Oczom Merlina ukazał się widok, który nieomal przyprawił go o mdłości. W świetle świec jego wuj, stojący nad półnagim, pobladłym ciałem jednego ze strażników, trzymał w umazanej we krwi dłoni jego serce, przyglądając się organowi uważnie, ale beznamiętnie. Zaraz jednak zauważył siostrzeńca i na moment oniemiał. Merlin miał wrażenie, że zaraz zwymiotuje, więc zakrył ręką usta. Gajusz szybko odłożył serce na stół, ukrywając je przed podopiecznym. Zapadła niezręczna cisza.
– Wybacz, nie myślałem, że tak wcześnie wrócisz – oznajmił po chwili.
– Nic nie szkodzi – odparł pojednawczo Merlin i zaśmiał się nerwowo. – Jesteś medykiem. Kiedyś w końcu musiał przyjść dzień, w którym zobaczę, jak trzymasz w ręku czyjeś flaki… – Podrapał się z tyłu głowy i odchrząknął, aby zmienić temat. – I co? Dowiedziałeś się czegoś?
– Niczego – odpowiedział Gajusz i oparł ręce na blacie. – Zarówno on, jak i ten drugi – mówiąc to, wskazał skinięciem głowy na zwłoki drugiego ze strażników, już zszytego – wydają się być w doskonałym stanie.
– Zaraz, czy on leży na stole, przy którym jemy? – spytał Merlin, wskazując palcem drugiego strażnika.
– Skup się, Merlinie – powiedział ostrzej Gajusz. Merlin stanął jak na baczność i spojrzał na wuja. – Spędziłem nad tymi zwłokami cały dzień i nadal nie umiem określić jak zabija ten, z którym masz walczyć. Nie wiemy, czego możesz się spodziewać.
– Przerażające – stwierdził Merlin i usiadł na krześle, które teraz znajdowało się przy ścianie.
– Musisz odwołać ten pojedynek – oświadczył starzec i włożył serce z powrotem do piersi strażnika. Merlin skrzywił się tylko i odwrócił wzrok. Tymczasem Gajusz mówił dalej: – Słyszysz mnie, Merlinie? Nie możesz walczyć z tym potworem, bo zginiesz.
– Nie jestem pewien, czy rezygnacja jest możliwa – odpowiedział posępnie młodzieniec. Dopiero wtedy spojrzał na medyka. – Rzucono mi rękawicę, podniosłem ją i tak oto przyjąłem wyzwanie. Będę bronić honoru całego królestwa. Czy mam w ogóle prawo się wycofać?
Gajusz nawlókł igłę na nić i zaczął zszywać leżące przed nim zwłoki.
– Dziś już nie, ale jutro złożę królowi raport o stanie strażników i przy okazji poproszę go, aby cię zwolnił z tego obowiązku. Niech ktoś wyszkolony w walce broni honoru Camelotu.
– Pewnie masz rację – odparł Merlin i uśmiechnął się smutno. Po czym zaoferował: – Pomóc ci w przenoszeniu ciał na cmentarz?
– Nie, zaraz po nie przyjdą – odrzekł Gajusz, kończąc zszywanie. Uciął nitkę nożem i popatrzył na siostrzeńca. – Pewnie jesteś wykończony. Połóż się.
Rzeczywiście Merlin był zmęczony. Postanowił nie kłócić się z Gajuszem i natychmiast poszedł do swojego pokoju. Kiedy się rozbierał, usłyszał za drzwiami odgłos wchodzących strażników, którzy wzięli ciała swoich kolegów i zapytali Gajusza, co odkrył. Odpowiedział, że powie to dopiero królowi, więc tylko podziękowali i wyszli.
Merlin wszedł do łóżka i zaczął przyglądać się sufitowi. Myślał. Z jednej strony bał się konfrontacji z Trzynastym z Dwunastu i bardzo chciał, aby wstawiennictwo Gajusza u Uthera coś dało. Ale z drugiej strony miał wrażenie, że ten pojedynek był jego obowiązkiem. Wiedział, że gdyby Trzynasty rzucił rękawicę Arturowi, książę na pewno nie wahałby się z nim stanąć do pojedynku, choć wszyscy dookoła mówiliby mu, że to szaleństwo. Stwierdziłby po prostu, że odwrót jest tchórzostwem, a on – jako koronowany książę Camelotu – musi walczyć o swój honor.
