Lira, krowy i kaduceusz
Narrator: Muzo, opiewaj Hermesa, potomka Zeusa i Mai,/Władcę Kylleny a takoż Arkadii w trzody bogatej…
Melpomena: Bob, co ty robisz?
Narrator: Recytuję homerycki hymn do Hermesa. Chciałem opowiedzieć coś o przeszłości posłańca bogów.
Kalliope: Bob, ten hymn jest długi i napisany bardzo zawiłym językiem. Chcesz zanudzić wiernych czytelników Opowieści hermesowych?
Narrator: Eh… to co proponujecie na początek tego rozdziału, drogie panie?
Kalliope: To co umiemy najlepiej: śpiew.
Narrator: Nie, nie i nie! Żadnych śpiewanek przy tak poważnym temacie!
Melpomena: No, dobra. Po prostu idźmy dalej. Tylko żadnego Homera, Bob.
Hermes wiercił się niespokojnie w swoim łóżku. Znowu miał ten sen. Znowu był małym chłopcem, który przedzierał się przez ten przeklęty las…
Ciemność była naokoło niego, światło słońca ledwo do niego dochodziło przez gęsto splecione gałęzie, a co gorsza – wyglądało na to, że niebawem zapadnie zmrok. Szorstkie liście ocierały się o ramiona Hermesa, a ciernie krzewów raniły jego nogi. Hermes był głodny, zmarznięty i przerażony. Właśnie wygnano go z Olimpu i musiał znaleźć sobie jakieś tymczasowe schronienie. W dodatku każdy najmniejszy szelest przyprawiał go o ciarki. Szedł jednak dalej przed siebie.
W końcu był już tak zmęczony, że usiadł na ziemi i oparł się o pobliskie drzewo. Spojrzał w górę. Spomiędzy gęstych, poskręcanych gałęzi ledwo był w stanie dojrzeć brunatne niebo, usiane gwizdami. Wystawione na chłodne powietrze otwarte rany na jego kończynach bolały jeszcze bardziej. Młody bóg skulił nogi i zaczął płakać.
Dlaczego robił te wszystkie rzeczy? Powinien wiedzieć, że wystawianie cierpliwości innych na próbę może się tak skończyć! A mimo to nie przestał i teraz miał za swoje. Być może po tej historii z Apollem spodziewał się, że bogowie i tak mu wybaczą. Niemniej jednak teraz już wszystko było skończone. Zeus nie zmienia zdania. Teraz Hermes już na zawsze będzie sam, z dala od Olimpu. Już zaczynał tęsknić za innymi bogami. Chociaż żarty Zeusa były żenujące; chociaż Atena była dla Hermesa zbyt sztywna; chociaż Afrodyta wydawała mu się trochę zbyt różowa; chociaż Ares był monotematyczny, a Hades zbyt irytujący, to Hermes złapał się na tym, że za nimi tęsknił. Ostatecznie takie towarzystwo było o wiele lepsze, niż żadne.
Nagle jego rozmyślenia zostały przerwane przez dźwięk złamanej gałązki. Hermes spojrzał przed siebie szeroko rozwartymi oczami. Przed nim stał wielki lew o czarnej sierści, ognistej grzywie i z czerwonymi ślepiami, jarzącymi się w ciemnościach jak dwa ogniki. Hermes skulił się jeszcze bardziej. To jedyne, co przyszło mu w tym opłakanym momencie do głowy. Był tak wystraszony, że nie potrafił logicznie myśleć. Chciał uciekać, ale bał się ruszyć z miejsca, aby nie rozdrażnić drapieżnika. Lew zbliżał się do niego ukazując się w całej swej przerażającej postaci. Po chwili pysk lwa znajdował się w odległości jakichś pięciu centymetrów od twarzy Hermesa. Bóg czuł gorący, stęchły oddech zwierzęcia, a czerwone ślepia świdrowały go dogłębnie, jakby czerpały przyjemność ze strachu swojej bezbronnej ofiary. I wtedy lew otworzył paszczę i ugryzł lewe ramię Hermesa, który zawył z bólu.
