
Długo myślałam nad tym, co przygotować na setną rocznicę odzyskania przez Polskę niepodległości: kolejną listę ulubionych polskich akcentów w zachodnich produkcjach, wielofandomowe fanfiction, w którym postaci polskiego pochodzenia obchodzą Dzień Niepodległości, oryginalne opowiadanie z wampirami rozmyślającymi nad tym, co się zmieniło w Polsce przez te sto lat…
Ze wspomnień fana…o cywilnym egzorcyście, Jakubie Wędrowyczu, również brałam pod uwagę, ale myślę, że wiele osób (w tym być może nawet sam Andrzej Pilipiuk) nie uznałoby tekstu o Wędrowyczu za odpowiedni sposób świętowania tak ważnej rocznicy. Jednakże Wędrowycz reprezentuje sobą pewne polskie cechy, które może i nie są do końca szlachetne, ale poniekąd sprawiły, że jakoś przetrwaliśmy zabory, obie wojny światowe, komunizm i to, co po komunizmie. Poza tym obojętnie jak patrzymy na samego Wędrowycza, trudno nie odmówić mu bycia badassem.
Tak więc pozwólcie, że opowiem Wam o mojej historii związanej z cywilnym egzorcystą, bimbrownikiem i kłusownikiem, Jakubem Węrowyczem.

Moje pierwsze zetknięcie z książkami o cywilnym egzorcyście miało miejsce na Placu Szembeka, gdzie zobaczyłam plakat z czwartym tomem jego przygód – Zagadką Kuby Rozpruwacza. Jakub był tam przedstawiony od dołu i w pierwszej chwili pomyślałam, że to właśnie ten stary dziadyga ma być tym słynnym Kubą Rozpruwaczem (poniekąd miałam rację). Jakiś czas potem w supermarkecie zobaczyłam zarówno Zagadkę Kuby Rozpruwacza, jak i Kroniki Jakuba Wędrowycza i kiedy tylko przeczytałam, kim jest tytułowy bohater, poprosiłam matkę o to, aby mi Korniki… kupiła. Wkrótce przeczytałam pierwszy tom przygód Jakuba Wędrowycza i z miejsca stałam się jego fanką.
Już sam koncept Wędrowycza mówi nam, że nie powinniśmy traktować historii o nim poważnie. Niezwykłość tej postaci polega na tym, że z jednej strony Wędrowycz jest bimbrownikiem, kłusownikiem, do pewnego stopnia menelem i prostakiem… a z drugiej strony to cywilny egzorcysta – walczy z ciemnymi mocami i jest o wiele inteligentniejszy niż się na pierwszy rzut oka wydaje. Jest także bardzo żywotny jak na swój wiek, nie mówiąc już o tym, że potrafi przetrwać prawie wszystko. To człowiek, który wiele w swoim życiu widział, z różnymi potworami się mierzył i zawsze wychodził z potyczki (mniej więcej) zwycięsko.
Moim ulubionym opowiadaniem z Kronik Jakuba Wędrowycza jest Bajka dla wnuczka. Zawsze lubiłam czytać i oglądać różne „retellingi” opowieści o Czerwonym Kapturku (zwłaszcza jak są nieco podrasowane), ale Bajkę dla wnuczka lubię również dlatego, że pojawia się tam Maciuś Wędrowycz – tytułowy wnuk głównego bohatera. Podczas samej bajki Maciuś po dziecięcemu kwestionuje to, co dziadek mu opowiada o Czerwonym Kapturku będącym spadkobiercą polskiego tronu i walczącym ze zmutowanym wilkiem; a potem, kiedy Jakub zasypia, chłopiec wymyka się do lasu i jest nam zasugerowane, że wyrośnie na takiego samego zakapiora jak jego dziadek. Maciuś jest takim pierwszym sygnałem, że pewne cechy Wędrowyczów są dziedziczne; i też w którymś z późniejszych tomów, mamy sytuację, w której Jakub i jego przyjaciele przenoszą się w czasie i ich przygody przeplatane są wierszykiem o klanie Wędrowyczy siejącym zamęt.
Powiem jednak, że o ile Kroniki Jakuba Wędrowycza same w sobie są bardzo dobre, o tyle do dzisiaj nie jestem w stanie przeczytać opowiadania o tym jak Jakub z kolegami organizują hotel. Myślę, że to po części dlatego, że sama historia polega na tym, że egzorcysta nie walczy z jakimś konkretnym przeciwnikiem, tylko wraz z kumplami od kieliszka się wygłupia. W końcu odechciało mi się czytać to konkretne opowiadanie i przeszłam do następnego.
