Pierwszą grą, w którą kiedykolwiek grałam, było coś, co nazywaliśmy Zoo (chociaż teraz mam wątpliwości, co do, tego jaki naprawdę miała tytuł), gdzie w habitatach reprezentujących środowiska: arktyczne, pustynne, leśne i tropikalne ktoś porozrzucał śmieci, sprawiając tym samym, że mieszkające tam zwierzęta się pochowały. Zadaniem gracza było usunięcie tychże śmieci, aby zwierzęta wyszły, a przy okazji nauczyły gracza tego i owego na swój temat. Inną grą, którą namiętnie ogrywałam, było Might and Magic VII (chociaż grałam na kodach i pierwszą misję zdobycia zamku w Harmondale musiałam robić z pomocą taty), i choć gra ta w jakiś sposób pobudziła moją wyobraźnię, i tak nie czuję do niej jakiegoś wielkiego sentymentu.
W każdym razie zwykle wolałam patrzeć jak ktoś inny gra. Pamiętam oglądanie jak tata ogrywał Lands of Lore, a bracia Jagged Alliance 2 albo Tomb Raider. Czasami się przy tym nudziłam, czasami nie, ale myślę, że moja miłość do oglądania zagrajmerów ma swoje źródło właśnie w tym przyglądaniu się jak grają inni członkowie rodziny.
Jednak była jedna gra (a nawet seria gier), która sprawiła, że zasiadałam do komputera częściej i właściwie do dzisiaj lubię ją sobie od czasu do czasu odpalić. Jakiś rok temu wspominałam, że melodia z jej pierwszej części wzmaga we mnie nostalgię; a w moje urodziny seria ta znalazła się na liście moich ulubionych gier. A że 31 stycznia 2000 roku zostało wydane pierwsze The Sims, postanowiłam, że należałoby uczcić tę rocznicę, opowiadając Wam o mojej historii z Simsami.

Wszystko zaczęło się w 2000 roku, kiedy starszy brat przyniósł do domu pierwszą cześć. Zaintrygowała mnie ta gra, więc spytałam brata co to jest. On mi wytłumaczył, że tutaj robi się rodzinę i się nią kieruje. Od razu chciałam sama zagrać w The Sims. Brat na początku chciał, abym przeszła samouczek z rodziną Newbe (pierwsza wersja gry była o tyle dziwna, że zachowały się oryginalne imiona, ale język był nadal polski, tak więc Nowakowie byli Newbe’ami), ale ja chciałam stworzyć własną rodzinę (ku wielkiej irytacji brata).
Tak więc wkrótce powołałam do życia moją pierwszą simową rodzinę – Laurę i Iwi Anderson. Laura Anderson zawdzięcza swoje imię jednej z sióstr głównego bohatera Świata według Ludwiczka, a Iwi… no cóż, od Evie Garland z serialu Nie z tego świata (Out of this world) o nastolatce, która dowiaduje się, że jej ojciec był kosmitą. Laura była dorosła, Iwi była dzieckiem. W założeniu Iwi była młodszą siostrą Laury. Podczas pierwszej rozgrywki Laura – po sprawdzeniu gazety – dostała pracę jako policjantka. Przez jakiś czas jakoś sobie radziłam, ale że miałam trudności z ogarnięciem potrzeb moich dwóch Simek, Iwi dostawała coraz gorsze oceny, aż w końcu została wysłana przez grę do szkoły wojskowej i zostało mi po niej tylko zrobione automatycznie zdjęcie informujące mnie o tym, co zaszło. Odtąd Laura była sama. Ale jej losy potoczyły się w bardzo kuriozalnym tempie – wyszła za Mortimera/Henryka Ćwira, wprowadziła się do jego domu, miała pewne zatargi z jego żoną, Bellą/Majką, ale jakoś się dogadały; wyszła potem znów za mąż (wciąż będąc w związku małżeńskim z panem Ćwirem) za Nowaka i wprowadziła jego i jego żonę do domu Ćwirów, i miała liczne inne przygody, których teraz nie mogę sobie przypomnieć.
