Fanfiction · Kacze Opowieści

[FF: Kacze opowieści] Zachować sekret cz.2 – Przebudzenie

Kiedy Wolframik opuszczał pracownię Diodaka, było po północy. Kiedy zaś dotarł (różnymi pokrętnymi drogami) do rezydencji McKwacza, czerwone słońce właśnie wschodziło nad Kaczogrodem, ogłaszając początek nowego dnia. Choć umysł żaróweczki był nakierunkowany na jak najszybsze dotarcie do celu, Wolframik nie potrafił przestać myśleć o Diodaku. O tym, że go zostawił. O tym, co też mogło się z nim teraz dziać. O tym, że teraz jego wolność, a być może nawet życie, spoczywa na blaszanych barkach jego pomocnika. Toteż Wolframik obawiał się o to, czy będzie w stanie przekazać – Sknerusowi, Śmigaczowi, komukolwiek – najważniejsze informacje. Oczywiście zamierzał z nimi iść. Nie wyobrażał sobie wyzwolenia Diodaka bez swojego udziału.
Przedostanie się przez bramę główną bez zwracania na siebie uwagi systemów alarmowych nie stanowiło problemu. Nawet gdyby nie posiadał znajomości zabezpieczeń (w końcu to Diodak je zaprojektował, a on – jako jego pomocnik – był przy tym obecny), Wolframik wciąż byłby na tyle mały, aby przejść przez wejście niezauważony.
Teraz czekała go długa droga przez wybrukowaną białą kostką ścieżkę do ganka. A wokoło nie było żadnej kosiarki ani siostrzeńców Sknerusa na rowerach, aby mógł na nie wskoczyć i podjechać. Praktycznie rzecz biorąc całe podwórko McKwacza było opustoszałe. Ramiona Wolframika opadły ze zrezygnowaniem. Dotarcie do domu zajmie mu jeszcze więcej czasu, który można byłoby spożytkować na poszukiwania Diodaka.

