę.
– Co więcej, czcigodny Thocie – odezwała się nagle Kloto, a Atropos dokończyła myśl siostry:
– Przyjcie taki czas, że dzięki wyrytemu w kamieniu pismu greckiemu twoje hieroglify zostaną przywrócone do życia po wiekach niebytu.
Thot milczał przez chwilę, spoglądając na Mojry ze zdziwieniem, a może nawet pewnym respektem. Dopiero Apollo odwrócił jego myśli od proroctwa:
– Dzięki wynalazkowi Hermesa powstają również dramaty i poezja, nie mówiąc już o tym, że w szkołach nie trzeba się uczyć na pamięć eposów długości „Iliady”.
– Tak więc widzisz, Thocie, że wściekasz się właściwie o nic – podsumował Zeus. – Powinieneś teraz przeprosić Hermesa za swoje nieopatrzne słowa. Inaczej będę zmuszony cię przypiec.
Thot popatrzył na Hermesa. Przez moment w jego paciorkowatych oczach tlił się jakiś dziwny smutek. Hermes przez dłuższy czas wpatrywał się w te oczy i między oboma bogami nawiązała się niewidzialna dla zgromadzonych nić porozumienia. Posłaniec bogów nie wierzył, aby Thot, z którym miał dotąd tak dobre stosunki, tak po prostu wkurzył się na niego za „Fajdrosa”. Problem tkwił o wiele głębiej.
Toteż Hermes spojrzał na Zeusa i uśmiechnął się.
– Myślę, szefie, że obędzie się bez przypiekania – odparł, a potem spoważniał i zwrócił się do Thota: – Pogadajmy na stronie.
Przenieśli się na oddaloną o kilka metrów chmurę. Hermes podleciał, a Thot przeszedł tam po schodkach z chmury.
– Dobra, stary, o co chodzi tak naprawdę?
Thot westchnął głęboko i spoczął na chmurnym taborecie, który pojawił się pod nim, kiedy tylko bóg-ibis przymierzył się, aby usiąść. Następnie Thot popatrzył na Hermesa.
– Nie obraź się, ale to, że Grecy utożsamiają mnie z tobą, mnie denerwuje.
Hermes usiadł obok niego. Thot ciągnął dalej:
– Za każdym razem, kiedy nas do siebie porównują, krew mnie zalewa. Tylko dlatego, że obaj stworzyliśmy pismo, pośredniczymy w sporach między bogami, jesteśmy sekretarzami tych ważnych i mamy kontakt z zaświatami, te głupki dochodzą do wniosku, że jesteśmy jedną osobą. Tak jakby nie zauważyli, że ja nie mam na nogach latającego obuwia, a ty nie masz głowy ibisa. W ogóle idą jeszcze dalej i twierdzą, że Hathor to Afrodyta, bo obie to boginie miłości; Ptah to Hefajstos, bo obaj to bogowie sztuk; a Neit to Atena, bo obie dzierżą tarcze.
– To nie zupełnie tak, stary – odezwał się Hermes. – To, że na podstawie luźnych podobieństw kojarzą was z nami, nie znaczy, że nas ze sobą utożsamiają. Oni wiedzą, że ty nie jesteś bogiem złodziei i kupców, i wiedzą, że ja nie jestem twórcą prawa. To samo tyczy się całej reszty twoich znajomych. Ostatecznie pozostajecie dla nich obcymi bogami.
– To naturalne, że ludzie robią analogie między jednym Panteonem a drugim. – Hermod wyszedł zza kolumny i usiadł po drugiej stronie Thota. – Co tu kryć, pewne rzeczy się w mitologii powtarzają. Nie powinniśmy mieć o to do nich pretensje.
– To co, stary? – zapytał Hermes. – Wracamy i rozkręcamy imprezę?
Thot uśmiechnął się i podniósł. Hermes i Hermod również to zrobili, po czym wszyscy trzej przenieśli się do chmury, gdzie miało miejsce przyjęcie. Hermes wylądował na środku i z otwartymi szeroko ramionami zawołał:
– A teraz, panie i panowie, czas na sirtaki!
Melpomena: Zabawa trwała w najlepsze. Potem bogowie nordyccy, z racji odległości, musieli się wcześniej zwinąć, pozostawiając Panteony grecki i egipski same.
Kalliope: A potem, kiedy przyszedł czas na wpisanie się do księgi gości…
Thot zamoczył pióro w atramencie i pochylił się nad zwojem. Zaraz jednak spojrzał pytająco na stojącego obok Hermesa.
– Jak się pisze twoje imię?
– A po co chcesz to wiedzieć? – spytał Hermes.
– Zobaczysz jak skończę. No jak się pisze twoje imię? Tak w mianowniku?
– Najpierw jest duże „epsilon” z przydechem mocnym, a potem małe „ro”, „mi”, „eta” z circum flexus i „sigma”, ale taka bardziej w stylu łacińskiego „s”.
Thot zapisał, a potem jeszcze przez dłuższy czas coś pracowicie pisał, aż w końcu wykrzyknął z trumfem: „Acha!” i pokazał efekt swojej pracy przyjacielowi. Cały wpis, poza imieniem Hermesa, był napisany hieroglifami, ale posłaniec bogów mógł je odczytać.
Mój przyjaciel, Hermes, i ja ocalimy nasze ludy od zapomnienia. Platonie, pismo, którym piszemy, może i służy do przypominania sobie, ale przyjdzie taki czas, że ty i twoi uczniowie zamienicie się w proch i jedyne, co po was pozostanie to wasze pisma.
Hermes odebrał od Thota pióro i sam stanął przed zwojem.
– Jak się pisze „Thot” w hieroglifach?
– A na różne sposoby, ale najczęściej używa się ideogramu ibisa, ideogramu bułeczki i dwóch skośnych kresek.
Hermes szybko napisał swój wpis i pokazał go Thotowi. Tak jak wiadomość boga-ibisa, tak i tutaj wszystkie słowa, poza imieniem Thota, były napisane literami wymyślonymi przez piszącego. Wiedząc o tym, że Thot lepiej mówi, niż czyta grecki, Hermes przeczytał mu swój wpis:
Niech będzie pozdrowiony Thot i naród egipski, który zna wartość pisma i potrafi je należycie docenić.
Oddalili się, a po chwili podeszła do nich Hera ze śpiącym Hermafrodytem na rękach. Na twarzy Hermesa pojawił się nerwowy uśmiech.
– Przepraszam, szefowo, zapomniałem go od was odebrać – odparł i wziął ostrożnie malca.
– Nie ma sprawy. Izyda i Frigg bardzo go polubiły – zaśmiała się Hera. – Do widzenia jutro.
Odeszła do księgi gości, zostawiając mężczyzn samych.
– Kurde, dopiero teraz zdałem sobie sprawę z tego, że masz syna – stwierdził Thot i poklepał Hermesa rubasznie po plecach. – Wiesz, jak mówią: syn ozdobą życiorysu.
– Fakt, ale przewijanie to mordęga…
Rozmawiali tak, idąc w stronę bramy.

[FF: Herkules] Opowieści hermesowe – rozdział 8

Hermafrodyt

Hefajstos przetarł zaspane oczy, przechadzając się koło bramy do Olimpu. Nagle jego wzrok rozszerzył się ze zdumienia, niedowierzając w to, co boski kowal ujrzał pod bramą. Bóg ognia i kowali podszedł bliżej, aby się upewnić, że widział dobrze i po chwili musiał przyznać, że tak. Po drugiej stronie bramy leżał koszyk z białym zawiniątkiem, z którego wystawała niebieska główka z rzadką, granatową czuprynką, pyzatymi policzkami i zamkniętymi oczkami. Hefajstos otworzył bramę i podniósł maleństwo z chmurnego podłoża. Nadal spało sobie smacznie, najwyraźniej skrzypnięcie bramy nie było dość głośne, aby niemowlę w koszyku się obudziło. Po chwili boski kowal dojrzał wciśniętą między ściankę wikliny a pierzynkę kartkę. Nie tknął jej jednak, tylko zaczął pokuśtykać do sali tronowej Zeusa.