W każdym razie było dość ciekawie, a do Laury i Iwi Andersonównych zawsze miałam potem sentyment i wielokrotnie tworzyłam je na nowo w różnych generacjach Simów (z tym, że potem już pisałam nie „Iwi”, tylko „Eve”). Oczywiście nie było tam poliandrii z ikonicznymi postaciami z pierwszej gry, ale zawsze tak jakby robiłam z Laury detektywa. Jak w pierwszej grze doszedł dodatek ze zwierzakami, to kupiłam Andersonom pieska o imieniu Rita; a w The Sims 2 Laura była nawet wampirem! Nawet obecnie mam w The Sims 3 Laurę Anderson… ale o niej potem.
Pierwsze The Sims było dla mnie niesamowitym pożeraczem czasu. Zaczynałam grać rano i zanim się nie spojrzałam, mijało półgodziny, albo i więcej. Gra była prosta, zarówno w mechanikach, jak i w designie. Zapewne gdybym zaczęła znów w nią grać, jej ograniczenia by mi przeszkadzały (zwłaszcza że The Sims 2 i 3 dają trochę więcej wolności i nie ma w nich absurdów w stylu: „Jak się będziemy odpowiednio długo całować, to będziemy mieć dziecko.”), niemniej jednak w tamtych czasach nie wyobrażałam sobie, żeby było coś lepszego.
Z czasem zaczęłam korzystać z albumu rodzinnego i opowiadać różne historie… zwłaszcza, że miałam okazję czytać podobne historie innych graczy na oficjalnej stronie gry. Wprawdzie wtedy wkurzało mnie, że większość z tych historii było po angielsku, ale jednak od czasu do czasu je sobie czytałam. Pamiętam, że w jednej historii była para małżeńska Davidsonów (od firmy produkującej motocykle; oboje mieli na sobie skórzane stroje i chusty, przywodzące na myśl gangi motocyklowe z filmów amerykańskich) i tam było coś takiego, że pani Davidson nie chciała wpuścić męża do domu i była w ciąży… to było dziwne. Kiedy indziej ktoś napisał horror o nowożeńcach, którzy spędzili noc w nawiedzonym domu, gdzie duchy chcieli zjeść ich „słodkie serca”. Jednak to, co do dziś uważam za najciekawsze, to to, że ktoś odtworzył historię Makbeta (z kwestiami sztuki Szekspira i w ogóle). Tak czy inaczej, to mnie tak jakby nakierowało na to, jakim Simmerem się potem stałam – kiedy tworzyłam kolejne rodziny, chciałam opowiedzieć jakąś historię, opisując ją w albumie (nieraz z pomocą kodów, aby móc osiągnąć jakiś efekt). Zdarzało się kilka razy, że robiłam taką pseudo-szkołę: ubierałam dzieci w mundurki, urządzałam w pokojach klasy z biurkami, sztalugami i innymi rzeczami tego typu… chociaż tak naprawdę do tej szkoły chodziły tylko dzieci będące w rodzinie. I nigdy nic więcej z tego nie robiłam.
Wkrótce pojawiały się dodatki, które pozwoliły urozmaicać grę. Już pierwszy dodatek – Światowe życie – sprawił, że się jarałam i chyba do tej pory pamiętam go najlepiej, ponieważ wprowadzał nie tylko całkiem fajne obiekty, jak laboratorium chemiczne czy kryształową kulę; nie tylko można było w nim ubrać Simy w bardzo ciekawe stroje, ale też pojawiały się nowe kariery. Tak więc kolejna rodzina, którą stworzyłam i którą kilka razy nawet próbowałam odtworzyć w następnych generacjach gry, był szalony naukowiec Orbi i jego żona, wróżbitka (niestety zarówno nazwiska rodziny, jak i imienia żony nie potrafię sobie przypomnieć).
