Star Trek

Meg ogląda Star Trek: TOS – 1×3 „Na końcu galaktyki”

Dzisiejszy odcinek jest szczególny, albowiem jest to drugi pilot Star Treka, który został wyprodukowany, kiedy Paramount odrzucił Klatkę. Widać to szczególnie w projekcie mundurów, które przypominają bardziej swetry i golfy niż to, do czego Oryginalna Seria nas przyzwyczaiła. Ale nie tylko tutaj mamy do czynienia z tak zwanym Early-Installment Weirdness, o czym będę jeszcze mówić.

Tak czy inaczej, zapraszam do odcinka Na końcu galaktyki.

Opis Fabuły:

Enterprise odebrało sygnał SOS ze statku Valiant, który zaginął dawno temu. Na miejscu okazuje się, że Valiant został zniszczony, a ze strzępków zapisków dziennika pokładowego udaje się wyciągnąć tylko coś o ESP (postrzeganiu pozazmysłowym) i o tym, że kapitan wydał rozkaz o samozniszczeniu statku. W pewnym momencie Enterprise napotyka burzę elektryczną i dwoje członków załogi – doktor Elizabeth Dahner i stary przyjaciel kapitana Kirka, Gary Mitchell – zostają trafieni jakąś tajemniczą siłą. Po przebudzeniu się Gary przechodzi przemianę – na oczach ma srebrne łuski, udaje mu się przeczytać pół okrętowej biblioteki w ciągu jednego dnia, przejawia wiedzę o rzeczach, o których nie ma prawa wiedzieć, a do tego z czasem osiąga kolejne nadnaturalne zdolności. Jego moce rosną, a wraz z nimi niepokojące zachowanie Gary’ego i wkrótce zaczyna on zagrażać załodze.

Co Z Tego Pamiętam:

W zasadzie nic. Nigdy wcześniej nie widziałam tego odcinka, ani nie słyszałam o nim.

Wnioski Ogólne:

To w sumie ciekawe, że ten odcinek jest tuż po Charliem. Nie tylko mamy tutaj kwestię tego, że jest tu kilka elementów nie pasujących do tego, co dwa poprzednie odcinki zdążyły ustanowić (krój i kolor mundurów, Sulu jako botanik, Scotty ubrany na beżowo, całkowity brak McCoya, Uhury i podoficer Rand…), ale też fakt, że tutaj też pojawia się motyw istoty ludzkiej o niesamowitych zdolnościach, która stanowi zagrożenie dla załogi i ludzkiego życia w ogóle.

Ale o ile w przypadku Charliego Evansa mieliśmy do czynienia z nastolatkiem, który przez lata był odizolowany od innych ludzi, o tyle Gary Mitchell zmienia się z jednego ze starych kompanów Kirka w istotę, która traktuje ludzkość jak insekty. Charlie nie miał styczności z ludzką moralnością, Gary odrzuca ją. Charliego ciągnęło do innych ludzi, Gary chce się ich pozbyć. Charliemu przez jakiś czas zależało na tym, jak jest postrzegany, Gary’emu nie.

Oryginalny tytuł tego odcinka to Where No Man Has Gone Before (Tam, gdzie nie dotarł/zaszedł jeszcze żaden człowiek). Tak naprawdę jest to opowieść o tym, że władza absolutna korumpuje absolutnie (i nawet w pewnym momencie kapitan Kirk wypowiada tę frazę słowo w słowo). Im więcej mocy zyskuje Gary, tym bardziej uważa, że otaczający go ludzie to głupcy; i że on sam jest nowym, lepszym gatunkiem, stojącym ponad moralnością. Uważa się za boga – jego rosnące w zawrotnym tempie zdolności sprawiają, że wzrasta również w pychę i traktuje śmierć niewygodnego członka załogi jak środek do osiągnięcia egoistycznego celu.

Doktor Dahner – pokładowy psychiatra, zajmujący się badaniem reakcji załogi na warunki panujące w kosmosie – jest Gary’m zafascynowana i chce się o nim dowiedzieć jak najwięcej. Podczas gdy Spock i reszta opowiadają kapitanowi o swoich obawach, Elizabeth uważa, że to, co spotkało Gary’ego jest wspaniałą rzeczą. W pewnym momencie nawet się do niego przyłącza, albowiem ona też zaczyna przejawiać wzrost mocy parapsychicznych. Dzięki jej pomocy Kirkowi zresztą udaje się pokonać dawnego przyjaciela.