Hermes obudził się na podłodze. Niebo za oknem było jeszcze ciemne. Posłaniec bogów podniósł się z ziemi, otrzepał swoją nocną togę i poprawił szlafmycę. Jego serce jeszcze biło jak szalone, ale powoli się uspokajało. Usiadł na swoim łóżku i pochylił się w zadumie. Nienawidził, kiedy Fantasmos zsyłał mu ten koszmar, bo zawsze potem bóg złodziei miał problemy z zaśnięciem. Czy pan koszmarów nie wiedział, że Hermes musiał następnego dnia pracować? Czasem miał wrażenie, że Fantasmos uwielbia się tak nad nim znęcać, zsyłając mu właśnie TEN sen.
Hermes nałożył na nos okulary, a jego buty same weszły mu na stopy. Wyruszył do domu Fantasmosa, aby się z nim rozmówić. Chciał, aby bóg koszmarów wreszcie zakończył to nękanie go po nocach. Inaczej nie da się tego załatwić.
Fantasmos nie mieszkał daleko, ale nawet gdyby Hermes musiał popyrać do niego na drugi koniec świata, determinacja posłańca bogów, jego obuwie i (a może przede wszystkim) jego irytacja doprowadziłyby go tam z prędkością światła. Wciąż ubrany jakby dopiero, co się obudził, Hermes stanął na progu Fantasmosa i zapukał do jego drzwi w sposób, który każdemu przywiódłby na myśl sąsiada zdenerwowanego puszczaniem na full heavy metalu. Fantasmos kazał czekać Hermesowi jakieś pół minuty, zanim gwałtownie otworzył drzwi na oścież, przyjrzał się nocnemu gościowi od stóp do głów i spytał:
– Czego?
– Muszę z tobą poważnie pogadać, stary – odpowiedział Hermes, spuszczając brodę na szyję i spoglądając na Fantasmosa spode łba.
Bóg koszmarów westchnął i odszedł na bok, aby wpuścić Hermesa do środka.
– Tylko się sprężaj – powiedział, kiedy posłaniec bogów wchodził.
Dom Fantasmosa był urządzony w bardzo surrealistyczny sposób. Różowe, nierówne ściany, fioletowe kolumny, ustawiony w rogu złoty zegar z pogiętą wskazówką, przy oknie zielony stół, pod którym znajdował się rząd równie zielonych, pokrzywionych i karykaturalnych twarzy; w końcu długie schody, prowadzące do łóżka, gdzie spoczywał wielki, tęczowy koc. Za sprawą tego niewinnie wyglądającego kocyka bóg koszmarów zsyłał na śmiertelników złe sny.
Fantasmos położył koc na podłodze robiąc sobie i Hermesowi miejsce na swoim łóżku. Obaj usiedli naprzeciw siebie, Hermes odchrząknął i przeszedł do sedna sprawy.
– Przyszedłem tutaj, bo od bardzo długiego czasu każesz mi przeżywać ten sam koszmar…
– No, już bez przesady! – oburzył się Fantasmos. – Przychodzę do ciebie tylko sporadycznie. Ostatnim razem było to trzy tygodnie temu.
– Nie obchodzi mnie to. Po prostu trzymaj ten swój koc z dala ode mnie! – syknął Hermes. – Ja mam jutro pracę. Niewyspany będę mylił przesyłki i ledwo kojarzył co kto do mnie mówi.
– Sorry, ale ja też mam swoją robotę. Moim zadaniem jest spuszczać na śpiących ludzi koszmary i nie zwolnię, bo komuś się nie podoba jego sen. Wiem, że nie jestem jak Morfeusz, ale – hej! – moja fucha też jest ważna.
– Dobra, dobra, rozumiem – powiedział Hermes, machając rękami. A potem westchnął głęboko i spojrzał jeszcze raz na boga koszmarów. – W takim razie mógłbyś do mnie przychodzić z czymś… no, czymś innym?
Hermes spuścił wzrok. Tymczasem Fantasmos znów zbadał swojego gościa od góry do dołu. Hermes zachowywał się inaczej niż zwykle. Był poważny na twarzy, ręce trzymał złączone na kolanach i kręcił nerwowo młynek kciukami. Fantasmos doskonale rozumiał skąd to nietypowe zachowanie się bierze. Jednak nie mógł temu zaradzić inaczej, jak tylko wystawić w stronę swojego gościa otwartą dłoń. Po chwili uformowała się na niej mała kula, w której posłaniec bogów ujrzał swój niedawny koszmar a jednocześnie niechciane wspomnienie. Najpierw się wzdrygnął, a potem szybko odwrócił wzrok i zmarszczył brwi, spoglądając na Fantasmosa.
