Miłość van Hoovena

Miłość van Hoovena – Rozdział 10 (ostatni)

W swoim własnym salonie Cedrick nie potrafił uwierzyć, że wyzwał Guldena na pojedynek. Teraz, kiedy ochłonął, ten akt brawury wydał mu się naprawdę nierozsądny. Z drugiej strony Cedrick miał wrażenie, że postąpił właściwie. Wszak nie bronił tylko swojego dobrego imienia, ale również Winifred. Te wszystkie rzeczy, które Gulden o niej opowiadał – to było zbyt wiele, aby Cedrick mógł to puścić mimo uszu. I gdyby się teraz wycofał, zapewne Winifred by mu tego nie darowała. On sam by sobie tego nie darował. Powinien stawić czoła Guldenowi i kazać mu zapłacić za to, co powiedział.

Ale to nie zmieniało faktu, że Cedrick był pewien swojej przegranej. Gdyby to był inny przeciwnik… Gdyby to tylko nie był Daniel Gulden…

– Ale ja byłem głupi! – biadolił. – Mogłem siedzieć cicho i puścić to co mówił mimo uszu!

Gilbert nic nie mówił na temat wyzwania, jakie rzucił Guldenowi jego pan, lecz Winifred była zachwycona tym, że Cedrick to zrobił, a Markus od razu zaofiarował się na sekundanta. W przeciwieństwie do samego Cedricka byli pewni, że zwycięży.

– Za długo ten łajdak tobą pomiatał – powiedziała Winifred. – Już najwyższy czas pokazać mu, kto jest lepszy.

– Pani nie rozumie, panno Winifred. Poprzednim razem moi przeciwnicy po prostu źle dobrali broń. Chipswick za ciężką, a Moon za krótką. Tym razem ja i Gulden będziemy mieli taką samą broń. Ja… ja nigdy w życiu nie walczyłem z Guldenem, więc nie wiem, jak dobre są jego zdolności.

– W takim razie, powinieneś natychmiast wziąć się za trening – odparł Markus i poklepał go po plecach. – To jeszcze spotęguje twoją wygraną.

– Chciałbym być takim optymistą jak wy.

– Cedrick – odezwała się Winifred i chwyciła go za ramiona. – Jestem pewna, że i tym razem dasz radę, bo nie wierzę, że poprzednio wygrałeś tylko przez głupotę Chipswicka i Moona. Widziałam te pojedynki, śledziłam każdy twój ruch. Machałeś szpadą pewnie i szybko, skakałeś naokoło jakby to była tylko zabawa. Tak walcz z Guldenem.

– P-proszę was – jęknął niemal błagalnie. Spojrzał po kolei na swoich przyjaciół, po czym odezwał się drżącym, prawie przerażonym tonem: – Proszę was, zostawcie mnie w spokoju.

Wybiegł natychmiast z salonu, nie oglądając się za siebie, i zamknął za sobą drzwi sypialni. Położył się na swoim łóżku i pogrążył we własnych myślach. Bał się. Naprawdę bał się tego pojedynku. Gulden zawsze był tym silniejszym, tym zdolniejszym, tym większym i bardziej lubianym. Jak on – Cedrick van Hooven – mógł z nim walczyć? Jak mógł stawić mu czoła?

Chociaż wszyscy troje – Gilbert, Winifred i Markus – próbowali przez drzwi przekonać go, że sobie poradzi, nie chciał ich słuchać. Co oni mogli wiedzieć! To nie oni musieli się zmierzyć ze swoim szkolnym prześladowcą.

W końcu Winifred kazała Markusowi i Gilbertowi zostawić ją samą przy drzwiach. Niechętnie na to przystali. Markus poszedł do swojego pokoju, a Gilbert do kuchni. Dopiero kiedy miała pewność, że nie są w stanie nic usłyszeć, weszła do pokoju Cedricka. Wszystko było tam małe, chociaż sufit był dosyć wysoko. Małe było łóżko i mała dwudrzwiowa szafa obok, małe biurko z małym krzesłem i małą lampką. Ściany, jak w pokoju Winifred, pomalowane były na zielono. Nad łóżkiem wisiała na specjalnych hakach szpada Cedricka.