Apollo i Hermes leżeli brzuchami na chmurze i przyglądali się z zainteresowaniem śmiertelnikowi, który z bojaźnią zbliżył się do wyroczni w Delfach. Widać było po nim wielkie zdenerwowanie, trząsł się niemiłosiernie i trzymał mocno obie ręce na rondzie kapelusza. W końcu odezwał się drżącym głosem:
– O W-w-wiel-l-l-k-k-ka Py-py-pytio! Wyj-wyjaw mi-mi-mi-mi, pro-sz-sz-szę, c-co się s-s-stanie, kiedy m-mój pan, Kre-krezus wypowie wojnę Persji?
– I co się stanie? – spytał Hermes, odwracając się do brata.
– Hm… – zamruczał Apollo, zaglądając do swoich notatek. – Według tego, co jest tu napisane, Krezus przegra, a jego królestwo będzie zrównane z ziemią. Ciekawe…
Apollo schował notatki, odchrząknął i zawołał:
– W tej wojnie zostanie pokonane wielkie imperium!
– W tej wojnie zostanie pokonane wielkie imperium… – powtórzyła na dole Pytia zaspanym tonem i z zamkniętymi oczyma.
W pierwszej chwili sługa Krezusa oniemiał, a potem uśmiechnął się z wdzięcznością, złożył kapłance Apolla pokłon i powiedział: „Dziękuję, Pytio.” Potem sobie poszedł.
– I teraz niech kombinuje, kogo miałem na myśli – odparł Apollo, chichocząc złośliwie.
Hermes tylko przyjrzał mu się z miną niezadowolenia.
– Wiesz co, stary? Tak na dłuższą metę to to nie jest śmieszne.
Nagle poczuł, że Zeus go do siebie wzywa i jest bardzo niecierpliwy, co oznacza, że rzecz jest bardzo poważna. Toteż posłaniec bogów wstał, wziął z ziemi kaduceusz i oświadczył:
– Wybacz, brachu. Obowiązki.
Szybko poleciał do sali tronowej, gdzie Zeus i Hefajstos już na niego czekali. Po chwili oczy Hermesa spoczęły na tym, co boski kowal trzymał w rękach. Zawinięte w biały becik maleństwo ciągle jeszcze spało, a jego klatka piersiowa powoli podnosiła się i opadała pod pierzynką. Na widok dziecka Hermes podniósł ze zdziwienia brwi, ale zaraz odwrócił wzrok i spojrzał na swojego pracodawcę.
– Wzywałeś, szefie?
– Tak, Hermesie. Chciałabym zapytać, czy znasz to dziecko? – Zeus wskazał palcem bobasa w objęciach Hefajstosa.
Hermes podleciał bliżej i zaczął uważnie oglądać dziecko ze wszystkich stron. Pierwsze, co rzucało się w oczy każdemu, kto na nie spojrzał, była jego niebieska skóra oraz granatowe włosy, obie cechy wspólne maleństwu i posłańcu bogów. Ale poza tym dziecko to wyglądało jak każde inne – było pyzate, miało wysokie czoło, maleńki, zaokrąglony nosek, małe oczka i rzęsy. Na oko było w wieku jakichś czterech miesięcy. Poza tym Hermes musiał przyznać, że było bardzo słodkie.
Posłaniec bogów zdjął z głowy swój kapelusz i podrapał się po łysinie. Po dłuższym namyśle włożył z powrotem nakrycie głowy, wyciągnął ręce w stronę Hefajstosa i spytał:
– Mogę?
– Z przyjemnością – odparł kowal, oddając dziecko Hermesowi. – Przez trzymanie tego malucha spada mi poziom testosteronu.
Wciąż śpiący malec spoczął w ramionach posłańca bogów. Spokojna i urocza twarzyczka wywołała u patrona złodziei mimowolny, delikatny uśmiech. Potem jednak Hermes posmutniał i spojrzał na Zeusa.
– Przykro mi, szefie. To nie jest moje dziecko.
– Jak to? – zdziwił się bóg piorunów.
– Takie ładne dziecko nie może być moje – odparł Hermes i uśmiechnął się.
– Zgadzam się – dodał Hefajstos.
– A jednak twierdzę, że jest i mam na to dowód – oświadczył Zeus i wyciągnął w stronę Hermesa kartkę, którą to posłaniec bogów odebrał i jedną ręką rozłożył. – Ten list znaleźliśmy przy tym maluchu. Jest adresowany do ciebie, Hermesie.
Hermes spojrzał na kartkę i zaczął ją po cichu czytać.
Drogi Hermesie,
Wybacz, że dowiadujesz się dopiero teraz i w taki sposób. Próbowałam ci powiedzieć wcześniej, ale naprawdę nie miałam zbytnio sposobności. W każdym razie już dłużej nie mogłam ukrywać przed tobą prawdy. To byłoby nie fair w stosunku do ciebie i do naszego maleństwa.
 Dziecko jest twoim synem, ukochany. Ma na imię Hermafrodyt, po tobie i po Afrodycie, która nas do siebie zbliżyła. Postanowiłam posłać naszego maluszka na Olimp, bo tutaj będzie bezpieczniejszy, niż w Arkadii. Poza tym, już najwyższy czas, abyś spędził z nim trochę czasu. Mam nadzieję, że Hermafrodyt nie przeszkodzi ci w pracy i że świetnie się dogadacie.
Całuski
Dryope
Hermesa zamurowało. Spojrzał jeszcze raz na trzymane przez siebie dziecko, a potem na list, i znów na dziecko i znów na list. I nadal nie mógł uwierzyć w to, czego się przed chwilą dowiedział. W końcu nie co dzień zostaje się ojcem. A potem stanął mu przed oczami obraz Dryope i w jego sercu obudziła się jakaś dziwna tęsknota. Cóż, ich związek był trudny, praktycznie był to związek na odległość. W końcu zdecydowali się ze sobą zerwać. A teraz się okazało, że pozostały po nim nie tylko wspomnienia.
Nagle poczuł, że dziecko w jego ramionach zaczyna się ruszać. Małe oczka otworzyły się, wywołując u Hermesa jakiś dziwny dreszcz. Posłaniec zastanawiał się, jak jego syn zareaguje na jego widok. Od razu w jego umyśle pojawiła się jedna opcja: że kiedy tylko malec go zobaczy, rozpłacze się. Hermes w jego wieku najpewniej by się przestraszył, widząc jak obca osoba trzyma go na rękach.
Jednak na widok swojego ojca Hermafrodyt najpierw zamrugał małymi powiekami, jakby ze zdziwienia, a potem uśmiechnął się szeroko i wyciągnął do Hermesa rękę, która dotknęła jego brody. Bóg złodziei nie potrafił się opanować – po prostu rozpromienił się i przycisnął chłopca mocniej do piersi. Jednakże zaraz na jego twarzy pojawił się smutek. Cały czas Hermes zastanawiał się, czy to dziecko jest rzeczywiście jego (może i miało niebieską skórę, jak on, ale było stanowczo za ładne). Poza tym, nawet jeśli było, to nie wiedział, co robić dalej. Nigdy wcześniej nie zajmował się niemowlętami.
– Wybacz, szefie, ale muszę gdzieś pójść – powiedział nagle do Zeusa.
Schował list do togi, objął dziecko mocno, aby go nie upuścić, i poleciał co sił do osób, które mogłyby potwierdzić jego ojcostwo, bo wiedziały wszystko. Poleciał do Mojr.
Przez cały lot do Hadesu, gdzie trzy panie rezydowały, mały Hermafrodyt śmiał się, wciąż przesuwając rączką po twarzy, szyi i ubraniu swojego „ojca”. Sam Hermes też się śmiał, szczególnie kiedy chłopczyk złapał go za nos. Jednak po jakimś czasie malec zaczął mu już ciążyć. Jeśli Hermes zamierzał go zatrzymać, musiał albo znaleźć jakąś niańkę na czas pracy, albo wykombinować jakiś lepszy sposób przenoszenia dziecka, aby zawsze mieć wolne ręce. Kiedy nareszcie Hermes dotarł do Hadesu, zakrył małemu oczy (kraina umarłych nie była miejscem, które tak młode dzieci powinny oglądać) i wkroczył do środka. Znalezienie Mojr nie zajęło mu zbyt wiele czasu, gdyż zwykle przebywały w sali z wielkim, kamiennym stołem, na którym wyrzeźbiona była mapa całego znanego im świata. Tam Hermes je zastał, kłócące się o swoje jedyne oko. Jednak zorientowawszy się, że mają gościa, od razu przywołały się do porządku.
– Wiedziałyśmy, że przyjdziesz, posłańcu bogów – powiedziała Kloto.
– Upiekłybyśmy babeczki, ale nam się nie chciało – dodała Lachesis.
Hermes zorientował się, że wciąż zakrywał Hermafrodytowi oczy i przez to malec w jego rękach był bardzo niespokojny, więc posłaniec bogów usunął rękę i dał swojemu „synowi” rozejrzeć się po okolicy. Następnie odchrząknął i oświadczył:
– Przyszedłem tutaj, bo…
– Bo chcesz wiedzieć, czy dziecko, które trzymasz w ramionach, jest twoje – dokończyła za niego Atropos.
Wszystkie trzy podeszły do Hermesa i pochyliły się nad Hermafrodytem, który najwidoczniej się przestraszył trójki „pięknych inaczej” panien, bo odwrócił głowę i ścisnął mocno togę „ojca”. Hermes tymczasem zaczął gładzić jego plecki, aby go uspokoić. Po chwili Kloto powiedziała:
– To jest twój syn, Hermesie.
Słysząc to, Hermes spojrzał jeszcze raz na dziecko, a szczególnie na jego oczy, które zamrugały ciekawsko. Dziecko uśmiechnęło się. Bóg złodziei poczuł się nieco zakłopotany, a z drugiej strony – odczuł jakąś dziwną ulgę. Sprawa była załatwiona. Mojry wiedziały wszystko i ostatecznie rozwiały jego wątpliwości, dotyczące ojcostwa. Właściwie mógł już sobie iść, jednak coś wewnątrz niego kazało mu podnieść wzrok na Mojry i niczym w transie spytał:
– Co go czeka?
– A co my, wróżki jesteśmy? – zdenerwowała się Lachesis.
– Nie możemy ci wyjawiać takich rzeczy, bo jeszcze pomanipulujesz losem i zrobisz straszny bałagan – oznajmiła Atropos.
– Chcę tylko wiedzieć, czy mojego syna czeka straszny, czy wspaniały los – odparł Hermes.
– Posłuchaj, Hermie – zaczęła Kloto – rozumiemy, że jako świeżo upieczony ojciec martwisz się o swoje dziecko, ale jeśli ci teraz powiemy, co czeka Hermafrodyta, możesz wszystko zepsuć i w rezultacie jego przyszłość będzie gorsza, niż na początku miała być. Będziesz albo starał się jej uniknąć, albo wręcz przeciwnie, dążyć do jak najszybszego jej spełnienia.
Hermes musiał przyznać, że miały rację. Jednak wewnętrzna ciekawość, a także niepokój nie pozwalały mu tak po prostu przyjąć to do wiadomości. Uciekł się więc do małego podstępu. Uśmiechnął się uwodzicielsko do Mojr i powiedział:
– Czy już wspominałem, że wyglądają dziś panie bosko? Tak promiennie i fantazyjnie. Czyżbyście zmieniły płaszcze na bardziej wiosenne kolory?
Wszystkie trzy zachichotały i odwróciły głowę z zawstydzeniem. Gdyby mogły, zarumieniłby się. Hermes już wiedział, że wygrał. Wiadomo przecież, że aby wyciągnąć od Mojr informacje, trzeba im troszeczkę poschlebiać.
– Dobrze, możemy uchylić rąbka tajemnicy – odparła Kloto. Nachyliła się ku niemu, aby zaraz szepnąć posłańcowi bogów do ucha: – Twój syn będzie istotą o dwóch naturach.
Cofnęła się o dwa kroki. Hermes nie za bardzo rozumiał tę przepowiednię, jednak na twarzach Mojr pojawiło się zniecierpliwienie i wszystkie trzy siostry szybko wygoniły go z Hadesu.
Na powierzchni Hermes usiadł na pobliskim kamieniu i posadził swojego syna na kolanach. Hermafrodyt uraczył go szerokim uśmiechem, na widok którego Hermes również się rozpromienił. Zaraz jednak sposępniał. Nie za bardzo wiedział, co teraz zrobić. Nigdy w życiu nie zajmował się dziećmi. To, że trzeba je przewijać i karmić mlekiem, wiedział tylko z obserwacji i relacji innych rodziców. Nie obawiał się zmiany pieluch, w końcu widział w życiu rzeczy gorsze, niż dziecięca kupa, ale jednak narastały w nim obawy, czy uda mu się zająć Hermafrodytem, nie zabijając go przy tym.
Nagle, ni stąd ni z owąd, twarz Hermafrodyta przybrała smutny wyraz i malec zaczął płakać. Ogarnięty paniką Hermes spróbował się uspokoić. Podniósł dziecko do góry. Przyglądając się mu uważnie, nie znalazł żadnych ran ani sińców. Powąchał też pieluszkę chłopca, ale po zapachu poznał, że to raczej nie był czas przewijania. Posłaniec bogów przytulił swojego syna mocno i zaczął go kołysać. Jednakże to nie dawało żadnych efektów. Hermes naprawdę nie wiedział, co się właściwie dzieje. To nie była pielucha, ból ani potrzeba bliskości, więc co? A tymczasem Hermafrodyt płakał dalej w niebogłosy. Hermes bał się, że zaraz ktoś przybiegnie albo że zjawi się tutaj jakieś dzikie zwierze. Nie ma co – potrzebował rady kogoś, kto się zna na opiece nad dziećmi.
Bóg złodziei wzniósł się w powietrze, nadal tuląc wrzeszczącego Hermafrodyta, i szybko poleciał z powrotem na Olimp. Hermafrodyt wciąż płakał, co tylko wzmagało w jego ojcu zdenerwowanie. Hermes tulił mocno do siebie chłopca, głaskał jego główkę i szeptał mu do ucha cały czas: „Już, już. Nie martw się. Wszystko będzie dobrze…” Jednak malec wciąż płakał rozdzierając uszy swojego ojca, który starał się zachować spokój.
W którymś momencie Hermes westchnął głęboko.
– Szkoda, że nie możesz mi powiedzieć, czego właściwie chcesz…
Kiedy dotarł już na górę Olimp, poleciał do pierwszej osoby, która przyszła mu do głowy, kiedy pomyślał o kimś, kto mógłby wiedzieć, jak postępować z małymi dziećmi.
– Wybacz, szefowo, że przeszkadzam  – zaczął, kiedy tylko wleciał do komnaty Hery – ale potrzebuję pomocy.
Na widok dziecka w ramionach posłańca bogów Hera w pierwszej chwili oniemiała, a potem na jej twarzy pojawił się znajomy skądinąd uśmiech rozczulenia. Żona Zeusa podeszła do Hermesa i pochyliła się nad chłopcem, który ani przez chwilę nie przestawał płakać. Twarz bogini przez cały czas była rozpromieniona. Tymczasem Hermes był coraz bardziej zestresowany.
– To twoje maleństwo? – spytała Hera i spojrzała na boga złodziei, uśmiechając się jeszcze szerzej. – Od razu widać rodzinne podobieństwo.
– Proszę mi pomóc. Ja… ja nie wiem, co się dzieje – odrzekł Hermes.
– Możesz mi je dać na chwilę? – zapytała bogini, wyciągając do niego ręce.
Hermes bez słowa przekazał jej swojego syna, a wtedy Hera podniosła do góry jedną rękę, w której od razu zmaterializowała się butelka dla niemowląt, wypełniona mlekiem. Następnie Hera spokojnym, acz zdecydowanym ruchem włożyła smoczek butelki do ust Hermafrodyta. W pierwszej chwili chłopiec wydawał się nie rozumieć, co właśnie się stało, ale zaraz zaczął ssać smoczek i pić mleko. Jego ojciec tymczasem odetchnął z ulgą.
– A więc był głodny…
– Tak, poznałam po krzyku.
– Krzyku?
Hera odwróciła wzrok od Hermafrodyta i spojrzała na Hermesa.
– Niemowlęta nie potrafią komunikować się w inny sposób, niż poprzez krzyk. Z czasem można rozróżnić, czy dany krzyk oznacza głód, ból, czy brudną pieluchę.
– Aha… – Hermes tylko przytaknął ze zrozumieniem. Tymczasem Hera uśmiechnęła się do niego przyjaźnie.
– Swoją drogą, to naprawdę ciekawe, że facet, którego zwykle wszyscy proszą o przysługę, prosi mnie o pomoc.
Hermes odchrząknął. Na jego policzkach pojawił się rumieniec, który w połączeniu z jego niebieską skórą, przyjął fioletowy kolor.
– Nic na to nie poradzę, szefowo – Wzruszył ramionami. – Nigdy wcześniej nie zajmowałem się dzieckiem.
– W takim razie zawsze możesz zapytać mnie, Demeter albo Hestię o radę – odpowiedziała Hera. Odwróciła wzrok od Hermesa i spojrzała na karmione przez siebie dziecko. Zaraz odłożyła butelkę na pobliskim stoliku i popatrzyła znów na posłańca bogów. – Wygląda na to, że już skończył.
Bez słowa oddała dziecko ojcu. Hermafrodyt był tak samo pogodny, jak przed wyjściem z Hadesu. Jego małe oczka powoli zamrugały, aż w końcu chłopczyk zamknął je na dobre. Po rytmicznym ruchu klatki piersiowej Hermes domyślił się, że jego syn zasnął. Bóg złodziei spojrzał na Herę z wdzięcznością.
– Dziękuję, szefowo.
Narrator: Tak oto rozpoczęła się przygoda Hermesa z ojcostwem.