Czy tak było i w tym przypadku? Merlin nie był rycerzem, ale został wyzwany jak rycerz. Czy w takim razie dotyczyły go te same zasady?
Następnego ranka w drodze do pracy zastał Merlina lekki deszcz. Chłopak nie zrażał się jednak kropiącymi na niego małymi drobinkami mżawki, tylko przeszedł przez dziedziniec na drugą stronę. Ale kiedy znalazł się na pustym, zamkowym korytarzu i ruszył w stronę komnaty Artura, nagle do jego uszu doszła znajoma już melancholijna melodia. Rozejrzał się w obie strony. Spojrzał w lewo. Nic. Spojrzał w prawo. Nic. Nikogo nie dojrzał, choć dźwięk szlochu wydawał się rozchodzić po korytarzu, jakby banshee siedziała tuż za rogiem i płakała.
Merlina znów ogarnęły dreszcze, a jego serce zabiło mocniej. Zaczął gorączkowo szukać wzrokiem zjawy. Słyszał ją głośno i wyraźnie, ale nie widział. Wytężał słuch, aby określić kierunek, z którego dochodził płacz, jednak jego odgłos zdawał się osaczać czarownika zewsząd. Merlin odwracał się więc gwałtownie i skupiał całą swoją uwagę na tym, aby zlokalizować fatalną płaczkę. Bez skutku. Nie widział nawet cienia banshee.
Nagle poczuł na ramieniu czyjąś zimną dłoń. Aż podskoczył z przerażenia, wydając z siebie krótki, niekontrolowany krzyk zaskoczenia. Jednym sprawnym ruchem odwrócił się, aby stanąć twarzą twarz ze zmartwioną Gwen. Lament w jego uszach ustał równie nagle, jak się pojawił. Merlin odetchnął z ulgą, a jego rysy złagodniały. Mimo to jego przyjaciółka nie przestawała przyglądać mu się z niepokojem.
– Co się stało, Merlinie? – spytała cicho.
– Ni-nic – odpowiedział ze zdenerwowaniem.
Gwen nie była jednak przekonana.
– Znowu słyszałeś ten płacz?
Spojrzał na nią. Cały czas patrzyła na niego tymi swoimi ciemnymi oczami, wypełnionymi troską. I w jednej chwili zahipnotyzowały go, sprawiając, że jego głowa jednym, powolnym ruchem przytaknęła. Nie zastanawiał się zbytnio, jakie mogą być tego konsekwencje. Tym oczom nikt się nie mógł oprzeć.
– Czy to był płacz… banshee? – spytała po chwili ciszy, kładąc znów rękę na jego ramieniu.
– Być może – odparł. Po chwili zapytał poważnym tonem: – Skąd w ogóle wiesz o banshee?
– Mój ojciec mi o nich opowiadał – wyjaśniła i uśmiechnęła się łagodnie. – Akurat w Camelocie powszechne są różne przesądy na temat złego losu.
Na horyzoncie pojawił się jakiś przypadkowy przechodzień. Merlin nie chciał przeprowadzać rozmowy na temat banshee pośrodku korytarza, gdzie wszyscy go mogli usłyszeć i zobaczyć, jak bardzo się denerwuje, toteż szepnął jeszcze do Gwen:
– Porozmawiajmy o tym później. Teraz oboje mamy pracę do wykonania.
…i skierował się w stronę, którą pierwotnie zmierzał do komnaty Artura.
Artur stał przy oknie i przyglądał się dziedzińcowi. Po chwili maleńka postać jego sługi przemknęła przez deptak na drugą stronę i zniknęła księciu z oczu. Artur westchnął, ale nie ruszył się z miejsca ani o milimetr. Niebawem Merlin tutaj przyjdzie, niosąc w rękach tacę ze śniadaniem i uśmiechając się w ten swój głupawy sposób. Być może nawet się potknie o równą podłogę i jedzenie wyląduje na ziemi. Artur zaśmiał się na tę myśl, ale zaraz spoważniał.
