
Podczas układania planu na dziesiątą rocznicę Planety Kapeluszy, nie ulegało dla mnie wątpliwości, że lipiec poświęcony będzie Lucky Luke’owi. Wszak dwa razy robiłam miesiąc z samotnym kowbojem właśnie w lipcu, nie mówiąc już o tym, że jeden z nich był wielkim świętowaniem jego siedemdziesiątki. Pierwotnie zakładałam, że obejrzę po prostu od początku Nowe przygody Lucky Luke’a, ale jak tylko skończyłam, nabrałam ochoty na przypomnienie sobie niektórych komiksów, może nawet przeczytanie tych nowszych i obejrzenie ponownie niektórych filmów z samotnym kowbojem. Udało mi się nawet obejrzeć kilka epizodów Kid Lucky’ego!
I kiedy tak to wszystko robiłam, przypominałam sobie znów, co mi się zawsze podobało w historiach z Lucky Lukiem. I pomyślałam sobie, że na miejscu byłaby jakaś lista, która w zgrabny sposób by to wszystko ładnie wykładała.
Tak oto jesteśmy. Będzie tu kilka rzeczy, o których już wspominałam na tym blogu podczas poprzednich edycji Lipca z Lucky Lukiem; i kilka innych, z których zdałam sobie sprawę dopiero niedawno.
Miejsce piąte: Daltonowie

Był taki czas, kiedy zaliczałam się do ludzi, którzy nie lubią Daltonów ze względu na tak częste ich występowanie we wszystkim związanym z Lukiem. A samotny kowboj ma akurat bardzo dużą i ciekawą galerię łotrów, która warta jest większego eksplorowania (i też szacun dla Jamesa Hutha, że postanowił sprowadzić wielu z nich w swoim filmie, zamiast poprzestawiać na wszechobecnych czterech braciach).
Jednakże ostatnie kilka lat sprawiło, że spojrzałam na Daltonów nieco przychylniej. Po części było to spowodowane przez poświęcony im serial animowany, który z jednej strony bardziej rozwija ich postaci (zwłaszcza jeśli chodzi o Jacka, który stał się molem książkowym… tak jakby), a z drugiej ma ogólnie kilka ciekawych pomysłów na fabułę, które stawiają znanych nam czterech bandytów w nietypowych sytuacjach. Ogólnie rzecz biorąc ich długa historia sprawia, że wśród komiksów i kreskówek znajdzie się parę historii, które robią z Daltonami fajne rzeczy.
W zasadzie to podczas tego ponownego oglądania Nowych przygód Lucky Luke’a zdałam sobie sprawę z tego, że najlepsze historie o Daltonach to te, w których ich dynamika zostaje w jakiś sposób zachwiana. Wspominałam już o tym, jak w 400 tysiącach za Daltonów Joe jest chory, a przez to niezdolny do dowodzenia gangiem, ale mamy też takie historie, gdzie Daltonowie zajmują się dzieckiem, lub gdzie jeden z braci zostaje oddzielony od reszty z powodu okoliczności zewnętrznych (jak Joe w Niezniszczalnych kajdankach, czy Averell w Dalton Vacation) albo wszyscy czterej postanawiają działać solo (i tutaj pojawia się genialny komiks Lone Rangers, który czytałam już kilka razy i który szczerze polecam).
I cóż, przez te wszystkie lata siedzenia w uniwersum Lucky Luke’a byłam w stanie spojrzeć na Daltonów z nieco innej perspektywy. Już wcześniej zdawałam sobie sprawę z tego, że Joe, Jack, William, a nawet Averell, nie są aż takimi idiotami, jak niektórzy ludzie o nich myślą. Zwłaszcza Joe, jako mózg grupy, z jednej strony ma całkiem zmyślne plany ucieczek i rabunków (co pokazuje, między innymi, film z 2004 roku), a z drugiej strony potrafi manipulować innymi w taki sposób, że wielokrotnie zwykli ludzie nabierają się na „odmienionych” Daltonów albo zgadzają się na jego sugestie (w pewnym momencie w Lucky Luke’u na Dzikim Zachodzie Joemu prawie udaje się doprowadzić do tego, że Luke zostaje zlinczowany).
Po latach też nieco przychylniej patrzę na Averella, którego głupotę wielu twórców wyolbrzymiało dla kiepskiej komedii (z tego też powodu nigdy nie lubiłam Rin Tin Cana), ale ostatnio zyskał nieco niuansów. Przede wszystkim to najmilszy i najbardziej porządny z Daltonów i w zasadzie wielokrotnie jest pokazane, że gdyby nie jego bracia, mógłby nie tylko się zreformować, lecz także osiągnąć sukces jako artysta.