Zaraz jednak przypomniał sobie ten smutny uśmiech, którym Diodak go pożegnał, i w żaróweczkę wstąpiły nowe siły. Wolframik wyprostował się i pobiegł w stronę domostwa. Sam nie wiedział skąd miał tyle energii, ale udało mu się dotrzeć do ganku w niecałe pięć minut, co prawda kilka razy się przewracając, lecz za każdym razem powstając i biegnąc dalej.
Kiedy jednak już znalazł się na miejscu, napotkał na kolejny problem. Nie wiedział jak obwieścić swoje przybycie i przedostać się do środka. Był za niski, aby dosięgnąć do dzwonka, a wspinaczka do niego nie wchodziła w grę. Nie mógł też zapukać. Jego małe rączki nie wydałyby dźwięku dość głośnego, aby przyciągnąć czyjąkolwiek uwagę. Nawet prześlizgnięcie się pod drzwiami było niemożliwe, bo szpara między podłogą, a drzwiami była za wąska.
Wolframik usiadł na ganku i ze zrezygnowaniem oparł głowę na rękach. Musiał znaleźć jakiś sposób, aby dostać się do środka, ale jak na razie nie był w stanie nic wymyśleć. Ta cała sytuacja napawała go rozpaczą.
Nagle usłyszał za sobą skrzypnięcie drzwi i zamarł na chwilę.
– Wielkie Nieba, toż to mały przyjaciel pana Diodaka!
Wolframik podniósł się gwałtownie z miejsca i odwrócił w stronę tego, który zauważył jego obecność. W drzwiach, trzymając oburącz koszyk z praniem, stał lokaj Sknerusa, Cezar. Wolframik zaczął skakać z radości, ale zaraz powstrzymał swoje emocje, przypominając sobie, z czym przyszedł. Tymczasem Cezar wyszedł przed dom i postawił kosz na ziemi, po czym kucnął i wystawił przed żaróweczką otwartą dłoń. Pomocnik wszedł na nią i lokaj powstał na równe nogi.
– Co cię do nas sprowadza? – zapytał z lekkim uśmiechem.
Wolframik znów się załamał. W jaki sposób miał zakomunikować komukolwiek co się stało? Jak miał im powiedzieć, że Diodak został porwany i że miał ze sobą nadajnik?
Po chwili ciszy ze strony żaróweczki Cezar postanowił zastosować metodę pytań zamkniętych.
– Czy chodzi o jakiś wynalazek, który pan Diodak miał zreperować?
Żaróweczka machnęła zamaszyście rękami, sygnalizując, że nie.
– A więc chodzi o aktualizację programu Robokwaka?
Wolframik znów zaprzeczył.
– No to może przyszedłeś tutaj, aby oznajmić, że pan Diodak wyjeżdża na jakąś wystawę i nie będzie do dyspozycji pana McKwacza?
Kolejne machnięcie rękami. Cezarowi zaczęły kończyć się pomysły i, szczerze mówiąc, zaniepokoił się odrobinkę. Jeśli nie chodziło o naprawę, aktualizację ani wyjazd służbowy, to o co? I dlaczego właściwie Wolframik był tu sam? Nigdy wcześniej Diodak nie wysyłał go z jakąkolwiek sprawą, najczęściej informował o wszystkim osobiście.
– Czy pan Diodak jest chory? – spróbował po raz kolejny lokaj.
I po raz kolejny otrzymał w odpowiedzi stanowcze „nie”. Cezar westchnął, ale zaraz wytrzeszczył oczy i uśmiechnął się zadziornie. Już wiedział o co zapytać teraz.
– Czy panu Diodakowi coś się stało?
Tym razem Wolframik przytaknął i zgiął ręce, aby zakomunikować lokajowi, że jest na dobrej drodze i powinien zgadywać dalej. Jednak Cezar posadził go sobie na ramieniu, wziął pranie i skierował się z powrotem do domu.
– Musisz porozmawiać z panem McKwaczem – oświadczył, wchodząc do środka, i zamknął za sobą drzwi. – Zaprowadzę cię do gabinetu pana i obudzę go.
Kiedy Diodak odzyskał świadomość, obudził się w białym, surowym pomieszczeniu. Leżał na prostym łóżku z materacem i poduszką, i wyglądało na to, że jest to jedyny mebel w jego więzieniu. Oczy wynalazcy zaczęły wodzić po pokoju. Na suficie nie było żadnych kamer. Nad sobą ujrzał jedno, jedyne maleńkie okno. Białe, ledwo wyróżniające się z od ścian drzwi zapewne były zamknięte. Mimo to Diodak podniósł się z łóżka, podszedł do nich i chwycił za klamkę. Drzwi wydawały się otwierać na zewnątrz, toteż popchnął ją do przodu.
