Diodak nie wiedział co robić. Podczas gdy jego najnowsze dzieło – mechaniczny odźwierny – przytrzymywał z całych sił drzwi, aby nie wpuścić nikogo do środka, sam wynalazca chodził nerwowo po warsztacie i szukał jakiegoś rozwiązania. Stojący na zewnątrz przybysze próbowali za wszelką cenę wedrzeć się do pracowni.
Obudzili Diodaka w środku nocy natarczywym pukaniem, a kiedy stanął przy drzwiach i lekko je otworzył, ujrzał trzech ubranych w trencze mężczyzn. Wtedy właśnie w jego głowie zapaliło się czerwone światło. Kiedy zapytał o co chodzi, a oni kazali mu ze sobą iść, wszystko stało się jasne. Diodak natychmiast zamknął drzwi i uruchomił odźwiernego, który teraz oparł się całym swoim mechanicznym ciałem o wejście, aby utrudnić napierającym na nie intruzom wywarzenie drzwi z zawiasów, swojemu twórcy zaś dać trochę czasu.
Serce Diodaka waliło jak szalone, a oczy co chwila spoglądały w stronę drzwi. Wiedział, że odźwierny nie wytrzyma zbyt długo, on sam zaś był zbyt chuderlawy, aby się bronić i za mało wysportowany, aby uciec (pewnie i tak strzelaliby do niego w biegu). Nie był też w stanie w żaden sposób wezwać pomocy, zresztą nawet gdyby to zrobił, pomoc ta przybyłaby pewnie za późno. Wyglądało na to, że nie było dobrego wyjścia z tej sytuacji.
Toteż szybko rzucił się do biurka i włożył do klapy marynarki szkolną gumkę.
– Wolframik – zawołał szeptem swojego pomocnika.
Żaróweczka szybko podbiegła do niego i stanęła tuż przed nim. Zacisnęła dwupalczaste pięści, wyrażając tym samym chęć do walki, ale Diodak położył na nie palec, sygnalizując, że nie chce, aby Wolframik walczył.
– Posłuchaj mnie uważnie – zaczął, nadal rozglądając się za czymś użytecznym. – Wymkniesz się tym oknem – wskazał okno wychodzące na trawnik – i wezwiesz kogoś na pomoc. Mam w kieszeni nadajnik. Pokażesz im radar i go włączysz.
Woframik złapał oburącz palec swojego pana. Diodak dobrze wiedział, co jego pomocnik chce powiedzieć.
– Nie ma innego wyjścia. Widzisz przecież, że nie mogę ani z nimi walczyć, ani im uciec.
– Ten opór jest bezcelowy, doktorze D – odezwał się jeden z mężczyzn na zewnątrz. – Pójdzie pan z nami po dobroci, albo wysadzimy tę ruderę.
– Słyszysz, Wolframik? – syknął Diodak. – Jeśli teraz nie uciekniesz, moja nadzieja przepadnie.
Żaróweczka nadal nie ruszała się ze swojego miejsca. Ścisnęła tylko mocniej palec Diodaka, dając mu do zrozumienia, że się o niego boi. Diodak tylko się uśmiechnął.
– Nie martw się, nadajnik jest dokładny i ma szeroki zasięg. Znajdą mnie gdziekolwiek będę.
Wolframik wreszcie rozluźnił uścisk i skierował się w stronę okna. Diodak poszedł z nim i uchylił je lekko. Kiedy żaróweczka stała już na parapecie i gotowała się do skoku, odwróciła się po raz ostatni do Diodaka, który rzucił jej smutny uśmiech.
– Idź już. Lepiej, żeby cię nie zobaczyli.
Wolframik zeskoczył. Diodak spojrzał ostatni raz na swój trawnik. Poczekał, aż jego pomocnik dobiegł do płotu i przecisnął się przez wąską szczelinę. Dopiero wtedy wynalazca zamknął okno. Jego wzrok zatrzymał się na małej, stojącej na półce z książkami, żółtej fiolce. Przez chwilę jeszcze Diodak wahał się czy ją wziąć, czy nie, jednak w końcu sięgnął po nią i włożył do tej samej kieszeni, gdzie znajdowała się gumka z nadajnikiem. Miał szczerą nadzieję, że nie będzie musiał jej wypić, ale jeśli zajdzie taka konieczność… jeśli nie będzie innego wyjścia, wolał być na to gotów.
Strzał z pistoletu wyrwał go z rozmyślań. Diodak spojrzał w stronę drzwi. System sterowania mechanicznego odźwiernego właśnie został przestrzelony (sądząc po dymiącej w drzwiach dziurze – agenci domyślili się, gdzie powinni celować). Jego wynalazek był tylko nieruchomym robotem. Intruzom udało się wreszcie wywarzyć drzwi i wtargnąć do środka. Diodak odwrócił się do nich całym ciałem, starając się zachować kamienną twarz, mimo uderzenia gorąca i oszalałego bicia serca.
– I co, doktorze? – zapytał jeden z agentów z uśmiechem. On musiał być tu szefem. – Było się tak stawiać? Wcześniej czy później i tak byśmy tu weszli.
– Czego chcecie? – zapytał Diodak, ledwie powstrzymując drżenie głosu. Rzucił przywódcy chłodne spojrzenie, a on podszedł do niego bliżej. Na jego twarzy pojawił się wyraz fałszywego smutku.
– Myślałem, że słynny warsztat „Wynalazki dla ludności” będzie otwarty dla każdego. – Rozejrzał się dookoła po czym dodał: – Nawiasem mówiąc, to ciekawe, że kurak pełniący tak ważną funkcję w KAW, mieszka w tak zapyziałej dziurze.
Diodak zrobił krok w tył. Miał szczerą nadzieję, że Wolframikowi nic się nie stało i że niebawem jego pomocnik znajdzie kogoś, kto będzie w stanie mu pomóc.
– Cokolwiek planujecie – zaczął podniesionym głosem Diodak – nie zamierzam wam pomagać. Wiem kim jesteście i czemu tu przyszliście. Jeśli chcecie, żebym z wami poszedł, będziecie musieli mnie do tego zmusić.
– To nie będzie konieczne. 37, 34 – Szef zwrócił się do agentów stojących po jego lewej i prawej stronie. – Zajmijcie się doktorem.
– Tak jest – powiedzieli obaj.
Podbiegli do Diodaka. 37 uwięził go w silnym uścisku, podczas gdy 34 przytknął do dzioba więźnia materiał nasączony chloroformem. Umysł Diodaka powoli zaczął tracić kontakt z rzeczywistością i odpływać w ciemność. Zanim jednak wynalazca całkiem stracił przytomność, przez głowę przeszła mu tylko jedna myśl.
Oby mnie tylko znaleźli…