Recenzja: Mob Psycho 100 (serial aktorski)

Powiem szczerze, że o ile anime widziałam w swoim życiu całkiem sporo, o tyle nigdy nie oglądałam azjatyckich seriali aktorskich. A już na pewno nigdy nie zdarzyło mi się oglądać aktorskich adaptacji mang, robionych właśnie przez Japończyków, a nie Hollywood. I choć same ekranizacje aktorskie komiksów i kreskówek bywają nieraz niesamowite pod kątem wizualnym, o tyle właśnie jeśli chodzi o przenoszenie czegoś z medium animowanego na medium nie-animowane, ludzie zwykli mieć wobec nich pewne zrozumiałe opory.

Tak czy inaczej, kiedy tylko zobaczyłam, że Netflix wypuścił dwunastoodcinkowy serial na podstawie Mob Psycho 100 (o którym mogliście czytać choćby tutaj), byłam zaintrygowana. Z biegiem czasu coraz bardziej kusiło mnie, aby go, tak z ciekawości, obejrzeć, zwłaszcza że – jak już mówiłam – byłoby to moje pierwsze zetknięcie z japońskim serialem aktorskim na podstawie mangi. Interesowało mnie też, na ile byłby on dowodem na to, że aktorskie adaptacje są zwykle do niczego.

W końcu uległam i powiem szczerze, że było to dość ciekawe doświadczenie.

Główna oś fabularna jest mniej więcej taka sama jak w pierwszych kilku sagach mangi i w pierwszym sezonie anime: W świecie, gdzie istnieją esperzy (czyli osobnicy o parapsychicznych zdolnościach) jeden z nich – nieśmiały gimnazjalista Shigeo „Mob” Kageyama – z jednej strony radzi sobie z życiem szkolnym, a z drugiej pracuje na pół etatu w firmie Reigena Ataraki. Wzdycha również do swojej koleżanki z klasy, Tsubomi, i coraz bardziej czuje, że chce coś zrobić ze swoim życiem. Shigeo ma także młodszego brata, Ritsu, który jest wzorowym uczniem, sportowcem i do tego członkiem szkolnego samorządu, ale mimo to zazdrości bratu zdolności parapsychicznych. Do tego pewien zły duch zakłada własną sektę, chuligani z Liceum Solnego chcą sprawić manto chuliganom z Liceum Octowego, a tajna organizacja Szpon porywa esperów, aby zdobyć władzę nad światem.

Jednakże – jak to bywa z adaptacjami – trzeba było wprowadzić pewne zmiany. Niektóre postaci zostały usunięte, np. męska część Klubu Telepatów (toteż w rezultacie jest tam tylko Kurata… która, nawiasem mówiąc, spełnia też tę samą rolę, co w oryginale przewodnicząca Klubu Faktów, która najpierw badała sektę Dimple’a, a potem próbowała namówić Ritsu do tego, aby powiedzieć o zdolnościach Moba całemu światu), czy większość członków samorządu.

Jednocześnie inne postaci dostały trochę więcej czasu antenowego… co dało różne efekty. Na pewno wyszło to na dobre Reigenowi, który w mandze i anime przez większość czasu wydawał się jedynie oszustem, wykorzystującym Moba do swoich celów; i dopiero w ostatnich rozdziałach sagi Szponu okazał się być czymś więcej i szczerze troszczyć się o swojego jedynego pracownika. Tutaj Reigen pokazuje, że jest całkiem porządnym człowiekiem już wcześniej.

Ach, Tsubomi… byłaś rozczarowaniem.

Z kolei postacią, której scenarzyści chcieli dać więcej charakteru, ale im nie wyszło, okazała się być Tsubomi. W mandze właściwie informuje się nas jaka jest poprzez inne postaci; ona sama raczej stoi z boku i przez dłuższy czas nie wchodzi w interakcje z żadnym innym bohaterem (dopiero w ostatniej sadze ma ona jakiś większy wpływ na fabułę). Tutaj Tsubomi spędza dużo czasu z Ritsu, od czasu do czasu rozmawia z koleżankami na temat tego, co się dzieje w szkole, i jest obecna w ostatnich kilku odcinkach, kiedy nasi bohaterowie muszą walczyć ze Szponem. Z tym, że scenarzyści postanowili zrobić z niej idiotkę, która myli słowa i na chowającego się przed kimś rannego Ritsu reaguje słowami: „O, widzę, że bawicie się w chowanego.” Wprawdzie sama stwierdziłam kiedyś, że prostytutka w Łowcach niewolników była nieco bardziej interesująca przez swoją skończoną głupotę od głównego love interesta, który tylko był damą w opresji, a tak to nie miał żadnego charakteru… no ale kto powiedział, że zrobienie z dziewczyny, na której moce parapsychiczne nie robią żadnego wrażenia i która ma (podobno) silną osobowość, kretynki to jakakolwiek poprawa? Jedyny moment, który uważałam za jako tako dobry, jeśli chodzi o Tsubomi, to scena, w której Mob – zaraz po zadeklarowaniu, że będzie chronił koleżankę przed chuliganami – zostaje zaatakowany przez jakąś dziewczynę i to w rezultacie Tsubomi ratuje z opresji jego. Mimo wszystko jednak to za mało, aby zrehabilitować tę postać w moich oczach.