– Czemu mi to pokazujesz? – wyszeptał.
Fantasmos tylko się uśmiechnął, ale ten uśmiech nie nosił śladu okrucieństwa.
– Znam największe lęki każdego człowieka, hybrydy i boga. Zsyłam je na nich, kiedy śpią, aby je przezwyciężyli. Nie pamiętasz już, Hermesie? Tylko dlatego Zeus pozwolił mi to robić. Bo moje koszmary pomagały śmiertelnikom zmierzyć się z ich strachem bez większej szkody dla nich. A to – wskazał oczami kulę na swojej dłoni – to jest TWÓJ największy strach, Hermesie.
Hermes włożył rękę w kulę i pomachał dłonią, sprawiając, że kula się rozpłynęła. Następnie, unikając wzroku boga koszmarów, odezwał się cicho:
– To było najgorsze wydarzenie w moim życiu. Nie chcę o tym pamiętać. Ale ty… ty… – głos Hermesa drżał coraz bardziej, kiedy spojrzał Fantasmosowi w oczy i rzucił mu chłodne spojrzenie. – Ty nie pozwalasz mi zapomnieć.
– Kiedyś, być może, będziesz musiał stawić temu lwu czoło – odpowiedział poważnym tonem Fantasmos. Hermes podniósł się z miejsca i pochylił nad gospodarzem, posyłając mu kolejne chłodne spojrzenie.
– Nigdy do tego nie dojdzie. A wiesz dlaczego? Bo nie zamierzam już nigdy więcej wchodzić do tego lasu. Nawet we śnie. Zrozumiałeś, Fantasmosie?
Bóg koszmarów nic nie odpowiedział, ale jego zdziwione i przerażone oczy wystarczyły, aby Hermes uznał swoje zwycięstwo. Posłaniec bogów odwrócił się i zaczął kierować w stronę wyjścia.
– Dobranoc, Fantasmosie – zawołał tuż przed zamknięciem za sobą drzwi.
Kalliope: Błagam, nie mów mi, Bob, że to jeden z tych rozdziałów, w których główny bohater pokonuje własny strach.
Narrator: Nie. Na razie zostawmy to na bok. Dzisiaj opowiemy o czymś zupełnie innym, aczkolwiek to coś łączy się w pewien sposób z koszmarem Hermesa. Mogę kontynuować?
Melpomena: Ależ proszę bardzo.
Hermes ziewnął, ściągnął z nosa okulary i przetarł zaspane prawe oko. W rękach trzymał zwój z listą rzeczy do zrobienia. Tymczasem Zeus dyktował mu dalsze polecenia. Posłaniec bogów szybko powrócił do ich przepisywania, aczkolwiek był tak niewyspany, że jego oczy ledwo pozostawały otwarte.
– Nie zapomnij zebrać wszystkich po południu. Kilka rzeczy wymaga naszej uwagi – mówił dalej Zeus.
– Tak jest, szefie – odpowiedział Hermes i ziewnął znowu.
– Coś nie tak, Hermesie? – spytał król bogów, spoglądając na swojego sługę z zatroskaniem.
– Nie. Jestem tylko niewyspany – wyjaśnił z lekkim uśmiechem Hermes. – To przez – w tym momencie mina mu zrzedła i spuścił wzrok – taki jeden koszmar.
– Fantasmos potrafi być nadgorliwy w swoich obowiązkach. Bardzo lubi swoją pracę.
– Najwyraźniej – stwierdził krótko Hermes i zmienił temat: – To wszystko, szefie?
– Chyba tak.
– W takim razie biorę się do roboty – odparł Hermes, chowając listę, i odleciał.
Ciekawe było to, że jego zmęczenie powoli przechodziło im dłużej był na nogach. Kiedy tak przemieszczał się z jednego miejsca na drugie, jego umysł zajęty był innymi myślami. Chociaż próbował skupić się na pracy, aby nie myśleć już więcej nad zdarzeniem w lesie, wspomnienia krążyły chaotycznie w jego głowie, sprawiając, że czuł ból, gorycz, strach i żal.