James T. Kirk jest w tym odcinku postawiony w paskudnej sytuacji. Dowiadujemy się na początku, że on i Gary Mitchell znali się już jako kadeci i że przeżyli ze sobą wiele ciekawych i ekscytujących przygód. Toteż kiedy później ten stary przyjaciel, z którym Kirk przeszedł tak wiele, nagle może okazać się niebezpieczny dla załogi; i kiedy Spock jednoznacznie stwierdza, że jedyne dwa sposoby, aby zneutralizować zagrożenie to albo zabić Gary’ego, albo pozostawić go samego na jakiejś planecie, kapitan jest widocznie rozdarty. Jego sentyment, jego poczucie lojalności względem Gary’ego utrudnia mu podjęcie decyzji, które – z obiektywnego punktu widzenia – są konieczne. W końcu jednak sprawy zachodzą tak daleko, że Kirk nie ma wyjścia – albo zabije Gary’ego, albo on będzie stawał się coraz silniejszy i coraz bardziej niebezpieczny. Bo ten samozwańczy bóg już nie jest jego przyjacielem.

Wielokrotnie bohaterowie Star Treka będą musieli stawić czoła dawnym kompanom, przyjaciołom czy nawet kochankom. Wielokrotnie też w grę będzie wchodziła zdrada (zwłaszcza, jak w Deep Space Nine i Następnym Pokoleniu wprowadzeni zostaną Maquis). Z oczywistych względów ta zdrada i fakt, że przyjaciel jest teraz po przeciwnej stronie barykady, więc trzeba z nim walczyć, jest powodem smutku i wściekłości bohatera. Bywa nawet, że widz mógł się zapoznać ze zdrajcą przez kilka odcinków, zanim nastąpił wielki zwrot akcji.

Zastanawia mnie też pewna rzecz, mianowicie – ten statek, który wysłał sygnał SOS nazywał się Vialant i zasugerowano nam, że ktoś z jego załogi również zyskał moce takie jak Gary Mitchell. Ja znam innego startrekowego Valianta – statek dowodzony przez elitarną Czerwoną Eskadrę kadetów, która uratowała Jake’a Sisko i Noga z rąk Dominium. Oni wszyscy stali się załogą w zasadzie z przypadku – wszyscy dorośli zginęli, więc kadeci musieli działać sami. Kapitan Valianta – niejaki Watters – jest pełen wzniosłych ideałów i pragnie chwały, ale radzi sobie bardzo źle z presją i jest praktyczne ciągle na prochach. Wymaga też od swojej załogi wyzbycia się sentymentów. W końcu porywa się z motyką na słońce i popełnia tragiczny błąd. Tak więc na obu Valiantach pojawił się osobnik, któremu władza uderzyła do głowy, i ich załogi spotkał straszny koniec.

Przejdźmy teraz to tego jak Na końcu galaktyki różni się od tego, co znamy w Star Treku. O mundurach już wspominałam – wyglądają jak swetry i zamiast koloru czerwonego mamy beżowy. Wygląda też na to, że Hikaru Sulu miał być pierwotnie naukowcem, a konkretnie – botanikiem. I to jest coś, co podejrzewałam już przy Męskiej słabości, bo tam widzimy Sulu w pracowni botanicznej. Dopiero później zrobiono z niego sternika. Co jest jednak ciekawe, to to, że później inna postać japońskiego pochodzenia – Keiko O’Brien – będzie pokładowym botanikiem na Enterprise.

Nie ma doktora McCoya, ale jest inny, o wiele starszy (chyba ten sam co w Klatce, ale nazwiska mają inne). Pojawia się też Scotty i jest nawet głównym inżynierem… ale nie gra zbyt wielkiej roli, poza przesyłaniem ludzi przez transporter. Za to Spock jest taki sam jak zawsze… chociaż twierdzi, że jeden z jego przodków poślubił ziemską kobietę (widzicie jak się chłopak od rodziców dystansuje?).

Nie jestem pewna dlaczego ten odcinek nie jest przed Męską słabością. W sumie miałoby to chyba więcej sensu, gdyby pilot serialu był rzeczywiście pierwszym odcinkiem. Nie wiem, może coś się pokićkało kierownikowi stacji albo osobie odpowiedzialnej za ramówkę.

Tak czy inaczej, to tyle jeśli chodzi o Na końcu galaktyki. Następnym razem omówimy Wirusa.

Leave a Reply