Na widok Winifred, Cedrick podniósł się i usiadł na łóżku, ale nic nie powiedział. Elfka uśmiechnęła się do niego łagodnie i usiadła tuż obok. Już to wprawiło go w zakłopotanie.

– Pomyślałam, że mógłbyś wpaść do mnie wieczorem – odezwała się. – Mam ci do powiedzenia coś bardzo ważnego.

– Dlaczego akurat wieczorem u pani, a nie tu i teraz? – zapytał Cedrick.

– To niespodzianka – oznajmiła i uśmiechnęła się tajemniczo. – Przyjdź, proszę.

– Skoro bardzo pani na tym zależy… – odparł i uśmiechnął się lekko. – Przyjdę.

– A więc jesteśmy umówieni. Czekam na ciebie zaraz po kolacji.


Winifred gładziła fałdy na swoim łóżku. Zbliżał się moment prawdy. I choć wiele razy rozgrywała go w swojej głowie; choć wiele razy rozmyślała o tym jak ta znacząca rozmowa przebiegnie, nie mogła przestać się denerwować. Nigdy wcześniej nie robiła czegoś takiego. Nigdy wcześniej nie wyznawała nikomu, co do niego czuje.

Rozległo się pukanie do drzwi i po chwili elfka usłyszała znajomy głos:

– To ja, Cedrick. Przyszedłem jak pani prosiła.

Serce Winifred zabiło jeszcze mocniej. Poczuła, że się rumieni. Kazała mu wejść i czekała. Uśmiechnęła się do niego, kiedy tylko stanął w jej pokoju. Miał na sobie szlafrok. Widać było, że nie czuł się komfortowo sam na sam w jej pokoju. Jego oczy błądziły po podłodze, byle tylko nie spoglądać na Winifred. Elfka wiązała to z faktem, że bał się, co Markus albo Gilbert sobie pomyślą, widząc jak gospodarz wchodzi do sypialni, w której rezyduje kobieta.

Zastanawiała się przez chwilę czy dobrze robi. A co jeśli mistrz Will się mylił? Co jeśli Cedrick tak naprawdę jej nie kochał? Mogła się jeszcze wycofać. Mogła wymyśleć jakiś głupi, mało znaczący powód rozmowy z nim. Ale zaraz opanowała tę chęć. Nigdy się nie wycofywała z raz powziętego zamiaru. Trudno. Niech się okaże, że nie jest tak jak myślała, ale wyzna mu miłość.

Ale najpierw chciała mu dodać otuchy przed pojedynkiem.

Znienacka podniosła go jak dziecko i posadziła na łóżku. Następnie stanęła tuż przed nim. Na poziomie swoich oczu miał jej brzuch, a kiedy podniósł nieco wzrok, ujrzał jej piersi. Zawstydził się jeszcze bardziej.

Winifred rozwiązała sznurek u jego szlafroka i zaczęła rozpinać mu guziki u piżamy. Zrobiło mu się gorąco, wiedział, co się dzieje, ale mimo to nie ruszał się z miejsca, jakby nie był pewien jak postąpić. Chociaż kochał Winifred, nigdy nie wyobrażał sobie, że mogłoby dojść do czegoś takiego. Nigdy nawet nie pomyślał, aby ją pieścić ani pocałować. I nie wynikało to nigdy z obawy, że mogłaby go spoliczkować albo znienawidzić. Nawet normy społeczne nie miały z tym nic wspólnego. Po chwili Winifred nachyliła się do ucha niziołka wyszeptała:

– Połóż się wygodnie.

Te słowa najpierw go zmroziły, a potem sprawiły, że się zarumienił. Cedrick niemal natychmiast obudził się z dziwnego transu, w który go wprawiła jego ukochana, ominął ją i zeskoczył z łóżka na podłogę. Będąc odwróconym do Winifred plecami, zaczął w pośpiechu zapinać guziki.

