Krótka notka

Krótka notka o polskich produkcjach

I otóż mamy po raz kolejny Dzień Niepodległości i zwykle jest to dla mnie czas, aby wyrazić narodową dumę. W tym roku postanowiłam, że tematem niepodległościowego tekstu będą polskie produkcje filmowe i serialowe.

Bo też jest to powód do przemyśleń, zwłaszcza w ostatnich latach. Przemyślenia jednak będą dotyczyć wybranych gatunków, które, moim zdaniem, wydają się najbardziej popkulturowe.

Polskie produkcje dramatyczne

Zacznijmy może od tego, że my Polacy umiemy robić dramaty. Historie o pojedynczych jednostkach próbujących jakoś radzić sobie z bezwzględnie kręcącymi się kołami dziejów, rodzinach zmagających się patologią lub dawnymi tajemnicami, żołnierzach, którzy nie wrócili tak do końca z wojny albo próbują jakoś odnaleźć się w nowej rzeczywistości… Z jakiegoś powodu tego typu fabuły wychodzą nam fantastycznie, a przynajmniej są doceniane tak u nas, jak i zagranicą.

Plakat Chłopów.

Trochę się tutaj ciśnie na usta złośliwa uwaga, że po prostu tak nam dobrze wychodzą dramaty, bo życie w Polsce to dramat. A że wiele dramatów to też adaptacje lektur szkolnych o czasach zaborów, drugiej wojny światowej, czy komuny, siłą rzeczy poznajemy je za młodu. Na przykład, ostatnio w kinach święcą triumfy Chłopi, ale to nie tylko ze względu na historię, lecz także stronę wizualną i muzyczną, które sprawiają, że film zachwyca (tak przy okazji wspomnę, że według przeprowadzonej przeze mnie na tumblrze ankiety najgorszą polską lektura szkolną byli właśnie Chłopi; a tutaj taka niespodzianka w kinach).

Ale mamy też rodzinne epopeje i romanse, które czerpią w dużej mierze z zachodnich wzorców. I tutaj można przytoczyć chociażby niesławną serię 365 dni, w której widać ślady Pięćdziesięciu twarzy Greya.

Polskie produkcje komediowe

Jednocześnie jednak z czasem chce się obejrzeć coś bardziej wesołego i lekkiego. Z komediami u nas bywało różnie. Oczywiście w okresie PRLu polskie produkcje komediowe były bardziej skoncentrowane na absurdach komunistycznej rzeczywistości i do dzisiaj właściwie filmy Barei są klasykami polskiej komedii. Tuż po transformacji ustrojowej polska komedia też radziła sobie całkiem nieźle (wystarczy wspomnieć Killera, który w zasadzie stał się memiczny), ale już w pierwszej dekadzie lat dwutysięcznych zaliczyła ona dół. Z jednej strony mieliśmy podążanie za trendami (jak ta nieszczęsna Kac Wawa), a z drugiej ten sam humor niskich lotów i ci sami trzej aktorzy, którzy pojawiali się w każdym filmie. Oczywiście nie wszystkie komedie z tego okresu są kiepskie (na przykład dla mnie perełką jest Pieniądze to nie wszystko z 2001 roku), ale co by nie mówić, większość tego typu filmów trafiała potem do Masochisty (przy czym Mietkowi zdarzało się omawiać również starsze produkcje).

Tymczasem na srebrnym ekranie święciło triumfy Ranczo. Jakiś rok temu znajomi Turcy zapytali mnie, jakie polskie seriale polecam i wymieniłam właśnie Ranczo, z tej prostej przyczyny, że z jednej strony serial ten świetnie przedstawia współczesną polską mentalność, a z drugiej strony stoją za nim świetne pomysły. Mój tata na przykład bardzo lubił córkę burmistrza, której poglądy, wygląd i zachowanie zmieniały się z każdym następnym chłopakiem.

