Meg ogląda... · Star Trek

Meg ogląda Star Trek: TOS – 1×4 “Wirus”

Panie i panowie, Oryginalna Seria ma wiele ikonicznych momentów, które na zawsze zapisały się w historii. I dzisiejszy odcinek – Wirus (w oryginale: The Naked Time) – dał nam jeden z takich właśnie momentów: przedstawionego na obrazku obok półnagiego porucznika Sulu wywijającego szpadą.

Wirus jest też odcinkiem, w którym seria zaczyna przypominać tego Star Treka, którego znamy i kochamy. Sulu jest sternikiem, Scotty nosi się na czerwono, a w ambulatorium pracuje siostra Christine Chapel (którą ja bardzo lubię). Z kolei fabuła Wirusa jest po trosze też studium postaci, więc dostajemy mały wgląd w psychikę kilku z nich, w tym Kirka i Spocka.

Nie przedłużając, zapraszam do moich wrażeń z Wirusa.

Opis Fabuły:

Spock i załogant Joe Tormolen przesyłają się na planetę Psi 2000, aby dowiedzieć się, jakie były przyczyny śmierci personelu tamtejszej stacji. Na miejscu odkrywają niedziałające systemy podtrzymywania życia oraz zamarzniętą załogę, która w chwili śmierci robiła różne dziwne rzeczy (jak pewien mężczyzna, który zmarł biorąc prysznic w ubraniu). W pewnym momencie załogant Tormolen nieopatrznie ściąga rękawiczkę swojego stroju ochronnego, aby się podrapać w nos, a potem powraca do badań, nieświadomie zostając zainfekowanym przez tajemniczą substancję. Po powrocie na stację zaczyna się nadmiernie pocić i jest wyraźnie przewrażliwiony. W końcu próbuje popełnić samobójstwo i trafia do ambulatorium. Zdąża jednak zarazić porucznika Sulu i niejakiego Kevina Riley’a, a oni rozprzestrzeniają wirusa dalej. Wkrótce wielu członków załogi Enterprise zaczyna się dziwnie zachowywać – zupełnie jakby byli pijani.

Co Z Tego Pamiętam:

Bardzo, bardzo dużo. O wymachującym szpadą Sulu nie muszę mówić, natomiast pamiętam też Riley’a śpiewającego irlandzkie przyśpiewki i wygłaszającego swoje “rozkazy” przez intercom; pamiętam rozemocjonowanego Spocka, mówiącego Kirkowi, że kiedy czuje przyjaźń do niego, wstydzi się jej; i pamiętam monolog Kirka o tym, że Enterprise nie pozwala mu się ustatkować. Również  zakończenie z przypadkowo odkrytym sposobem na podróż w czasie kołatało mi się gdzieś tam w pamięci.

Jednakże obejrzenie ponownie tego odcinka uświadomiło mi coś, o czym wcześniej nie miałam pojęcia. Mianowicie, kiedy siostra Chapel zostaje zarażona i zaczyna się uśmiechać w taki bardziej zalotny sposób, przypomniała mi pewną postać z Następnego Pokolenia. W pierwszej chwili nie wierzyłam w to, że obie postaci były grane przez tę samą osobę, ale sprawdziłam, kto występował jako Christine Chapel i okazało się, że dobrze mi się wydawało – Majel Barnett, aktorka, która wciela się w postać, którą lubię, wciela się również w Lwaxanę Troi, czyli postać, za którą nieszczególnie przepadam.

Wnioski Ogólne:

Jak już wspomniałam, ten odcinek jest też po trosze studium postaci. A to dlatego, że wirus, którym zarażeni są członkowie załogi, pozbawia ich zahamowań i wyciąga na wierzch różne aspekty ich osobowości, które zazwyczaj są ukryte, a przynajmniej nie tak widoczne. Oni wszyscy są w stanie podobnym do pijaństwa, ale to pijaństwo objawia się w różny sposób. Kevin Riley jest “pijany na wesoło”: śpiewa, rozkazuje, aby w kuchni podawano lody i aby kobiety nosiły włosy rozpuszczone… a przy okazji wprowadza chaos, blokując systemy i przejmując nad nimi kontrolę. Sulu jest “pijany” tak, że ma omamy i widzi siebie jako muszkietera, a wszystkich wokół jako postacie z powieści Dumasa. Ale na przykład siostra Chapel, kapitan Kirk i Spock są “pijani na smutno”, tak samo jak biedny Tormolen, który zaczyna po pijaku filozofować i dochodzi do wniosku, że ludzkość nie jest stworzona do podróży międzygwiezdnych.