Winifred poczuła się zakłopotana. Chyba posuwała się nieco za szybko. Pięknie, teraz go pewnie do siebie zrazi i już nigdy nie spojrzy na nią tak samo. Co sobie myślała? Przecież Cedrick nie był podobny do tych wszystkich obleśnych mężczyzn, których dotąd spotkała. Nie ślinił się na widok kobiet, nie chciał ich wykorzystać, nie spoglądał tam, gdzie nie trzeba.

– Przepraszam, nie chciałam cię urazić ani nic – odparła Winifred. – Ja tylko…

– Pani powinna to zrobić z kimś kogo pani kocha – przerwał jej nagle, spoglądając za siebie smutno, po czym, kończąc zapinać guziki, dodał: – Kimś lepszym ode mnie.

Winifred oniemiała. A więc nie chodziło o nią, tylko o niego…

Założył jeden płat szlafroka na drugi i chwycił za sznurek. Tymczasem Winifred jeszcze przez chwilę zbierała odwagę, żeby wyznać to, co tkwiło w jej głowie od kiedy uświadomiła sobie, co do niego czuje. Podeszła do niego i znów się nachyliła nad jego uchem. Kiedy poczuł na swoich ramionach jej ręce, a na policzku jej oddech, zamarł z przejęcia nad związanym już sznurkiem. Znów ogarnął go przypływ ciepła.

– Kocham cię, Cedricku van Hoovenie – szepnęła mu do ucha.

Odwrócił się do niej z niedowierzaniem wymalowanym na twarzy. Najpierw nastąpił przypływ radości. Ona go kocha! Winifred, jego ukochana Winifred kocha go! Chciało mu się płakać, śmiać, śpiewać z tego niewymownego szczęścia! Tyle dni i nocy cierpiał, myśląc, że nie odwzajemniała jego uczucia, a teraz nareszcie…

Zaraz jednak pojawiło się zwątpienie.

– Jak to? Pani kocha kogoś takiego jak ja? Kogoś tak słabego, nieważnego i żałosnego?

– Nie zakochałam się w kimś słabym, nieważnym i żałosnym – odparła, głaszcząc go po głowie. – Zakochałam się w tobie. W odważnym, szlachetnym i wspaniałym tobie. A to, że jesteś niziołkiem, nie jest akurat ważne.

– Panno Winifred… – zaczął, ale zanim cokolwiek powiedział pocałowała go w usta.

Cedrick rozpłynął się w tym jakże jawnym geście miłości z jej strony. Od chwili, w której ją ujrzał pierwszy raz w „Sokółce”, aż do teraz nie wyobrażał sobie, że jego ukochana mogłaby być tak blisko. Teraz, kiedy był już pewien, że Winifred odwzajemnia jego uczucie, nagle stanęła przed nim wizja ich wspólnej przyszłości. On by się jej oświadczył, ona by go przyjęła. Wzięliby cichy ślub i zamieszkali w jego domu. Mieliby jedno albo więcej dzieci. Wszystko tak sielankowe jak piękny, poranny sen.

Winifred delikatnie przerwała pocałunek i Cedrick powrócił do rzeczywistości. Nagle zdał sobie sprawę z tego, że jego mała wizja była tylko nierealnym marzeniem. Nawet jeśli kochał Winifred, a ona kochała jego, nie było szans, aby mogli być szczęśliwi.

– Coś się stało, Cedrick? – zmartwiła się Winifred.

Podniósł wzrok i spojrzał jej w oczy.

– Jest pani pewna, że chce pani to zrobić, panno Winifred?

– Co masz na myśli przez „to”?

– Zmarnować sobie ze mną życie – odparł. – Widziała pani, co działo się u Guldena. Oni nie dadzą nam spokoju. Dla nich związek elfki i niziołka jest nie do pomyślenia.