No i zawsze miałam trochę słabość do Williama i Jacka, jako tych Daltonów, którzy potrzebują więcej miłości i w sumie jest ostatnio o tyle dobrze, że już ludzie próbują coś nimi robić.
Wydaje mi się, że to moje nowe spojrzenie na Daltonów wynika też z relacji między nimi a Lukiem. No bo niby samotny kowboj ma już dość tego, że ciągle musi za nimi ganiać; niby Joe życzy mu śmierci, ale Luke ma całkiem przyjazne stosunki z Mamą Dalton i, mimo wszystko, dba o to, aby jej pociechy nie skończyły na stryczku (do tego stopnia, że szukał sposobu, aby ich uratować od egzekucji w Pętli czy obrączce). I w sumie trudno, aby było inaczej, skoro to prawie jego najstarsi przeciwnicy i zdążył ich już nawet poznać.
Miejsce czwarte: Nawiązania do historii

W którymś momencie komiksy o Lucky Luke’u zaczęły czerpać z historii Dzikiego Zachodu (i nie tylko), co w sumie pomogło uczynić je ciekawszymi. Z jednej strony to były nadal opowieści dla młodszego czytelnika, tak więc za bardzo nie zapuszczały się w mroczniejsze zakamarki dziewiętnastowiecznej historii, ale z drugiej – nabrały pewnej głębi, już choćby przez to, że pokazywały konsekwencje pewnych działań. Trochę opowiadałam już kiedyś o tym w liście poświęconej najciekawszym postaciom historycznym w uniwersum Lucky Luke’a; a także wspomniałam o tym, że Gwiazdka Daltonów odnosi się do słynnej kampanii reklamowej Coca Coli, ale ponowne obejrzenie Nowych przygód Lucky Luke’a sprawiło, że niektóre odcinki zyskały dla mnie nowe znaczenie.
Już pierwszy odcinek – Indiańska Ruletka – jest nie tylko o hazardzie i o tym, jak ów hazard był tępiony, lecz także o indiańskich kasynach, które w założeniu miały pozwolić rezerwatom na zbieranie funduszy na swoje potrzeby (chociaż jest tu pewien anachronizm, bo to prawo powstało w dopiero w XX wieku). Po części jest to historia o tym jak prawo, które w założeniu ma pomagać, może zostać wykorzystane przez cwaniaczków do złych celów, a to już można podciągnąć pod wiele różnych sytuacji. (Prawdę mówiąc, zanim nie obejrzałam Indiańskiej Ruletki, nie wiedziałam, dlaczego czasem w amerykańskich filmach i serialach kasyna mają indiańską estetykę, a Pokerface korzystający z luki prawnej, aby właśnie założyć w rezerwacie legalne kasyno, trochę mi tę sprawę rozjaśnił.)
I też różne informacje, których dowiadywałam się przypadkiem sprawiły, że niektóre odcinki Nowych przygód Lucky Luke’a nabierały dla mnie większego znaczenia. Tak było, na przykład, w przypadku Teorii o Marsjanach, która swego czasu wydawała mi się pasować do ogólnego klimatu westernowego jak pięść do nosa (gdzie tam kosmici na Dzikim Zachodzie!; twórcy chcieli po prostu odcinek w stylu Z Archiwum X), ale później natknęłam się na artykuł o tym, że podobno były na Dzikim Zachodzie przypadki doniesień o obcych i UFO nawet rozbiło się w pewnym mieście w Teksasie. Ponadto sam odcinek odnosi się na samym początku do słynnych „kanałów” na Marsie, które sprawiły, że ludzie zaczęli spekulować o życiu na Czerwonej Planecie; a kiedy już plotka o Marsjanach kradnących krowy się rozprzestrzenia, nagle pojawia się pewien Indianin, który opowiada o tym, że jego przodek spotkał „małych zielonych ludzików” i że jego przodkini upamiętniła nawet tę chwilę na derce (co jest nawiązaniem do różnych „starożytnych kosmitów” i historii jakoby rdzenni Amerykanie mieli też styczność z istotami pozaziemskimi).
