![]() |
Alex, przybrana siostra Kary. |
W tym odcinku było mnóstwo bardzo dobrych elementów. Zacznijmy od tego, że supermoce Kary są przedstawione w ciekawy sposób, co widać chociażby wtedy, kiedy jej szefowa przybywa do budynku albo kiedy Kara stawia pierwsze kroki jako superbohaterka (w ogóle sceny, w których Kara zajmuje się zwalczaniem zbrodni są niesamowicie zrobione, a cały montaż tworzenia własnej tożsamości – po prostu wspaniały). Jimmy Olsen (choć już poniekąd można się domyśleć, co on tak naprawdę robi w National City) wyszedł bardzo sympatycznie, tak samo relacje między Karą a jej przybraną siostrą, Alex – chce się panie oglądać i dowiedzieć czegoś więcej o ich wspólnym dzieciństwie. Jest też wiele scen komediowych, a jedna stanowi nawet nawiązanie do starej kreskówki o Supermanie i reszcie bohaterów DC. Serial wprowadza również kilka ciekawych wątków, które zapowiadają jego przyszłą dynamikę, i chodzi mi tutaj zarówno o organizację, która zajmuje się przybywającymi na Ziemię obcymi, jak i o więzienie pełne kosmitów, których przywódca ma związek z samą protagonistką.
![]() |
Supergirl używa swoich mocy. |
I aż chce się, aby jednak Supergirl była częścią Arrowverse i wprowadzała do niego elementy pozaziemskie, tak jak Flash wprowadził metahumans. Właściwie oba seriale mają ze sobą wiele wspólnego – są bardziej pogodne, z łatwością wprowadzają ważne elementy do fabuły, mają ciekawy sposób przedstawiania supermocy głównych bohaterów, a sami bohaterowie to bardzo mili i sympatyczni ludzie, którzy chcą pomagać i zaczynają dopiero swoją przygodę z superbohaterstwem. Zarówno przy Karze, jak i przy Barry’m Allenie, miałam wrażenie, że pomaganie sprawia im przyjemność. To dobrze, zważywszy na to, że ostatnio filmy na podstawie DC zdają się być robione na jedną, bardzo ponurą modłę (aby nie szukać za daleko – Człowiek ze Stali się kłania).
A mamy jeszcze inne małe smaczki, tu i tam, świadczące o tym, że tak, to będzie serial z przesłaniem feministycznym. I by mi to tak bardzo nie przeszkadzało, gdyby nie ten brak subtelności. Niedawno mieliśmy serial z wątkami feministycznymi, zainspirowany komiksowym uniwersum, i tam zostało to poprowadzone o wiele bardziej umiejętnie. Choć może to też sprawa czasu i miejsca akcji. W końcu nierówności płciowe w czasach Peggy Carter były o wiele bardziej widoczne, a feminizm nie był wyrażany tak wyraźnie, jak dzisiaj, tak więc kelnerka stwierdzająca na widok Supergirl: „Wreszcie jakiś wzór do naśladowania dla mojej córki.” nie wydaje się tak bardzo papierowa. Tak czy inaczej, Supergirl jest nie tak subtelna jak Agent Carter, ale też nie tak łopatologiczna jak Zagadki kryminalne panny Fisher.
Pozostaje również kwestia samej bohaterki. Może to wina tego, że to dopiero pierwszy odcinek i było to moje pierwsze zetknięcie z Supergirl (podczas gdy przed Flashem miałam czas przekonać się, jaki jest Barry Allen w dwóch odcinkach Arrow), ale Kara wydała mi się mało interesująca. Oczywiście, historię zesłania na Ziemię miała ciekawą, robiła też wrażenie kogoś, kto chce zrobić coś dla świata, a jednocześnie nie chce tego robić jako superbohaterka (i, jak już mówiłam, jej sceny z siostrą są wspaniałe), jednak trudno mi cokolwiek więcej o niej powiedzieć z tego jednego, liczącego czterdzieści sześć minut odcinka. Może w następnych odcinkach Kara zyska nieco w moich oczach, ale na to będę musiała poczekać do listopada.