
Dawno, dawno temu, jeszcze kiedy stawiałam swoje pierwsze kroki na blogu, napisałam artykuł W obronie Kapitana Ameryki, czyli dlaczego nie lubimy postaci praworządnych, w którym to artykule próbowałam odpowiedzieć na zadaną tezę w pięciu punktach. Pierwszy z tych punktów głosił, że „postaci praworządne dobre irytują nas, bo czasem przypominają bardzo Mary Sue. Wydają się być bez skazy – nigdy nie kłamią, nigdy się nie boją, zawsze się kontrolują, nie mają fatalnych wad, nie można ich przekupić… Jednym słowem – są w swojej cnocie odrealnieni, przypominają bardziej ideał, do którego trzeba dążyć, niż rzeczywistego człowieka.”
I otóż w tym roku obchodzimy osiemdziesiątą rocznicę powstania Supermana. Obecnie żyjemy w czasach, kiedy bliżej nam do Batmana i kiedy wielu fanów przeciwstawia Batmana Supermanowi, aby pokazać wyższość człowieka nad nadludzką istotą. Ponadto sama sytuacja Supermana jako postaci wydaje się być obca i trudno się z nim utożsamiać. Superman jest ostatnim członkiem swojej rasy, a jednocześnie kimś, kto jest prawie niezwyciężony i ma niezachwiane zasady moralne. Z pozoru nie jest ludzki, więc nie przeżywa tych samych rozterek ani nie ma tych samych bolączek, co my.
To jest, oczywiście, błąd.
Superman jest człowiekiem z wyboru. Może nie krwawić, może i lata i jest potężny, ale to nie znaczy, że nie ma żadnych słabości, że nie targają nim wątpliwości i że nie odczuwa smutku albo bezsilności. Co więcej, jego sytuacja życiowa uniemożliwia mu doświadczenie pewnych rzeczy, jednakże otwiera go na inne, niemniej dramatyczne. Ludzie mają zwyczaj dehumanizacji Supermana, dlatego ostatni tekst na Czerwiec z Supermanem poświęcony jest człowieczeństwu Człowieka ze Stali.
Zacznijmy od Fryderyka Nietzschego. Ten filozof niemiecki znany jest, między innymi, z koncepcji nadczłowieka, którą potem podchwycili i spaczyli dla swoich celów naziści. Jeżeli ktokolwiek z Was czytał kiedykolwiek, na przykład, Tako rzecze Zaratustra, na pewno zauważyliście, że często powtarzanym zdaniem jest tam: „Człowiek jest czymś, co pokonanym być winno.” Nietzsche krytykował ludzkość, uważał wiele z jej zachowań za hipokryzję, ograniczenie woli mocy i zatracenie pewnego rodzaju szlachetności. Ludzie powinni pokonać samych siebie i wznieść się na nowy poziom – stać się nadludźmi. Nadczłowiek, według Nietzschego, tworzy nową moralność i nową kulturę, gardzi szczęściem w rozumieniu stoików, rozumiem w koncepcji Kanta, cnotą pojmowaną jako zaprzeczenia własnych pragnień, współczuciem rozumianym jako poczucie wyższości nad innymi… i sprawiedliwością, która chroni zarówno słabych, jak i silnych. Przede wszystkim jednak nadczłowiek to ktoś, kto działa.
Zapytacie może: Co ma Nietzsche do człowieczeństwa Supermana? No cóż, już sama nazwa „Superman” przywodzi na myśl koncepcję nadczłowieka. W końcu „super” to po łacinie „nad”, a „man” znaczy po angielsku „człowiek” (albo „mężczyzna”). Lecz Superman jest nadczłowiekiem w zupełnie innym znaczeniu niż rozumiał to Nietzsche. To prawda – Człowiek ze Stali jest człowiekiem czynu, kimś, od kogo bije moc… ale Superman, jakiego znamy, zawsze był pomyślany jako zbiór wszystkich najlepszych cech ludzkości – jest jednocześnie Herkulesem, Salomonem i Mojżeszem. Nie zależy mu na tworzeniu nowej moralności ani nie gardzi on współczuciem i sprawiedliwością. Wręcz przeciwnie – walczy o sprawiedliwość i okazuje współczucie (oczywiście, nie podszyte pogardą dla słabszych).
„Nadczłowieczeństwo” Supermana polega na tym, że jest on wszystkim tym, czym chcielibyśmy być; umie to, co każdy z nas chciałby umieć – jest supersilny, superszybki, niezniszczalny, odważny i gotowy przeciwstawić się złu. W postaci Supermana chodzi o siłę – siłę fizyczną, siłę emocjonalną, siłę umysłu, siłę charakteru, siłę, aby zrobić to, co należy, siłę, którą również można dać innym, inspirując ich.