Nic się nie stało.
Diodak usiadł na łóżku i nagle przez głowę przeszła mu pewna myśl. Szybko odchylił klapę kamizelki i sprawdził kieszeń. Odetchnął z ulgą, kiedy zorientował się, że nadajnik i fiolka wciąż tam są. Na szczęście dla niego porywacze nie wpadli na to, aby go przeszukać. Wyciągnął buteleczkę i przyjrzał się jej uważnie. Zastanawiał się, czy może teraz nie nadszedł czas, aby ją użyć. Czy nie lepiej byłoby zrobić to teraz, kiedy jeszcze nic się nie stało?
Ale zaraz zacisnął rękę wokół fiolki. Nie, właśnie dlatego, że nic się jeszcze nie stało, nie powinien tego robić. Jest jeszcze nadzieja. Na pewno już Wolframik zdążył wezwać pomoc i ktoś zmierza tutaj, aby go uwolnić. A nawet jeśli jeszcze nie, Diodak wiedział, że powinien czekać na ratunek i nie podejmować pochopnych decyzji.
Schował fiolkę do kieszeni. Wtedy właśnie usłyszał zgrzyt zamka i drzwi się otworzyły. Do środka wszedł wysoki kogut w białym garniturze i ze stalowym dziobem. Wszedł sam, ale ktoś przymknął za nim drzwi. Diodak wstał, po części, aby nie być niegrzecznym, po części, aby przygotować się na to, co mogło nastąpić.
– Witamy w PTAK, doktorze D – odezwał się kogut i wyciągnął do Diodaka rękę, uśmiechając się przyjacielsko. – Proszę mi mówić Zakuty Dziób.
– Czego ode mnie chcecie? – spytał chłodno Diodak, mimo że się tego domyślał.
Uśmiech Zakutego Dzioba zrzedł i kogut opuścił rękę.
– Wiem, że pierwsze wrażenie nie wypadło zbyt dobrze, doktorze, ale proszę mi wierzyć: jeśli tylko zgodzi się pan z nami współpracować, nie musi się pan niczego obawiać.
Krew Diodaka zaczęła się gotować. Toż to kpiny… Wtargnęli do mojego domu, porwali mnie i więżą w tej dziurze i jeszcze twierdzą, że nie muszę się niczego obawiać… Przez chwilę chciał wygarnąć temu gryzipiórkowi, co o nim myśli, ale postanowił milczeć. Słyszał o tym, czym zajmuje się PTAK. Ci ludzie byli niebezpieczni. Musiał uważać na słowa.
Tymczasem Zakuty Dziób mówił dalej:
– Mamy dla pana propozycję, doktorze. Interesuje nas pański wynalazek.
– Który? Zbudowałem wiele rzeczy.
Kogut uśmiechnął się delikatnie.
– Chodzi nam o skafander Robokwaka.
Diodak prychnął śmiechem. Właściwie mógł się tego domyśleć. Robokwak stanowił potężną broń i Diodak zdziwiłby się, gdyby nikt nie chciał go w taki sposób wykorzystać. Wielu ludzi (w tym z agencji rządowych) zgłaszało się do Sknerusa McKwacza z zamiarem wykupienia projektu, ale Sknerus, na prośbę Diodaka, każdemu odmawiał.
– Oczywiście, oferujemy stosowną zapłatę za wyjawienie nam planów Robokwaka i pomoc przy konstruowaniu kilku sztuk na nasz własny użytek; a także stały etat w naszej agencji. Zapłacimy więcej, niż KAW, a na pewno więcej niż ten stary sknera, McKwacz. To co, doktorze D? Możemy liczyć na owocną współpracę? – Nagle przybliżył się do twarzy Diodaka i spojrzał na niego mniej przyjaźnie. – Czy też mamy przekonać pana w inny sposób?
Diodak milczał przez chwilę. Na jego czole pojawił się zimny pot. Nie chciał im pomagać. Wiedział, do czego zostanie wykorzystany jego wynalazek, jeśli się zgodzi, ale z drugiej strony kto wie, do czego byli zdolni? Potrzebował czasu. Dużo czasu, aby ustalić jakiś plan działania – może ucieczkę, może walkę na dwa fronty, może coś jeszcze innego – ale wymyśleć go i wprowadzić w życie.
Wyprostował się, odchrząknął i – próbując nie brzmieć jak przerażone dziecko – wreszcie przemówił:
– Pan wybaczy, ale to przyszło tak nagle… Potrzebuję czasu do namysłu.