Następne dodatki przyjmowałam z różnym entuzjazmem. Zresztą zawsze potem było tak, że jedne dodatki do Simsów chciałam mieć, inne niespecjalnie. Akurat w jedynkę grał jeszcze mój młodszy brat i jemu bardzo zależało na Balandze i na Abrakadabra. Miał w ogóle taką Simkę, którą lubił sobie tworzyć od czasu do czasu (a jej fryzura i strój pochodziły właśnie z Balangi). Ja bardzo ciepło wspominam Wakacje i Gorącą Randkę, bo te dodatki oferowały ciekawe miejsca do odwiedzenia (a w Wakacjach to jeszcze były nietypowe dla ówczesnych Simsów ośnieżone i plażowe scenerie). W sumie mieliśmy wszystkie dodatki poza Gwiazdą, a szkoda, bo wolałabym mieć ją zamiast Abrakadabra, które jest dla mnie takim przeskoczeniem rekina – już sam fakt, że do Simów przychodzi jakiś facet, który daje im paczkę z różnymi magicznymi obiektami, kłóciło się z pierwotnym założeniem, że The Sims to symulacja życia (mimo wszystko jednak elementy nadnaturalne były lepiej zrobione w późniejszych generacjach gier).
W między czasie z bratem poznawaliśmy różne strony, z których można było ściągnąć sobie rzeczy do gry – przedmioty, tapety, podłogi, ubrania, twarze… Wiecie o co kaman. Głównie korzystaliśmy z The Sims Resource, które miało również recolory różnych przedmiotów (w tym – mopa, pojawiającego się w ręku Simów, kiedy zamierzali wycierać podłogę), ale pamiętam również stronę Doktora Frankensima, na której można było ściągnąć skiny postaci nadnaturalnych z Simsów (jak potwór, w którego wcielaliśmy się po zażyciu pewnej mikstury) oraz ikonicznych postaci z horrorów; a także narzędzia tortur. Dość ciekawe było, na przykład, krzesło elektryczne, na którym Sim siadał, a potem gwałtownie spadał mu komfort.
Pamiętam, że często jak mój tata widział jak dekoruję domy albo dobudowuję coś do nich, mówił (a trzeba tu zaznaczyć, że byłam wtedy w gimnazjum): „Ucz się matematyki, zostaniesz architektem.” Oczywiście pierwsze The Sims nie miało jakichś szalenie genialnych narzędzi do budowania (na przykład, można było najwyżej zrobić jedno piętro). Następne generacje lepiej mogły przygotować przyszłych architektów do pracy.

Czas mijał i w 2004 roku do sklepów weszło The Sims 2. Na początku nie chciałam w nie grać, a to dlatego, że chodziły słuchy, że ta gra potrzebuje połączenia z internetem, aby działać. Dopiero kiedy dowiedziałam się, że to jednak mrzonka, byłam bardziej zainteresowana dwójką. Udało się zainstalować piracką wersję na naszym komputerze, ale skutek był taki, że nie mogłam budować – mogłam zmieniać podłogi i tapety, ale nie byłam w stanie stawiać fundamentów, ścian, płotów, okien itp. To sprawiło, że przez dłuższy czas – dopóki nie zaopatrzyłam się w oryginalną podstawkę – byłam zmuszona wstawiać swoich Simów do gotowych domów i musieli się oni jakoś pomieścić w budynku o określonej ilości pokoi. Na szczęście miałam z czego wybierać.
Moją pierwszą rodziną było małżeństwo Langów z małym dzieckiem. W ogóle to, co mi się podobało w drugiej grze, to to, że były tam etapy życiowe i że dzieci rosły (w pierwszym The Sims, aby Simy-dzieci stały się dorosłymi, potrzebny był specjalny program… a i tak czasem dziwne rzeczy z tego wychodziły). Pamiętam o Langach głównie to, że zamieszkali w Dziwnowie (do dzisiaj jest to moje ulubione otoczenie z dwójki), matka była ruda, ojciec był naukowcem, a po jakimś czasie udało mi się sprawić, że kiedy córeczka została nastolatkiem, doczekała się młodszego braciszka. Z czasem też Langowie przeprowadzili się do większego domu, a ojciec rodu zmarł ze starości.