[FF: Herkules] Opowieści hermesowe – rozdział 7

Coś się zmieniło, prawda?

Narrator:Akademia Prometeusza. Liceum, w którym młodzież ateńska ma możliwość rozwijania swoich umysłów i odpowiednich, prospołecznych postaw. To właśnie tutaj uczęszcza syn Zeusa i przyszły heros – Herkules. Nasz bohater nie wie jednak, że dzisiaj czeka go mała niespodzianka… Uff już cztery zdania i nikt mi nie przerwał.
Herkules stał na molo na wyspie Phila, czekając na szkolną barkę. Słońce właśnie wzeszło, tak więc niebo miało jeszcze fioletowawo-różowawy kolor. Tymczasem na horyzoncie widać już było długą łódkę zwiniętymi żaglami. Łódź miała żółty kolor, a na dziobie namalowane było pomarańczowe oko. Uczniowie siedzieli na ławkach i wiosłowali w stronę lądu. Wioseł było dziesięć, po pięć na lewą i prawą stronę. Barka w końcu zacumowała do brzegów wyspy Phila, niemal tuż przed Herkulesem. I wtedy młody heros zobaczył coś dziwnego, albowiem za sterem, zamiast znajomej puszystej pani w białym chitonie, stał nie kto inny, jak Charon.

Herkules zamrugał, niedowierzając własnym oczom, a potem jeszcze je przetarł. Jednak, kiedy spojrzał znów na sternika, wciąż widział przewoźnika Hadesa i to raczej nie było złudzenie, ponieważ zaraz zdenerwowany Charon dźgnął go kościstym palcem.
– Au! – wyrzucił z siebie Herkules. Od kiedy to Charon ma takie ostre paliczki?
– Idziesz, czy nie? – spytał przewoźnik. – Nie mam całego dnia.
Herkules nagle odzyskał nieco animuszu.
– Zaraz, co ty tu robisz, Charon? Nie powinieneś przewozić dusz przez Styks, czy coś? – zapytał.
– Wasza przewoźniczka jest chora, więc Zeus kazał mi ją zastąpić.
– Aha. To wszystko wyjaśnia.
Herkules wszedł na barkę i zajął miejsce przy wiośle. Akurat był ostatnim uczniem, po którego przyjeżdżała szkolna łódka, więc po prostu skierował się w stronę akademii, bardzo starając się, aby jego siła nie wymknęła mu się spod kontroli podczas wiosłowania. Słońce tymczasem wzeszło nieco wyżej i niebo przyjęło bardziej niebieski kolor.
Kiedy barka przycumowała do molo, które wychodziło na Akademię Prometeusza i Herkules już mógł ujrzeć kompleks klasycznych, pastelowożółtych budynków, heros odetchnął z ulgą, gdyż za każdym razem, kiedy spoglądał choćby kątem oka na Charona, miał wrażenie, że zaraz przewoźnik zboczy z drogi i zawiezie barkę wprost do Hadesu.
Herkules wyszedł na ląd i wraz z Kasandrą i Ikarem przeszli przez bramę, która dzieliła Akademię od molo. Herkules spojrzał na swój plan zajęć, aby sprawdzić, jaka jest jego pierwsza lekcja tego dnia.
– Dzisiaj jest czwartek, prawda? – spytał kumpli Herkules.
– Tak, stary, i wiesz co to znaczy – odparł Ikar, po czym wykrzyknął: – WĄTRÓBKOWY CZWARTEK!
– Ble – powiedzieli niemal jednocześnie Kasandra i Herkules.
– Wygląda na to – zaczął nagle Herkules – że pierwsze nasze zajęcia to WF.
– Super – powiedziała ponuro Kasandra. – Kolejny festiwal żenady.
– Może nie będzie aż tak źle – stwierdził heros. – Może tym razem nie będzie zbijaka.
– Śnisz na jawie – odparła Kasandra.
– Ale za to cię kochamy – wtrącił Ikar i dodał bardziej demonicznie: – Najważniejsze, abyś załatwił Adonisa swoją wielką siłą.
– Sorry, stary. Zasada herosa numer 223: „Heros nigdy nie używa swojej siły, aby się na kimś odegrać”.
Niebawem dotarli na salę gimnastyczną. Herkules i Ikar rozdzielili się przy szatniach z Kasandrą i szybko przebrali się w stroje od WF-u (czerwone, krótkie tuniki na biodra). Następnie pojawili się już na wielkim, otwartym placu, obłożonym żwirem, gdzie już gotowi byli inni uczniowie z ich klasy. Spodziewali się zobaczyć swojego wuefistę – niskiego faceta z wielkim afro koloru blond, piwnym brzuszkiem i chuderlawymi ramionami. Jednak, kiedy wuefista wkroczył na plac, wszyscy chłopcy wytrzeszczyli oczy ze zdziwienia, ujrzeli bowiem nie kogo innego tylko Aresa we własnej osobie.
Bóg wojny groźnym wzrokiem rozejrzał się po całym placu, aż w końcu krzyknął:
– W dwuszeregu zbiórka!
Wszyscy od razu uformowali się w dwa rzędy i nawet stanęli na baczność. Ares zaczął przechadzać się w tę i z powrotem, jak dowódca hoplitów, objaśniający swoim ludziom strategię na najbliższą bitwę.
– Posłuchajcie mnie uważnie, stokrotki, bo nie zamierzam powtarzać! – zaczął. – Ponieważ wasz nauczyciel WF-u jest chory, postanowiłem go zastąpić! Zdaję sobie sprawę z tego, że wy, Ateńczycy, to banda ciepłych kluchów bez kondycji, dlatego zamierzam pokazać wam, jak wygląda PRAWDZIWA lekcja wychowania fizycznego! Zaczniemy od rozgrzewki, czyli dwustu okrążeń placu, pięciuset pompek i trzystu przysiadów a potem przejdziemy do palestry! Jakieś pytania, mięczaki?!
– A jak ktoś ma zwolnienie z WF-u? – spytał Ikar.
– To go zrzucimy ze skały tarpejskiej – odparł bez ogródek bóg wojny i dodał: – Nie ociągać się. Jazda do biegu.
Dla Herkulesa rozgrzewka nie była niczym specjalnie męczącym. Ostatecznie Phil był bardziej wymagający i trzysta pompek było dla herosa chlebem powszednim. Jednak kiedy spoglądał na innych uczniów, a w szczególności na chuderlawego Ikara, który już po minucie biegu ledwo dyszał, Herkules domyślił się, że to był dla nich niebywały wysiłek. Aż dziw bierze, że po rozgrzewce paru z nich nie umarło albo resztkami sił sami nie rzuciło się ze skały tarpejskiej (aczkolwiek widok zdyszanego i ledwie żywego Adonisa dla wielu ludzi na sali był wart tych dwustu okrążeń). Widząc stan swoich „oddziałów” i orientując się, że rozgrzewka zajęła prawie całą godzinę lekcyjną, Ares zlitował się i posłał chłopaków do szatni i na przerwę.
Herkules wziął steranego Ikara na barana i wyszedł z sali gimnastycznej. Na zewnątrz spotkali Kasandrę, która uśmiechnęła się złośliwie na ich widok.
– Widzę, że WF się powiódł.
– Kasandro, moja duszko. Rad jestem, że przed śmiercią mogę cię ujrzeć – odparł, a właściwie wyjęczał, Ikar.
– Nie uwierzysz z kim mieliśmy zastępstwo – dodał Herkules.
– No, z kim? – spytała bez entuzjazmu dziewczyna.
– Z Aresem – odpowiedział heros, lecz wbrew wszelkim oczekiwaniom jego przyjaciółka nie wydawała się być tym ani trochę poruszona. Po prostu prychnęła śmiechem i powiedziała:
– Też mi coś. My miałyśmy basen z Posejdonem. On też był na zastępstwie.
Herkules wytrzeszczył oczy ze zdumienia, ale nic nie powiedział. Po prostu wyciągnął znów swój plan, aby się upewnić, co go jeszcze czeka tego osobliwego dnia.
– Mamy teraz poezję – oświadczył po chwili i uśmiechnął się. – Raczej nic niezwykłego się nie stanie.
– Obyś miał rację, stary – odrzekł Ikar.
Lekcje poezji zawsze odbywały się zwykle w sali przypominającej teatrum. Wszyscy już siedzieli na widowni (niektórzy nawet oddychali ciężko po WF-ie) i rozmawiali ze sobą na różne tematy. Herkules posadził Ikara na miejscu koło Kasandry, przesunął go jednak odrobinę, aby usiąść pomiędzy nimi i oszczędzić koleżance natrętnych zalotów kumpla. Następnie wszyscy troje przygotowali swoje pomoce szkolne i oczekiwali na nauczycielkę – panią Kasjopeję. Jednak kiedy zadzwonił dzwonek na lekcję i wszyscy spojrzeli na scenę na dole, po chwili wkroczył na nią sam Apollo.
– Witajcie, dzieci! – oświadczył radośnie. – Wasza nauczycielka poezji, pani Kasjopeja, jest chora, więc przyszedłem do was na zastępstwo.
Szczęka Herkulesa opadła w reakcji na szok, jaki chłopak właśnie przeżył.
– OK., to już jest dziwne – odparł, pozbierawszy się do kupy. – Najpierw Charon wiezie nas do szkoły, potem mamy WF z Aresem i Posejdonem, a teraz to?
– Panie Herkulesie, proszę nie gadać – zwrócił się do niego bóg sztuki. – To, że jest pan synem Zeusa, nie oznacza wcale, że może pan przeszkadzać na lekcjach poezji.
– Przepraszam, Wielki Apollo – odpowiedział Herkules i aż wstał, aby się lekko pokłonić w akcie skuchy.
Apollo uśmiechnął się przyjaźnie i powiedział:
– Proszę spocząć. – A kiedy Herkules usiadł, Apollo dodał: – Zaczynamy lekcję, dzieci.
Wszyscy spojrzeli na swojego nauczyciela na zastępstwie i czekali na to, co zaraz zrobi Apollo – czy zacznie odpytkę z poezji, czy też będzie coś opowiadać, czy może zrobi coś jeszcze innego. Niemniej jednak atmosfera była nieco napięta. W końcu Apollo zaczął:
– No, dobrze. Kto mi powie jaka jest różnica między tragedią a komedią?
– Proste jak nie wiem co – odparła cicho Kasandra.
– Ja wiem! Ja wiem! – Ikar machał energicznie ręką.
– Tak, chłopcze? – spytał Apollo, kierując wzrok w jego stronę.
– Komedia kończy się dobrze, a tragedia źle.
– Doskonale! Jakie znacie słynne tragedie, dzieci?
– „Antygona”! – krzyknął ktoś na widowni.
– „Prometeusz”!
– „Król Edyp”!
– Nasze świadectwa! – powiedziała Kasandra, po czym wskazała palcem Ikara i dodała: – I ten tutaj!
Apollo przepuścił mimo uszu jej żart i mówił dalej:
– No, dobrze. A jakie znacie komedie?
Zapadła cisza. Fakt, nikt nie znał ani jednej komedii, bo jeszcze żadnej nie przerabiali. Pani Kasjopeja wolała ich umartwiać, niż rozweselać. Z kolei stojący na dole Apollo, po długim oczekiwaniu na odpowiedź, w końcu westchnął i przeszedł do następnego pytania:
– A jakich znacie słynnych poetów?
– Hezjoda – odpowiedział od razu Herkules.
– Wergiliusza – wtrąciła Helena.
– Owidiusza! – wykrzyknął Ikar i przechylił się bardziej w stronę Kasandry, mówiąc: – Napisał „Sztukę miłości”, którą zgłębiłem doskonale. Co ty, kochanie, na małą praktykę?
– A może wolałbyś zagłębić się w moją pięść, kiedy wyląduje w twoim oku?
I tak mniej więcej przebiegła lekcja. Apollo zadawał pytania, uczniowie grzecznie odpowiadali. Ciekawe było to, że nikt nie czuł się skrępowany faktem, że mają przed sobą boga Apolla we własnej osobie, i od czasu do czasu rzucali jakieś głupawe uwagi. Apollo z kolei puszczał wszystko mimo uszu i traktował swoich tymczasowych podopiecznych jak małe dzieci. Dla Herkulesa czas dłużył się niemiłosiernie. Heros zastanawiał się wciąż, co też przytrafiło się czterem pracownikom Akademii Prometeusza, że zachorowali w tym samym czasie, a jeszcze bardziej zastanawiał się nad tym, dlaczego bogowie olimpijscy zdecydowali się zejść z piedestału i ich zastąpić. Najwyraźniej jego boski ojciec uznał, że jego synowi należy się najlepsza edukacja.
Kiedy lekcja poezji wreszcie się skończyła, Herkules odetchnął z ulgą i miał szczerą nadzieję, że nie czeka go tego dnia więcej niespodzianek. Ponieważ poczuł się trochę głodny, wraz z Ikarem i Kasandrą wybrał się do bufetu – wielkiego budynku o pomarańczowych ścianach i z piętrem, gdzie przebywali nieco „ważniejsi” uczniowie Akademii (głównie Adonis i jego ochrona. Nie żeby jego ochrona była kimś ważnym…). Nad bufetową rozdającą jedzenie namalowany był fresk przedstawiający czarną sylwetkę przykutego do skały Prometeusza i pochylającego się nad nim ptaka. Rzędy stolików były już w połowie pozajmowane, kiedy Herkules i jego przyjaciele weszli do środka. Aczkolwiek ich ulubiony stolik był wolny.
Herkules, Ikar i Kasandra wzięli ze sobą tace i stanęli w kolejce do jedzenia. Kolejka posuwała się dosyć szybko i niebawem heros i jego przyjaciele znaleźli się tuż przy bufetowej, która wyglądała jakoś inaczej. Była szczupła, miała zieloną skórę i wielką trwałą; nosiła kolczyki z liści, a za lewym uchem była cienka gałązka z liśćmi po obu stronach.
– Hestia? – zdumiał się Herkules, nawet nie zauważając, że powiedział to na głos.
– Tak, wasza bufetowa jest chora, więc ją zastępuję – odpowiedziała bogini ogniska domowego, po czym nałożyła młodzieńcowi na tacę z jakąś dziwną, czarną zupą. Herkules podniósł brwi ze zdziwienia, a potem spojrzał na Hestię, która tylko uśmiechnęła się i powiedziała: – To specjał z krajów słowiańskich. Nosi nazwę czarna polewka.
– Dzię-kuję – odparł niepewnie Herkules i tylko poszedł do stolika.
Ledwie usiadł przy stole i zamoczył łyżkę w zupie, a zaraz wleciał do bufetu Hermes, śmignął do niego i poklepał go po ramieniu, aby zwrócić na siebie jego uwagę. Herkules na jego widok, tylko westchnął.
– Przyszedłem, aby ci powiedzieć – zaczął Hermes – że masz się stawić u dyrektora.
– Teraz? – spytał z niedowierzaniem Herkules.
– Tak – odpowiedział posłaniec bogów i aż przytaknął głową. – Ma ci coś ważnego do powiedzenia.
– No, dobra – powiedział ze zrezygnowaniem heros i wstał. Następnie zwrócił się do swoich przyjaciół: – Będę pewnie za jakiś czas, więc możecie zjeść beze mnie.
Hermes i Herkules skierowali się do budynku, gdzie znajdował się gabinet dyrektora. Z niewiadomych powodów młodzieniec czuł się nieswojo, jakby szedł na jakąś kaźń, albo coś. Co prawda, zdarzało mu się być na dywaniku u dyrektora i to wiele razy (życie licealisty było wystarczająco trudne, i bez siły, nad którą się ledwo panowało). Jednak tym razem Herkules nie wiedział, co takiego właściwe zrobił. Zresztą kto wie – może tym razem czekało go tam coś miłego… Z drugiej strony heros wiedział, że po dzisiejszym dniu mógł się spodziewać wszystkiego.
Dotarli wreszcie do budynku, w którym znajdował się gabinet dyrektora, Hermes otworzył drzwi i wpuścił młodzieńca do środka, sam jednak nie wszedł, tylko zamknął za chłopakiem drzwi. Herkules spodziewał się zastać wysokiego człowieczka o sylwetce piłki do rugby (wąska szyja, zaokrąglony brzuch i chuderlawe nogi), brązowych włosach i wielkim nosie, jednak na krześle siedział ktoś o wiele postawniejszy. Trudno było go zidentyfikować, bo słońce padające przez okno sprawiało, że w pierwszej chwili Herkules widział tylko ciemny zarys czyjejś postaci. Po chwili jednak postać pochyliła się bardziej do przodu i ku swojemu wielkiemu przerażeniu Herkules ujrzał uśmiechającego się do niego w demoniczny sposób Hadesa.
W tym momencie Herkules się obudził. Przy tym przebudzeniu podniósł się tak gwałtownie, że od razu spadł z hamaka, w którym spał. Kiedy w ciemności nocy poczuł zderzenie z ziemią, a następnie usłyszał chrapanie  Phila, powoli doszło do niego, że śnił mu się po prostu kolejny koszmar. Charon, Ares, Apollo i Hestia nie przyszli do Akademii Prometeusza na zastępstwo, a Hades nie był jego dyrektorem. To był tylko sen. Tylko sen, który nie wróci.
Narrator:Tymczasem na górze Olimp…
Fantasmos czuł, że rządzi. To, co uwielbiał w swojej pracy najbardziej, to to, że mógł się artystycznie realizować. A ten pomysł ze szkołą był tak dobry, że Fantasmos, aż nie mógł wyjść z dumy.
– Ja nie mogę, Fantasmos – powiedział do samego siebie. – Skąd ty bierzesz takie genialne pomysły?