Kiedy wreszcie wykonał ostatnią pracę zleconą przez Zeusa, a do zebrania bogów pozostało jeszcze jakieś półtorej godziny, Hermes po prostu usiadł na swoim miejscu przy wielkim stole i wydał z siebie głębokie westchnienie ulgi. Po chwili jego wzrok spoczął na trzymanym przez niego kaduceuszu. Ręka Hermesa zjechała od czubka złotej laski aż po sam dół. Nerwowe palce zarejestrowały każdą krawędź, każde najmniejsze wyżłobienie boskiego atrybutu. Hermes znał bardzo dobrze trzy gałązki wyrastające z jednego końca kaduceusza, oraz oplecione wokół laski dwa węże, które z czasem zwarły się z kijem i przemieniły w złoto.
Nagle Hermes ujrzał oczami pamięci Apolla, jak ten dawał mu kaduceusz.
Ten kij ma zdolność załagadzania sporów… – Słowa brata zadźwięczały Hermesowi w uszach. Chwycił kaduceusz oburącz i ścisnął. A potem uśmiechnął się do swoich wspomnień.
Świat wydawał się być tak cholernie duży, kiedy miałeś zaledwie dzień. Małe oczka leżącego w kołysce niebieskiego noworodka ubranego jedynie w pieluchę i owiniętego kocem z zainteresowaniem wodziły po grocie, gdzie przyszło mu się urodzić. Na kamiennych ścianach wisiały pochodnie, które obecnie nie były zapalone, gdyż do groty wpadało światło słoneczne z zewnątrz. Nagle małemu zachciało gdzieś pójść i popatrzeć na świat poza jego domem, więc Hermes odchylił koc i wstał na równe nogi. Nie przyzwyczajone do pionowej pozycji ciałko zachwiało się razem z kołyską, ale malec szybko złapał równowagę. Zakołysał kolebką przechylając ciężar swojego ciała do przodu. Po chwili przechylił się tak gwałtownie, że znajdował się bardzo blisko ziemi. Toteż chłopiec tylko zeskoczył z kołyski na kamienną podłogę i już był wolny.
Pierwsze kilka kroków w stronę wyjścia było dla Hermesa bardzo trudnych. Zimna podłoga, słabe nóżki i brak wprawy sprawiały, że było to dosyć pokraczne, jednak kiedy tylko Hermes złapał rytm i nabrał pewności, szło mu dużo lepiej. W końcu wyszedł na zewnątrz, a tam ujrzał wielkie pasmo gór. Zorientował się, że sam znajduje się na bardzo wysokiej górze, porośniętej trawą. Rozejrzał się naokoło i jego wzrok spoczął na pasącym się koło niego żółwiu.
Melpomena: Mam do ciebie małą prośbę, Bob.
Narrator: Tak?
Melpomena: Mógłbyś pominąć objaśnienie tego jak Hermes skonstruował pierwszą lirę? Szczegółowy opis tej masakry to naprawdę nie jest coś, co ludzie chcieliby czytać.
Narrator: No już bez przesady. To nie brzmi aż tak źle.
Kalliope: Ach tak? Ekhm… Uwaga czytam: Zaraz też żółwia ująwszy dłońmi obiema/wziął i poniósł do domu, unosząc cacko cudowne./Tam je położył na grzbiecie i dłutem z siwego żelaza/żółwia górskiego wydłubał, żywota go pozbawiając…
Narrator: No, dobra. Może rzeczywiście warto byłoby ominąć pewne fragmenty. W takim razie…
Hermes podniósł do góry właśnie skonstruowany przez siebie przedmiot. Do pustej skorupy żółwia owiniętej wołową skórą przyczepione były z boków baranie rogi. Wysuszone na słońcu cienkie, cielęce jelita przywiązane były do skorupy i do małych drewnianych kołeczków u górze. Chłopiec przesunął palcami po jelitach, które wydały z siebie przyjemny, delikatny dźwięk. Hermes uśmiechnął się z satysfakcją i zaczął grać. Po pewnym czasie odkrył, że lepiej było nie uderzać zbyt gwałtownie strun, bo wtedy grały fałszywie. Pojedyncze dźwięki łączyły się w melodie, czasem brzmiące lepiej, czasem gorzej, ale jednak była to muzyka i sprawiała małemu Hermesowi przyjemność.