Dzięki oficjalnej stronie gry – thesims2.ea.com, która już nie istnieje, niestety – można powiedzieć, że zaczęłam rozwijać się jako twórca. Przede wszystkim po raz pierwszy mogłam wysyłać albumy z tworzonymi przez siebie historiami. To były różne historie, głównie takie obyczajowe, ale zdarzyło mi się napisać kryminał, sagę rodziny wampirów, która adoptowała dziecko; a także taki niby-fanfik do Naruto (z moimi ulubieńcami, czyli Rockiem Lee i Maito Gaim). To były tak naprawdę pierwsze publikowane przeze mnie opowiadania i choć miały taką wadę, że jeśli chciałam robić drugą część, musiałam wyprowadzić kilka osób i zabrać ich na studia albo wprowadzić no nowego domu; a do tego jedyna forma komentarza ze strony fanów to był wpis w księdze gości (co można było zrobić tylko jeden raz) oraz gwiazdki, to i tak wtedy mi to odpowiadało. Trochę potem mi było głupio, że zamiast faktycznie pisać coś w Wordzie, zajmowałam się opowiadaniem historii w Simsach, ale było całkiem fajnie. Nawiasem mówiąc byłam też chyba jedną z niewielu osób z Polski, która wysyłała coś z faktyczną fabułą, a nie tylko zbiórkę randomowych zdjęć z jakimiś podstawowymi opisami.
Ale moja kreatywność związana z The Sims 2 nie kończyła się na albumach, o nie! Bo tak się składa, że dwójeczka posiadała funkcję kamery. Trzeba odpowiednio ustawić pewne rzeczy w Opcjach, aby nagranie nie było paskudne, ale jednak możliwość tworzenia filmów w Simsach sprawiła, że wiele osób realizowała swoje kinematograficzne wizje. Swego czasu na YouTubie było od groma całkiem fajnych filmików z Simami w rolach głównych. Do dziś dość ciepło wspominam simową Bloody Mary, chociaż teraz nie mogę jej już znaleźć, i muszę się zadowolić drugą częścią, która jest naprawdę zła (dość, że główna bohaterka ma takie samo imię jak jej zmarła w pierwszej części siostra, tylko pisownia jest inna). W ogóle bardzo lubiłam oglądać simowe horrory, chociaż wiele z nich było zrobione zgodnie z pewną formułą – ot, jest sobie rodzinka i nagle pojawia się duch/potwór (najczęściej panienka w zakrwawionej sukni i z zakazaną mordą), który pojawia się w każdym pokoju i po kolei zabija każdego członka rodziny… poza final girl, która przeżywa jakimś cudem, ale i tak potem jest sugestia, że duch/potwór ją jednak dopadł.
Swego czasu istniała też strona, na której polscy twórcy przesyłali swoje seriale. Tam jednak przeważały raczej komedie, takie jak Rolnik: Sam w Dolinie czy Fałszerzy z Sim City. Humor był tam różnych lotów, ale był tam też jeden serial, który na początku wydawał się, że będzie komedią, ale szybko stał się thrillerem zrzynającym z Piły, tak więc wiecie… Tak czy inaczej, kilka z tych seriali można znaleźć jeszcze na YouTubie, a polscy twórcy pokusili się o kolejne serie, w tym – Ukrytą Prawdę z Simami z Miłowa.
Ja sama robiłam kilka filmików w Simsach, chociaż nigdy nie wychodziło to poza pierwszy odcinek. Zrobiłam, między innymi, film o skradającym się za różnymi członkami rodziny misiu (do melodii Requiem for a Dream!), opowieść o miłości między wampirem i Simoroślą, pilota do serialu o dwóch siostrach prowadzących cukiernię, a także teledysk z simowymi wersjami braci Elrików z Fullmetal Alchemist, wykonującymi Bratję, przetykany scenami z oryginalnego anime.