Nie było szans, aby ten fajtłapa przeżył pojedynek z tym dziwnym człowiekiem, który przedostał się do sali bankietowej jako dym. Przecież Merlin nie potrafił nawet poprawnie trzymać w ręku miecza i nie dawał rady przeciętnemu bandycie. Jak mógłby przeżyć pojedynek z kimś takim jak Trzynasty z Dwunastu?
Trzynasty z Dwunastu…
Kim on był? Na pewno kimś, kto robił przerażające wrażenie i chciał je spotęgować, mówiąc zagadkami. Każdy żołnierz łatwo rozszyfrowałby określenie „trzynasty z dwunastu”, zwłaszcza jeśli był przesądny. To był na pewno jakiś czarownik. Sposób w jaki się pojawił w sali bankietowej i w jaki zabił pilnujących ją strażników świadczył jednoznacznie o jego magicznych zdolnościach. Ale czego właściwie chciał od Merlina? Artur rozumiał zabicie króla albo zrównanie Camelotu z ziemią, ale wyzwanie na pojedynek służącego nie mieściło mu się w głowie.
Po jakimś czasie drzwi do komnaty zaskrzypiały. Artur odwrócił się i ujrzał Merlina, który wkroczył do pomieszczenia i położył na stole tacę z jedzeniem. Jednak książę nie zasiadał do śniadania, tylko przyglądał się słudze z zainteresowaniem. Po chwili podszedł do Merlina i rzucając mu poważne, acz spokojne spojrzenie, oświadczył:
– Gajusz ma po śniadaniu zdać mojemu ojcu raport z sekcji zwłok. My też tam będziemy, więc się stąd nie ruszaj.
– Tak jest, panie – wyszeptał tylko Merlin i spuścił wzrok.
Merlin i Artur stanęli przed bramą do sali tronowej. Artur odwrócił się do sługi i powiedział:
– Zostań tutaj. Nie chcę, abyś mi wyskoczył z jakąś głupotą.
– Głupotą? – obraził się Merlin.
– Ty już wiesz o co mi chodzi, Merlinie. Po prostu tu zostań. Możesz podsłuchiwać, ale nie jestem pewien jak zareaguje ojciec, jeśli cię zobaczy, a ja będę go akurat przekonywał o nie wystawianiu cię w tym pojedynku.
– Czyżbyś chciał…? Ale…
– O, błagam, Merlinie! – wykrzyknął Artur. – Jeśli staniesz do walki z tym człowiekiem, zginiesz! Ciesz się, że nie będziesz musiał się stąd ruszać.
Merlin chciał coś powiedzieć, ale nie był pewien, czy miały być to słowa podziękowania, czy sprzeciwu. Dlatego zamilkł i posłusznie pozostał na zewnątrz, podczas gdy Artur kazał strażnikom otworzyć drzwi. Zaraz jak tylko wejście do sali tronowej zostało otwarte, z korytarza wyszedł Gajusz. Pośpiesznym, acz pokracznym krokiem dołączył do Artura. Wuj i siostrzeniec wymienili porozumiewawcze spojrzenie i wraz z księciem Gajusz wszedł do środka. Drzwi się zamknęły i Merlina uderzyła nagle przygnębiająca cisza. Obaj strażnicy rzucili chłopakowi krzywe spojrzenia, ale nic nie powiedzieli. Merlin miał wrażenie, że mają mu za złe to, że książę chciał się za nim wstawić. Chłód ich oczu sprawiał, że młodzieniec chciał się jakoś wytłumaczyć, ale jak tylko otworzył usta, usłyszał za bramą początek rozmowy.
– I co odkryłeś, Gajuszu? W jaki sposób zginęli strażnicy?
– Po wnikliwych badaniach, Wasza Wysokość, ze smutkiem muszę stwierdzić, że nie wiem – odpowiedział medyk.
– Co ty mówisz, Gajuszu?! – krzyknęła Morgana. Jej obecność wcale Merlina nie zdziwiła.
– Jesteś pewien, że nic nie znalazłeś? – spytał nieco spokojniej król. – Jesteś najlepszym medykiem w królestwie.