Po jakimś czasie przerwał grę i przycisnął ją do piersi jak misia.
– Nazwę cię „lira”! – wykrzyknął z dumą. Ale zaraz jego szeroki uśmiech zniknął z jego twarzy, kiedy usłyszał głos swojej matki, Mai:
– Hermesiu! Gdzie jesteś, moje maleństwo?!
Do groty wyszła drobna, niebieskoskóra kobieta z granatowymi lokami związanymi w prosty kok. Na widok siedzącego na trawie dziecka, uśmiechnęła się, a potem wzięła je na ręce. Hermes nadal trzymał mocno lirę, więc Maja w pierwszej chwili się zdumiała widokiem dziwnego przedmiotu w małych rączkach.
– Co tam masz, mój mały chłopczyku? – spytała przesłodzonym tonem i położyła rękę na instrumencie. Kiedy jej palce zahaczyły o strunę, sprawiając przy tym, że wydała z siebie miły dźwięk, Maja uśmiechnęła się i spojrzała na swojego syna. – Skąd to masz, kochanie?
– Zrobiłem – odpowiedział Hermes.
Jego matka najwyraźniej nie spodziewała się odpowiedzi od tak małego dziecka, bo wytrzeszczyła oczy i omal nie upuściła zarówno Hermesa, jak i liry.
– No co? – zapytał z poirytowaniem Hermes.
– T-ty mówisz? Ale… ale…
Melpomena: Cóż, co by nie mówić o Hermesie, trzeba przyznać, że był bardzo bystrym dzieckiem. Nie tylko potrafił mówić i chodzić dzień po urodzeniu, ale też skonstruował pierwszą lirę. Można więc powiedzieć, że był młodym geniuszem.
Kalliope: Szkoda tylko, że wykorzystywał ten geniusz nie tylko do majsterkowania.
Hermes wymknął się po zmroku z groty. Jakaś siła wiodła go do Pierii. Skądś wiedział, że tam pasą się stada krów. A on chciał te krowy obejrzeć i podprowadzić. Przez całą drogę do Pierii obmyślał swój plan, który po prostu musiał zadziałać. Kiedy zaś dotarł wreszcie na miejsce, zobaczył całe stado pasącego się bydła. Hermes podszedł na palcach do jednej z nich. Na jej pośladku wypalony był znak słońca, a więc krowy były własnością boga Apolla.
Hermes nie marnował więcej czasu. Oddzielił od stada jakieś pięćdziesiąt krów i zaczął je prowadzić przez piaszczystą powierzchnie, ale specjalnie kazał im iść tyłem do przodu, sam jednak stąpał normalnie. Kiedy dotarł do równiny, gdzie piasek już się kończył i nie było możliwości, aby zostawić jakiekolwiek ślady stóp, zaczął już prowadzić krowy w normalny sposób. Po jakimś czasie Hermes dojrzał starca, który pracował przy winnym krzewie i który od razu spostrzegł w oddali osobliwego chłopca z krowami.
– Cholera. Nie jest dobrze – powiedział do siebie Hermes.
A potem podszedł do starca i powiedział:
– Starcze, który schylony około roślin się krzątasz,/siła wina wytłoczysz, gdy wszystkie one dojrzeją./Chociaż widzisz, bądź ślepy, a słysząc, głuchym pozostań,/takoż i milcz, boć tobie samemu nic to nie szkodzi.
– Amm… OK. – odparł starzec.
Kalliope: Erm… Bob? Miało nie być Homera.
Narrator: Sorry, ale ten tekst był świetny i nie mogłem go sobie odmówić.
Hermes przeszedł z krowami góry, wąwozy i łąki, aż w końcu tuż przed świtem zapędził buchnięte Apollowi stado do zagrody koło wodopoju Alfejos w Pylosie. A że przez tę całą wędrówkę malec zgłodniał, zaraz rozpalił ognisko, zabił dwie krowy, zdarł z nich skórę i upiekł je na rożnie. Kiedy już się pożywił, powoli zaczynało świtać, toteż Hermes szybko pobiegł do swojego domu w grocie. Po drodze nikogo nie spotkał, nawet psa. A kiedy już udało mu się dostać na górę, bezszelestnie podszedł do swojej kołyski i wdrapał się na nią. Następnie ścisnął leżącą tam lirę jak misia i owinął się kocykiem, aby wydawało się, że śpi sobie smacznie.