– Jak dużo czasu? – zapytał Zakuty Dziób, podnosząc brwi.
Diodak rozluźnił ramiona i wzruszył nimi.
– Dzień, może dwa…
– Jest – zaczął Zakuty Dziób i spojrzał na zegarek – ósma rano. Ma pan czas do ósmej wieczorem. – Odwrócił się w stronę drzwi i na odchodnym dodał jeszcze: – Do tego czasu żegnam. Mam nadzieję, że odpowiedź będzie twierdząca.
Wyszedł. Diodak usłyszał zgrzyt zamykanego zamka i cichy tupot oddalających się od jego drzwi stóp. Opadł na łóżko i przetarł twarz rękoma, po czym, splótłszy je, dotknął podbródka, pogrążając się w zadumie.
– Dobra, mały. – Ubrany w koszulę nocną i szlafmycę Sknerus usiadł na krześle w swoim gabinecie i rzucił żaróweczce podejrzliwe spojrzenie. – Co takiego wymyślił ten idiota, Diodak, że musiałem obudzić się o tak barbarzyńskiej porze?
W pomieszczeniu obecni również byli inni domownicy – ubrani w piżamy Hyzio, Dyzio i Zyzio, pani Dziobek i Tasia w koszulach nocnych, a także Cyfron Liczypiórek, który przyszedł dziś do pracy wcześniej.
– Proszę mi wybaczyć, panie McKwacz – odezwał się Cezar – ale z tego, co udało mi się ustalić po rozmowie z Wolframikiem, nie chodzi o wynalazek. Wolframik twierdzi, że panu Diodakowi coś się stało.
– Pewnie kolejny wynalazek uderzył go w głowę i ten fajtłapa stracił przytomność – stwierdził Sknerus. – Nie pierwszy raz zresztą.
– Ale, wujku – wtrącił się Zyzio. – Diodakowi mogło stać się coś złego.
– Właśnie – dodał Hyzio. – Chyba nie chcesz, aby umarł, bo nie zdążyliśmy przyjść na czas, prawda, wujku Sknerusie?
– No, już dobrze, dobrze. – Machnął ręką Sknerus i zwrócił się znów do Wolframika: – Mów wreszcie o co chodzi i miejmy to za sobą.
Wolframik po raz drugi tego dnia stanął przed problemem zakomunikowania osobom trzecim o tym, co się stało. Tymczasem wszyscy patrzyli na niego w oczekiwaniu na to, co miał do powiedzenia. Na szczęście szybko zorientowali się, że nie miał pojęcia jak się z nimi porozumieć, bo Dyzio pochylił się nad nim i powiedział:
– Spróbuj nam pokazać. Wiesz, tak jak w kalamburach.
Wolframik doszedł do wniosku, że to dobry pomysł i od razu zabrał się do dzieła. Ułożył rękę w pięść i udał, że puka do drzwi. Następnie stanął z boku, pochylił się i nagle wyprostował, jakby się czegoś przestraszył, a potem uciekł i schował się za nogą Tasi.
– Kitwciskacz był u Diodaka? – zdziwił się Hyzio.
– Ale chciał coś sprzedać, czy dać do naprawy? – spytał Dyzio.
Wolframik wyszedł z kryjówki i pokiwał przecząco rękoma. Przez chwilę zastanawiał się, jak im to przekazać inaczej, aż w końcu jego głowa zapaliła się i spróbował jeszcze raz. Znów udawał, że puka, po czym zrobił kilka wielkich, zdecydowanych kroków, wyprostował się i udawał że coś za sobą ciągnie.
– Bracia Be go okradli – zgadł Zyzio.
Żaróweczka znów zaprzeczyła.
– To nam zajmie cały dzień – powiedział Sknerus. – Musimy wymyśleć inny sposób.
– Mam! – wykrzyknął Cyfron, pstryknąwszy palcami, po czym pochylił się nad Wolframikiem. – Znasz alfabet?
Żaróweczka ostrożnie przytaknęła.
– Umiesz liczyć? – spytał księgowy, a Wolframik przyjął pozę jakby chciał powiedzieć: „Taak. To, że jestem żarówką, nie znaczy, że jestem głupi.” Cyfron uśmiechnął się i oznajmił: – W takim razie zrobimy tak: ty wystukasz długopisem liczbę, pod którą występuje dana litera. Wiesz o co chodzi? Jeden to A, dwa to B, i tak dalej.
Wolframik przytaknął.
– Ja z kolei policzę twoje stuknięcia i zapiszę to w formie liter na kartce. Spróbujemy z jednym słowem, a jeśli to nie wystarczy, przekażesz nam coś więcej, dobrze?