– Ich narządy wewnętrzne były w doskonałym stanie, panie – odpowiedział Gajusz. – Nie zostali spaleni, utopieni ani uduszeni. Nie porażono ich też piorunem. Tak jakby zginęli od tak, po prostu. Wybacz mi, ale nie umiem stwierdzić, co było przyczyną ich śmierci.
Artur wytrzeszczył oczy i powoli odwrócił głowę w stronę Gajusza.
– Jak to możliwe? Przecież.…
Gajusz zamknął oczy i westchnął ciężko. Po chwili znów je otworzył i zwrócił się do księcia:
– Nie wiem. Nie mam pojęcia. – Zrobił krótką pauzę. – Gdybym chociaż zobaczył jak on to robi, może byłbym w stanie to pojąć, ale z sekcji nic nie wynika. – Spojrzał na Uthera. – Ten demon dysponuje nieznaną nam mocą. Panie, musimy być ostrożni. Posyłanie kogokolwiek do tego człowieka to szaleństwo!
Uther w zamyśleniu drapał się po policzku kciukiem dłoni, którą podtrzymywał sobie podbródek.
– Masz rację Gajuszu. Ale nie mogę pozostawić tej sprawy samej sobie, muszę coś z tym zrobić. Najlepiej by było, żeby jakiś oddział doborowych rycerzy się nim zajął. Jednak skoro już Merlin oświadczył, że stawi się na pojedynek…
Merlin pomyślał, że jest to dobry moment, aby Artur albo Gajusz wkroczyli do akcji. Z drugiej strony już się pogodził z tym, że będzie walczył z Trzynastym z Dwunastu, więc nie był całkowicie pewien, czy chce, aby oni stanęli w jego obronie.
Artur zrobił krok w przód i zmarszczył brwi.
– Ojcze, chyba nie mówisz poważnie! Nie możemy wysłać na tak poważną wyprawę chłystka, który nie wie nawet jak dobrze trzymać w ręku miecz! Jeśli już, poślijmy kogoś, kto ma jakieś doświadczenie w walce z magicznymi istotami.
Stary dobry Artur. Wiedział jak dobrać słowa, aby jego sługa poczuł się dowartościowany.
Wyraz niezadowolenia na twarzy Uthera pogłębił się nieco.
– Ten głupi chłopak sam przyjął wyzwanie. Powinien nauczyć się wreszcie ponosić konsekwencje swoich czynów. Ale masz rację, jego pójście tam raczej nic nie da. W końcu i tak nie ma szans pokonać tego rycerza. – Uther zamyślił się głęboko. – Gdyby jednak wysłać za nim w tajemnicy rycerzy, Merlin mógłby posłużyć za przynętę. Trzynasty z Dwunastu zajmie się nim, a nasi ludzie będą mogli zaatakować go z zaskoczenia.
A to już na pewno się Merlinowi nie podobało. Za nic nie zamierzał być jakąś przynętą.
– Panie, skoro nie wiemy jak ten… – Gajusz zrobił kolejną pauzę. Przełknął ślinę i mówił dalej: – człowiek zabija, to to nie ma sensu. Wiemy już, że jest czarownikiem, ale nie znamy jego mocy. Skoro jest w stanie pozbawić kogoś życia bez żadnego śladu, kto wie, co potrafi jeszcze. Może wyczuje obecność rycerzy i ich zabije, nim zdążą do niego podejść.
– Poza tym – wtrącił Artur. – Trzynasty z Dwunastu rzucił wyzwanie zgodnie z procedurami kodeksu rycerskiego – spojrzał w górę i ciągnął dalej: – pomijając oczywiście to, że rzucił je kompletnemu idiocie, a nie rycerzowi. – Jego oczy znów spoczywają na Utherze. – Niemniej jednak zmasowany atak rycerzy nie świadczyłby o nas zbyt pochlebnie. A przypominam ci, ojcze, że tu chodzi o nasz honor.
Uther zaciska pięść.
– Więc co mam zrobić?! – Jego głos był lekko podniesiony i zniecierpliwiony. – Mam nie robić nic i czekać, aż przyjdzie tu znowu, zepsuje kolejną uroczystość i zabije następnych ludzi?! Gajuszu, czy naprawdę nie możesz znaleźć żadnego sposobu, by go zabić?