Tak czy inaczej, po jakimś czasie wzięłam się za drugi tom – Czarownik Iwanow – który jest właściwie powieścią z kilkoma dodatkowymi opowiadaniami na koniec. Czarownik Iwanow to tak po prawdzie prequel – dzieje się w czasach PRLu, syn Jakuba, Tomasz, jest nastolatkiem, a sam Jakub jest o wiele mniej przaśny. Właściwie to byłam pod wrażeniem tego, jak główny bohater i jego najlepszy przyjaciel, Semen, zostali przedstawieni. Z jednej strony Wędrowycz udaje głupka przed reporterem, bo uważa, że taki dziennikarz i jego czytelnicy „też mają prawo do rozrywki”; a z drugiej strony kiedy pewna gospodyni myśli, że jej bydło jest ugryzione przez wampira, Jakub od razu znajduje bardziej przyziemne wyjaśnienie.
Z kolei Semen daje się poznać nie tylko jako ponad stuletni kozak z licznym potomstwem, ale też ktoś, kto ma głęboki szacunek do koni (również dzięki studiom na wydziale biologii) i tęskni do czasów carskiej Rosji (w ogóle jeden z najlepszych fragmentów Czarownika Iwanowa to ten, w którym milicjant Birski odwiedza kozaka w domu, który jest jakby taką enklawą carskiej Rosji; cała ta sekwencja wyraża nostalgię do zamierzchłych czasów, po których zostały tylko wspomnienia przepychu). Semen w Czarowniku Iwanowie z jednego z kumpli Jakuba przy bimbrze staje się nieocenioną pomocą w walce z siłami zła; kimś, kto jest bardziej inteligentem niż chłopem, a przy okazji sam potrafi o siebie zadbać. W późniejszych opowiadaniach Jakub i Semen będą nieraz stawiać czoła przeciwnikom razem, a nawet zostanie nam jasno powiedziane, że byli przyjaciółmi nawet, kiedy Jakub był dzieckiem.
Wydaje mi się, że gdyby miał powstać film na podstawie przygód z Jakubem Wędrowyczem, to powinna być to właśnie adaptacja Czarownika Iwanowa. Nie tylko z powyższych powodów, ale też dlatego, że tytułowy czarownik jest bardzo dobrym czarnym charakterem. Można by nawet powiedzieć, że jest to antagonista na miarę Jakuba Wędrowycza – niebezpieczny, sadystyczny, mącący w głowie i rosnący coraz bardziej w siłę. Przy większości przeciwników Jakub ma podejście w stylu: „Och, znowu jakieś cholerstwo się napatoczyło…” Przy Iwanowie nie, bo Iwanow jest poważnym zagrożeniem i niełatwo będzie go pokonać. Nigdy wcześniej ani nigdy później Jakub nie znalazł sobie wroga tej klasy. Czarownik Iwanow jest też jedną z poważniejszych przygód cywilnego egzorcysty i dowodem na to, że w tych klimatach jego postać też jakoś sobie radzi.
W trzecim tomie – Weźmisz czarno kure – znajduje się opowiadanie poświęcone innemu staremu przyjacielowi Jakuba – Józefowi Paczence. Podczas gdy Semen miał być stuletnim kozakiem z licznymi dziećmi, wnukami i prawnukami, Paczenko miał mieć pozaziemskie pochodzenie i zakopany na polu statek kosmiczny, z którym od czasu do czasu się porozumiewa. W samych opowiadaniach o Jakubie Pilipiuk nic z tym za bardzo nie robi, za to ten wątek ma większe znaczenie w Dzienniku norweskim, gdzie z kolei głównymi bohaterami są wnuk Paczenki i Maciuś. Prawdę mówiąc, próbowałam się zapoznać z Norweskim dziennikiem, już choćby przez wzgląd na lore związany z Paczenkami i Wędrowyczami, jednak skończyło się na pierwszym tomie, bo główny bohater nie przypadł mi do gustu, a i niektóre wątki nie były za bardzo interesujące. Być może powinnam być młodsza, aby się lepiej wczuć (w końcu czytałam tę książkę, kiedy byłam na studiach), mimo wszystko jednak pewne klisze mnie tam raziły.