Wolframik szybko wspiął się na biurko i chwycił za długopis. Sknerus wstał, aby Cyfron mógł zając jego miejsce. Księgowy wziął kartkę i ołówek, po czym potwierdził kiwnięciem głowy swoją gotowość. Żaróweczka zaczęła wystukiwać pierwszą literę. Kiedy liczba stuków osiągnęła wielkość szesnastu, Cyfron zapisał ją na kartce.
– „P” – przeczytał. – Mam. Dalej – dodał i spojrzał na Wolframika.
Pomocnik Diodaka natychmiast zabrał się za stukanie. Tym razem długopis wydał jeden dźwięk mniej, ale tylko Cyfronowi udało się to wychwycić.
– Zapisałem „O”. Mamy na razie „PO”.
Trzecia litera liczyła sobie osiemnaście stuknięć, czwarta – trzydzieści dwa, a piąta tylko jedno. Podczas gdy Wolframik stukał dalej, Cyfron spojrzał na zapisane już litery i zamarł. „PORWA” – głosił napis na kartce. Księgowy przyglądał się jej szeroko otwartymi oczami i nawet nie zauważył, kiedy żaróweczka skończyła stukać.
– Cyfron, zapisujesz? – zapytał Sknerus.
Księgowy tylko oparł się na krześle i już sam dopisał dwie ostatnie litery.
– Porwany… – wyszeptał, ale jego szept odbił się po pokoju. – Diodak został porwany.
Zapadła cisza. Słowa Cyfrona wsiąkły w umysły zebranych i nagle wszyscy zdali sobie sprawę z ich znaczenia.
Zaraz jednak Wolframik dźgnął dwa razy księgowego, po czym zaczął znów stukać w stół. Kiedy przerwał, Cyfron zapisał na kartce literę „N”. Żaróweczka zerknęła na papier, a potem wystukała kolejny komunikat. Po trzech minutach spędzonych na odszyfrowywaniu komunikatu Wolframika na papierze pojawiło się nowe słowo.
– „Nadajnik”? – przeczytał Cyfron i spojrzał ze zdziwieniem na małego przyjaciela Diodaka.
W przypadku Diodaka to słowo mogło znaczyć wszystko, toteż przez chwilę wszystkie obecne w gabinecie osoby nie rozumiały o co chodzi. A potem Wolframik sięgnął po leżącą koło Cyfrona gumkę, podbiegł do niego i włożył mu ją do kieszeni marynarki.
I wszystko stało się jasne. Kilka sekund później Zyzio był pierwszym, który wypowiedział konkluzję, do jakiej doszli pozostali.
– Diodak wziął ze sobą nadajnik, abyśmy mogli go wytropić!
– W takim razie gdzieś w jego pracowni musi być urządzenie, które ten nadajnik namierzy! – wykrzyknął z równym entuzjazmem Hyzio.
– Tak, musimy je tylko znaleźć! – dodał Dyzio. – Chodźmy uratować Diodaka!
Pobiegli w stronę wyjścia, ale zaraz zatrzymał ich głos wuja:
– Zaczekajcie!
Spojrzeli w jego stronę. Podniósł się z krzesła, na którym siedział, i podszedł do swoich siostrzeńców.
– Wy nigdzie nie idziecie. – Stanął przed nimi, opierając ręce na lasce.
– Ale, wujku! – wykrzyknęli, jednak Sknerus natychmiast ich uciszył.
– Diodaka porwali ludzie, którzy na pewno są niebezpiecznymi przestępcami. To nie to samo, co szukanie złota, chłopcy. Możecie nam pomóc w szukaniu jakichś śladów w pracowni Diodaka, ale potem będziecie musieli zostać tutaj. Rozumiecie?
Wszyscy trzej spuścili wzrok i przez chwilę milczeli, pogrążeni w smutku. Kiedy minęło pół minuty, dotąd milcząca Tasia spytała:
– Ale pomożesz Diodakowi, prawda, wujaszku?
– O, tak. Na pewno – odparł Sknerus uśmiechając się do niej. Następnie jego twarz przybrała wyraz zdeterminowania, kiedy ruszył w stronę wyjścia i, nie odwracając się, zawołał: – Cezarze, przygotuj mi jakieś ubranie.
– Tak, proszę pana. – Lokaj ruszył za swoim pracodawcą.
– Ty też się szykuj, Cyfron. Ruszamy po śniadaniu.
– Tak jest, panie McKwacz. – Księgowy aż zasalutował.
Sknerus nie usłyszał go, bo był już na korytarzu. Chyba pierwszy raz przydarzała mu się sytuacja, w której musiał ratować Diodaka. Sknerus nie wiedział na razie, gdzie jest ten idiota ani jak go stamtąd wydostanie, ale stary bogacz nigdy nie zostawiał przyjaciół w potrzebie.
Fanfiction · Kacze Opowieści