Gajusz westchnął.
– Mogę spróbować przeszukać moje księgi. Może coś znajdę, ale szczerze mówiąc, pewności nie mam.
Milczał przez chwilę z oczami skierowanymi na podłogę, a potem znów spojrzał na króla i powiedział:
– Jest pewna rzecz, o którą twój pokorny sługa pragnie prosić, panie.
Brwi Uthera drgnęły ledwo zauważalnie.
– O co chodzi, Gajuszu?
Serce Merlina zabiło mocniej. Już czas. Teraz wszystko zależało od jego wuja. Gajusz wiedział jak rozmawiać z królem. Na pewno przekona Uthera. Merlin powtarzał to sobie w myślach, ale mimo to był zdenerwowany.
– Wybacz mi moją impertynencję, ale, mój panie, proszę, abyś zwolnił Merlina z obowiązku uczestniczenia w tym pojedynku. Niech lepszy wojownik walczy o honor królestwa.
Chłopak wstrzymał oddech, oczekując na odpowiedź króla. Oto chwila prawdy. Oto moment, który, być może, zadecyduje o jego życiu i śmierci.
Uther milczał przez chwilę, zastanawiając się, po czym kiwnął głową.
– Dobrze. Skoro, i tak twierdzicie, że Merlin sobie nie poradzi, trzeba wyznaczyć kogoś innego. Tylko który z rycerzy jest na tyle silny i dobrze wyszkolony, żeby stanąć z nim w szranki?
– Ja to zrobię.
Zapadła cisza. Morgana, Gajusz i Uther spojrzeli ze zdziwieniem w stronę Artura. Stojący za drzwiami Merlin zamarł, wytrzeszczając oczy z niedowierzaniem. Książę nawet przez chwilę się nie wahał.
– Skoro chodzi o honor całego królestwa, jako przyszły władca Camelotu, powinienem podjąć się tego wyzwania.
Nie, nie, nie! – krzyczało do Merlina całe jego jestestwo. Podniósł tę rękawicę tylko po to, aby Artur nie musiał walczyć z tym dziwnym typkiem, a ten idiota znowu się w to pakuje? Merlin musiał go powstrzymać. Musiał coś zrobić, musiał… Już wiedział, co musiał zrobić.
– Nie pozwolę ci na to! – oświadczył Uther nie znoszącym sprzeciwu tonem. – Jesteś moim synem, księciem Camelotu i przyszłym królem i…
W sali tronowej rozległ się głośny trzask, a przez nagle otwarte drzwi wpadł Merlin. Chłopak zatrzymał się w połowie sali i bez namysłu oznajmił:
– Ja pójdę, panie.
Morgana podniosła się z tronu. Oczy wszystkich zwróciły się w stronę Merlina, który spoglądał na króla zdeterminowanym wzrokiem. Na zewnątrz chłopak był spokojny, ale wewnątrz czuł chłód i napięcie, spowodowane przez nagłą uwagę wszystkich, skupioną na jego osobie.
– Ty kretynie! – wrzasnął Artur.
Uther znów zmarszczył brwi, wyraźnie poruszony.
– Jak śmiesz wbiegać tu tak bez pozwolenia! To królewska narada, znaj swoje miejsce – oświadczył, sprawiając, że Merlin spuścił wzrok, aby okazać pokorę.
– Bardzo… Bardzo przepraszam…
Uther trochę złagodniał.
– Nie boisz się, chłopcze? Widziałeś tego czarownika i na pewno jesteś świadom tego, że w jakiś dziwny sposób zabił strażników. Jesteś pewien, że chcesz z nim walczyć?
– Nie powiem, że się nie boję, i nie powiem, że chcę się z nim mierzyć. Ale, mój panie, nie mam wyjścia. To nie sprawa wyboru. To sprawa honoru. Nie mogę pozwolić, aby książę Artur mnie zastąpił.
– Ojcze, chyba nie myślisz poważnie?! – wtrącił Artur. – Ten bałwan nie może nas reprezentować!
– On zginie! – powiedziała Morgana. – Panie, nie możesz na to pozwolić!
