Rok temu miał premierę Luke Cage, który nie tylko był serialem o pierwszym czarnym superbohaterze Marvela, ale też opowiadał o problemach czarnej społeczności Harlemu. W lutym zaś wejdzie do kin kolejny film z MCU, tym razem opowiadający o Czarnej Panterze i o fikcyjnym państwie afrykańskim, Wakandzie.
Tymczasem w adaptacjach DC czarni superbohaterowie nie są rzadkością, ale raczej traktowani są jako część większej grupy. Mamy przecież Cyborga w Lidze Sprawiedliwych i Deadshota w Suicide Squad. Arrowverse zaś uraczyło nas Jaxem, czyli połówką Firestorma, w Legends of Tomorrow; Mister Terrifikiem w Arrow; Guardianem w Supergirl, czy wreszcie Wally’m Westem we Flashu. Co prawda, dostaliśmy również miniserial animowany o Vixen, ale jednak CW chciało czegoś więcej – czegoś, co nie tylko opowiadałoby o czarnym superbohaterze ze stajni DC, ale też dałoby mu adwersarzy związanych ściśle z problemami czarnej społeczności w Ameryce.
I też kiedy dowiedziałam się, że ma powstać serial właśnie o takim superbohaterze, byłam zaintrygowana. Właściwie każda następna informacja o Black Lightning sprawiała, że jak najbardziej chciałam się z tym serialem zapoznać. Czekałam więc grzecznie na styczeń, kiedy to nowa produkcja CW miałaby swoją premierę.
Jaki okazał się Czarny Piorun? Oto moje wrażenia z pierwszego odcinka.
Niejaki Jefferson Pierce jest podporą społeczności w mieście Freeland, a także ojcem dwóch córek. Nieliczni wiedzą jednak, że kiedyś był vigilante o pseudonimie Black Lightning, który walczył z przestępczością; i że porzucił to zajęcie, bo jego żona – bojąc się o jego życie – kazała mu przysiąc, że skończy z tym. Jefferson postanowił więc pomagać ludziom jako dyrektor szkoły i organizator licznych inicjatyw. Jednakże we Freeland źle się dzieje – nie tylko po mieście grasuje Gang Stu, ale też wzrastają społeczne niepokoje. Na domiar złego obie pociechy Jeffersona pakują się w kłopoty i tak oto w pewnym momencie mężczyzna zmuszony jest użyć swoim mocy, aby je chronić przed Gangiem Stu.
Powiem szczerze, że na razie mam mieszane uczucia.
Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że siłą rzeczy będę porównywać Black Lightning z Lukiem Cage’m, bo oba seriale sporo łączy. Nie tylko są to adaptacje pierwszych czarnych superbohaterów; nie tylko ci bohaterowie nie chcą używać swoich mocy, lecz w pewnym momencie są do tego zmuszeni; nie tylko antagoniści – Cottonmouth i Tobias Whale – są do pewnego stopnia podobni, ale też oba seriale silą się na komentarz społeczny. I mnie się podobało w Luke’u Cage’u to, że nie wpadał w wytartą retorykę, tylko pokazywał złożoność problemu (zresztą napisałam Wam o tym cały artykuł). Black Lightning na początku wydaje się robić coś podobnego, poczynając od sceny, w której Jefferson poucza starszą córkę po tym jak brała udział w nie-do-końca pokojowej demonstracji, poprzez policję każącą mu zjechać na bok, a na uczniach samego Jeffersona skończywszy. Później jednak zaczęło mnie drażnić to, że policja we Freeland przedstawiana jest tak jednostronnie – albo są to buce, albo idioci. Ja wiem, że jest to odzew na racial profiling i wszystkie te historie o przemocy stosowanej na czarnych obywatelach przez policję, ale nawet inspektor, który ma być przyjacielem głównego bohatera, wydaje się jakiś taki fałszywy… albo po prostu niekompetentny (choć może nawet taki był zamysł). A ja wciąż pamiętam Misty Knight i policję Nowego Jorku, która miała swoje problemy, ale była bardziej z krwi i kości.