[FF: Kacze opowieści] Zachować sekret cz.1 – Prolog

Diodak nie wiedział co robić. Podczas gdy jego najnowsze dzieło – mechaniczny odźwierny – przytrzymywał z całych sił drzwi, aby nie wpuścić nikogo do środka, sam wynalazca chodził nerwowo po warsztacie i szukał jakiegoś rozwiązania. Stojący na zewnątrz przybysze próbowali za wszelką cenę wedrzeć się do pracowni.
Obudzili Diodaka w środku nocy natarczywym pukaniem, a kiedy stanął przy drzwiach i lekko je otworzył, ujrzał trzech ubranych w trencze mężczyzn. Wtedy właśnie w jego głowie zapaliło się czerwone światło. Kiedy zapytał o co chodzi, a oni kazali mu ze sobą iść, wszystko stało się jasne. Diodak natychmiast zamknął drzwi i uruchomił odźwiernego, który teraz oparł się całym swoim mechanicznym ciałem o wejście, aby utrudnić napierającym na nie intruzom wywarzenie drzwi z zawiasów, swojemu twórcy zaś dać trochę czasu.

Serce Diodaka waliło jak szalone, a oczy co chwila spoglądały w stronę drzwi. Wiedział, że odźwierny nie wytrzyma zbyt długo, on sam zaś był zbyt chuderlawy, aby się bronić i za mało wysportowany, aby uciec (pewnie i tak strzelaliby do niego w biegu). Nie był też w stanie w żaden sposób wezwać pomocy, zresztą nawet gdyby to zrobił, pomoc ta przybyłaby pewnie za późno. Wyglądało na to, że nie było dobrego wyjścia z tej sytuacji.
Toteż szybko rzucił się do biurka i włożył do klapy marynarki szkolną gumkę.
– Wolframik – zawołał szeptem swojego pomocnika.
Żaróweczka szybko podbiegła do niego i stanęła tuż przed nim. Zacisnęła dwupalczaste pięści, wyrażając tym samym chęć do walki, ale Diodak położył na nie palec, sygnalizując, że nie chce, aby Wolframik walczył.
– Posłuchaj mnie uważnie – zaczął, nadal rozglądając się za czymś użytecznym. – Wymkniesz się tym oknem – wskazał okno wychodzące na trawnik – i wezwiesz kogoś na pomoc. Mam w kieszeni nadajnik. Pokażesz im radar i go włączysz.
Woframik złapał oburącz palec swojego pana. Diodak dobrze wiedział, co jego pomocnik chce powiedzieć.
– Nie ma innego wyjścia. Widzisz przecież, że nie mogę ani z nimi walczyć, ani im uciec.
– Ten opór jest bezcelowy, doktorze D – odezwał się jeden z mężczyzn na zewnątrz. – Pójdzie pan z nami po dobroci, albo wysadzimy tę ruderę.
– Słyszysz, Wolframik? – syknął Diodak. – Jeśli teraz nie uciekniesz, moja nadzieja przepadnie.
Żaróweczka nadal nie ruszała się ze swojego miejsca. Ścisnęła tylko mocniej palec Diodaka, dając mu do zrozumienia, że się o niego boi. Diodak tylko się uśmiechnął.
– Nie martw się, nadajnik jest dokładny i ma szeroki zasięg. Znajdą mnie gdziekolwiek będę.
Wolframik wreszcie rozluźnił uścisk i skierował się w stronę okna. Diodak poszedł z nim i uchylił je lekko. Kiedy żaróweczka stała już na parapecie i gotowała się do skoku, odwróciła się po raz ostatni do Diodaka, który rzucił jej smutny uśmiech.
– Idź już. Lepiej, żeby cię nie zobaczyli.
Wolframik zeskoczył. Diodak spojrzał ostatni raz na swój trawnik. Poczekał, aż jego pomocnik dobiegł do płotu i przecisnął się przez wąską szczelinę. Dopiero wtedy wynalazca zamknął okno. Jego wzrok zatrzymał się na małej, stojącej na półce z książkami, żółtej fiolce. Przez chwilę jeszcze Diodak wahał się czy ją wziąć, czy nie, jednak w końcu sięgnął po nią i włożył do tej samej kieszeni, gdzie znajdowała się gumka z nadajnikiem. Miał szczerą nadzieję, że nie będzie musiał jej wypić, ale jeśli zajdzie taka konieczność… jeśli nie będzie innego wyjścia, wolał być na to gotów.