Król milczał w zamyśleniu. Wszyscy oczekiwali na jego odpowiedź. Merlin spojrzał najpierw na Gajusza, który popatrzył na niego z niezadowoleniem, a potem na Artura, który zaczął do niego coś szeptać, ewidentnie wściekły na Merlina za jego wybryk. Merlin wiedział, że obaj byli na niego źli. W końcu obaj na swój sposób próbowali go ochronić przed koniecznością zmierzenia się z tajemniczym czarownikiem. Przez chwilę Merlin zastanawiał się, czy robi dobrze. Przed oczami stanął mu obraz banshee piorącej w jeziorze jego zakrwawioną koszulę. A potem chłopak podniósł wzrok z podłogi na swojego króla, który chyba właśnie podjął decyzję.
– Jesteś bardzo odważny, chłopcze. Nie ukrywam, jestem pod wrażeniem. Mój syn nie może udać się na to spotkanie, ale ma rację. Nie umiesz walczyć, a Trzynasty z Dwunastu wydaje się być bardzo silnym czarownikiem. Ty jesteś tylko sługą, w dodatku – uśmiechnął się lekko – niezbyt rozgarniętym, jeśli wierzyć mojemu synowi. Nie jestem pewien, czy powinieneś reprezentować Camelot.
Tylko sługą… Sługa nie jest rycerzem… – odbiło się w głowie Merlina. Nie wiedział, co o tym myśleć. Nigdy nie chciał być rycerzem, i tak by nim nie został. Ale dlaczego czuł tę dziwną gorycz, kiedy usłyszał, że jest tylko sługą? Dlaczego wydawało mu się to… obelgą?
– Dlatego też – ciągnął dalej król – posłuchaj mnie uważnie, Merlinie: ponieważ masz wyruszyć do Trzynastego z Dwunastu pojutrze, do tego czasu masz jeszcze czas się namyślić. Jeśli dziś albo jutro zdecydujesz, że chcesz się wycofać, powiedz to mojemu synowi, a wyznaczy kogoś ze swoich ludzi.
– Dlaczego w ogóle dajesz mu wolny wybór?! – zapytał Artur. – Przecież sprawa jest prosta! Nie idzie i już. Koniec dyskusji!
– Podejdź tu, synu – rozkazał Uther.
Artur bez słowa zbliżył się do ojca, który ręką kazał mu pochylić się nieco, aby móc mu coś powiedzieć do ucha. Artur to zrobił. Uther dyskretnie szepnął mu kilka zdań, sprawiając, że brwi Artura podniosły się, a potem książę rzucił ojcu zdumione spojrzenie i wyprostował się.
– Macie jeszcze jakieś sprawy, które chcecie ze mną przedyskutować? – zapytał Uther.
– Nie, ojcze – odpowiedział Artur.
– Żadnych, panie – odparł Gajusz.
Morgana milczała, na jej twarzy widać było wyraz zmieszania. Merlin tylko potrząsnął głową i spojrzał w dół.
– W takim razie – zaczął Uther – zostawcie mnie samego. Mam mnóstwo spraw do załatwienia.
Wszyscy czworo pokłonili się królowi i skierowali się do wyjścia. Kiedy znaleźli się na korytarzu, Merlin przez chwilę się zamyślił. Nie wiedział, co powinien zrobić. W razie czego mógł się wycofać i ktoś inny, bardziej zaprawiony w boju zajmie jego miejsce. Ale dlaczego tak dziwnie się czuł, kiedy o tym myślał?
– Merlinie, chodź tu! – Ostre zawołanie Artura wyrwało go z rozmyślań. Merlin spojrzał na swojego pana, który oświadczył: – Czas na trening rycerzy! Musisz mnie przygotować!
– Tak jest, panie – odparł niepewnie Merlin.
Jego oczy spoczęły jeszcze na Gajuszu. Starzec wciąż był niezadowolony, ale Merlin mógł wyczuć w jego zachowaniu również jakieś dziwne zmieszanie. Chłopak nie miał czasu się temu bliżej przyjrzeć, bo obaj musieli wracać do pracy. Niemniej jednak wizyta u króla dała mu powód do głębszych rozmyślań podczas treningów Artura z rycerzami.