Tak jakoś ta polska komedia od wczesnych lat dwutysięcznych zaczęła się wygrzebywać z dołka i w tym roku dostaliśmy Niebezpiecznych dżentelmenów. Niby historia zrzynająca trochę z Kac Vegas – ot, czwórka facetów budzi się po pełnej wrażeń imprezie, z której nic nie pamiętają, i odkrywa kilka niespodzianek. W tym przypadku jednak mamy postaci historyczne – Żeleńskiego, Witkacego, Josepha Conrada i antropologa Bronisława Malinowskiego – które znajdują trupa i muszą dociec, co się stało. Jest to o tyle dobry film, że z jednej strony humor jest bardzo w starym stylu, a i różne postaci historyczne (jak choćby Piłsudzki) są traktowane w krzywym zwierciadle; a z drugiej strony główny bohater, czyli Żeleński, z niezadowolonego ze swojej pracy lekarza i człowieka, który boi się pokazywać swoje teksty innym, staje się bardziej pewnym siebie Boyem-Żeleńskim, który wygłasza swoją prawdę. Według mnie całkiem nieźle wyszedł też Dorociński jako Witkacy, bo dotąd ten aktor traktował się raczej poważnie, a tutaj jest bardzo ekspresyjny.

Polskie produkcje kryminalne

Polski kryminał również miewał się różnie. Swego czasu w dwudziestoleciu międzywojennym wielkim wydarzeniem było to, że powstanie film na podstawie Czerwonego Błazna – polskiej powieści kryminalnej pisanej na wzór kryminałów francuskich (sam film to teraz lost media, bo pozostały po nim tylko jakieś pojedyncze zdjęcia). Potem, w PRLu w telewizji można było oglądać seriale kryminalne, które do dzisiaj są uważane za klasyki, jak choćby 07 Zgłoś się czy Stawka większa niż życie.

Nie wiem, czy pamiętacie, ale dawno temu recenzowałam serial kryminalny Belle Epoque, dziejący się w dziewiętnastowiecznym Krakowie. Generalnie serial miał potencjał, ale schematyczność odcinków, niemrawy wątek miłosny, mało ciekawy główny bohater i niedobrana muzyka psuły większość zabawy. Ostatecznie podsumowałam ten serial stwierdzeniem, że polscy producenci powinni wziąć przykład z zachodnich kolegów i zaadaptować polską literaturę kryminalną.

Plakat serialu Chyłka.

I otóż jakiś rok czy dwa lata temu zauważyłam, że ktoś najwyraźniej poszedł za moją radą, bo pojawiła się adaptacja serii powieści Remigiusza Mroza Chyłka. No dobrze, może to bardziej dramat sądowy niż kryminał, ale zwykle w tego typu historie mają elementy kryminalne. Ale mamy też Żmijowisko na podstawie powieści Chmielarza czy Ślepnąc od świateł Żulczyka. W zasadzie ostatnimi czasy widziałam reklamy polskich kryminałów, które wydawały się prezentować sobą jakiś poziom, chociaż wszystkie zdają się mieć mniej więcej ten sam klimat mrocznych sekretów z przeszłości.

Jednocześnie można zauważyć, że popularnością cieszą się polskie kryminały na zachodniej licencji, jak Komisarz Alex (który jest polską wersją niemieckiego Komisarza Rexa) czy Ojciec Mateusz (na podstawie włoskiego Don Matteo). Sam w sobie ten zabieg nie jest zły, bo jednak przenoszenie formuły z jednego kraju na realia innego może skutkować czymś interesującym, ale jednak trochę mi żal, że nikt u nas nie próbuje robić jakichś lżejszych kryminałów (może poza jakimiś pojedynczymi ekranizacjami Chmielewskiej, ale to było dawno temu).