– Po pierwsze: mógłbyś już mówić mi na „ty”. Ja do ciebie mówię cały czas po imieniu. – powiedziała. – Po drugie: chyba nie pozwolisz, aby inni kierowali twoim życiem.

Cedrick milczał przez chwilę, wciąż wpatrując się w oczy ukochanej. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że miały piękny, szmaragdowy kolor, w którym można było się rozpłynąć na długie godziny. Była silna, bardzo odważna i nie przejmowała się tym, co sobie o niej pomyślą „wyższe sfery”. Winifred zawsze chodziła własnymi drogami. I jeśli chciał kiedykolwiek być godzien jej miłości, on też powinien taki być.

Winifred martwiła się tym, że może się z nią nie zgodzić. Przecież właściwie to nie ona ryzykowała, tylko Cedrick. To on miał firmę, której zyski mogłyby zawisnąć na włosku przez skandal. To on musiał stawiać czoła Guldenowi i jemu podobnym. To on przeważnie musiałby znosić ostracyzm i złośliwe uśmieszki ze strony klasy, do której należał. Już i tak był pośmiewiskiem dla większości z tych sępów.

Nagle uśmiechnął się delikatnie i chwycił ją za rękę.

– Nie, nie pozwolę – odpowiedział cicho.

Winifred również się rozpromieniła. Przeszło jej przez myśl, że być może potrzebowali tylko jednego zwycięstwa. Być może jeśli Cedrick wygra pojedynek z Guldenem, cokolwiek potem zrobi wbrew konwenansom, zostanie mu wybaczone. Jedna wygrana i wszyscy będą na niego patrzeć inaczej – nie jak na błazna, ale jak na szlachetnego i godnego szacunku mężczyznę, którym przecież był.

Nagle drzwi się otworzyły i stanął w nich Gilbert. Oboje zakochanych poczuło się nagle zakłopotanych całą sytuacją, ale Cedrick jeszcze nie puszczał ręki Winifred. Krasnolud po krótkiej chwili ciszy, jedynie odchrząknął, wyprostował się i powiedział poważnym, służbowym tonem:

– Panie van Hooven, powinien pan już się położyć. Jutro ma pan aż cztery ważne spotkania, a jedno z nich ma miejsce o ósmej nad ranem.

– Dziękuję, Gilbercie. Zaraz się położę.

Lokaj bez słowa zamknął drzwi, zostawiając swojego pana i jego ukochaną samych.

Cedrick pocałował ją w rękę i ruszył do drzwi. Położył dłoń na klamce, ale zanim wyszedł, popatrzył na elfkę z uśmiechem.

– Kocham cię, Winifred – oświadczył.

– Ja ciebie też, Cedrick – odparła.


Winifred wróciła po całym dniu spaceru po mieście i opadła z ukontentowaniem na fotel. Nogi ją bolały, a do tego była trochę wściekła na doktora, bo zatrzymywał się przy każdej dziewczynie i zalecał się do niej aż do momentu, w którym ta albo go nie spoliczkowała, albo po prostu nie odeszła. Przynajmniej teraz stopy Winifred mogły poczuć ulgę. Markus przyglądał się jej przez dłuższy czas uważnie z wyrazem badawczej ciekawości. Po chwili zdała sobie z tego sprawę i spytała z lekkim rozdrażnieniem:

– Coś nie tak, doktorku?

– Nie, nie – odpowiedział szybko i spuścił wzrok. Ale zaraz uśmiechnął się do swoich myśli i dodał: – To nie moja sprawa, ale mam nadzieję, że się dobrze bawiliście zanim przylazł Gilbert.

– Masz rację. To nie twoja sprawa – odparła chłodno.

Markus wyciągnął spod pachy zakupioną wcześniej gazetę, rozłożył ją i zaczął czytać. Jego wyraz twarzy był nagle bardzo niepokojący.

– Spójrz na to, Winifred. – zwrócił się do niej i pokazał pierwszą stronę.