„Wojny Owcze” w Bestii z Alabamy, instalacja telegrafu w Śpiewającym drucie, trudności ze znalezieniem na Dzikim Zachodzie książki w Don Kichocie z Teksasu, problemy, które wykopaliska archeologiczne powodowały dla ludzi „postępu” we Wpadce Daltonów… Tak samo jak w przypadku opowieści o Asteriksie, wiedza historyczna sprawia, że nagle Lucky Luke jest o wiele ciekawszy i o wiele głębszy, niż się na początku mogłoby wydawać. Fajnie jest odkrywać po latach takie rzeczy.
Miejsce trzecie: Postaci

Coś, co zawsze podziwiałam w opowieściach z Lucky Lukiem, to to, że zwykle są tam bardzo unikalne, tak pod względem wyglądu, jak i charakterów, postaci. Prawda, wielu bohaterów pobocznych korzysta z kilku standardowych modeli (najlepszym przykładem jest tutaj grabarz, który wydaje się w większości miast być tym samym zielonoskórym łysolem), ale, na przykład, ze świecą szukać dwóch takich samych wodzów Indian, burmistrzów, czy nawet bandytów (którzy akurat nie są Daltonami).
Już sami antagoniści Luke’a potrafią być bardzo wyraziści, chociaż często pojawiają się tylko raz na album/odcinek i muszą przez ten czas pokazać, że stanowią jakieś wyzwanie dla Lucky Luke’a, że ich motywacja ma sens i że mogą być na swój sposób groźni. Szuler Pat Poker, który trząsł całym miastem; Joss Jamon, który wraz ze swoją bandą (składającą się, m. in., z szulera i zdradliwego farmera o poczciwym obliczu) siał spustoszenie po wojnie secesyjnej; były adwokat, Barry Blunt, który używał kruczków prawnych do tego, aby zagarnąć wszystkie wieże wiertnicze w Titusville i wywinąć się prawu; Mortimer Trupokwiat, który próbował rozpętać strzelaninę na zlecenie Syndykatu Pogrzebowego… W każdej przygodzie jest ktoś doskonale dopasowany do opowiadanej historii, już choćby przez to, co sobą reprezentuje (na przykład, w albumie Kowboj w Paryżu, poświęconym przeniesieniu Statuy Wolności z Francji do Ameryki, antagonistą jest naczelnik więzienia mający obsesję na punkcie więziennictwa i pomnik poświęcony wolności uważa za sprzeczne ze wszystkim, w co wierzy).
Ale również postaci, które Lucky Luke spotyka na swojej drodze i którym potem decyduje się pomóc są unikalne. Patrzymy na takiego nauczyciela, chińskiego lekarza, czy dwie panienki z Irlandii i zastanawiamy się, dlaczego zabrali się w tak daleką i niebezpieczną podróż, i jak wyobrażają sobie przetrwanie na Dzikim Zachodzie (bo jednak mają swoje wyobrażenia na jego temat i jakieś wcześniejsze doświadczenia, które wpływają na ich zachowanie w dziczy); a podczas przygody z Lukiem wchodzą w interakcje z nim i z miejscowymi, po czym nieraz następuje dość zabawne zderzenie kulturowe. I wtedy naprawdę widzimy, jak bardzo kolorowe to postaci – często na swój sposób niezłomne w dążeniu do swoich celów i zwariowane w walce z przeciwnościami.
Nawet Indianie (choć zwykle przedstawieni bardzo stereotypowo) potrafią być bardzo różni pod względem charakterów. Wspominałam wcześniej o wodzach, bo to oni najczęściej rzucają się w oczy najbardziej i nieraz widać, że stoi za nimi jakiś pomysł. Na przykład, w Skarbie Daltonów jest wódz Kwaśny Byk, który nigdy się nie uśmiechnął, tak więc jeden z jego ludzi usilnie próbuje go rozśmieszyć; w Kanionie Apaczów wódz Patronimo prowadzi vendettę przeciwko kawalerii, bo pułkownik O’Nollan zabił jego ojca; wódz Dziwny Wilk jest niski, ale mimo to wszyscy się go słuchają i boją mu się przeciwstawić, nawet kiedy jego przyszła żona wprowadza do plemienia jakieś dziwne zwyczaje; a przewijający się przez Nowe przygody Lucky Luke’a wódz Szczery Orzeł zajął się niedawno rolnictwem i jego plemie prowadzi całkiem dobry interes z bladymi twarzami. A do tego dochodzą też inni, pojedynczy rdzenni Amerykanie, jak Zdziecinniała Wydra, czy wyżej wspomniany Indianin z Teorii o Marsjanach.