Poza tym w scenie, w której Jefferson idzie do nocnego klubu uratować córkę i używa swoich mocy, postępuje nierozważnie. Wręcz dziwię się, że – skoro jest on tak ważną osobistością w społeczności – nikt go nie poznaje: ani bandzior, który broni mu przejścia do szefa; ani policjanci, którzy go zatrzymują. To cud, że po całym zajściu nikt z nich nie wpada na to, że dyrektor Pierce włada błyskawicami. No i umówmy się – gogle Czarnego Pioruna nie chronią aż tak dobrze jego tożsamości. Prędzej czy później ktoś skojarzy, że ta broda na facjacie Black Lightninga należy do dyra (chociaż może powinnam patrzeć na to jak na Supermana i jego niesamowite zdolności kamuflażu).
Oczywiście trudno jest oceniać serial po pierwszym odcinku. W końcu to dopiero początek, jeszcze się może sporo wydarzyć. I też porównywanie go do serialu, który ma 13 odcinków, jest niefair. Poza tym już raz się zdarzyło, że pilot serialu na podstawie komiksu DC miał kiepski start, a potem skradł mi serce.
Co się na pewno chwali Black Lightning, to sposób, w jaki podchodzi do samego konceptu superbohatera, który porzucił superbohaterstwo, ale frustracja kusi go, aby jeszcze raz przywdziać strój. Jefferson co chwila dowodzi, że powrót do bycia vigilante byłby głupi i ryzykowny; że Black Lightning kosztował go wiele bólu i wpływał negatywnie na jego życie rodzinne, a sam Pierce zdziała więcej jako dyrektor i uczciwy obywatel. Fakt, że Jefferson powrócił do dawnych praktyk jest traktowany, zarówno przez niego, jak i jego byłą żonę, jako tragedia.
Również opinia publiczna podchodzi do Czarnego Pioruna jak do postaci kontrowersyjnej – niby obrońcę uciśnionych, ale jednak brutalnego i działającego poza prawem. Niech mnie – wyżej wspomniany przyjaciel Pierce’a z policji kierował jednostką, która miała go zgarnąć!
Z drugiej strony są ludzie, którzy uważają Czarnego Pioruna za najprawdziwszego bohatera. Gość w programie informacyjnym broni go, argumentując, że inni superbohaterowie w innych miastach nie są traktowani z taką wrogością jak Black Lightning. Inny gość – staruszek będący właścicielem sklepu spożywczego – pokazuje reporterom nagranie z nocy, w której Pierce zapobiegł napadowi z bronią, i starzec stwierdza, że gdyby nie Czarny Piorun, on by już nie żył. Wreszcie zaprzyjaźniony z Jeffersonem krawiec (i zarazem ktoś w rodzaju Luciusa Foxa) namawia go do powrotu, bo we Freeland źle się dzieje i ludziom potrzeba nadziei.
Pierce jest więc skonfliktowany – Czarny Piorun oznacza ryzyko, samotność i walkę z wiatrakami… ale może jest on potrzebny, biorąc pod uwagę to, co się dzieje.
Podoba mi się też to, że z jednej strony starsza córka Jeffersona to aktywistka, a młodsza wchodzi w fazę młodzieńczego buntu; a z drugiej strony – rano biegają z ojcem i się przy tym dobrze bawią. Zresztą pokazane jest, że znają jakieś podstawy samoobrony, a podobno obie mają stać się w przyszłości superbohaterkami (i nawet ostatnia scena pilota to sugeruje).
Nie mogę za wiele powiedzieć o innych bohaterach. Była żona wydaje się sympatyczna, biały Lucius Fox – intrygujący, a czarny charakter… no cóż, na razie nie powala, chociaż ma ciekawych pomagierów (takich trochę dziwacznych).
Mimo że Black Lightning jest serialem CW na podstawie komiksów DC, nie jest na razie częścią Arrowverse. Twórcy nie wykluczają, że może kiedyś zostanie dołączony, nawet jeśli nie jako część Ziemi-1, to chociaż jako alternatywna rzeczywistość. Na razie żaden inny bohater nie został wymieniony, posługiwano się tylko ogólnikowym stwierdzeniem: “Bohaterowie w innych miastach…”, co uważam za dość dobre rozwiązanie. Przynajmniej na razie.
Tak czy inaczej, Black Lightning na razie mnie nie porwał, ale będę go oglądać dalej.
Filozof kultury, doszukujący się głębokich odniesień w najbardziej rozrywkowych filmach, książkach i serialach. Lubi analizować to, co czyta i ogląda. Ma nadzieję na wydanie książki. Przez niektórych nazywana Królową Fluffu.
View all posts by redhatmeg