Nagłówek głosił wielkimi literami: „Archemski konsul w Tayi ranny!”, a podtytuł brzmiał: „Stosunki między Tayą a Archemią pogarszają się. Czy czeka nas wojna?” Markus podał gazetę Winifred, aby mogła przeczytać więcej. W artykule wydrukowano oświadczenie jakie miał wygłosić generał Tolby jakoby „naród tayański był gotów odeprzeć atak ze strony Archemii” i że „jeśli rząd archemski nie zaprzestanie wtrącania się w tayańską politykę”, on „będzie zmuszony odpowiedzieć siłą”.

– Niedobrze – stwierdziła Winifred, oddając gazetę Markusowi.

Oboje wiedzieli, co to oznaczało. Jeśli Tolby zdecyduje się wypowiedzieć Archemii wojnę, niechęć do elfów przeistoczy się w paranoję. Aż nazbyt często po takich incydentach dochodziło do prześladowań ludności, która przez resztę społeczeństwa była postrzegana za wrogów. Zamieszki, lincze, donosy… To nie wyglądało zbyt dobrze. Winifred obawiała się takiego obrotu zdarzeń, zwłaszcza, że teraz miała o wiele więcej do stracenia. Miała więc szczerą nadzieję, że nic się nie stanie.

Nagle ich ponure rozmyślania przerwało pukanie do drzwi. Kiedy tylko Gilbert je otworzył, do przedpokoju wkroczył Cedrick, który trzymał coś za plecami. Na widok Winifred uśmiechnął się szeroko i wstąpił natychmiast do salonu. Stanął przed ukochaną.

– Przechodziłem koło kwiaciarni i pomyślałem sobie, że…

Wyciągnął zza pleców jedną różę, wprawiając Winifred w miłe zaskoczenie. Elfka odebrała od niego kwiat i przyjrzała się mu uważnie. Już goździk był miłym gestem ze strony Cedricka, a teraz po raz pierwszy w życiu zdarzyło jej się dostać różę, która przecież wyrażała o wiele głębsze uczucia. Być może jeszcze kilka tygodni temu nie wzbudziłoby to w niej wzruszenia, tylko zażenowanie albo nawet i złość, ale teraz uśmiechnęła się do Cedricka i pocałowała go w czoło.

Ku zdziwieniu wszystkich, w tym właśnie momencie ktoś znów zapukał do drzwi. Było to o tyle dziwne, że ani Cedrick, ani Markus, nie spodziewali się tego dnia żadnych gości. Gilbert bez słowa podszedł do drzwi, a kiedy tylko je otworzył, do domu Cedricka wszedł zdecydowanym krokiem Orson. Natychmiast odnalazł gospodarza, wkroczył do pokoju i powiedział:

– No, przyjacielu, stałeś się w krótkim czasie bohaterem. Nie, nie tylko bohaterem! Symbolem!

– O czym ty mówisz? – zapytał z niedowierzaniem Cedrick.

– Każdy niziołek, krasnolud i elf w Belvazie i okolicach mówi dziś tylko o tobie. Wszyscy chcą, abyś wygrał z Guldenem.

W jednej chwili radosny nastrój został przerwany, bo Cedrick przypomniał sobie, że pojutrze czeka go pojedynek z Guldenem. Wieść, że do tego wszystkie uciśnione rasy pokładają w nim jakieś nadzieje, sprawiała, że jeszcze bardziej się denerwował. A nie ćwiczył tego dnia wcale!

Na twarzy Cedricka malowała się troska. Winifred położyła rękę na jego ramieniu.

– Czemu zrobiłem ten szaleńczy krok? – spytał cicho. – Dlaczego po prostu nie puściłem tego, co o mnie mówił, mimo uszu?

– Chyba się nie wycofasz? – zapytał z obawą Orson. – Tylu pokłada w tobie nadzieję…

– Ale ja jestem nikim! – odparł Cedrick i zakrył twarz w dłoniach. – Jestem tylko niziołkiem.

