
Finał poprzedniego sezonu nie wywarł na mnie takiego wrażenia, żebym od razu chciała wiedzieć, co będzie dalej. Jak już mówiłam – nagle zrobiło nam się zatrzęsienie czarnych charakterów Batmana, więc odczuwałam lekki przesyt. Sami uciekinierzy wydali mi się mdli i dlatego nie za bardzo chciałam ich oglądać. Potem zaczęły przychodzić informacje o tym, kto pojawi się w trzecim sezonie – że będzie tam Szalony Kapelusznik, że Ivy będzie grała większą rolę… – i to mnie też nie interesowało (zwłaszcza, że obiecano nam reporterkę o nazwisku Vail i mi się jakoś ubzdurało, że to Vicky Vail i uznałam, że to już przesada, aby jeden z dorosłych love interestów Batmana pojawił się w serialu z małym Bruce’m Wayne’m). Na końcu był jeszcze problem marketingu. Sami widzieliście jak został sklecony trailer trzeciej serii.
Tak więc nie trudno zrozumieć, dlaczego chciałam sobie Gotham odpuścić.
Jednakże doszłam do wniosku, że mogłabym obejrzeć przynajmniej pierwszy odcinek, aby zobaczyć czy mimo wszystko jest coś, co może mnie zaciekawić. I powiem szczerze, że premiera trzeciego sezonu wyszła całkiem nieźle. Może i w początkowej scenie z Gordonem myślałam sobie: “Co do cholery, Gordon jest teraz vigilante?!”, ale im dalej w las, tym robiło się interesująco.
Właściwie to było tam mnóstwo dobrych scen, zwłaszcza jeśli chodzi o dialogi między bohaterami. Na przykład, jest taki moment, w którym Oswald Cobblepot odwiedza w zakładzie psychiatrycznym Edwarda Nygmę i zwierza się ze swoich lęków związanych z powrotem Fish Mooney, na co Pan Zagadka opowiada mu historię o Węźle Gordyjskim i wypowiada zdanie wzięte z filmu z Adamem Westem (“Penguins eat fish.”), nadając mu odpowiedniej powagi i upiorności. Kiedy indziej tuż przed skonfrontowaniem rady Wayne Enterprises, Bruce się denerwuje i stwierdza, że nic nie jadł, więc Alfred odpowiada: “Najpierw powiedz, co masz powiedzieć, a potem załatwimy kwestię śniadania.”, aby dodać mu odwagi. I też kiedy przyszłemu Batmanowi udaje się przekonać radę nadzorczą, że nie mają do czynienia z małym chłopcem, tylko z kimś, kto gotów jest stanąć twarzą w twarz z ludźmi, którzy dybią na jego życie, Alfred proponuje, że zrobi swojemu paniczowi naleśniki, jakby to była zasłużona nagroda za dobrze zrobioną robotę.
Nie zapomnijmy też o cudownie szalonych Fish Mooney, Barbarze i Tabby; i o Selinie, która nadal wie, jak sobie poradzić. Nawet Jim Gordon jako łowca nagród na usługach policji wyszedł całkiem-całkiem, chociaż ja nadal tęsknię za Gordonem z pierwszego sezonu, który miał jakieś zasady (w końcu Batman ma go w przyszłości wybrać na swojego sprzymierzeńca, bo to ostatni uczciwy glina; a teraz scenarzyści robią z nim jakieś cuda-niewidy). Teraz również ten klon Bruce’a Wayne’a nie wydaje mi się taki zły i jestem ciekawa, co scenarzyści z nim zrobią.
W dodatku ten odcinek zakończył się cliffhangerem, tak więc – mimo wszystko – chyba jednak będę trzeci sezon oglądać.
(W sumie szkoda, że Fox nie ma praw do Black Canary. Mogliby wrzucić tam Dinę Drake i Larry’ego Lance’a, kopiących tyłki przestępcom, skoro oboje są z Gotham. Taka dygresja na koniec.)