[FF: Herkules] Opowieści hermesowe – rozdział 6

[Pamiętajcie o słowie wstępnym!]

Marsjasz

Był piękny, słoneczny dzień. Cały orszak Dionizosa odpoczywał w arkadyjskim lesie. Korony drzew i kwiaty na łąkach zaczynały budzić się do życia po zimowej przerwie. Mała rzeczka wijąca się przez las była już pełna różnych stworzeń, które co jakiś czas wyskakiwały na powierzchnię i zaraz znów powracały do wody. Sam bóg wina siedział pod drzewem i drzemał, podczas gdy jego satyrowie pląsali naokoło, paśli się na trawie, rozmawiali, grali albo po prostu szli w ślady Dionizosa i kimali pod okolicznymi drzewami.
Tuż nad rzeczką siedział sobie w samotności i moczył nogi młody satyr z gęstą czarną czupryną, obłą twarzą, szarymi oczami, o szczupłej, wręcz chuderlawej budowie ciała. Właśnie kończył wiązać ze sobą dwie drewniane rurki, starając się jednak, aby zachować miedzy ich końcówkami odstęp dwóch-trzech centymetrów. W obu rurkach znajdowało się pięć otworów. Wyglądało to jak dwa flety złączone ze sobą ustnikami, ale rozszerzającymi się powoli im dalej w dół. Kiedy już wszystko było gotowe, satyr uśmiechnął się na widok swojego własnego wynalazku i postanowił go natychmiast wypróbować.
Włożył instrument do ust. Lewa ręka spoczęła na jednej rurce, a prawa na drugiej. Satyr dmuchnął i piszczałka wydała z siebie piskliwy, nierówny dźwięk, który zwrócił na niego uwagę innych satyrów, a nawet obudził w dość gwałtowny i nieprzyjemny sposób Dionizosa. Jednak młody wynalazca nie zraził się tym, tylko grał dalej. Tym razem, oprócz tego, że dmuchał, to jeszcze naciskał na otwory w rurkach, miarkując wydobywane przez nowy instrument tony. Na początku melodia wydawała się być chaotyczna i niezbyt przyjemna dla uszu, jednak im bardziej satyr się rozkręcał; im bardziej dźwięki wydobywane przez niego z instrumentu stawały się dynamiczniejsze, tym melodia była nie tylko znośniejsza, ale i piękniejsza, bo bardziej harmonijna.
Sam twórca był coraz bardziej oczarowany dźwiękami wydawanymi przez dziwny flet. Miał wrażenie, że nigdy nie słyszał czegoś tak pięknego. W wygrywanej przez niego melodii kryła się radość życia – jego dynamizm i wspaniałość. Żaden inny znany mu instrument nie mógł się z tym równać. Nawet lira Apolla.
Ktoś położył na ramieniu grajka rękę. Satyr zaprzestał gry i spojrzał w górę. Bóg Dionizos uśmiechał się do niego przyjaźnie.
– Co to za dziwny flet, Marsjaszu? – spytał, usuwając rękę z ramienia satyra, który na jego słowa uśmiechnął się i odparł z dumą:
– Aulos. Sam go zrobiłem.
– Zechcesz mi na nim zagrać na następnym obiedzie na Olimpie?
Sam bóg Dionizos był zachwycony aulosem! To świadczyło tylko o wyjątkowości tego instrumentu.
– Oczywiście – powiedział Marsjasz. – Jak mógłbym odmówić bogu? Poza tym najlepszy instrument na świecie powinien trafić do jak najszerszej publiczności. Za długo ludzkość była pozbawiona tego wspaniałego wynalazku.
Marsjasz wstał na równe nogi i znów zaczął grać, tym razem skacząc po trawie z radości. Inni satyrowie także zaczęli tańczyć do wygrywanego na aulosie taktu. Sam Dionizos stał tylko w miejscu, zaskoczony tym, co przed chwilą usłyszał. Nie był pewien, czy się martwić, czy śmiać z dumy Marsjasza. Ostatecznie jednak postanowił puścić to w niepamięć. Pierwszy raz słyszał przechwałki młodego wynalazcy?
Narrator: Ale Dionizos nie wiedział, że będzie to początek czegoś o wiele bardziej skomplikowanego i kłopotliwego, niż zwykły obiad na Olimpie.
Melpomena: Może zmieńmy na moment scenerię.