– A więc ja też jestem nikim?! – oburzył się Markus i stanął na krześle.

Cedrick spojrzał na niego. Nigdy w życiu nie śmiałby nazwać najlepszego przyjaciela nikim. Kiedy zaś Markus chwycił go za kołnierz, Cedrick zobaczył w jego spojrzeniu ten sam gniew, co wiele lat temu u swojego ojca.

– Wiesz dlaczego oni wszyscy pokładają w tobie nadzieję? – mówił stanowczo doktor. – Czy zdajesz sobie z tego sprawę, głupku? Bo myślą o sobie tak jak ty teraz. Tutejsze elity wmówiły im, że są niczym. A ty wyzwałeś jednego z nich na pojedynek na oczach jego gości. To tak jakbyś wyzwał ich wszystkich! Wygraj więc ten głupi pojedynek albo przegraj, dając z siebie wszystko!

Markus skończył i puścił Cedricka, który patrzył na niego z wielkim zaskoczeniem. A potem Cedrick przeniósł wzrok na Winifred. Przecież nie chodziło tylko o niego. Przecież nie tylko jego Gulden obrażał tamtego dnia. Właściwie to Cedrick wyzwał go na pojedynek, bo mówił różne niemiłe rzeczy o kobiecie, którą kochał. W ciało niziołka wstąpiły nowe siły. Mógł puścić mimo uszu, co Gulden opowiadał o nim, ale nie zamierzał tolerować obrażania Winifred. Nagle był gotów walczyć z Guldenem. Nagle nie bał się konfrontacji z nim.

Popatrzył po kolei na Winifred, Gilberta, Markusa i Orsona, a potem uśmiechnął się do nich.

– Postaram się wygrać. Możecie być pewni.


Przez cały następny dzień Cedrick wraz z Gilbertem ćwiczyli prawie bez przerwy walkę na szpady. A trzeba było przyznać, że Gilbert, wbrew pozorom, był w tym całkiem niezły. Cedrick w walce z nim pocił się i oddychał ciężko, ale nie przestawał. Winifred, widząc to samozaparcie aż nie mogła uwierzyć, że jeszcze dwa dni temu Cedrick mówił, że nie da rady. Tego dnia Cedrick położył się wcześniej i był bardzo obolały. Wszyscy w domu dali mu spokojnie spać i nie hałasowali.

Kładąc się do łóżka, Winifred miała nieodparte wrażenie, że jutro czekał Cedricka najważniejszy pojedynek w życiu. Jutro miał się zmierzyć ze swoim szkolnym koszmarem, obronić swój i jej honor, i pokazać wszystkim tym snobom jaki jest. Nie wyobrażała sobie co czuł jej ukochany, ale wiedziała, że cokolwiek się stanie, będzie przy nim i albo będzie z nim świętować wygraną, albo pocieszy go po przegranej. Pamiętała jednak pojedynki z Chipswickiem i Moonem, i w związku z tym nie martwiła się, że Cedrick może przegrać. W końcu to był Cedrick.

Wreszcie nadszedł ten wielki dzień. Dwaj szermierze – niziołek i człowiek, ubrani w białe koszule i czarne spodnie – stanęli naprzeciwko siebie na zielonym trawniku. Gulden ustawił w ogrodzie wielkie, białe trybuny, gdzie zasiedli wszyscy zainteresowani, włącznie z Winifred. Obok sędziego stało dwóch medyków – Markus i osobisty lekarz Guldena. Między Cedrickiem a Guldenem stał wychudły starzec o łagodnych rysach, który był sędzią pojedynku.

– Panowie – zaczął sędzia – czy obaj zgadzacie się na to, że wygrywa ten, który pierwszy pozbawi przeciwnika broni?

– Zgadzam się – oświadczył Gulden.

– Ja też się na to zgadzam – odparł Cedrick.

Wymienili jeszcze chłodne spojrzenia, po czym na znak sędziego przyjęli pozycje. Kiedy arbiter głośno i wyraźnie powiedział: „Start”, pojedynek się rozpoczął.