Tak czy inaczej thesims2.ea.com sprawiło, że miałam kontakt z międzynarodową społecznością Simsomaniaków, a co za tym idzie – dowiedziałam się wtedy po raz pierwszy na czym polega wyzwanie Legacy (gdzie jeden Sim ma stworzyć cały ród), na czym polega Asylum (osiem Simów w jednym domu, ale ty musisz ruszać się tylko jednym, gdy tymczasem reszta jest puszczona samopas), co to jest Custom Content… Miałam też łatwy dostęp do tworzonych przez społeczność Simów i budynków, mogłam więc w miarę szybko zainstalować sobie skiny postaci z Naruto albo makijaż, który imitował rany, co potem przydawało się tworzeniu historii i filmów. Niestety, kilka lat po wyjściu na rynek The Sims 3, strona została zdezaktywowana i teraz próżno by jej szukać w odmętach internetu. Odtąd miałam tworzyć historie w Simsach tylko dla siebie.
Powróćmy do samego The Sims 2. W dwójkę grałam przez bardzo, bardzo długi czas. Gdzieś tak od 2004 aż do 2016. Wielokrotnie deinstalowałam i instalowałam ją ponownie na różnych komputerach (była to, na przykład, jedna z niewielu gier, w które można było grać na kompie na naszej działce… chociaż ładowała się bardzo powoli). Zwykle kiedy grałam w The Sims 2 i tworzyłam kolejnych Simów, preferowałam dawać im aspirację Wiedzy, Popularności, Majątku albo Rodziny. Nigdy nie byłam zbytnią fanką romansów i mi zwykle średnio wychodziło granie Simem z aspiracją Romansu, za to moją najukochańszą aspiracją była Wiedza. Simowie z tą aspiracją nie tylko lubili robić fajne rzeczy, ale też autentycznie chcieli stać się paranormalnymi Simami. W ogóle podoba mi się w The Sims 2, że istoty paranormalne były wprowadzane stopniowo – z każdą częścią był ktoś nowy, niejako powiązany z tematyką dodatku. W podstawce byli kosmici i duchy, w Na Studiach – zombie, w Nocnym Życiu – wampiry, we Własnym Biznesie – Simboty, w Podróżach – Wielka Stopa, w Porach Roku – Simorośle, w Czasie Wolnym – dżin w butelce, w Zwierzakach – wilkołaki, a w Osiedlowym Życiu – czarownice i czarownicy. Tak więc jak ktoś chciał, to mógł sobie urozmaicić rozgrywkę, dodając trochę fantastyki.
Tak jak w przypadku jedynki, tak i jeśli chodzi o The Sims 2, zdarzały się takie dodatki, które chciałam mieć od razu i takie, które kupowałam sobie dopiero po jakimś czasie. Na przykład, jarałam się Na Studiach, Własnym Biznesem, czy Czasem Wolnym, a do Podróży czy Nocnego Życia musiałam się przekonać. (Nocne Życie to właściwie kupiłam tylko dlatego, że były tam wampiry i samochody). Z tych głównych dodatków zebrałam wszystkie, ale z zestawów akcesoriów to kupiłam sobie tylko Szyk i Elegancję oraz Młodzieżowy Styl. Jakoś tak w 2017 udało mi się ściągnąć kilka z pozostałych akcesoriów, ale wtedy miałam już konto na Steamie i tak się złożyło, że na chiński Nowy Rok przygotowano specjalną promocję na trzecie Simsy…

Zanim jeszcze zainteresowałam się The Sims 3, wyszło The Sims Średniowiecze. I cóż, o ile w trójkę w ogóle nie chciałam grać, o tyle Średniowiecze chciałam mieć niemal od razu. Było to po części spowodowane tym, że choć istniał styl średniowieczno-zamkowo-gotycki w pierwszej i drugiej grze, a dzięki stronie Mod The Sims, można było ściągnąć sobie więcej przedmiotów, skinów i ubrań nawiązujących do średniowiecza, mimo wszystko była to tylko estetyka. Tymczasem The Sims Średniowiecze oferowało ciekawą rozgrywkę nie tylko w nowych dekoracjach, lecz także z nowymi mechanikami (choć czerpało też trochę z mechanik The Sims 3, chociażby z funkcji tworzenia stylu). Coś, co było bardzo ciekawe i co chciałabym, aby przeszło do pozostałych gier (choćby w formie symboli albo statuetek, albo starych budowli), to religie jakobińska i piotreańska. Z drugiej strony rozumiem, że byłby to dość ryzykowny ruch, mogący prowadzić do pewnych kontrowersji.