Kurata Tome, czyli przewodnicząca Klubu Telepatii, też zyskała trochę denerwujących charakterystyk. Głównie chodzi mi o jej catchphrase, przy którym robi jakieś dziwne wygibasy. A szkoda, bo na początku wydawała mi się troszkę lepsza i bardziej znośna od swojej oryginalnej wersji.

Co ciekawe, Ritsu gra o wiele większą rolę w tym serialu, niż gdziekolwiek indziej. Na przykład, jest obecny na spotkaniu sekty Dimple’a i demon w pewnym momencie nawet bierze go na zakładnika, co budzi w Mobie wspomnienia z chwili, kiedy po raz pierwszy jego moce wymknęły się spod jego kontroli. Ritsu jest też świadkiem ostatnich momentów potyczki między Shigeo a Teru Hanazawą, kiedy to Mob traci przytomność i przejmuje nad nim kontrolę jego niszczycielskie alter ego. Jego obecność przy obu tych wydarzeniach ma sens z punktu widzenia dalszych wydarzeń, aczkolwiek jeśli chodzi o wątek sekty, to wydawało się, że przez chwilę scenarzyści zapomnieli, że Mob właśnie był świadkiem tego, jak jego brat został poddany kontroli umysłów, i po prostu zamierzał wyjść, zostawiając Ritsu samego… Na szczęście w następnym odcinku już zaczął działać zgodnie z własnym charakterem.

Rzecz w tym, że w serialu było mnóstwo takich małych, wydawałoby się nieistotnych zmian, które jednak psuły trochę charakterystykę niektórych postaci. Na przykład, w pierwszym odcinku jest scena obiadu w domu Kageyamów, podczas której Mob niechcący zgina myślami łyżkę, upuszczając jedzenie na stół. W oryginale matka Shigeo i Ritsu strofuje swojego starszego syna, podczas gdy ojciec mówi jej, że powinna mu odpuścić, bo Shigeo przechodzi właśnie okres dojrzewania. W wersji aktorskiej pan Kageyama jest tak samo surowy jak jego żona i to nawet on stwierdza: „Powinieneś być bardziej jak Ritsu.” (Swoją drogą, podoba mi się, że w tej scenie pani Kageyama wstaje i wyciera resztki jedzenia, które spadły na stół. To tak jakby podkreśla, że dla niej starszy syn to jednak trochę niedorajda.)

Kiedy indziej mamy potyczkę Moba z Tsuchiyo i ten moment, kiedy on zaczyna płakać, bo musi bić się z kobietą, a przecież tylko brutale biją kobiety. W oryginale ona odpowiada: „Jesteś miły, ale to mnie obraża. Dajmy z siebie wszystko, dobrze?”, co na swój specyficzny sposób było nawet całkiem urocze. Z kolei w serialu Tsuchiyo wkurza się za to, że Mob nazywa ją „panią starszą” i po prostu się leją.

No i wielka szkoda, że nie poświęcono zbyt wiele miejsca przewodniczącemu samorządu szkolnego. Mimo wszystko dobrze by było pokazać poprzez jego sytuację rodzinną, dlaczego zrobił to, co zrobił; zwłaszcza że to byłby też ciekawy kontrast względem sytuacji Ritsu w tamtym momencie.

Tatsuomi Hamada jest fantastycznym Mobem.

Natomiast sam Mob, moim zdaniem, wyszedł idealnie. Aktor, który go gra, nie tylko ma niewinną twarzyczkę, ale potrafi oddać mową ciała nieśmiałość, zakłopotanie, brak pewności siebie, pacyfistyczne podejście i uprzejmość swojego bohatera. Widząc tego Shigeo, miałam te same uczucia opiekuńcze, co przy Shigeo z mangi i anime. Ponadto wszystkie te momenty, w których był smutny, przerażony samym sobą i tym, co może się stać Ritsu, były naprawdę dobrze zagrane.