Przez chwilę jeszcze stali naprzeciw siebie, po czym Gulden zbliżył się do Cedricka i spróbował go dźgnąć w prawy bok, lecz Cedrick trochę odskoczył. Wtedy Gulden zaatakował z prawej, ale Cedrick zablokował i szybko odepchnął jego szpadę. Potem podskoczył i zamaszystym ruchem musnął jego ramię, jedynie rozrywając biały materiał koszuli. Wywołał tym skokiem wielkie zdziwienie pośród widowni.

– Arbiter, arbiter! – zawołał Gulden i pojedynek został przerwany.

Obaj podeszli do sędziego. Siedząca na widowni Winifred zamarła. Czy Cedrick przegra za to, że skoczył?

– On oszukuje! – Gulden wskazał szpadą Cedricka. – Takie skoki to jawne oszustwo!

– Sir Guldenie – zwrócił się do niego sędzia. – Żaden przepis dotyczący walki na szpady nie zabrania skakania. Przeciwnie, mały cwał jest czasem potrzebny do uniknięcia ciosu. Dlatego skoki pana van Hoovena to nie oszustwo. Gdyby pan van Hooven kopał pana z półobrotu, wtedy złamałby reguły, a tak, kiedy wykorzystuje naturalną zdolność, aby atakować szpadą, wszystko jest w porządku.

– Ależ… – Gulden próbował protestować.

– To nie oszustwo – powiedział stanowczo sędzia. – To moje ostatnie słowo. Wracajmy do pojedynku.

Winifred odetchnęła z ulgą, kiedy obaj pojedynkujący się mężczyźni ponownie stanęli naprzeciw siebie. Gulden znów zbliżył się do Cedricka i znów zaatakował z prawej, a Cedrick znów zablokował jego szpadę. Oddalił się o dwa kroki i nastąpiła między nimi wymiana ciosów. Raz po raz Gulden atakował Cedricka albo Cedrick Guldena, ale zawsze jeden lub drugi zdążyli zablokować szpadę przeciwnika i odepchnąć ją od siebie.

Winifred przyglądała się temu z wielkim napięciem. Cedrick miał rację przynajmniej w jednej rzeczy – zupełnie inaczej walczyło się z przeciwnikiem który zamiast toporem albo sztyletem, posługiwał się szpadą. A Gulden był nawet sprawniejszym szermierzem, niż jej się wydawało.

Siedząca obok Winifred lady Gulden popatrzyła na nią z wyższością. a elfka to zauważyła.

– Głupia elfko, to tylko kwestia czasu, aż twój niziołek przegra z kretesem.

– Przeliczy się pani, lady Gulden – odparła Winifred, jedynie zerkając w jej stronę.

Przypadkiem spojrzała na dół. Pod trybunami, koło belki podtrzymującej rząd na samej górze, stało paru krasnoludów, które zapamiętała z przyjęcia. Próbowali zobaczyć pojedynek, sami pozostając niezauważonymi. Wchodzili pod trybuny i poprzez nogi widzów wodzili wzrokiem za Cedrickiem.

Cedrick po raz kolejny zablokował szpadę Guldena, ale tym razem szlachcic przechylił się bardziej, tak że niziołek uginał się pod jego masą. Wydawało się, że zaraz upadnie, ale niespodziewanie dla wszystkich użył prawie całej siły swoich ramion, aby odepchnąć Guldena od siebie i cofnął się dwoma skokami do tyłu. Ciężko dyszał. Jego czoło było mokre od potu. Czuł się potwornie zmęczony, ale pojedynek musiał wytrwać, aż do rozwiązania.

– Patrz jak van Hooven słania się na nogach, elfko – zwróciła się do Winifred lady Gulden.

Satysfakcja w jej głosie denerwowała Winifred, ale elfka nic nie odpowiedziała, tylko powróciła do oglądania Cedricka. Zaczęła się już poważnie obawiać, że jej ukochany może przegrać. Tymczasem Gulden znów zaatakował. Cedrick przyjął pozycję i czekał. Postanowił, że tym razem nie będzie się tylko bronił. Miał już plan na to jak wygrać.