W zasadzie wielokrotnie to właśnie na postaciach opiera się cały humor i to one ciągną historię do przodu. A Lucky Luke i Jolly Jumper reagują na te wszystkie osobliwe charaktery.
Miejsce drugie: Jolly Jumper i sekretny świat koni

Niewątpliwie trudno wyobrazić sobie przygody Lucky Luke’a bez Jolly Jumpera. Już kiedyś rozwodziłam się nad tym, jak niesamowitym kompanem jest Jolly Jumper i, prawdę mówiąc, lubię te relacje między Lukiem a jego koniem – to, że często sobie dogryzają, a jednocześnie właściwie są swoimi najlepszymi przyjaciółmi i zawsze mogą na siebie nawzajem liczyć. W dodatku, zgodnie z prequelowymi komiksami Luke i Jolly znają się od dziecka (chociaż w animowanym Kid Lucky’m Jolly ciągle zrzuca małego Luke’a z grzbietu i nie pozwala się ujeżdżać; mimo wszystko jednak na to, żeby Kid Lucky jeździł na innym koniu, też krzywo patrzy).
To, z czego Jolly jest jednak najbardziej znany, to zgryźliwe komentarze na otaczającą go rzeczywistość. To on najczęściej łamie czwartą ścianę, to on zwraca uwagę na to, jak niedorzecznie zachowują się ludzie (a jego jeździec w szczególności) i to jemu przeszkadza chroniczny syndrom bohatera, na który cierpi jego kowboj.
Jednocześnie Jolly nie jest jedynym koniem, który w tym uniwersum mówi. Dość często widzimy w komiksach i animacji również inne konie, które mają swoje przemyślenia i się nimi dzielą z Jolly’m lub między sobą; albo po prostu reagują na to, co się wokół nich dzieje. I tak jak Jolly Jumper jest zaradnym koniem o wielu umiejętnościach, bo musi taki być jako rumak bohatera Dzikiego Zachodu; tak wiele koni, których spotyka wraz Lukiem na swojej drodze, też jest jakoś ukształtowana przez zawody, które wykonują, lub też przez swoich jeźdźców. Wspominałam o koniu Eliota Belta w Łowcy głów, o koniach kawaleryjskich w Kanionie Apaczów, o pijanym koniu szeryfa w Eliksirze doktora Doxeya, ale w zasadzie można przytoczyć również inne przykłady, jak koń grabarza składający Jolly’emu kondolencje, kiedy wydaje się, że Luke zginął; czy koń kowboja Sama, który – tak jak Jolly w przyszłości – komentuje znalezienie w zniszczonym wozie małego Luke’a.
Zwykły czytelnik prawdopodobnie nie myśli o tym, jak bardzo ten sekretny świat koni (jak również innych zwierząt; wystarczy choćby wspomnieć udomowione ptaki w Sępach nad prerią) jest częścią świata przedstawionego, a przecież trudno sobie wyobrazić humor w Lucky Luke’u bez komentarzy Jolly Jumpera.
Miejsce pierwsze: Lucky Luke

Na koniec pozostawiłam sobie samego Luke’a, bo też on jest najważniejszym powodem, dla którego zawsze wracam do jego przygód. Bo właściwie tym, czym dla wielu są Superman czy Kapitan Ameryka, tym dla mnie jest Lucky Luke.
Niedawno powtórzyłam sobie wywiad z Cezarym Pazurą i Borysem Szycem na temat ich pracy nad polskim dubbingiem do Lucky Luke’a na Dzikim Zachodzie. Pazura wypowiedział tam takie słowa:
W naszym świecie dzisiejszym, kiedy jest dużo szarości i wiele grzechów potrafimy ludziom przebaczać, Lucky Luke jest bezwzględny wobec zła… ale na tyle jest prawy i uczciwy, że wszystko zrobi z wdziękiem, wszystko to robi zgodnie z prawem i dba o tych, o których trzeba dbać, czyli tych słabszych.
I kiedy usłyszałam te słowa, powróciły do mnie moje liczne przemyślenia na temat Luke’a jako postaci. Już kiedyś rozwodziłam się nad tym, że Lucky Luke jest dość prostym bohaterem – jest po prostu człowiekiem, który podróżuje po Dzikim Zachodzie, pomaga ludziom i ma liczne przygody. Można by pomyśleć, że taki prosty bohater – w dodatku niesamowicie praworządny i „kryształowy” – byłby nudny, zwłaszcza w dzisiejszych czasach, jednak nadal cieszy się popularnością. Ba, dawno, dawno temu zadałam Oscarowi Readmore, w ramach Wakacyjnego Wyzwania, obejrzenie Ballady o Daltonach i w swoich rozważaniach mój kolega blogger napisał tak:
Ciekawą postacią, która kradła moje zainteresowanie, był sam Lucky Luke. Spokojny, wyważony stróż prawa bez najmniejszego problemu cały film wodził bandytów za nos i to było imponujące.