Strzał z pistoletu wyrwał go z rozmyślań. Diodak spojrzał w stronę drzwi. System sterowania mechanicznego odźwiernego właśnie został przestrzelony (sądząc po dymiącej w drzwiach dziurze – agenci domyślili się, gdzie powinni celować). Jego wynalazek był tylko nieruchomym robotem. Intruzom udało się wreszcie wywarzyć drzwi i wtargnąć do środka. Diodak odwrócił się do nich całym ciałem, starając się zachować kamienną twarz, mimo uderzenia gorąca i oszalałego bicia serca.
– I co, doktorze? – zapytał jeden z agentów z uśmiechem. On musiał być tu szefem. – Było się tak stawiać? Wcześniej czy później i tak byśmy tu weszli.
– Czego chcecie? – zapytał Diodak, ledwie powstrzymując drżenie głosu. Rzucił przywódcy chłodne spojrzenie, a on podszedł do niego bliżej. Na jego twarzy pojawił się wyraz fałszywego smutku.
– Myślałem, że słynny warsztat „Wynalazki dla ludności” będzie otwarty dla każdego. – Rozejrzał się dookoła po czym dodał: – Nawiasem mówiąc, to ciekawe, że kurak pełniący tak ważną funkcję w KAW, mieszka w tak zapyziałej dziurze.
Diodak zrobił krok w tył. Miał szczerą nadzieję, że Wolframikowi nic się nie stało i że niebawem jego pomocnik znajdzie kogoś, kto będzie w stanie mu pomóc.
– Cokolwiek planujecie – zaczął podniesionym głosem Diodak – nie zamierzam wam pomagać. Wiem kim jesteście i czemu tu przyszliście. Jeśli chcecie, żebym z wami poszedł, będziecie musieli mnie do tego zmusić.
– To nie będzie konieczne. 37, 34 – Szef zwrócił się do agentów stojących po jego lewej i prawej stronie. – Zajmijcie się doktorem.
– Tak jest – powiedzieli obaj.
Podbiegli do Diodaka. 37 uwięził go w silnym uścisku, podczas gdy 34 przytknął do dzioba więźnia materiał nasączony chloroformem. Umysł Diodaka powoli zaczął tracić kontakt z rzeczywistością i odpływać w ciemność. Zanim jednak  wynalazca całkiem stracił przytomność, przez głowę przeszła mu tylko jedna myśl.
Oby mnie tylko znaleźli…
Aktualności · Fanfiction · Kacze Opowieści

Aktualności: Słowo wstępne do "Zachować sekret"

Fanfik, który od tego piątku będę regularnie przesyłać, jest niestety niedokończony, gdyż moja faza na Kacze opowieści zamarła wiele lat temu i pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że kiedyś powróci mi wena. Niemniej jednak jest to jeden z tych fików, które oscylują wokół mojej ulubionej postaci w danym fandomie, w tym przypadku – Diodaka.

Pomysł wziął się z mojej refleksji nad tym, że Diodak w Kaczych opowieściach pracuje dla tajnej organizacji KAW i robi dla niej gadżety, a także jest twórcą skafandra Robokwaka, a mimo to w zasadzie nigdy nie zdarzyło się w serialu (nie wiem jak w komiksach), aby jacyś złoczyńcy chcieli go porwać i skłonić do współpracy. Tak więc przyszło mi do głowy, że mogłabym opisać taką sytuację w fanfiku. Złoczyńcami zaś, którzy mieliby go uprowadzić, była organizacja przestępcza ze spin-offa Kaczych opowieściDarkwing Ducka (jeśli nie widzieliście, polecam gorąco, chociaż polskich odcinków jest bodajże sześć) – PTAK. Pojawi się tam nawet dwoje sztandarowych agentów PTAKu – Ammonia Pine i Zakuty Dziób. A poza nimi znajdą się również inni bohaterowie, w tym ojciec i siostrzeniec Diodaka.