Kiedy Gulden znalazł się jakiś metr od Cedricka, niziołek skoczył dość wysoko, aby jednym machnięciem szpady zaatakować to samo ramię, co przedtem. Zatrzymał się kilka metrów za Guldenem i odwrócił się, aby zobaczyć, co zdziałał. Drasnął Guldena na tyle, aby zaczął krwawić, ale jednocześnie na tyle, aby człowiek był w stanie walczyć. Krew spływała mu po ramieniu i po dłoni trzymającej szpadę, po czym pociekła na trawnik.

Tym razem to Winifred była pewna siebie.

– Widzi pani, lady Gulden? Pani mąż jest ranny.

– Van Hooven wykorzystał tylko chwilę nieuwagi Daniela.

– Jasne – odparła z sarkazmem Winifred.

Cedrick znowu czekał na ruch Guldena. Szlachcic wydawał się być równie zmęczony, co niziołek. Stał i przyglądał się Cedrickowi przez jakieś półtorej minuty, aż w końcu znów na niego ruszył. I tym razem Cedrick wykonał ten sam manewr – poczekał, aż Gulden będzie dość blisko, po czym skoczył, drasnął jego prawe ramię, przeszedł pod nim i, będąc dość daleko, odwrócił się. Gulden oddychał ciężko, zakrywając drugą ręką ranę. Prawa dłoń jednak wciąż kurczowo trzymała rękojeść szpady.

Zmęczenie znów dało o sobie znać. Serce waliło Cedrickowi coraz mocniej. Chciał paść na ziemię, ale wiedział, że nie może, przynajmniej nie w tej chwili. Jeszcze jeden cios, aby zmusić dłoń Guldena do upuszczenia broni. Potem będzie mógł nawet zdrzemnąć się na jego trawniku.

– Dalej, Cedrick – szepnęła jakby do niego, ale także do siebie Winifred. – Dasz radę.

Tym razem to Cedrick ruszył pierwszy. Nieśpiesznie podszedł do wciąż stojącego w miejscu Guldena. Niziołek zatrzymał się jakiś metr od szlachcica, uśmiechnął się z wyższością i jednym szybkim, precyzyjnym ruchem drasnął wnętrze dłoni tuż pod kciukiem. Gulden upuścił szpadę, która jak głaz opadła na ziemię. Cedrick schował swoją i podniósł broń Guldena. Sędzia podszedł do niego i uniósł do góry rękę Cedricka, który pokazał wszystkim triumfalnie szpadę Guldena. Wśród widowni najpierw zapadła cisza. A potem Winifred i kilka innych osób zaczęło klaskać, a po chwili reszta widowni poszła ich w ślady. Winifred spojrzała z wyższością na siedzącą obok szlachciankę i zapytała:

– I cóż teraz pani powie, lady Gulden? Mój niziołek wygrał.

Cedrick po raz pierwszy w swoim życiu naprawdę w pełni cieszył się ze swojej wygranej. Czuł się większy niż kiedykolwiek; czuł, że nie ma dla niego już nic niemożliwego, skoro pokonał w walce swoją największą zmorę. A ci, którzy dotąd śmiali się z niego i mieli za nic, wreszcie zobaczyli, na co go stać. To zwycięstwo było zupełnie inne niż to nad Chipswickiem czy Moonem. Nie, to było zwycięstwo również moralne. Był wyczerpany, ale warto było, dla tego niesamowitego uczucia.

Opadł na ziemię i spojrzał w niebo. Było takie piękne tego dnia. Tak cudownie niebieskie i pogodne…

Nie dane mu było jednak długo cieszyć się zwycięstwem, albowiem następnego ranka wszystkie gazety pisały o tym, że Archemia znalazła się w stanie wojny z Tayą.

Leave a Reply