Ktoś poklepał Hermesa po ramieniu, wyrywając go z rozmyślań na temat przeszłości. Posłaniec bogów w pierwszej chwili wzdrygnął się, a potem podniósł wzrok i ujrzał uśmiechającego się do niego przyjaźnie Apolla.
– Siemka, Hermes. Oh – posmutniał nagle – jakoś tak niewyraźnie wyglądasz.
– To przez Fantasmosa – wyjaśnił Hermes.
– Nie łam się! – wyśpiewał Apollo, klepiąc brata jeszcze rubaszniej. Następnie skierował się w stronę swojego krzesła, mówiąc: – Mamy dziś przecież bardzo piękny dzień.
Hermes uśmiechnął się i oparł brodę na ramieniu, wodząc wzrokiem za bratem. Gdyby posłaniec bogów parę lat temu, kiedy kradł Apollu te krowy, wiedział, że będzie z nim tak blisko i że w sumie Apollo to nawet równy gość, być może pomyślałby dwa razy. A tak ich pierwsze spotkanie nie było zbyt przyjemne.
Po południu pojawił się on. Nawet jak na dziesięciolatka był bardzo postawny, a do tego nosił złotą zbroję i hełm. W ręku trzymał długi łuk. Apollo wkroczył do groty krokiem zdradzającym pewność siebie i już niebawem stał przy kołysce, zaglądając do niej. Leżący w środku Hermes zacisnął mocno powieki, udając, że właśnie poszedł spać. Musiał to przeczekać. Musiał wyglądać jak normalne niemowlę. Serce biło mu ze strachu jak szalone. Małe rączki ściskały kurczowo lirę. Przez chwilę trwała cisza. Hermes błagał w myślach, aby Apollo sobie poszedł, ale chłopak stał i pochylał się nad nim, tylko wzmagając w malcu niepokój.
– No, mały szczylu – zaczął Apollo. Ciało Hermesa przeszedł chłód. Ale malec się nie ruszał – powiedz, gdzie ukryłeś moje krowy, bo sprawię ci lanie.
Hermes odwrócił się do niego twarzą i powiedział:
– Krowy? Jakie krowy? Co to w ogóle znaczy „krowa”?
– Nie udawaj! Wiem, że to twoja sprawka.
– Posłuchaj, stary. Czy ja wyglądam na złodzieja krów? Jestem mały, bezbronny i delikatny. A do tego bardzo słodki. Nie umiem nawet chodzić, a co dopiero poganiać bydło.
– Jesteś sprytny jak na niemowlę, ale ja cię przejrzałem, mały. Ukradłeś moje stado.
Hermes rozejrzał się niespokojnie na boki w poszukiwaniu jakiegoś wyjścia z tej niezręcznej sytuacji. Uśmiechnął się zaraz nerwowym uśmiechem do Apolla.
– Przysięgam, że nie widziałem złodzieja twoich krów. Ale jak go znajdę, to ci powiem. A teraz sobie idź, bo chcę spać.
Wściekły Apollo gwałtownie wyciągnął Hermesa z kołyski za pieluchę i spojrzał mu w oczy.
– Zaprowadzisz mnie do moich krów albo cię wrzucę do Tartaru, szczylu!
W oczach malca pojawiły się łzy strachu. Chwilę potem Hermes się rozpłakał.
– To nie fair! Ty jesteś taki duży i straszny!
– Weź mnie nie wnerwiaj. Po prostu wskaż, gdzie ukryłeś moje pięćdziesiąt krów.
– Ale ja jestem niewinny! Nie ukradłem żadnych krów, przysięgam!
– Dość tego! Idziemy do Zeusa.
Apollo wziął Hermesa pod pachę i zabrał na Olimp. Tam obaj stanęli przed Zeusem. Widząc, jaki wielki był i jak groźnie wyglądał król bogów, Hermes przełknął ślinę. Niech to! Dlaczego wszyscy wielgachni faceci musieli się na niego uwziąć! Ale Zeus tylko pochylił się nad oboma stojącymi przed nim chłopcami i podniósł z lekkim zdziwieniem brew na widok Hermesa, który jedną ręką podtrzymywał swoją zjeżdżającą pieluchę, a w drugiej miał wciąż swój wynalazek.
