Meg ogląda "Stranger Things" – Rozdział drugi: "Dziwadło na Maple Street"

Uwaga! Tekst zawiera spoilery do poprzedniego odcinka Stranger Things. (W sumie do drugiego też.)

Wczoraj zapomniałam wspomnieć o tym, że scena, w której nauczyciel pokazuje chłopcom nowy sprzęt radiowy, od razu mówi nam, z jakim typem pedagoga mamy tu do czynienia. Konwencjonalnego, ale mającego ciepłe relacje z uczniami, dzielącego z nimi zainteresowania. Prawdę mówiąc, zastanawiam się też, co by na tę scenę powiedział mój wujek, który w wojsku był radiowcem i do dzisiaj dla zabawy łączy się przez radiostację z ludźmi z różnych krajów.

Ale przejdźmy do dzisiejszego odcinka. Tym razem postaram się powiedzieć coś więcej.

No więc w drugim odcinku mamy taką oto sytuację: Mike, Lucas i Dustin mają problem, bo uciekinierka z laboratorium, Jedenastka, pojawiła się nagle w piwnicy Mike’a, a oni nie wiedzą, co z nią zrobić. Na razie dają jej suche ubranie i postanawiają zachować jej pojawienie się w ukryciu, aby nie dostać szlabanu. Przez cały odcinek Mike opiekuje się Jedenastką, próbuje z nią się porozumieć, jednocześnie starając się, aby jej obecność nie została wykryta przez jego rodziców i Nancy. Tymczasem brat Willa, Jonathan, wyrusza spotkać się z ojcem, Nancy i Barb idą na imprezę do Steve’a, a matka Willa, Joyce, kupuje nowy telefon, bo stary się przepalił.

A tak poza tym – ha! Mówiłam Wam, że po drugim odcinku będę znała ich imiona!

Bardzo się cieszę, że dwie osoby, które napotkały na swojej drodze Jedenastkę, były dla niej miłe i starały się jej pomóc. Tak było z Benny’m, właścicielem dineru, i tak jest z Mikiem. Lucas i Dustin byli, co prawda, nastawieni trochę sceptycznie do Nastki (BTW – bardzo mi się podoba jak tłumacze wybrnęli z tego, że w oryginale Mike skraca “Eleven” do “El”), no bo wiadomo – dziewczyna zachowuje się dziwnie i nie trudno jest dojść do wniosku, że uciekła z zakładu psychiatrycznego; niemniej jednak Mike traktuje ją z wyrozumiałością i troską, dostrzegając, że dziewczynka czegoś się boi i przed kimś ucieka.

Sama Nastka zachowuje się tak, jak zwykle zachowują się w fikcji osoby, które przez całe życie były odosobnione od społeczeństwa i na których eksperymentowano – jest nieśmiała, boi się pewnych rzeczy, które przywodzą jej traumatyczne wspomnienia, na pytania odpowiada częściej jednym słowem, niż całym zdaniem, a czasem nawet przekazuje jakąś myśl gestami albo przy pomocy rekwizytów.

Zalicza również starą jak świat kliszę, czyli: “Co to ‘przyjaciel’?” Ja wiem, ja wiem, Jedenastka była całe życie izolowana i może nie znać tego słowa, bo kazali jej przekazywać krótkie komunikaty, jak  “tak”, “nie”, “dobrze”, “źle”. Jednakże można by też zrobić tak, że “przyjaciel” źle jej się kojarzy, bo jakiś dupek-naukowiec próbował ją przekonać do tego, że jest jej przyjacielem, a jednocześnie poddawał ją bolesnym eksperymentom; albo że Jedenastka zna jednak to słowo, bo wśród badaczy była jakaś osoba, która dla odmiany była dla niej miła.

Niemniej jednak już w pierwszym odcinku było widać, że agencja, która przetrzymywała Jedenastkę, jest bezwzględna. Można to zrzucić na karb myślenia o dziewczynce jako stanowiącej niebezpieczeństwo dla otoczenia, ale mimo wszystko to jak załatwili Benny’ego było przesadą (mogli tylko zabrać dziewczynkę tak po prostu, bo przecież są z opieki społecznej; no ale wtedy nie mielibyśmy późniejszej sceny, z której pochodzi powyższy screenshot). A jak już szeryf znalazł jego ciało, upozorowane na samobójstwo, to ja się wręcz spodziewałam tekstu, że Benny był przecież leworęczny. I też fakt, że Jedenastka widziała jak Benny zostaje zastrzelony przez kobietę podającą się za urzędniczkę opieki społecznej, sprawia, że jej niechęć do dzwonienia po pomoc jest tym bardziej zrozumiała.

Natomiast mieliśmy w tym odcinku również mały wgląd w moce Jedenastki, tzn. – dowiedzieliśmy się, że poza telekinezą, widzi także pewne rzeczy, których nie widzą inni, tak więc wie, gdzie jest Will. I dlatego chłopaki mają bardziej praktyczny powód, aby jej pomóc.

Jeśli chodzi o inne wątki, Jonathan przez większość odcinka sprawia wrażenie dobrego brata, który zaczyna szukać Willa na własną rękę… do momentu, w którym nie natyka się na imprezę Steve’a i nie zaczyna robić z ukrycia zdjęć Barb, Nancy i reszcie. Widzę tylko trzy powody, dla których mógłby nagle robić im zdjęcia. Pierwszy i najmniej prawdopodobny – taką ma wizję artystyczną, że fotografuje ludzi z ukrycia. Drugi powód – jest zakochany w Nancy, więc zadowala się rolą podglądacza. W końcu trzeci powód – chce w ten sposób potem szantażować kolegów z klasy – bo to stado łajz i hak na nich zawsze się przyda.

Ogólnie całe to zbiegowisko aż się prosi o to, aby jakiś potwór z taniego slashera ich pozjadał. Prawdopodobnie skojarzenia z typowymi bohaterami takich właśnie horrorów było jak najbardziej zamierzone. No bo wiecie – Jason Vorhees, Micheal Myers i reszta ikonicznych seryjnych morderców atakujących głupawe i napalone nastolatki zaczęła być popularna dzięki Wesowi Cravenowi w latach osiemdziesiątych.

(Tak czy inaczej, to, że ze wszystkich tych tłumoków potwór wybrał Barb, woła o pomstę do Nieba.)

Znalazłam pewne paralele między sceną z początku odcinka, w której Nastka dostaje suche ubrania i od razu chce się rozebrać, dopóki chłopaki jej nie powstrzymują; a sceną na końcu, w której przemoczona Nancy też dostaje strój na zmianę, ale najpierw każe Steve’owi się odwrócić, ale potem i tak go woła i ściąga bluzkę na jego oczach. I uderza różnica zachowań chłopców w obu przypadkach. Dustin i Lucas jeszcze jakiś czas po tej scenie uznają to za jeszcze jeden dowód na to, że Nastka zbiegła z psychiatryka (bo jaka normalna dziewczynka rozbiera się przy obcych chłopcach), tymczasem u Steve’a ewidentnie buzują hormony i prawdopodobnie wrzucił swoją dziewczynę do basenu tylko po to, aby potem mieć okazję widzieć ją nago.

To tyle, jeśli chodzi o Dziwadło na Maple Street. Następny odcinek omówię wkrótce, ale niezbyt szybko. Pa!

Leave a Reply