Następny tom przygód Jakuba to ten, którego plakat widziałam na Placu Szembeka –Zagadka Kuby Rozpruwacza. Najbardziej z niego pamiętam właśnie pierwsze opowiadanie z tytułową zagadką, w którym Jakub przenosi się w czasie do dziewiętnastowiecznej Anglii i staje się tym słynnym seryjnym mordercą w zasadzie mimochodem, poszukując drogi do domu. Opowiadanie zawiera również zwrot akcji, który od czasu do czasu pojawia się w opowiadaniach z cywilnym egzorcystą (i nie tylko), mianowicie – że w wyniku przygody głównego bohatera powstaje jakieś znane dzieło kultury (w tym przypadku – książki o Sherlocku Holmesie).
Każdy następny tom opowiadań mnie niejako zaskakiwał, w tym sensie, że wchodząc do Empiku albo przechodząc obok witryny sklepowej, widziałam, że nagle jest nowa książka z Jakubem. Najnowszą część – Konana Destylatora – widziałam o piątej rano, jak jeszcze pracowałam jako opiekun ekspozycji i kupiłam ją sobie po długich dywagacjach (potem czytałam ją na przerwie w pracy).
Mimo wszystko jednak z czasem chciałam się zapoznać z innymi dziełami Pilipiuka. Dzięki zachęcie Miryoku przeczytałam serię Kuzynki (Kuzynki, Księżniczka i Dziedziczki), gdzie głównymi bohaterkami są wampirzyca z czasów Bizancjum, nieśmiertelna uczennica Sędziwoja i jej potomkini. Pewne koncepty były tam naprawdę interesujące, ale tak po prawdzie to średnio mi się ta seria podobała (zwłaszcza Dziedziczki).
Natomiast pamiętam, że brat kupił mi na urodziny Aparathusa i uderzył mnie poważny ton w jakim zachowany był ten zbiór opowiadań. Niekoniecznie w złym znaczeniu – Aparathus jest niesamowity i stanowi przykład tego szczególnego łączenia elementów historii z science-fiction i fantasy, które nieraz wychodzą świetnie twórcom polskiej fantastyki. Niesamowite wrażenie wywarła na mnie również Operacja: Dzień Wskrzeszenia, którą zdobyłam na Warszawskich Targach Fantastyki w zeszłym roku i która zawiera również autograf Pilipiuka (jeszcze do tego wrócę).
Jest też komediowa seria o wampirach w czasach PRLu (Wampir z M-3, Wampir z MO i Wampir z KC), którą ja uważałam przez dłuższy czas jako gorszą od opowiadań o Wędrowyczu i jako właściwie zmarnowany potencjał… jednak teraz czytam Wampira z KC i nie wiem, czy to ja się zmieniłam, czy może podejście autora, ale ten tom jest akurat całkiem niezły.
Od Oka Jelenia odstręcza mnie to, że jest sporo tomów, nie znam kolejności i motyw sarmacji mnie nie interesuje za bardzo.
Teraz wrócę do autografu Pilipiuka. Jakiś czas przed tym jak go zdobyłam, widziałam na YouTubie filmik, na którym ktoś cosplayujący Jakuba podchodzi do prowadzącego panel pana Andrzeja i mu przeszkadza. Po minie autora widać było, że to go irytuje i doszłam do wniosku, że sam Pilipiuk może nie przepadać za swoim bimbrownikiem-egzorcystą… co byłoby zrozumiałe. Wszak nie tylko o Wędrowyczu pisze książki i może mieć już dość tego, że to właśnie ta stworzona przez niego postać jest popularna. Toteż kiedy podeszłam do Pilipiuka ze świeżo nabytą Operacją: Dzień Wskrzeszenia, nagle oniemiałam. Nie wiedziałam, co robić. Czy mam powiedzieć, że najbardziej z jego postaci lubię Wędrowycza? Ale on ma pewnie dość Wędrowycza. Tak więc co? Stałam tak, milcząc i gorączkowo zastanawiając się, co powiedzieć jednemu z moich ulubionych autorów, a czas leciał i robiło się niezręcznie.
W pewnym momencie zapytał mnie: „Skąd się biorą zombie?”
Zgadnijcie co odpowiedziałam.
„Z ziemi.” To jedyna rzecz, która przyszła mi wtedy do głowy. W końcu odeszłam, aby nie męczyć ani siebie, ani jego niezręczną ciszą. To była moja druga w życiu wstydliwa przygoda przy zdobywaniu autografu (pierwsza związana była ze Stanem Sakai, ale to opowieść na kiedy indziej). I oczywiście po czasie przychodziło mi milion rzeczy, które mogłam powiedzieć wtedy, a nie byłam w stanie.