Co więcej powiedzieć? Do widzenia jutro.

Disneyowski Herkules · Fanfiction

[FF: Herkules] Opowieści hermesowe – rozdział 9

[Uwaga. Tekst zawiera nawiązania do odcinka Twilight of Gods.]

Ugłaskać Thota

Narrator: Góra Olimp, siedziba greckich bogów. Miejsce decyzji o wielkiej wadze…

– I co robimy, stary? – zapytał kompana Hefajstos.

Dionizos przyglądał się przez dłuższy czas sytuacji. To był naprawdę ciężki orzech do zgryzienia. Musiał wybrać mądrze. Od jego decyzji zależało nawet więcej niż równowaga we wszechświecie. Toteż myślał intensywnie przez dłuższy czas, aż w końcu, rozważywszy wszystkie alternatywy, westchnął głęboko i oznajmił:

– Dobra, niech stracę.

Wyciągnął rękę w stronę naczynia z winem.

– Tym razem bierzemy chilijskie. Smakuje jakby chrzcili je Styksem, ale nie mam po nim kaca.

Narrator: Miejsce, w którym rozgrywają się rodzinne dramaty…

– A właśnie, że ja mam rację! – wykrzyczał Ares.

– Dobrze wiesz, że ja, tłumoku! – odkrzyknęła Atena.

– Dajcie spokój! – wrzasnęła Hera. – Kogo, do jasnej cholery, obchodzi które z was wygrało ostatnio w bierki?!

Narrator: Miejsce, w którym bogowie zajmują się bardzo ważnymi sprawami…

Hermes podleciał do Zeusa z wielką skrzynką. Po chwili położył ją przed tronem, a na twarzy króla bogów pojawił się szeroki uśmiech nadziei, i Zeus pochylił się nad przesyłką.

– Czy to jest to o czym myślę? – spytał, spoglądając na swojego posłańca.

– Jak najbardziej, szefie – odparł Hermes i pstryknął palcami.

Skrzynka sama się otworzyła, a dochodząca z niej biała łuna oświetliła twarz Zeusa, który wyciągnął z niej dwa modele greckich statków.

– Tak, teraz basenowe bitwy morskie z Posejdonem będą o wiele fajniejsze!

Narrator: Jednakże tego dnia miało to być również miejsce pewnego wydarzenia. Nie uprzedzajmy jednak wypadków.

Czytaj dalej “[FF: Herkules] Opowieści hermesowe – rozdział 9”
Disneyowski Herkules · Fanfiction

[FF: Herkules] Opowieści hermesowe – rozdział 8

Hermafrodyt

Hefajstos przetarł zaspane oczy, przechadzając się koło bramy do Olimpu. Nagle jego wzrok rozszerzył się ze zdumienia. Boski kowal nie dowierzał w to, co ujrzał pod bramą. Bóg ognia i kowali podszedł bliżej, aby się upewnić, że widział dobrze i po chwili musiał przyznać, że tak. Po drugiej stronie bramy leżał koszyk z białym zawiniątkiem, z którego wystawała niebieska główka z rzadką, granatową czuprynką, pyzatymi policzkami i zamkniętymi oczkami. Hefajstos otworzył bramę i podniósł maleństwo z chmurnego podłoża. Nadal spało sobie smacznie, najwyraźniej skrzypnięcie bramy nie było dość głośne, aby niemowlę w koszyku się obudziło. Po chwili boski kowal dojrzał wciśniętą między ściankę wikliny a pierzynkę kartkę. Nie tknął jej jednak, tylko zaczął pokuśtykać do sali tronowej Zeusa.

Czytaj dalej “[FF: Herkules] Opowieści hermesowe – rozdział 8”