Z drugiej strony jednak w porównaniu z głównymi Simsami, Średniowiecze było mocno ograniczone przez swoją konwencję quasi-RPG z elementami strategicznymi. Nie można było budować, można było co najwyżej zmieniać tapety i podłogi albo wstawiać kolumny. Jeśli Sim-Bohater miał partnera i dziecko, to gracz mógł poruszać się tylko Simem-Bohaterem, chyba że zostałby zabity albo wyruszył w podróż, aby założyć własne królestwo (wtedy jego miejsce zająłby jego potomek). Mimo wszystko jednak liczne style oraz funkcja Stwórz Styl umożliwiały zrobienie czegoś niesamowitego, zwłaszcza w sali tronowej. Jedną z moich Simek, jest typowa zła królowa, Irmina, która nosi się na czerwono-czarno i ta sama kolorystyka jest w jej sali tronowej.
Przez jakiś czas The Sims Średniowiecze mi jakoś działało, ale potem ściągnęła się pewna aktualizacja, która sprawiła, że po jakimś czasie podczas rozgrywki, zapis się niszczył i nie można było go otworzyć. Przez lata próbowałam na różne sposoby to naprawić, ale z czasem pogodziłam się z tym, że nie mogę już grać w Średniowiecze. Rok temu jednak dowiedziałam się, że jeśli kupię tę grę na Originie, to mi będzie działać. W końcu udało mi się dostać The Sims Średniowiecze: Wersja Deluxe (z dodatkiem Piraci i Bogaci) i teraz mogę znów bez obaw grać w tę grę.
Wróćmy teraz do trójeczki.

Wcześniej przez lata słyszałam tak od kociary81, jak i od innych, że The Sims 3 jest ostro zbugowane i ratują je głównie moderzy-fani. Kilka lat temu zainteresowałam się Lazy Game Reviews, który przez dłuższy czas robił recenzje właśnie dodatków The Sims 3 (a później The Sims 4), i choć zarzekałam się, że nie, nie kupię sobie trójeczki, bo to zbugowana gra, a poza tym dwójeczka mi wystarczy itd.… niemniej jednak niektóre z omawianych przez LGR dodatków sprawiały, że coś we mnie pragnęło jednak zagrać w trójkę, aby np., stworzyć Sima-detektywa w Karierze albo mieć konia w Zwierzakach, albo wybrać się do Egiptu w Wymarzonych Podróżach. Zawsze jednak to nie było tak silne uczucie, aby popchnąć mnie ku kupnu podstawy gry. Miałam jednak okazję raz w nią zagrać, zanim moja przygoda z tą częścią zaczęła się na dobre. Będąc na stażu w Anglii kolega specjalnie zainstalował The Sims 3, abyśmy w nią pograli ja, on i mój obecny chłopak. Każde z nas stworzyło swoją Simową wersję, a potem nawet specjalnie przygotowałam Andersonówny (których dom potem okazał się nawiedzony). Moje pierwsze wrażenia z gry były takie sobie, niektóre mechaniki wydawały mi się dziwaczne (jak sposób zdobywania umiejętności), tak więc nadal nie chciałam w trójkę grać.
Tymczasem do sklepów weszło The Sims 4, które było tak ograniczone, że ludzie zaczęli tęsknić za The Sims 3. W moim otoczeniu najbardziej wypowiadała się na ten temat kociara81 i poniekąd to właśnie kicia namówiła mnie wreszcie na to, abym z okazji steamowej promocji na Chiński Nowy Rok, kupiła sobie trójkę. Kupiłam tylko podstawkę i trochę w niej grałam, ale kicia znów wkroczyła do akcji i nabyła mi w prezencie kilka dodatków – Karierę, Pokolenia i Zwierzaki – „abym miała bardziej urozmaiconą rozgrywkę”. I tak oto zaczęła się moja przygoda z The Sims 3.