To jednak świadczy dobrze o Luke’u, że Oscar Readmore – który dotąd nie miał zbyt wielkiej styczności z samotnym kowbojem – właśnie tak go odbiera: nie jako Gary’ego Stu, nie jako harcerzyka, ale właśnie jako kogoś wyważonego i spokojnego. A ja tak sobie pomyślałam (któryś już raz właściwie), że jego siła polega na tym, że nie jest tylko dobrym strzelcem; że równie często przechytrza swoich przeciwników albo używa dyplomacji, aby przekonać ludzi, którzy zachowują się głupio i destrukcyjnie, aby się ogarnęli. Zwłaszcza że sami ludzie, którym pomaga Luke, są tchórzliwi albo głupi… ale nie źli, per se; jakby to powiedział Samuel Vimes: „Są ludźmi i postępują jak ludzie.”
Właśnie ze względu na to wszystko, jedną z moich ulubionych rzeczy w tej franczyzie jest jej główny bohater, który w zasadzie z wiekiem zyskuje w moich oczach coraz bardziej. Na pewnych bohaterów człowiek nigdy nie jest za stary.
Z tą refleksją Was zostawiam i widzimy się w sierpniu, aby omówić inny fandom… nawet więcej niż jeden!
Świetnie się te Lucky Lukowe artykuły czyta, nawet te sprzed lat.
Jak lubisz komiksy to może rzucisz okiem na Emilkę Sza? Chyba by trafiłaby w twoje gusta 🙂 Także chętnie poznam twoje refleksje o Kajku i Kokoszu
P.S. W ostatnim Lucky Luke “Cowboy w bawełnie” William/Jack znów jawi się jako najbardziej oczytany intelektualista. Czyżby cecha została?
Dzięki. Pewnie za rok przygotuję znów Lipiec z Lucky Lukiem.
Hm… Emilka Sza wygląda nieźle. Może kiedyś obczaję. Natomiast jeśli chodzi o Kajko i Kokosza, to próbowałam oglądać animowaną adaptację na Netfliksie i nie za bardzo mi wchodziła. Ale może kiedyś sprawdzę, czy komiksy są lepsze.
No raczej, że cecha została. Społeczeństwo wyrosło już ponad to, żeby Jack i William nie mieli żadnej osobowości XD.
Możesz na przyszły Lipiec zrobić artykuł o przykładach nadawania im indywidualnych cech przez lata 🙂 William miał ciekawy wątek rywalizacji z Joe o kobietę w “Dalton City” a w “Spadku Bzika” jeden z nich miał przewijający się gag, gdzie próbował się popisać znajomością Chińskiego. Można znaleźć ciekawe przykłady. W “Samotnym jeźdźcu” też mają swoje wątki.
“Kajkowi” warto dać szansę. I starym i nowym 🙂
“Samotnego Jeźdźca” to ja uwielbiam za to, co zrobili z Daltonami. Już kilka razy czytałam ten komiks po angielsku.
Ale pomysł na artykuł warty rozpatrzenia. No i pewnie napiszę też coś o “Wanted: Lucky Luke”, bo niedawno przeczytałam i miałam kilka przemyśleń (zwłaszcza że było tam mnóstwo znanych twarzy).
A “Marcel Dalton” mnie rozczarował. Taki fajny pomysł na postać a tak mało z nim zrobiono. “Wujaszkowie Daltonowie” już ciekawsze choć mi się najmniej podobał z tych nowych Lucky Luke’ów (po śmierci Morrisa) Ogólnie rozwijanie “drzewa” Daltonów to fajna sprawa. W Wanted fajnie, że “Wuj Henry” z “Ballady” wspomniany.
Mnie Wujaszkowie Dalton się średnio podobali, bo Mama Dalton była tam OOC (“Wśród Daltonów byli też szeryfowie.”, stwierdzone jako coś, z czego familia byłaby dumna).
Bez sensu też, że Marcel jest bratem Mamy Dalton a ma ciągle na nazwisko Dalton. Ech…