Wszyscy bogowie siedzieli przy długim stole, na którym piętrzyły się przeróżne, fantazyjnie wyglądające potrawy – mięsa, ryby, zupy, owoce, ciastka, napoje… Wiele z tych wspaniałych dań było robionych z ambrozją i to w różnych konfiguracjach – od sosu do maczania chleba, po dekoracje na wielkim, wielopiętrowym torcie. Siedzący obok Apolla (Hestia zawsze sadzała ich obok siebie, a nawet gdyby tego nie robiła, pewnie sami znaleźliby sobie nowe miejscówki) Hermes pałaszował właśnie ze smakiem nogę kurczaka, słuchając przy tym gadaniny swojego brata.
– No i tamten śmiertelnik podchodzi do wyroczni i pyta, co go czeka, a ja na to: „Zabijesz swojego ojca i poślubisz matkę. To wszystko. Miłego dnia.”
– Muszę przyznać, że jesteś pogięty – stwierdził Hermes, po przełknięciu kawałka kurczaka. – Nie możesz im powiedzieć: „W tym tygodniu wygrasz w totka”, tylko od razu takie teksty?
– Hej, znam przyszłość, ale jej nie tworzę. Niech śmiertelnicy zgłaszają reklamacje Mojrom – odparł Apollo i pociągnął łyk wina, a kiedy odłożył już kielich, dodał: – Poza tym, gdybym nie powiedział tego Edypowi, nie mógłbyś oglądać w teatrach swojej ukochanej „Antygony”.
– Też prawda – przyznał Hermes, uśmiechając się ironicznie.
Nagle Dionizos wstał z miejsca i podniósł ręce, zwracając na siebie uwagę i uciszając resztę bogów. Po chwili opuścił ręce, rozejrzał się z szeroki uśmiechem po komnacie i w końcu odezwał się uroczystym tonem:
– Drodzy przyjaciele! Dzisiaj przywiozłem ze sobą pewnego wyjątkowego gościa! Powitajcie Marsjasza, który zagra dla was na instrumencie własnej konstrukcji, aulosie!
Dionizos i usiadł z powrotem na swoim miejscu. Rozległy się gromkie brawa i Marsjasz, kłaniając się wszystkim nisko, wystąpił na środek.
– A jak się napracował, aby go tutaj przeszmuglować… – szepnął do Apolla Hermes, wciąż klaszcząc. – Mówię mu, że szef nie pozwala śmiertelnikom szlajać się po Olimpie, ale Dionizos był bardzo upierdliwy i w końcu wybłagał u szefa, aby tym razem zrobić wyjątek.
– Mówię ci: flaszka czyni cuda – odpowiedział Apollo.
Kiedy zapadła cisza i wszyscy bogowie zaczęli przyglądać mu się w skupieniu, satyr włożył aulos do ust i zaczął grać. Znów najpierw instrument wydał z siebie dźwięk fałszywy. Bogowie skrzywili się, a kilku nawet zatkało sobie uszy. Zaraz jednak, po głębszym wsłuchaniu się w wygrywaną przez niego melodię, odkryli, że dźwięki aulosa nie są wcale takie złe, a nawet wręcz wpadały w ucho. Hermes aż złapał się na tym, że przytupywał pod stołem do taktu.
Przechylił głowę w stronę Apolla i szepnął:
– Niezła muza…
– Nie żartuj. Też mi wielki wynalazek… Dwa związane ze sobą flety i tyle – powiedział bóg sztuki.
Hermes spojrzał na swojego brata. Dopiero teraz zauważył, że jego wyraz twarzy był kwaśny, jakby zdegustowany. Apollo przyglądał się grającemu Marsjaszowi, który do tego zaczął podrygiwać w miejscu. Od czasu do czasu bóg sztuki, niby z nudów, brał coś do ust i jadł, wciąż wpatrując się zblazowanym wzrokiem z satyra.
Marsjasz zaczął powoli kończyć. Pociągnął jeszcze melodię, szybko wygrywając rytm, a potem grał coraz powolniej i powolniej, aż w końcu zamilkł. Satyr pokłonił się publiczności, która zgotowała mu gorące brawa. Jedynie Apollo klaskał bez większego entuzjazmu. Tymczasem sam Marsjasz jeszcze nie schodził ze sceny, tylko został objęty rubasznie jednym ramieniem przez Dionizosa, który odezwał się znów do reszty bogów:
– Widzicie jakie to cuda potrafią zmajstrować moi satyrowie?!
– Rzeczywiście, to był wspaniały występ – skomentował Zeus, a potem zwrócił się do Marsjasza: – Przypomnij mi, chłopcze: jak się nazywa to cudo?
– Aulos, Wielki Zeusie – odpowiedział skromnie Marsjasz, ale zaraz przyjął o wiele mniej pokorny ton: – To najwspanialszy instrument na świecie, nieprawdaż, panie?
Przy stole zapanowała nagle cisza. Sam Zeus w pierwszej chwili zamrugał z zakłopotaniem na pełnego dumy Marsjasza, zaraz jednak odchrząknął i z grzecznym uśmiechem oświadczył dyplomatycznie:
– Cóż, o gustach się nie dyskutuje.
– Ależ dźwięki aulosa nie mogą się z niczym równać – odparł Marsjasz, ocierając z lubością swój instrument o policzek. – To muzyka godna bogów. – Przerwał swoją zabawę i rozejrzał się po twarzach zaskoczonych gości. – Jestem pewien, że sam bóg Apollo nie potrafiłby zagrać piękniej na swojej lirze.
Na twarzach biesiadników pojawił się jeszcze większy szok. Apollo momentalnie wytrzeszczył oczy, a zaraz potem zmarszczył brwi, podnosząc się z miejsca. Wewnątrz niego zaczęło się coś gotować.
– Co powiedziałeś, nędzny śmiertelniku?! Śmiesz porównywać tę kocią muzykę do mojej liry?!
– Wyzywam cię, o Wielki Apollo, na pojedynek – odparł Marsjasz, nadal się uśmiechając, i podniósł wyniośle głowę. – Mój aulos kontra twoja lira. Zobaczmy, który instrument i który z nas jest lepszy.
– Śmiesz wyzywać boga sztuki na pojedynek, zuchwalcze?! – wrzasnął Apollo. – Śmiesz w ogóle twierdzić, że jesteś lepszy ode mnie?!
– Wiesz, stary – odezwał się nagle Ares. – Twoja lira jest nudna. O wiele bardziej wolę aulos.
Apollo nagle oniemiał ze zdumienia.
– Ja też – dodał Fantasmos. – To była całkiem miła odmiana po twoich licznych, patetycznych recitalach.
– A mnie się podoba lira – odparła Atena. – Jej dźwięki są bardzo piękne.
– A mnie podobają się oba – wtrącił Dionizos.
– Moim zdaniem nie ma co porównywać. To dwa zupełnie różne typy instrumentów – oznajmił Hermes, wzruszając ramionami.
Jak tylko to powiedział, Apollo spojrzał na niego z niedowierzaniem. Hermes odczuł lekki niepokój z tego powodu. W oczach Apolla było coś dziwnego.
– Ależ ten nędznik mnie obraził! – Pochylił się bardziej ku twarzy posłańca bogów i dodał ciszej: – I obraził twój wynalazek.
– Nie przejmuj się tak, stary. To tylko przedmiot. – Hermes z nerwowym uśmieszkiem starał się uspokoić swojego brata.
– Przedmiot? – spytał Apollo z niedowierzaniem.
Stanęło mu przed oczami wspomnienie tego dnia, w którym usłyszał te cudowne dźwięki po raz pierwszy. Nigdy wcześniej jego uszy nie spotkały się z czymś tak pięknym; czymś, co potrafiło w tak szybki sposób uspokoić gniew i wprawić człowieka w stan błogiej szczęśliwości. A potem Apollo zobaczył małego Hermesa wyciągającego w jego stronę ręce, w których spoczywała lira, ten niesamowity wynalazek, który potrafił wydobyć z siebie tak wspaniałą muzykę.
A teraz ten śmierdzący satyr śmie twierdzić, że jego jazgoczący flet jest lepszy od wspaniałej, niebiańskiej liry?! O, nie! Tej potwarzy Apollo nie zamierzał zdzierżyć! Spojrzał w stronę Marsjasza wzrokiem pełnym zdecydowania i oświadczył:
– Przyjmuję wezwanie. Mam jednak pewien warunek: Zwycięzca będzie mógł zrobić z przegranym, co tylko będzie chciał. Co ty na to, Marsjaszu? – Na twarzy Apolla pojawił się złośliwy uśmieszek.
Marsjasz również się uśmiechnął.
– Zgadzam się.
– W takim razie jutro rano, w Arkadii. Zobaczymy, który instrument jest lepszy.
Melpomena: I tak oto rozpętała się burza. Wiadomość o niecodziennym pojedynku obiegła całą Grecję i zainteresowała wiele osób, zarówno śmiertelnych, jak i nieśmiertelnych. Herkules i jego przyjaciele nie byli wyjątkiem.
– Wyzwać Apolla na pojedynek? Przecież to istne szaleństwo! – stwierdził Herkules, kiedy Ikar przekazał mu nowinę.
– Nie, Herk, dziecino. To akt odwagi! – odpowiedział jego pokręcony przyjaciel. – Bóg sztuki kontra utalentowany amator. Toż to będzie pojedynek stulecia!
Nagle Ikar zaczął podskakiwać naokoło przyjaciela, jak hiperaktywna żaba, i wykrzykiwać: „Możemy iść, Herk? Możemy, możemy, możemy?” W końcu zatrzymał się tuż przed Herkulesem i wielkimi, smutnymi oczami popatrzył na niego. Nieco zakłopotany tym heros odpowiedział:
– No, nie wiem… Arkadia jest daleko.
– Proszę, proszę, proszę! Weźmiesz Pegaza, a ja swoje skrzydła.
– Herk, wiesz, że to nic nie da – odezwała się ponura, jak zawsze, Kasandra. – Zgódź się to pojedziemy tam, obejrzymy to widowisko i będziemy mieć to za sobą.
Był już późny wieczór. Hermes siedział w domu Apolla i przyglądał się bratu, który w skupieniu robił coś przy lirze. Muzy gdzieś sobie poszły, zostawiając obu bogów samych. Oni zaś od dłuższego czasu nie mieli sobie nic do powiedzenia. W końcu jednak Hermes postanowił przełamać ciszę. Podniósł głowę, uśmiechnął się do Apolla i zaczął:
– To co z nim zrobisz, jeśli wygrasz?
– Obedrę ze skóry.
Hermes zachichotał.
– A tak poważnie?
– Obedrę ze skóry – powtórzył całkiem na serio Apollo, spoglądając na brata spode łba.
Uśmiech Hermesa momentalnie zniknął z jego twarzy.
– Ja rozumiem małe straszenie śmiertelników, aby nauczyć ich, kto tutaj rządzi, ale nie sądzisz, stary, że obdarcie gościa ze skóry to lekka przesada?
Apollo przerwał pracę przy lirze i popatrzył Hermesowi w oczy. Wzrok boga sztuki był poważny, wręcz śmiertelnie poważny, a jednocześnie tkwiło w jego ciemnych oczach coś smutnego. I wtedy Apollo westchnął, chwycił oburącz swoją lirę i, podniósłszy ją nieco, postawił sobie na kolanach.
– Zeus ma swoje pioruny, Posejdon trójząb, ty masz kaduceusz, skrzydlate buty i kapelusz podróżny. A ja mam łuk i lirę. Łuk, który zabija, i lirę, która oczyszcza. To ona sprawiła, że wybaczyłem ci kradzież moich krów. Skonstruowałeś coś, co potrafi wywołać w duszy słodką melancholię i złagodzić gniew. Nie uważasz, że twój wynalazek jest najwspanialszym instrumentem na świecie? Powinieneś być z niego dumny.
– Tak jak Marsjasz? – spytał Hermes, uśmiechając się ironicznie. Po krótkiej pauzie dodał: – Szczerze to rzadko mam sposobność, aby jej posłuchać. Poza tym, ja ją głównie naprawiam, bo pewnej osobie nie chce się tego robić samemu – dorzucił, spoglądając na brata znacząco. Nastąpiło znów krótkie milczenie. W końcu Hermes podniósł się z miejsca i powiedział: – W każdym razie nie sądzę, aby obdzieranie ze skóry było adekwatne to winy, nawet jeśli Marsjasz cię obraził. Zastanów się nad tym głębiej, Apollo.