Pierwsze próby stworzenia Simów i grania nimi przez dłuższy czas, kończyły się na tym, że tworzyłam postaci, pograłam nimi jeden raz, a potem kasowałam ich, bo mi się znudzili. W przeciwieństwie do sióstr Anderson w jedynce, czy Langów w dwójce, w trójce nie miałam na początku rodziny, którą rozwijałam z lubością. Dopiero po jakimś czasie, kiedy ogarnęłam już sterowanie, dysponowałam kilkoma dodatkami i miałam pomysły na scenariusze, zaczęłam rozwijać różne rodziny. Dość często były to simowe wersje postaci, o których pisałam opowiadania. W ten sposób, na przykład, doktor March zdobył swoją ogromną rodzinę, a jego asystentka – siostrę bliźniaczkę, która jest dziennikarką. Ale poza tym to próbowałam również kilka razy zrobić rodzinę nuworyszy, która buduje swoją rezydencję i potęgę.
Kiedyś pomyślałam sobie: „The Sims 3 teoretycznie jest prequelem jedynki i dwójki. W jedynce Laura Anderson jest już dorosła. Może więc stworzę rodziców sióstr Anderson i pokażę jak doszło do tego, ze teraz Laura sama wychowuje Eve.” Tak więc stworzyłam Dorę i Stephena Andersonów – prywatną detektyw i policjanta, którzy wprowadzili się do Roaring Heights, wzięli ślub i założyli rodzinę. Generalnie było tak: Andersonowie mieli najpierw syna, potem Laurę, która widziała jak jej brat ginie; potem, kiedy Laura została nastolatką urodziła się jej siostra, Eve. Ponieważ Dora zajmowała się pewną sprawą masowej korupcji, najpierw zabity został jej mąż, a kiedy sama pani detektyw nie chciała ustąpić, ona również zginęła. Tak oto siostry Anderson zostały sierotami. Przy okazji Eve zaczęła interesować się chemią i miała wymyślonego przyjaciela, Horrora.
Rok temu odkryłam fantastyczną serię na YouTubie – Tajemnice Simów, prowadzone przez Szaloną Szynszylę. Wcześniej, co prawda, zdawałam sobie sprawę z tego, że The Sims ma bardzo bogaty lore, zwłaszcza jeśli chodzi o historie poszczególnych rodzin, niemniej jednak to dopiero Szalona Szynszyla sprawiła, że byłam nim nieco bardziej zainteresowana. Dziewczyna nie tylko robi gigantyczny research do każdego odcinka, lecz także potrafi bardzo ciekawie opowiadać, zwłaszcza przechodząc z jednej gry na drugą. Każdy Simsomaniak powinien się z tymi filmami zapoznać, bo są genialne. No a później, dzięki Szalonej Szynszyli, odkryłam Mertę, inną simową YouTuberkę, która, na przykład, zrobiła całkiem fajne wyzwanie Asylum, ale też serię na temat błędów w polskim tłumaczeniu każdej z gier.

Obecnie gram głównie w The Sims 3, mimo tego, że rok temu w promocji udało mi się dostać za darmo The Sims 4. W czwórkę próbowałam grać ze dwa razy, ale prawdę mówiąc, wolę jednak grać w trójkę. Po części dlatego, że trójka jak na razie daje mi więcej możliwości, a po części dlatego, że na razie nie chce mi się od nowa uczyć sterowania i mechanik. Fakt, że czwórka ma taką reputację jaką ma, też mnie do tego nie zachęca – można powiedzieć, że The Sims 4 to idealny przykład zachłanności EA.
Tak czy inaczej, tak właśnie wyglądała moja przygoda z The Sims.
Dziś mija dwadzieścia lat od światowej premiery pierwszej gry The Sims. Być może doczeka się jeszcze kolejnych odsłon, a być może skończy się na The Sims 4 (albo na rzekomo planowanym The Sims 5). Obojętnie jednak jak niektórzy na nią patrzą, jest to jedna z najważniejszych serii w historii gier. Seria genialna, choć miejscami nierówna, niemniej jednak od swojej pierwszej odsłony stanowiąca fenomen popkulturowy. Ja również będę jeszcze pewnie do niej nieraz wracać.
A Wy?