No i scenarzyści stworzyli taką, wydawałoby się, poboczną, lekko komediową postać, ale później okazuje się, że jest ona kimś zupełnie innym. Nie zdradzę Wam o kogo chodzi, bo nie chcę psuć Wam niespodzianki.

Odłóżmy już kwestię postaci i skupmy się na pozostałych elementach serialu.

Siłą rzeczy pod kątem wizualnym pewne elementy serialu nie są tak porywające, jak w animacji. Prawda, same efekty specjalne przy walkach esperów wyglądają nieźle, jednak ma się wrażenie, że Netflix nie poświęcił na nie zbyt dużo budżetu. W zasadzie w dużej mierze esperzy tutaj strzelają do przeciwnika energią albo rzucają nim na prawo i lewo, i tylko okazjonalnie mamy możliwość oglądać esperów o bardziej unikalnym sposobie walki. A i tak na przykład facet, który potrafił tworzyć bicze energii, nie był zbyt widowiskowy. A już Dimple w CGI jest czymś rodem z aktorskich filmów o Scooby-Doo (ja nie narzekam; tak po prawdzie taki kiczowaty, lekko upiorny Dimple pasuje do całej reszty). I pewnie też ze względu na budżet zredukowano liczbę esperów, zarówno w Szponie, jak i Laboratorium „Przebudzenie”.

Spójrzmy prawdzie w oczy – ONE ma specyficzną kreskę, która sprawia się dobrze przy takich karykaturalnych momentach w mandze i anime. W serialu aktorskim nie uświadczymy członków Klubu Telepatii, którzy na gwałt potrzebują znaleźć piątego członka i szukając go, nieumyślnie straszą wszystkich swoimi upiornymi wyrazami twarzy (w sumie szkoda, bo chciałabym to zobaczyć w „realu”). Również aktor, który gra Reigena, choćby się bardzo starał, nie odda tego niemalże karykaturalnego przerażenia, które Reigen przeżywa na widok karaluchów w pierwszym odcinku.

Co by nie mówić, kostiumy także w dużej mierze były takie sobie (i też myślę, że to kwestia budżetu). Nie aż tak, aby nie można było rozpoznać kto jest kto, ale jednak jakby się porównało, na przykład, dyrektora Laboratorium „Przebudzenie” z jego animowaną wersją, to wygląda on trochę blado. (Z drugiej strony jednak, oszczędzono mi jednego oficera Szponu, który był wyjątkowo brzydki w oryginale, więc nie narzekam).

Przyznam jednak, że wiele elementów było jakby żywcem wziętych z mangi i anime. O Mobie już mówiłam, ale Reigen jest dokładnie taki jak być powinien, nie mówiąc już o Teru Hanazawie (i o jego czuprynie, która potem odnosi poważne szkody). A już sposób, w jaki Dimple opętuje ludzi, nadając im rumieńce i sprawiając, że uśmiechają się w taki niepokojący sposób… mały szczegół, a jakie robi wrażenie!

Trochę żal, że zrezygnowano w tym serialu z narratora i przeżyć wewnętrznych bohaterów. Prawda, dostajemy jakieś tam retrospekcje z życia Kageyamów, Reigena, czy Teru, ale, na przykład, pozbawia się nas wizualnej reprezentacji tego, jak Mob w pewnym momencie przekazuje swoje moce komuś innemu; albo co Mob i Teru przeżywają w ciągu swojej potyczki. Narrator nadawał niektórym scenom pewnego patosu, a obrazy przeżyć wewnętrznych były nieraz porywające. Szkoda, że musiano z nich zrezygnować.

Tak więc jaki jest mój ostateczny werdykt w sprawie pierwszej aktorskiej adaptacji mangi, którą widziałam? Myślę, że nie jest jakoś bardzo słaba. Ma swój własny styl i widać, że twórcy musieli przy niej iść na pewne ustępstwa względem tego, co mogli zaadaptować z materiałów źródłowych, a co nie. Powiem jednak tak – widziałam gorsze aktorskie adaptacje rzeczy „rysowanych”: Avatara: Ostatniego Władcę WiatruLucky Luke’a z Terrence’m Hillem, czy choćby Dragon Ball: Ewolucję. Tutaj, mimo pewnych potknięć i niskiego budżetu, przynajmniej ludzie wiedzieli, co adaptują i postarali się, aby postacie były do siebie mniej więcej podobne. Mimo wszystko cieszę się, że obejrzałam ten serial, zwłaszcza, że miałam z nim jak przy oglądaniu anime po raz pierwszy: chłonęłam odcinki jeden po drugim i nie czułam się wcale zmęczona. To jednak dobry znak.

I hej – może kiedyś spróbuję porównać wszystkie trzy wersje Mob Psycho 100?

Leave a Reply