– Apollo, dlaczego przyniosłeś tutaj to dziecko? – spytał w końcu Zeus.
Apollo wystąpił kilka kroków wprzód i oświadczył:
– O Wielki Zeusie, przyniosłem do ciebie tego bezczelnego szczyla, bo tak się składa, że ukradł mi pięćdziesiąt moich krów. Muszę przyznać, że zrobił to w bardzo sprytny sposób. Kiedy dzisiaj rano wyszedłem na dwór, aby się nimi zająć, zauważyłem, że jest ich jakoś mało. Policzyłem je jeden raz, drugi i w końcu trzeci, żeby się upewnić, a potem zacząłem ich szukać. Pierwsze ślady moich krów ujrzałem dopiero na wybrzeżu, ale były one trochę dziwne. Wydawało się, że krowy szły do łąki, z której je wykradziono. Jednak te ślady urwały się w momencie, kiedy powierzchnia z piaszczystej zmieniła się w skalistą. Przez pewien czas błądziłem, pytając różnych ludzi, czy widzieli człowieka z licznym stadem krów, ale w końcu znalazł się ktoś, kto mi pomógł. Śmiertelnik Onchestos, kiedy pracował w winnicy, widział jak ten oto smarkacz – wskazał Hermesa palcem – szedł wraz moimi pięćdziesięcioma krowami w stronę Pylos. Zapewne gdzieś tam ten mały złodziejaszek ukrył moje krowy, a potem poszedł do domu i położył się do swojej kołyski. Około południa znalazłem go tam udającego niewiniątko. Ciągle się wymigiwał, ale ja wiem, że to on!
– Dobrze, wysłuchałem już powoda, czas na oskarżonego – oznajmił Zeus i zwrócił się w stronę Hermesa. – Kim ty właściwie jesteś, maluszku? Nie wyglądasz na śmiertelnika.
– Jestem bogiem, tak jak wy – wyjaśniło niemowlę, wprawiając wszystkich w zdumienie. – Powiła mnie zaledwie przedwczoraj nimfa Maja. Mam na imię Hermes.
– Rzeczywiście roztacza się wokół ciebie boska aura – stwierdził Zeus. – Nie myśl jednak, że to wpłynie na mój wyrok. Co więc masz na swoją obronę, Hermesie?
– O Wielki Zeusie, jak już mówiłem, mam zaledwie dwa dni. A co za tym idzie, nie wiem jeszcze, co to kłamstwo ani kradzież. Ba! Nie jestem nawet pewien, czy wiem, co to jest krowa. Poza tym, jako tak małe i słabe dziecko, nie mógłbym ukraść pięćdziesięciu krów, bądźmy realistami. A ten dryblas – wskazał palcem Apolla – wtargnął do mojego domu i zaczął mnie straszyć, że jeśli się nie przyznam, to wrzuci mnie do Tartaru. A ja nawet nie wychodziłem z domu i ledwo pojmowałem, co on do mnie mówi! Dlatego racja stoi po mojej stronie.
Wtedy stało się coś, czego obaj młodzi bogowie się nie spodziewali. Ni stąd, ni zowąd Zeus zaczął się głośno i serdecznie śmiać. Kiedy już skończył, pochylił się nad Hermesem i powiedział:
– Hermesie, synu Mai, jesteś najbardziej inteligentnym dzidziusiem, jakiego kiedykolwiek widziałem. Nie tylko w sprytny sposób wykradłeś Apollowi krowy, ale też twoje tłumaczenia były całkiem zmyślne. Podejrzewam też, że gdyby nie Onchestos, Apollo nigdy by cię nie znalazł. Ale nie chowajcie do siebie urazy, chłopcy. Apollo, przecież to był tylko dziecinny wybryk. A ty, Hermesie, zaprowadzisz zaraz Apolla do jego stada i rozstaniecie się w pokoju. W końcu jesteście braćmi.
– Tak jest, Zeusie – odpowiedzieli jednocześnie, jednak łypnęli na siebie nawzajem krzywo.
Tak więc zaprowadził Hermes Apolla do Pylos i do obory koło Alfeju, gdzie oddał bogu sztuki jego krowy. Jednak Apollo dostrzegł nagle w kącie leżące na ziemi krowie skóry i rozgniewał się na nowo.