Polskie produkcje fantastyczne, sci-fi i horrory

Tutaj mamy moją osobistą bolączkę – to, że większość polskich prób stworzenia filmu czy serialu z gatunku szeroko pojętej fantastyki wychodzi dość miernie. I to nie jest tak, że nie mamy historii grozy, sci-fi, czy fantasy, które warto opowiedzieć – wystarczy spojrzeć na polską literaturę fantastyczną, aby się przekonać, że jest mnóstwo rzeczy, które można by zaadaptować. Rzecz w tym, że kiedy to przenieść na stronę wizualną, bywa z tym różnie. No i efekty specjalne jednak nieraz potrafią się źle zestarzeć.

Przy czym, tak jak w przypadku komedii i kryminału, jest kilka filmów i seriali z dawnych czasów, które Polacy jednak darzą pewnym sentymentem. Tak więc mamy serię filmów o Panu Kleksie, mamy Seksmisję, mamy nawet własne horrory klasy B, jak Klątwa Doliny Węży, Lubię nietoperze, czy Wilczyca 2. Tak jak w przypadku kryminału, tak i tutaj mamy film, który jest właściwie trochę takim lost media, a jest to film sci-fi Na Srebrnym Globie (niedawno nawet opublikowano o nim dokument).

Jeśli chodzi o seriale, to głównie możemy się pochwalić produkcjami dla dzieci i młodzieży, jak Maszyna zmian, Siedem życzeń, a nawet kilka produkcji robionych we współpracy z Australią (Dwa światy, Dziewczyna z przyszłości, ale też Tajna misja, która miała nawet linię fabularną w Krakowie związaną z porwanym koniem).

Aczkolwiek w XXI wieku wszystkie próby zrobienia przez Polaków filmu lub serialu z gatunku fantastyki kończyły się z miernym skutkiem. Albo wychodzi coś z niezbyt udanymi efektami specjalnymi i kostiumami (jak Wiedźmin z 2002), albo coś, co mogłoby być fajne, ale nie dano mu szansy (moim zdaniem, na przykład, serial Duch w dom mógłby być genialny). W ogóle czy ktoś tu pamięta taki polski serial Netfliksa Krakowskie potwory? Z opisu wydawał się ciekawy – ot, pewna dziewczyna dołącza do grupy zajmującej się badaniem zjawisk paranormalnych w Krakowie. Jednakże już pierwsze kilka minut sprawiło, że wyłączyłam serial, bo wydawał mi się nudny, a bohaterka mdła.

W nich cała nadzieja - plakat.

Na razie polska fantastyka ma się nieźle w grach komputerowych (Wiedźmin, ale również Darkwood, które jest całkiem spoko survival horrorem), i w zagranicznych adaptacjach (pamiętacie, jak opowiadałam o Kierunku: Nocy?). Czy jednak szeroko pojęta polska fantastyka na małym i dużym ekranie jest dzisiaj skazana na porażkę? Z tego, co ostatnio widziałam, dużym zainteresowaniem cieszy się nadchodzący polski film postapo W nich cała nadzieja, który ma wejść do kina 24 listopada.

Podsumowanie

Generalnie to, co chce powiedzieć, to to, że mogę zauważyć pewien skok jakościowy. Jeszcze kilka lat temu polskie produkcje mnie niespecjalnie interesowały, a teraz coraz częściej łapię się na tym, że jakiś film albo serial przyciąga moją uwagę. Na przykład, rok temu namiętnie oglądałam Bodo i ten serial raz, że miał bardzo fajny klimat, a dwa – sprawiał, że potem googlałam stare polskie filmy i postaci historyczne związane z polskim kinem.

Mam nadzieję, że coraz częściej będę słyszeć o dobrych polskich filmach i serialach, które nie są dramatami. Kto wie – może również doczekam się w niedalekiej przyszłości jakiejś polskiej fantastyki na wysokim poziomie.

A czyż Dzień Niepodległości nie jest dobrą okazją do obejrzenia polskiego filmu?

Leave a Reply