Nie mówiąc już nic więcej, Hermes skierował się do wyjścia. Apollo wodził tylko za nim wzrokiem, dopóki posłaniec bogów nie zniknął na zewnątrz, zostawiając boga sztuki samego ze swoim myślami. Jeszcze przez chwilę Apollo przyglądał się drzwiom, gdy wciąż tkwiące na lirze ręce ścisnęły mocno krawędzie instrumentu.
Melpomena: Nastał świt, a wraz z nim wielki dzień. W Arkadii zebrało się sporo ludzi, gotowych ujrzeć oczekiwane przez nich z utęsknieniem widowisko.
Miejscem pojedynku był ten sam las, w którym poprzedniego dnia Marsjasz skonstruował aulos. Na łące rozstawiono trybuny, na których siedzieli bogowie, satyrowie i ludzie. Na dole stali już obaj uczestnicy pojedynku – osamotniony Apollo i Marsjasz w towarzystwie Dionizosa. Bóg wina podszedł do satyra, pochylił się bardziej ku jego twarzy i szepnął:
– Uważam, że to szaleństwo, ale życzę ci szczęścia. Apollo nie jest łatwym przeciwnikiem.
– Dziękuję, Wielki Dionizosie – powiedział Marsjasz i pochylił głowę w geście szacunku.
Na trybunach obecni byli Herkules, Ikar i Kasandra, a także Phil, który również oczekiwał z niecierpliwością na pojedynek (w końcu Marsjasz był tego samego gatunku, co on, więc Phil bardzo chciał zobaczyć zwycięstwo satyra nad bogiem sztuki) i cieszył się jak dziecko.
– Zaraz. Co tutaj robi Midas? – spytał Herkules, kiedy ujrzał rzeczonego króla na dole, pomiędzy oboma zawodnikami.
– Wiesz, Herk? Sam się dziwię – odezwał się Hermes, który pojawił się nagle nie wiadomo skąd. Heros, Ikar, Kasandra i Phil spojrzeli na niego ze zdziwieniem, a on po prostu mówił dalej: – Z jakiegoś powodu szef uznał, że Midas będzie dobrym sędzią.
– No, skoro tata tak twierdzi… – odparł Herkules, wzruszając ramionami.
Dionizos powiedział coś jeszcze do Marsjasza, a potem zasiadł na widowni. Król Midas zaś przemówił do widowni:
– Przyjaciele! Zebraliśmy się tutaj, aby obejrzeć jedyny w swoim rodzaju pojedynek między bogiem sztuki Apollem, który zagra na lirze – wskazał otwartą ręką Apolla. Ludzie na trybunach zaczęli wiwatować, a kiedy skończyli, Midas wskazał drugą ręką jego przeciwnika i oświadczył: – a satyrem Marsjaszem, który wystąpi z instrumentem własnej roboty, aulosem.
Również i satyr był oklaskiwany i to z niemal równa siłą, co Apollo. W końcu Midas ogłosił początek pojedynku i odszedł na bok. Pierwszy miał zagrać bóg. Wyszedł przed siebie i rozejrzał się po trybunach. Jego oczy szybko wypatrzyły pośród tłumu bezimiennych śmiertelników Hermesa (zauważywszy tuż obok Herkulesa, Apollo zdziwił się lekko, jednak zaraz znów powrócił do brata). Szczerze to rzadko mam sposobność, aby jej posłuchać… Dzisiaj jej posłucha. Dzisiaj dowie się, jak piękną rzecz stworzył…
Apollo podniósł lirę i oparł jej brzeg o pierś, aby lewą ręką trzymać instrument, a prawą mieć wolną. Jego prawica zawisła nad strunami. Jeszcze przez chwile nie grał, napawając się skupieniem swojej widowni, a w szczególności niskiego chudzielca w różowych okularach. Na twarzy Apolla zajaśniał lekki uśmiech i bóg sztuki zaczął swoją grę.
Najpierw powoli poruszył jedną z dziesięciu strun, a potem coraz szybciej chwytał naprężone sznurki dwoma palcami i pociągał je, ale precyzyjnie, bez żadnych gwałtownych i niepotrzebnych ruchów. Delikatne dźwięki liry odbiły się po arkadyjskim lesie, a echo spotęgowało poważny nastrój, który ze sobą niosły. Słodka, melancholijna melodia. Idealna do refleksji. Skłaniająca do zadumy. Owijała uszy słuchaczy w błogie uspokojenie i hipnotyzowała swoimi smutnymi tonami. Apollo tymczasem wciąż spoglądał na trybuny i badał reakcje Hermesa. Wzrok boga sztuki zadawał się oczekiwać ze strony boga złodziei jakiejś odpowiedzi.
Hermes miał rzadką okazję naprawdę przysłuchać się swojemu wynalazkowi. Kiedy łagodne, smutne dźwięki dotarły do jego uszu, stanął mu przed oczami moment, w którym sam na niej zagrał po raz pierwszy; jak uderzył małymi rączkami bez ładu i składu o dopiero co umocowane struny; jak wygrywana na nowym instrumencie przypadkowa melodia odbiła się echem po górach Kylleny, gdzie mieszkał. No, i przypomniał sobie jaki dumny był ze swojej liry; jak ją z radości uścisnął i jak nadał jej nazwę, pod którą teraz znał ją cały świat. A potem jego umysł przywołał obraz zdenerwowanego zjedzeniem dwóch jego krów Apolla. I to jak wyrośnięty bóg sztuki momentalnie zamarł na zaledwie jeden przypadkowo wydany odgłos liry.
Skąd… skąd pochodził ten dźwięk?
Jaki dźwięk?
No, ten przed chwilą. Nigdy wcześniej nie słyszałem czegoś takiego…
A Apollo na dole grał nadal. Jego wzrok wciąż był skupiony na Hermesie, a jednak jego ręce ani razu nie uderzyły w fałszywy ton. Pewnym ruchami wydobywał ze strun piękne dźwięki. Coś wewnątrz Hermesa ścisnęło mu gardło i wywołało jakieś palące uczucie, które zaczęło promieniować z mostka na resztę ciała.
Ta rzecz jest super! Sprawia, że robi się na duszy ciepło i wesoło.
W takim razie dam ci ją…
Tyle lat minęło…
Nazwałem ją lira. Cały sekret polega na tym, aby grać na niej delikatnie uderzając o struny. Jeśli zrobisz to gwałtownie, wydarz tylko fałszywe tony…
Czy to możliwe, że to właśnie on – Hermes – zbudował coś takiego?
Zeus ma swoje pioruny, Posejdon trójząb, ty masz kaduceusz, skrzydlate buty i kapelusz podróżny. A ja mam łuk i lirę. Łuk, który zabija, i lirę, która oczyszcza…
Kiedy rzemieślnicy wytwarzają ten instrument według tego samego sposobu, co on przed laty, mięso z wołu, barana i żółwia składają jemu, jako twórcy pierwszej liry.
Skonstruowałeś coś, co potrafi wywołać w duszy słodką melancholię i złagodzić gniew…
Grają na niej podczas uroczystości z okazji różnych świąt, aby uczcić bogów. Grają na niej podczas wesel i uczt. Ba! – grają na niej nawet w teatrze. To przy niej wieszcze opowiadają swoje historie. Podobno dotarła nawet do wikingów.
Ależ ten nędznik mnie obraził! I obraził twój wynalazek…
Hermesem rzucało wielkie poruszenie. Ledwo się powstrzymywał, aby jego buty nie poniosły go ku górze. A Apollo grał nadal! Grał i pobudzał swojego brata w tak piękny sposób. Hermes aż zaczął się zastanawiać, czy byłby zdolny wydobyć z liry równie wspaniałe dźwięki i wywołać u słuchaczy te same uczucia, które teraz czuł wewnątrz siebie. I po krótkim namyśle doszedł do wniosku, ze nie mógłby. Mimo że ją skonstruował, nie potrafiłby zagrać lepiej, niż jego utalentowany brat. W sumie dobrze, że Hermes podarował mu tę lirę. Apollo zrobił z niej dobry użytek.
Apollo zakończył grę i pokłonił się widowni, która nagrodziła go gromkimi brawami. Hermes również to zrobił. Na jego twarzy zajaśniał delikatny uśmiech, a przy tym tak smutny, że zdradzał ślady wzruszenia. To wystarczyło, aby również u Apolla wywołać uśmiech, ale był to uśmiech wyrażający głęboką satysfakcję. Przez głowę boga sztuki przeszła myśl, że wygrana jest już jego.
Przyszła kolej na Marsjasza, który po występie Apolla troszeczkę stracił na pewności siebie. Wychodząc przed widownię, wyprostował się i przyjął beznamiętny wyraz twarzy. Włożył do ust aulos i zaczął. Tak jak poprzednim razem pierwsze kilka dźwięków nie było zbyt zachwycających, ale już potem dało się usłyszeć melodię. Echo i cisza wzmocniło jeszcze piskliwy dźwięk, który najpierw był chaotyczny, ale po chwili zaczął być rytmiczny, jakby bardziej uporządkowany, wciąż jednak bardzo dynamiczny. Przywodził na myśl siedzącemu na widowni Herkulesowi wojska, szykujące się do wojny, wyruszające z miejsca, idące przez pola, lasy, miasta-państwa i wsie, i przygrywające sobie na fletach i piszczałkach, a w końcu ścierające się z przeciwnikiem na polu walki. Serce herosa zaczęło bić mocno w wygrywany przez Marsjasza takt. Herkules, tak jak wcześniej Hermes, czuł  wewnątrz siebie gorąco, ale nie było ono wywołane melancholicznym wzruszeniem, tylko czymś zgoła przeciwnym – silnym wzburzeniem obudzonych nagle namiętności. Młodzieniec chciał wstać i ruszyć się z miejsca, coś ze sobą zrobić, byle tylko nie siedzieć w miejscu, bo inaczej gotująca się w nim energia eksploduje i rozsadzi go od środka. Przy tym, o dziwo, czuł się z tym bardzo dobrze, jakby dzięki tej nowej energii był w stanie zrobić wszystko. Toteż kiedy Marsjasz nagle skończył, Herkules poczuł się zawiedzony.
Po odebraniu należnych sobie gromkich braw (jak dla Apolla ZBYT gromkich), satyr cofnął się o kilka kroków. Midas podniósł ręce, uciszając tłum, i powiedział:
– Myślę, że walka jest bardzo wyrównana. Obaj uczestnicy pokazali nam kunszt swoich umiejętności. W tym konkursie może być jednak tylko jeden zwycięzca.
Midas pstryknął palcami i jego sługa przyniósł poduszkę, na której spoczywał złoty wieniec. Król podniósł go delikatnie pokazał wszystkim na trybunach. Wszyscy przyglądali się mu w napięciu. Na czyjej skroni spocznie wieniec? Boga sztuki, czy śmiertelnego, ale utalentowanego satyra? Parę osób trzymało nawet kciuki za to, aby ich faworyt otrzymał nagrodę. Marsjasz był bardzo zdenerwowany, Apollo z kolei – bardzo spokojny. No bo przecież nie było możliwości, aby on – patron sztuki – przegrał z byle śmiertelnikiem.
– Niniejszym ogłaszam, że zwycięzcą jest Marsjasz.
Trudno opisać szok jaki przeżył Apollo, słysząc werdykt króla Frygii. Najpierw było to zdziwienie, które zaraz przerodziło się w gniew. Jednak widok Midasa, już trzymającego wieniec nad głową Marsjasza, natychmiast przywrócił Apollu przytomność umysłu. Musiał coś zrobić. Nie mógł dopuścić do tego, aby ten jazgoczący głupek wygrał. Dlatego Apollo zaczął rozpaczliwie szukać jakiegoś rozwiązania. Jego wzrok spoczął nagle na aulosie. I gdy wieniec był jakiś centymetr od głowy Marsjasza, Apollo doznał oświecenia.
– Chwileczkę! – krzyknął. Wszyscy spojrzeli na niego ze zdziwieniem. Apollo uśmiechnął się i powiedział: – Jest jeszcze jedna rzecz, w której chciałbym się zmierzyć z Marsjaszem.
– Jaka? – zapytał Midas.
Hermesa przeszył dreszcz. Apollo coś kombinował i to się posłańcowi bogów nie podobało.