Stara sentencja łacińska głosi: “In vino veritas” (“Prawda jest w winie”). Załamanie Tormolena ma swoje źródło z jednej strony w wątpliwościach młodzieńca odnośnie własnej osoby, z drugiej – w zmarłych, których widział na Psi 2000. Siostra Chapel jest zauroczona Spockiem i wyznaje mu miłość… to z kolei sprawia, że Spock zaczyna myśleć o swoim dziedzictwie i o tym, że jego wulkańska połowa wstydzi się tej ludzkiej (ten odcinek zresztą jest pierwszym, w którym wychodzi na wierzch ten wewnętrzny konflikt Spocka). W końcu Spock zaraża wirusem Kirka, który zaczyna się żalić, że Enterprise nie pozwala mu na normalny związek z żywą kobietą.

I tutaj się na chwilkę zatrzymajmy, bo ten niesamowity monolog kapitana jest nie tylko wspaniale zagrany przez Williama Shatnera, ale mówi też coś ciekawego na temat Jamesa T. Kirka jako postaci. Zarówno w uniwersum Star Treka, jak i poza nim, Kirk ma opinię kobieciarza (wierzącego w równouprawnienie, ale jednak kobieciarza). Jak zobaczymy w następnych odcinkach, jeśli na jakiejś planecie pojawi się piękna kobieta, będzie bardzo prawdopodobne, że zakocha się ona w Kirku (i patrząc na uśmiechy młodego Shatnera, trudno się temu dziwić). Przez większość swojego życia Kirk się nie ustatkuje i ten monolog o Enterprise jako tej wyimaginowanej kobiecie, która żąda od niego pełni oddania i nie pozwala mu wejść w związek z człowiekiem, poniekąd wyjaśnia nam dlaczego tak jest: Kirk uważa, że jest kapitanem najpierw, a dopiero potem mężczyzną. Jako kapitan nie może sobie pozwolić na romans z Janice Rand i dla niego najważniejszy ma być zawsze statek. W pewnym momencie, kiedy już się opanowuje, a Enterprise jest bliskie spaleniu w atmosferze Psi 2000, Kirk nawet szepcze do ścian z determinacją: “Nie stracę cię.”

Tak więc mamy tutaj pewien ciekawy szczegół na temat Kirka jako postaci; coś, co nadaje mu głębi i daje widzom do myślenia przy następnych odcinkach. Zdecydowanie ten monolog jest najlepszą częścią Wirusa.

Powróćmy jednak do Sulu. W Na końcu galaktyki dowiedzieliśmy się, że pierwotnie miał być botanikiem. Tutaj jest sternikiem i dowiadujemy się, że skacze od hobby do hobby i ostatnio zainteresował się szermierką. Później, kiedy jest “pijany”, wydaje mu się, że walczy z ludźmi Richelieu. Podejrzewam więc, że Sulu przeczytał Trzech muszkieterów i to sprawiło, że postanowił się uczyć walki szpadą (tak jak dzisiaj zdarza się, że ktoś zaczyna się interesować Dawnymi Europejskimi Sztukami Walki, bo obejrzał, na przykład, Grę o Tron).

A podobno pierwotnie to miała być katana a nie szpada, ale George Takei się na to nie zgodził. W sumie miał rację, zważywszy na to, że w tamtych czasach to by oznaczało powielanie stereotypów na temat Japończyków (zresztą trochę się oberwało potem Star Trekowi: W Ciemność za nawiązanie do tego, że Sulu interesuje się szermierką… a potem danie mu do ręki właśnie katany).

Riley jest najbardziej denerwujący z całej paczki zarażonych, już choćby przez to, że zachowuje się dziecinnie i prawie doprowadza do katastrofy. Jego zachowanie niby ma wynikać z tego, że jest dumny ze swojego rzekomego bycia potomkiem irlandzkich królów. Nie będzie on zresztą pierwszym startrekowym Irlandczykiem, który będzie się chlubił swoim pochodzeniem. Również Miles O’Brien będzie miał swoje momenty (chociaż nie tak destrukcyjne jak ten).

A skoro już jesteśmy przy postaciach z Następnego Pokolenia, to jeden z wczesnych odcinków TNG właściwie polegał na tym, że załoga Picarda została zarażona tym samym wirusem i musiała z danych Gwiezdnej Floty dowiedzieć się, że taki przypadek miał miejsce i że doktor McCoy znalazł nań serum.

Na końcu wspomnę jeszcze o Scotty’m. Bo widzicie, w tym odcinku Scotty staje się tym Scotty’m, którego znamy i kochamy – zdolnym uratować statek przed katastrofą, mimo że zarówno czas, jak i kapitan wymagają od niego cudów. Wszyscy wreszcie są na swoim miejscu (no, może poza Czechowem, ale na niego jeszcze sobie poczekamy).

Tak czy inaczej, teraz czekają nas kolejne odcinki z ikonicznymi momentami. Na przykład, następny będzie o tym jak pojawi się dwóch kapitanów Kirków.

Leave a Reply