– Zabiłeś moje krowy?! Tego już za wiele, szczylu!
Złapał go znów za pieluchę i podniósł do góry. Przerażony Hermes zamknął oczy i ścisnął wciąż trzymaną w rękach lirę. Apollo już przymierzał się do tego, aby go uderzyć pięścią w twarz, kiedy nagle palec malca zahaczył o strunę, która wydała z siebie cienki dźwięk. Pięść starszego z bogów zatrzymała się w powietrzu. Zdumiony Hermes otworzył nieśmiało oczy i momentalnie zdziwił się widokiem Apolla z rozdziawionymi ustami i oniemiałego. A potem bóg sztuk spojrzał na przyszłego patrona złodziei i podróżnych, i wydusił z siebie:
– Skąd… skąd pochodził ten dźwięk?
Hermes w pierwszej chwili zamrugał dwa razy.
– Jaki dźwięk?
– No, ten przed chwilą. Nigdy wcześniej nie słyszałem czegoś takiego.
I wtedy Hermesa oświeciło. Lira. Wciąż trzymał ją w rękach i musiał niechcący potrącić którąś ze strun. Jakaś wewnętrzna siła kazała mu zagrać i malec natychmiast to zrobił. Twarz Apolla zrazu złagodniała. Postawił Hermesa na ziemi i zaczął nasłuchiwać wydobywanej z nowego instrumentu melodii. Po chwili uśmiechnął się w rozanieleniu. Spojrzał na Hermesa i nieśmiało zapytał:
– Czy ja też mógłbym spróbować?
Obawiając się tego, jak mogłaby się skończyć odmowa starszemu i silniejszemu bogu, Hermes przerwał grę i wyciągnął lirę w stronę Apolla. Hermes słuchał uważnie i musiał przyznać, ze Apollu ten śpiew szedł o wiele lepiej, niż jemu, ale czegóż tu się dziwić? Lata praktyki. Aczkolwiek czasem uderzył o struny zbyt mocno i to psuło trochę melodię. W końcu Apollo przerwał i powiedział do Hermesa:
– Ta rzecz jest super! Sprawia, że robi się na duszy ciepło i wesoło.
– W takim razie dam ci ją – oświadczył spokojnie Hermes. Apollo najpierw wytrzeszczył na niego wzrok, a potem jego twarz rozpromieniła nadzieja.
– Naprawdę?
Hermes przytaknął z uśmiechem.
– Nazwałem ją lira. Cały sekret polega na tym, aby grać na niej delikatnie uderzając o struny. Jeśli zrobisz to gwałtownie, wydarz tylko fałszywe tony.
– Rozumiem – odpowiedział Apollo, przyglądając się lirze z zafascynowaniem.
A potem spojrzał na Hermesa i jego twarz przybrała smutny wyraz. Przez chwilę jeszcze tak na niego patrzył, aż w końcu odłożył lirę na bok. Zza pazuchy wyciągnął długi pozłacany kij zakończony trzema listkami wyrastającymi w różne strony. Dziesięciolatek wyciągnął żerdź w stronę noworodka i powiedział:
– Ten kij ma zdolność załagadzania sporów. Weź go, Hermesie. W zamian za lirę.
– A po co mi on? – spytał Hermes.
– To laska herolda. Mam niejasne przeczucie, że powinieneś ją mieć.
Hermes odebrał kij. Wraz z Apollem wygonili krowy z zagrody. Zaraz niemowlę dojrzało na łące dwa walczące ze sobą węże i postanowiło wypróbować swój prezent. Hermes podbiegł do węży i wystawił między nie swoją złotą laskę. Węże natychmiast przerwały walkę i owinęły się wokół niej, zwracając głowy ku sobie. Hermes zbliżył laskę do siebie i przyjrzał się wężom, uśmiechając się lekko.
Posłaniec bogów przesunął wzrokiem po stole konferencyjnym. Wszyscy bogowie siedzieli już na swoich miejscach zwarci i gotowi do podjęcia jakichś decyzji. Hermes rozsiadł się wygodnie na swoim fotelu, rozwinął zwój z porządkiem obrad, odchrząknął i rozpoczął zebranie:
– No więc, ludzie, zaczynamy od tego, że…