– O, bardzo prosta. Spróbujmy zabrać na swoich instrumentach do góry nogami.
Na trybunach zapanowała konsternacja. Hermes zmarszczył brwi. Apollo chyba nie chciał…? Nie do wiary. Kto by pomyślał, że jego starszy brat nie umie przegrywać. Przecież w przypadku jakiegokolwiek instrumentu dętego rezultat takiego zabiegu byłby tylko jeden. Midas, jako sędzia, w żadnym wypadku nie mógł się na to zgodzić. Sam król zdawał się być niezdecydowany.
– Cóż… ciekawa propozycja.
– Pojedynek się skończył, Wielki Apollo – oświadczył poważnie Marsjasz. – Wygrałem. Pogódź się z tym.
– Prawdziwy mistrz powinien być w stanie grać na swoim instrumencie w każdy możliwy sposób – odparł Apollo i uśmiechnął się złośliwie. – Skoro tchórzysz, nie jesteś godny tego złotego wieńca.
Hermes musiał przyznać, że jego brat był naprawdę perfidny. Nie tylko proponował wyzwanie, w którym Marsjasz nie miał żadnych szans, ale grał jeszcze na ambicji satyra. Wszystko dla wygranej. Czyżby był aż tak dumny? I wtedy to uderzyło w Hermesa jak młot. Posłaniec bogów wytrzeszczył oczy, dokonując przerażającego odkrycia. Niemożliwe. Nie, nie, nie! Tylko nie to. Niech ktoś mu powie, że ten… ten potwór tam na dole to nie jego brat.
– Zgoda – odpowiedział po krótkim namyśle Marsjasz i przypieczętował swoje słowa uściskiem dłoni Apolla, który uśmiechnął się jeszcze szerzej.
Hermes spojrzał na Midasa. Pod żadnym pozorem nie gódź się na to.
– W takim razie zechciejcie zająć pozycje obok mnie – oznajmił Midas.
Klamka zapadła. Hermes poczuł uderzenie ciepła, kiedy Apollo stanął po prawicy, a Marsjasz po lewicy Midasa. Na czole posłańca bogów pojawił się pot, gdy obaj obrócili swoje instrumenty do góry nogami. Hermes zamarł, widząc jak Apollo swobodnie gra na swojej lirze, której tony były piękne jak zawsze, ale zamiast wcześniejszego zachwytu, bóg złodziei poczuł jedynie chłód w całym ciele. Przyszła kolej na Marsjasza. Włożył do ust rozstawione końce aulosa i zaczął grać. Coś ścisnęło Hermesa za gardło, kiedy usłyszał suchy, nijaki dźwięk, przypominający odgłos wydawany przez zatkany gwizdek. Satyr próbował dalej. Dmuchał coraz mocniej, rozpaczliwie usiłując wydobyć ze swojego wynalazku coś więcej. Hermes zamknął oczy, nie chcąc na to patrzeć. Wciąż jednak słyszał jak każda następna dokonywana przez Marsjasza próba nie wypala.
– Chyba nie ma wątpliwości, kto wygrał – odezwał się nagle Apollo.
Hermes zagryzł dolną wargę i otworzył oczy.
– Tak, ale to właściwie o niczym nie świadczy – odparł Midas.
Apollo bez słowa ostrzeżenia, za to ze złośliwym uśmieszkiem na twarzy pstryknął palcami i po chwili uszy Midasa zaczęły rosnąć i zwężać się. Z każdą sekundą przypominały coraz bardziej uszy osła. Widownia wybuchła śmiechem (no, poza paroma wyjątkami), a sam król zaczerwienił się ze wstydu i natychmiast uciekł z pola widzenia.
Apollo i Marsjasz zostali sami. Na twarzy boga pojawił się kolejny demoniczny uśmiech. Na twarzy satyra z kolei zaczął malować się strach. Widząc to wszystko, Hermes przełknął ślinę.
– Tak więc wygląda na to, że wygrałem – odparł Apollo. – Twój aulos jest bezużyteczny, bo nie da się na nim grać do góry nogami. – Nagle jego twarz przyjęła poważny, groźny wyraz. Cichym, syczącym głosem powiedział: – Teraz, drogi Marsjaszu, dowiesz się, co czeka zuchwalców, którzy śmiom uważać się za lepszych od bogów.
Położył lirę na ziemi i znów pstryknął palcami. Znikąd pojawiły się dwa centaury, które chwyciły Marsjasza za nogi i przywiązało go do pobliskiej sosny głową do dołu. Marsjasz z każdą chwilą stawał się coraz bledszy i bledszy, ale groza na jego twarzy osiągnęła swój zenit, kiedy w ręku Apolla pojawił się długi, zakrzywiony nóż. Hermes ścisnął ze złości ręce na kolanach.
– Co on zamierza zrobić? – spytał Herkules, który wydawał się być bardzo zaintrygowany zachowaniem boga sztuki.
– Obedrze go ze skóry – odpowiedział Hermes, nawet nie spoglądając na młodzika, chociaż on odwrócił swój zszokowany wzrok na posłańca bogów.
– Musimy go powstrzymać! – powiedział Herkules i już wstał, aby wprowadzić swój plan w życie, kiedy nagle Phil ściągnął go na dół.
– Nie pamiętasz, młody? Według umowy zwycięzca tego pojedynku będzie mógł zrobić z przegranym, co tylko zechce. Poza tym nie miałbyś żadnych szans z bogiem. Ten biedak – Phil odwrócił swój wzrok na Marsjasza – jest już stracony.
– Ale to nie fair! Puść mnie, Phil!
Apollo podszedł powolnym krokiem do przerażonego Marsjasza. Na twarzy boga widać było żądzę krwi. Usta wykrzywiły się w uśmiechu demonicznego szaleństwa. Apollo stanął tuż przed Marsjaszem i już przybliżał nóż do skóry satyra, kiedy nagle ni stąd, ni zowąd podleciał Hermes i swoim własnym ciałem zatarasował mu drogę do Marsjasza. Apollo spojrzał na brata ze zdumieniem, tak jak i widownia na trybunach i sam przegrany. Wzrok posłańca bogów był chłodny, zdradzał nieugiętość i gotowość do wszystkiego, byle tylko nie dopuścić Apolla do jego ofiary.
Kiedy minęło już pierwsze zdziwienie, Apollo zmarszczył brwi i powiedział do Hermesa:
– Wiesz dobrze, że mam prawo zrobić z tym nędznym śmiertelnikiem, co tylko chcę. Taka była umowa.
– Nie pozwolę ci tego zrobić – wyszeptał Hermes.
– Ten bezczelny pyszałek śmiał twierdzić, że jest lepszy ode mnie i że jego głupia piszczałka jest lepsza od twojej liry. Nie powstrzymasz mnie.
 – W takim razie omiń mnie i zrób to! – krzyknął Hermes. Apollo jednak stał i tylko patrzył na niego z niedowierzaniem. Posłaniec bogów powiedział jeszcze głośniej: – No dalej, Apollo! Obedrzyj Marsjasza ze skóry z powodu głupiej liry! Pokaż mi, że nie powinienem jej nigdy konstruować!
Oczy boga sztuki rozszerzyły się w szoku. Po chwili jednak pojawiło się w nich coś na kształt żalu. Apollo oniemiał. Nawet nie ruszył się z miejsca, wciąż jednak trzymał nóż podniesiony w drżącej ręce, zupełnie jakby się wahał. Widownia również przyglądała się w napięciu całej scenie. A Hermes cały czas na niego patrzył. Było coś rozpaczliwego w jego głosie, który z każdą chwilą drżał coraz bardziej.
– Lira, która oczyszcza! Lira, która sprawia, że robi się na duszy ciepło i wesoło! Lira, która potrafi wywołać słodką melancholię i złagodzić gniew! Taa, jasne!
– Hermesie… – zaczął Apollo, ale jego głos był słaby, a dalsze słowa uwięzły mu w gardle.
– A wiesz co jest najgorsze? – spytał posłaniec bogów, spokojniejszym, ale wciąż drżącym głosem. – Najgorsze jest to, że kiedy na niej dzisiaj grałeś, byłem dumny. Po raz pierwszy od momentu, w którym ją zbudowałem, byłem dumny ze swojego wynalazku. Wydobyłeś z niej piękne, wzruszające dźwięki. Przez chwilę… – Na moment spuścił wzrok, aby zaraz znów spojrzeć Apollu w oczy. – Przez chwilę myślałem, że zrobiłem dobrze, budując ją.
Ramiona Apolla opadły bezwładnie, kiedy przypomniał sobie uśmiech na twarzy Hermesa podczas gry na lirze; uśmiech, którego wywołanie było jednym z celów postawionych przez Apolla samemu sobie podczas tego pojedynku.
– Ale teraz – Hermes znów zaczął głośniej – chcesz skrzywdzić kogoś tylko dlatego, że nie uważa dźwięków liry za najwspanialsze na świecie! Bo ma inne zdanie, niż ty! Zaproponowałeś wyzwanie z odwróceniem instrumentów, z góry wiedząc, że szanse nie będą wyrównane! Zagrałeś na ambicjach Marsjasza, aby się na to zgodził, a teraz przymierzasz się z nożem, aby obedrzeć go ze skóry! Przez moją lirę stałeś się potworem, Apollo! Nienawidzę jej! Żałuję, że ją zrobiłem!
Ostatnie zdanie odbiło się echem po lesie, jak gniewne oskarżenie. Żądza mordu już dawno opuściła Apolla. Teraz pozostały tylko wahanie, wstyd i żal. Nigdy w życiu nie chciał dopuścić do tego, aby Hermes żałował kiedykolwiek tego, że wynalazł lirę.
– Jeżeli teraz skrzywdzisz Marsjasza, zbrukasz mój wynalazek we krwi! Muzyka nie powinna być źródłem nieszczęść! Powinna nieść ludziom radość, ukojenie, oczyszczenie… Powinna ich wzruszać, skłaniać do myślenia! Kto jak kto, ale bóg sztuki powinien wiedzieć o tym najlepiej! Dlatego nie mogę pozwolić, abyś dla mściwej satysfakcji dokonał czegoś tak strasznego!
Wyprostował się i rozwarł szeroko ramiona, jakby chciał zablokować dostęp do Marsjasza całym ciałem. Teraz wszyscy czekali na to, co zrobi Apollo. On zaś stał przed Hermesem, wciąż trzymając w ręce nóż. Bóg sztuki i bóg złodziei wymienili spojrzenia, pierwszy – niepewne, drugi – chłodne; a potem Apollo spuścił wzrok, zaraz jednak znów popatrzył na Hermesa. Po chwili odrzucił nóż na ziemię, a na twarzy posłańca bogów pojawił się wyraz ulgi. Widownia na trybunach zaczęła wiwatować.
Hermes uwolnił Marsjasza i pomógł mu dojść do siebie po długim wiszeniu do góry nogami, prowadząc go za rękę. Krew satyra powoli zaczęła krążyć we właściwy sposób i po chwili zaczął iść o własnych siłach.
Reszta dnia minęła bardzo spokojnie i bez żadnych przykrości. Dionizos zaprosił wszystkich na fiestę, na której było mnóstwo dobrego jedzenia i – rzecz jasna – wino (ale Zeus, jako odpowiedzialny dorosły, nie pozwolił ani Herkulesowi, ani jego nieletnim przyjaciołom, wypić nawet kropelki procentów). Było wesoło i spokojnie. Muzy zatroszczyły się o muzykę, aby umilić gościom ucztę. Marsjasz cały czas przebywał w towarzystwie Dionizosa i swoich pobratymców. Z kolei Hermes i Apollo (jak zawsze) usiedli obok siebie i zaczęli rozmawiać. Posłaniec bogów był szczęśliwy, że jego brat znów zachowywał się zwyczajnie.
Nagle Hermesowi coś się przypomniało i szturchnął obżerającego się obok niego Apolla. Bóg sztuki przerwał jedzenie i spojrzał na niego z lekkim zdziwieniem.
– Ty – zaczął Hermes – zmieniłeś uszy Midasa z powrotem na normalne, prawda?
Na twarzy Apolla pojawiło się zakłopotanie. Uśmiechnął się nerwowo, wzruszając ramionami.
– No, nie całkiem. Zapomniałem. Ale niebawem to zrobię, serio. Chyba od tego nie zginie, co?
Popatrzyli na siebie poważnie, ale zaraz wybuchli śmiechem. Upadli na ziemię i zaczęli tarzać się, chichocząc pod stołem jak szaleni.