Powróćmy do Jakuba. Dawno, dawno temu postanowiłam z czystej ciekawości wpisać hasło „Jakub Wędrowycz” w wyszukiwarce YouTube. Dzięki temu odkryłam dokument o tym, jak Wędrowycz powstał (niestety teraz już tego filmu nie ma, a przynajmniej nie mogę go znaleźć), a także czeską krótkometrażówkę z Jakubem w roli głównej.
Wielokrotnie zastanawiałam się nad tym jak mógłby wyglądać film o Wędrowyczu, a że kiedyś czytałam wywiad ze Zbigniewem Zapasiewiczem, gdzie aktor skarżył się na to, że dostaje role samych intelektualistów, pomyślałam sobie, że mógłby zagrać Jakuba (niestety Zapasiewicz zmarł w 2009 roku, więc pewnie tej roli już nie zagra). Jakiś czas temu natrafiłam także na artykuł o tym, że ktoś chce Jakuba Wędrowycza ekranizować (i nawet zacząć od Czarownika Iwanowa), ale się potem okazało, że tekst jest stary i z projektu nic nie wyszło.
Tak czy inaczej, czeska krótkometrażówka uświadomiła mi, że Jakub Wędrowycz jest popularny również poza Polską (co więcej – mój siostrzeniec z Australii wydawał się go kojarzyć, jak pokazałam mu swoją kolekcję), jak również to, że miejsce akcji większości powieści – Wojsławice – istnieją naprawdę; że co roku organizowane są tam Dni Jakuba Wędrowycza i że jakiś czas temu postawiono mu pomnik. A kiedy postaci fikcyjnej stawia się pomnik, świadczy to o tym, że owa postać ma szczególne znaczenie dla danej społeczności. W tym przypadku przygody Jakuba Wędrowycza rozsławiły Wojsławice i sprawiły, że ta miejscowość zaistniała na mapie, ale czy tylko o to chodzi?
Myślę, że popularność Jakuba Wędrowycza, to, że czasem nawet nazywa się go superbohaterem, bierze się z tego, że uosabia on tę dziwną mieszankę cech, które są wadami… ale jakby nie do końca – cwaniactwo, tendencję do działania przeciw systemowi, przaśność, zamiłowanie do bimbru i burd… Jednocześnie jest w nim „chłopski rozum”, niekonwencjonalne podejście do problemów, wola walki, upór, aby nie dać się nikomu, czy to potworowi, czy to człowiekowi. Wędrowycz jest bimbrownikiem i menelem, ale temu bimbrownikowi i menelowi nikt nie podskoczy.
Jest taka scena osadzona w przeszłości, kiedy to Jakub właśnie dowiedział się od chiromanty, że jego linie na ręce świadczą, że będzie zwykłym pechowcem. Tak więc przyszły cywilny egzorcysta bierze podręcznik do chiromancji oraz butelkę, tłucze ją i szkłem wytacza sobie nowe linie na ręce. Pomysł niby szalony, ale działa – Jakub nie tylko zagwarantował sobie szczęście, ale też zmysł paranormalny. I ta scena chyba najlepiej pokazuje esencję tej postaci – Jakub Wędrowycz nie pozwoli, aby coś takiego jak Los, stanęło mu na drodze; on sam jest panem swojego przeznaczenia. Dlatego można (a nawet trzeba) się nie zgadzać z jego niektórymi amoralnymi zachowaniami, ale nie można mu odmówić szacunku.
Powiem również taką rzecz – Kroniki Jakuba Wędrowycza otworzyły mi oczy na polską fantastykę. Nigdy nie przepadałam za Wiedźminem i tak szczerze to nadal mnie do niego specjalnie nie ciągnie, jednakże dzięki Pilipiukowi i jego legendarnemu bohaterowi, wiem, że Wiedźmin to nie wszystko (a wręcz powiedziałabym, że Jakub Wędrowycz to do pewnego stopnia Anty-Wiedźmin); że polska fantastyka ma tak wiele niesamowitych rzeczy do zaoferowania, że warto ją czytać i poznawać. Do dzisiaj udało mi się zapoznać z cyklem inkwizytorskim Piekary, z Kłamcą Ćwieka oraz Siewcą Wiatru Kossakowskiej.
I właśnie z powodu tego, co Jakub Wędrowycz sobą reprezentuje i jakie znaczenie ma dla mnie jako czytelniczki polskiej fantastyki, ostatecznie doszłam do wniosku, że ten artykuł to dobry sposób uczczenia setnej rocznicy odzyskania niepodległości.
Opowiadanie o hotelu to jedno z moich ulubionych:)