[FF: Herkules] Opowieści hermesowe – rozdział 5

Problem z Kritiaszem

Narrator:Hermeneutyka. Sztuka interpretacji tekstów religijnych, prawnych i filozoficznych, a także symboliki. Martin Heidegger dokonał w tej dziedzinie wiedzy rewolucji …
Kalliope: Bob, czy ty się troszeczkę nie zagalopowałeś? Heidegger żył w dwudziestym wieku, a my tu mamy starożytność.
Melpomena: Poza tym po kiego grzyba nawijasz teraz o hermeneutyce? Czy to ma jakikolwiek związek z naszym bohaterem?
Narrator: Och, wbrew pozorom ma bardzo dużo. Już sama nazwa pochodzi od imienia Hermesa. W końcu to jest herme-neutyka. Podobno to dlatego, że Hermes, jako posłaniec bogów, przekazywał ludziom boską wolę i w pewnym sensie ją interpretował.
Kalliope: Mało kto wie, ale czasem głowa Wielkiego Zeusa nie była w stanie pojąć pewnych zagadnień szczególnie z zakresu filozofii, z której Grecja – bądź co bądź – słynęła.
– Moja głowa… – pojękiwał Zeus, zaczesując ręką włosy do tyłu.
Na kolanach króla bogów rozwinięty był kolejny przyniesiony mu przez Atenę zwój z dziełem jakiegoś filozofa. Zeus sam nie wiedział dlaczego to czytał, ale zaczął już mieć migrenę od tego ciągu niezrozumiałych zdań. Jeszcze na początku wszystko wydawało się być zrozumiałe (zawsze mu się tak wydawało), ale teraz Zeus czuł, że potrzebuje małej pomocy (zawsze tak czuł).
W końcu nie wytrzymał.
– Dość tego! Hermesie!
Posłaniec bogów, jak zwykle, pojawił się nadspodziewanie szybko z uśmiechem na twarzy. A kiedy zobaczył zwój na kolanach, tylko westchnął na myśl o tym, że znowu będzie musiał tłumaczyć swojemu pracodawcy jakiś zagmatwany tekst. Doprawdy, czy Atena musiała koniecznie dawać to szefowi do przeczytania? Może chciała żeby zmądrzał? Albo myślała, że on to lubi? W każdym razie to zawsze kończyło się tym, że Hermes był wzywany, aby dokonać interpretacji tekstu.
– Co tym razem, szefie? – spytał Hermes i podleciał do zwoju. Jego brwi podniosły się, a na twarzy zajaśniał uśmiech, kiedy Hermes powiedział: – O, Zenon z Elei.
– No właśnie nie za bardzo rozumiem, o co chodzi z tym żółwiem i Achillesem.
– Dobra, w takim razie zobaczmy, co tu mamy…
Hermes odebrał od Zeusa zwój i zaczął uważnie czytać jego treść. Jego głowa przekręcała się od lewej do prawej, kiedy jego wzrok wertował w bardzo szybkim tempie wypisane na zwoju słowa. Twarz posłańca bogów wyrażała głębokie skupienie, któremu towarzyszyły zmarszczone brwi i zwinięte usta, wędrujące to na lewą, to na prawą stronę twarzy.
Po chwili pstryknął palcami i przed Zeusem zmaterializowała się wielka, szkolna tablica, A w rękach posłańca bogów znajdowała się kreda.
– Tak więc – odezwał się w końcu Hermes i zaczął rysować na tablicy długą kreskę i zaznaczać na niej kilka punktów – mamy wyścig między żółwiem a Achillesem. Achilles jest dwa razy szybszy od żółwia. Teraz załóżmy, że Achilles postanowił dać żółwiowi fory o 1/2 dystansu. Ale kiedy w końcu Achilles rusza z miejsca i pokonuje 1/2 drogi, żółw pokonuje 3/4. Kiedy Achilles pokonuje 3/4, żółw dobiegł już do 7/8 i tak dalej w nieskończoność.
– Nie streszczaj mi tego, tylko mi to wytłumacz! – zdenerwował się Zeus.
– Dobra, dobra, szefie. Właśnie chciałem do tego dojść. Zacznijmy od tego, że zarówno Zenon z Elei, jak i jego mistrz, nie uznają istnienia ruchu, a ten paradoks – Hermes wskazał oczami rysunek na tablicy – ma być argumentem za tym stanowiskiem. Dla eleatów ruch jest tylko złudzeniem, bo prawdziwy Byt byłby w sobie sprzeczny, gdyby był dynamiczny i zmienny. Hipoteza sama w sobie niedorzeczna, bo zmiana jest czymś oczywistym. Zwróć uwagę, Zeusie, że ten paradoks opiera się na dzieleniu drogi przebytej przez żółwia i Achillesa na odcinki. – Hermes wskazał kredą wszystkie punkty na narysowanej przez niego osi, po czym odwrócił się znów do króla bogów. – W realnym świecie nie da się dzielić odcinków w nieskończoność. Poza tym w którymś momencie Achilles w końcu będzie musiał dogonić żółwia i go minąć.
– To samo pomyślałem – stwierdził Zeus i uśmiechnął się.
– Widzisz więc, szefie, że ten paradoks ma tylko udowodnić twierdzenie o nieistnieniu ruchu. Zresztą powinieneś już wiedzieć, że Zenon lubi absurdalne argumenty[1].
– Wielkie dzięki, Hermesie – Zeus znów się rozpromienił.
– Polecam się na przyszłość – odparł Hermes, zasalutował i odleciał.
Narrator: Dzień w dzień Hermes tłumaczył Zeusowi teksty filozoficzne. Czasem w bardzo niekonwencjonalny sposób.
– Hermesie! – zawołał Zeus po kilkunastu bezowocnych minutach nad jednym z tekstów Platona.
– Tak jest, szefie? – Hermes wleciał natychmiast do komnaty.
– Mógłbyś mi wyjaśnić o co chodzi z tymi częściami duszy?
– Ach, rozumiem – odparł Hermes. – Znowu czytasz Platona, szefie?
– Tak. – Wzrok króla bogów powędrował na podłogę.
– Myślę, że wiem jak ci to wytłumaczyć, ale musisz tu wezwać trzy osoby… – zaczął wyliczać na palcach – Atenę, Dionizosa i Aresa.
– Skoro tego wymaga sytuacja…
Po jakimś czasie bóstwa wojny, mądrości i wina stali przed Zeusem, wszyscy nieco niezadowoleni z tego, że oderwano ich od swoich zajęć, i mający nadzieję, że to tłumaczenie nie zajmie Hermesowi wiele czasu i będą mogli wrócić do siebie. Tymczasem posłaniec bogów podleciał do nich bliżej i wylądował tuż przy Dionizosie.
– Na moment przyjmijmy, że ci troje to części duszy. – Po chwili położył rękę na ramieniu boga wina. – Dionizos, jak sami widzimy, lubi czerpać przyjemność z życia. Dużo je i pije, tak więc on będzie częścią pożądliwą duszy, rezydującą w brzuchu. – Hermes przeszedł do boga wojny. – Aresa z kolei bardzo łatwo wkurzyć i często działa pod wpływem silnych emocji. Dlatego on jest częścią popędliwą, pochodzącą z piersi. No, i w końcu nasza droga pani – oświadczył, podchodząc do Ateny. – Atena kieruje się zawsze rozumem, dlatego jest tą częścią duszy, która znajduje się w głowie.
Hermes pstryknął palcami i w komnacie pojawił się rydwan. Posłaniec bogów pomógł Atenie na niego wejść, a Dionizosa i Aresa zaprzągł jako konie (Dionizos zgodził się być w zaprzęgu, ale pod warunkiem, ze nie będzie musiał nigdzie wozić Ateny. Dużo bardziej oporny był Ares, który twierdził, że „nigdy w życiu nie będzie koniem tej wstrętnej baby”, jednak Zeus przekonał go jednym ciosem pioruna).
– Widzisz, szefie – odezwał się znów Hermes – zwykle jedna z części dominuje nad pozostałą dwójką. Część pożądliwa dominuje u rolników i kupców. Część pożądliwa u żołnierzy, a część rozumna u filozofów. Obojętnie jednak, która z części duszy wpływa u danej osoby, rozum jest tym, który trzyma w cuglach pożądliwość i popędliwość w mniejszym lub większym stopniu.
– Wypraszam sobie! Nie zamierzam być kierowany przez tego babsztyla! – zaprotestował Ares, wskazując kciukiem Atenę.
– Cicho bądź, część popędliwa – odparła bogini mądrości i trzepnęła brata w hełm.
– Wystarczy jednak, aby rozum zasnął, a wtedy mamy totalną masakrę – ciągnął dalej Hermes. – Część pożądliwa je i pije bez opamiętania, co kończy się kacem i zgagą. Z kolei część popędliwa w przypływie wściekłości demoluje meble i chce każdemu dać w pysk. Tak więc lepiej trzymać swoje pożądania i nerwy na wodzy. Czy teraz rozumiesz, szefie?
– Chyba tak – odpowiedział Zeus, aczkolwiek nadal miał niewyraźną minę.
Narrator: Jednak pewnego dnia stało się coś, co bardzo wzburzyło króla bogów.
Wszyscy bogowie zebrali się w sali tronowej, gdzie już stał znajomy przeźroczysty kamień, pokazując jakiegoś blond brodacza z zakrzywionym nosem i jednym okiem większym i bardziej wyłupiastym od drugiego. Brodacz przemawiał przy katedrze przed większą publicznością, która albo na niego buczała, albo się z nim zgadzała.
– Są na tym świecie trzy bezsensowne lęki: lęk przed śmiercią, lęk przed cierpieniem i lęk przed bogami. Pierwszy dlatego, że po śmierci odchodzimy w niebyt i nic nie czujemy; drugi – bo jeśli cierpienie jest silne, to nie trwa długo, a jeśli trwa długo, to nie jest silne; w końcu trzeci – bo bogowie nie istnieją. Zostali wymyśleni, abyśmy postępowali moralnie, nawet w ukryciu, kiedy nikt nas nie widzi i nie jest w stanie ukarać…
– Och, dość już tego! – powiedział Zeus, wyłączając pilotem kamień. – Co to znaczy, że nas nie ma?!
– I że lęk przed śmiercią jest bezsensowny? – dodał poirytowany Hades.
– Hermesie! – Zeus zawołał swego sługę, który natychmiast pojawił się u jego boku, zwarty, gotowy i (jak zwykle) uśmiechnięty.
– Tak, szefie?
– Kim jest ten bezczelny typek?
– To Kritiasz – odpowiedział posłaniec bogów, po czym palcem wskazującym i kciukiem ułożył w kółko, dodając: – Z domieszką Epikura[2].
– No, ale tamten, twierdził, że jesteśmy zbyt zajęci, aby się przejmować ludźmi – sprostowała Atena.
– I że rozkosz jest najwyższym dobrem – wtrącił Dionizos, uśmiechając się. – Mnie osobiście się podoba jego podejście do życia.
– Nie zmieniajcie tematu! – wrzasnął Zeus, a potem dodał nieco spokojniej: – Czy może mi ktoś wyjaśnić, na jakiej podstawie ten jełop śmie twierdzić, że nas nie ma?
– No, sam to przecież wyjaśnił – stwierdził Hermes. – Jesteśmy tylko pretekstem, aby ludzie żyli po bożemu.
– Jak on w ogóle śmie w nas nie wierzyć?! – Zeus zdenerwował się jeszcze bardziej.
A Hermes nadal był spokojny.
– Wielkie rzeczy. Mnóstwo ludzi w nas nie wierzy.
– Na przykład? – spytał z powątpiewaniem Ares.
– No, na przykład Egipcjanie – odpowiedział Hermes.
W pierwszej chwili na twarzy Aresa pojawiło się zaskoczenie, ale potem uśmiechnął się lekko.
– Ach tak, racja.
– Szkoda tylko, że trudno odróżnić ich potwory od ich bogów – skomentował Posejdon. – Kiedy podchodzę do Sobka, boję się, że odgryzie mi łeb.
– No więc Egipcjanie. A kto jeszcze? – spytała Afrodyta, a Hermes odparł:
– Aztekowie…
– No, tak – zaczął Fantasmos. – Nie dość, że ich imion nijak nie można wymówić, a ich dieta opiera się głównie na ludzkich sercach, to jeszcze szef tego całego interesu to opierzony, brzydki jak noc, gad.
– Słowianie… – Hermes ciągnął dalej. Tym razem odezwał się Hefajstos:
– Bogowie tych gości też są nieźli – Po czym zmarszczył brwi i zaczął mówić grubszym głosem: – „Hej, jestem Światowit. Nawet nie myśl o buchnięciu mi sakiewki, bo mam oczy z tyłu głowy. A właściwie głowę z tyłu głowy.”
– Celtowie…
– Weź, nie przypominaj mi o tych pantoflarzach – obraził się Ares, przykładając rękę do czoła. – Trzy baby jako bóstwa wojny…[3] Do czego ten świat zmierza?! – zapytał głośno, spoglądając w górę i podnosząc ręce.
– Są jeszcze wikingowie…
– Ci są nawet sympatyczni – stwierdził Zeus. – Aczkolwiek Loki ograł mnie kilka razy w bierki.
– Ale to my jesteśmy odzwierciedleniem klasycznego piękna – odpowiedział Narcyz, który pojawił się niewiadomo skąd. Mówiąc te słowa cały czas przyglądał się sobie w lustrze.
– Tak czy siak – podsumował Zeus – żaden facet nie będzie mi tu ogłaszał apostaz i opowiadał ludziom, że nas nie ma. Jakieś pomysły jak go załatwić?
Hermes postanowił oswoić króla bogów.
– Wyluzuj, szefie. To sofista. Płacą mu za opowiadanie różnych głupot[4]. Zresztą – na twarzy posłańca bogów pojawił się złośliwy uśmieszek – ja już wiem, jak mu przywrócić wiarę.
Narrator: Bogowie pozwolili Hermesowi działać. Tej nocy w domu sofisty Kritiasza stało się coś, co na zawsze zapadło mu w pamięć.
Kritiasz spał spokojnie w swoim łóżku, chrapiąc. Jego sen był tak twardy, że sofista nawet nie usłyszał trzepotania skrzydeł, wlatujących przez okno do jego domu. Nie usłyszał też skrzypnięcia podłogi, kiedy czyjeś stopy wylądowały na ziemi i powoli zaczęły iść w jego stronę. Być może poczuł lekki dyskomfort, kiedy oddech tajemniczego gościa musnął jego ucho.
– Hej, Śpiąca Królewno – szepnął Kritiaszowi do ucha Hermes. – Obudź się.
Kritiasz tylko przegonił go ręką. To jednak nie wystarczyło, aby posłaniec bogów sobie poszedł. Hermes ponownie nachylił się nad uchem sofisty i spróbował jeszcze raz:
– Kritiaszu, wstań. Są naleśniki na śniadanie…
– Jeszcze chwilkę, mamo.
Hermes wyprostował się i spojrzał na leżącego przed nim śmiertelnika. Na twarzy boga pojawił się grymas zamyślenia.
– Czy nic nie jest w stanie obudzić tego gościa? Ja naprawdę nie lubię stawiać ludzi na nogi w brutalny sposób.
Po chwili pstryknął palcami w przypływie iluminacji. Pochylił się znów nad uchem swojej ofiary, a następnie powiedział groźnym, syczącym głosem:
– Przyszedłem po moje dwie dychy, Kritiaszu. Jeśli mi ich nie zwrócisz, Vito i Antonio połamią ci nogi.
 Z uśmiechem na twarzy Hermes oddalił się od łóżka Kritiasza o dwa kroki. Sofista obudził się niemal natychmiast, machając nerwowo rękami i krzycząc: „Nie, nie róbcie mi krzywdy! Lada dzień będę miał wypłatę i wszystko i ci oddam, serio!” Przez chwilę zakrywał twarz rękami, aż w końcu zdecydował się, spojrzeć na stojącego przed nim gościa. Pierwszą reakcja Kritiasza było zdziwienie, a potem mężczyzna powoli opuścił ręce, przyglądając się stojącemu przed nim i uśmiechającemu się szeroko, Hermesowi.
– Bogowie… – wyjęczał.
– No! Mówiłem szefowi, że cię nawrócę! – odparł Hermes. – Nie ma to jak terapia szokowa.
– Proszę, nie rób mi krzywdy! Ja tylko żartowałem – ciągnął dalej Kritiasz, zakrywając znów twarz rękami.
– I nie będziesz więcej opowiadać, że nas nie ma?
– Tak, tak, tylko błagam, żadnych piorunów.
– Wiedziałem, że dojdziemy do porozumienia. Ja osobiście nie mam nic przeciwko twojemu ateizmowi, ale wiesz, Zeus potrafi być taki nietolerancyjny… W każdym razie, pa, stary.
Hermes poklepał go po plecach i opuścił jego dom tą samą drogą, którą się doń dostał. Powróciwszy na Olimp, oznajmił reszcie bogów, że problem z Kritiaszem został rozwiązany. Zeus był tylko nieco zawiedzony. Tak bardzo chciał rzucić w sofistę piorunem.
————————————————————————–
[1] Zenon z Elei jako pierwszy stosował technikę dowodzenia ad absurdum, polegajacą na doprowadzaniu argumentów przeciwnika do skrajności.
[2] Właściwie to więcej niż domieszka. Epikur mówił o bezsesowności lęku przed bogami, śmiercią, cierpieniem i nieosiągalnością szczęścia. Kritiasz – tylko o strachu przed bogami. Ale nie mogłam sobie odmówić tekstu Hadesa.
[3] Celtyckie boginie wojny to Macha, Morrigan i Neman.

[4] Jakbyście nie wiedzieli – sofiści byli wędrownymi nauczycielami, którzy na początku mieli za pieniądze nauczać młodzież jak być dobrymi obywatelami. Z czasem jednak sofiści zaczęli brać pieniadze w zamian za dowiedzenie jakichś tez.

Tak nawiasem mówiąc, Kritiasz raczej nie przestał być ateistą. Nie był zresztą pierwszym niewirzącym w starożytnej Grecji. Zastanawiałam się jakby to było, gdyby bogowie greccy odkryli, że ktoś w nich nie wierzy i tak mniej wiecej sobie to wyobraziłam.