Kiedy Superman wreszcie został opublikowany, stworzył cały nowy gatunek opowieści. W komiksach nie mieliśmy już tylko bohaterów – teraz byli to superbohaterowie, a umiejętności, którymi dysponowali, nie były tylko mocami, były supermocami. Supersiła, superszybkość, superzłoczyńca, super geniusz… Przedrostek „super-” nagle zaczął jakoś bardziej gościć w słownictwie, nieraz w sprzężeniu z gatunkiem opowieści o superbohaterach. Nie bez powodu mówi się, że Superman jest ojcem chrzestnym gatunku superbohaterskiego.
Powróćmy jednak do samego Człowieka ze Stali – kiedy myślimy „Superman”, myślimy: „człowiek, który potrafi zrobić wszystko i ma wszystko w swoim życiu pod kontrolą”. Mężczyźni chcą być Supermanem, kobiety chcą mieć Supermana za partnera (jak również same być Supergirl). Mamy więc tę tak ważną dla historii popkultury postać; to samospełniające się życzenie o bohaterze, który może zrobić prawie wszystko, uratować prawie każdego, naprawić prawie każde zło; tego nadczłowieka, który daje ludziom nadzieję; ten chodzący ideał, którego nigdy nie dościgniemy.
Jakże łatwo jest zapomnieć, że on też ma uczucia; jakże łatwo jest odmówić mu prawa do słabości.
W finale Justice League: Unlimited Superman wygłasza przed Darkseidem mowę, która zawiera takie oto dwa zdania: „Czuję się jakbym żył w świecie z kartonu; jakbym zawsze musiał uważać na to, aby czegoś nie popsuć, aby nie popsuć kogoś. Nigdy nie pozwalam sobie stracić kontroli, nawet na chwilę, bo inaczej ktoś zginie.” Wprawdzie sama mowa jest o tym, że Superman wreszcie znalazł przeciwnika, na którym może wypróbować pełnię swoich mocy, bo Darkseid jest nie tylko paskudnym typem, ale też niezwykle odpornym facetem; jednakże ten fragment daje nam wgląd w uczucia i doświadczenia Człowieka ze Stali. Jako istota niemal wszechpotężna, musi kontrolować swoją siłę, bo jeśli naciśnie za mocno na ścianę, może zrobić w niej dziurę; a jeśli ściśnie kogoś za mocno, może mu zrobić krzywdę. Dodatkowo jest jeszcze taka kwestia, że Superman ma tajną tożsamość, która ma chronić jego i jego bliskich, tak więc jako Clark Kent musi udawać, że jest zwykłym człowiekiem i musi ukrywać te wszystkie rzeczy, które jest w stanie zrobić.
Wyobraźcie sobie teraz małego chłopca, mieszkającego w małym miasteczku w Kansas. Już jako niemowlę był w stanie podnieść nad głowę ciężarówkę, ale w miarę jak dorastał, nagle okazywało się, że ma rentgen w oczach i potrafi rozgrzać coś, tylko na to patrząc; że biega bardzo szybko, że unosi się w powietrzu, że jego słuch jest czasami niesamowicie czuły. Przecież to musiało być przerażające dla małego Clarka Kenta, kiedy jego moce zaczęły dawać o sobie znać. Z jednej strony lęk przed tym, co może się stać, jeśli straci nad nimi kontrolę albo zostanie odkryty przez rząd; z drugiej strony coraz większe i większe poczucie alienacji względem reszty społeczności Smallville. Stara się nie używać swoich mocy, stara się wieść normalne życie, ale jest to coraz trudniejsze. Zwłaszcza, że chciałby pomagać ludziom i po prostu nie może stać z boku, kiedy dzieje się coś złego.
Clark Kent uważa Ziemię za swój dom i ma na niej ludzi, którzy są mu bliscy – rodziców, przyjaciół ze szkoły, współpracowników z „Daily Planet”, Lois Lane… Ale jednocześnie jest na Ziemi obcy. Przez dłuższy czas wie tylko tyle, że jest jedynym, który przeżył zagładę Kryptonu. Nie ma drugiej takiej istoty jak on (przynajmniej dopóki nie pojawiają się Kara, Krypto, generał Zod albo Brainiac z Kandorem w butelce). A skoro nie ma drugiej takiej istoty jak on, przez długi czas nie ma z kim porozmawiać na pewne rzeczy, które go nurtują.
Nie bez powodu tym, co stanowi niebezpieczeństwo bezpośrednio dla Supermana, jest minerał z jego rodzinnej planety; nie bez powodu tym, co może go nie tylko osłabić, ale nawet zabić, jest kryptonit. Widzicie, za kryptonitem kryje się pewnego rodzaju symbolika – kryptonit to przeszłość, to dawno utracony dom, to rodzice, których Superman nigdy nie zobaczy, i kultura, której nigdy nie doświadczy. Superman często myśli o Kryptonie, chce się o nim dowiedzieć jak najwięcej, chce wiedzieć o tym, jacy byli jego biologiczni ojciec i matka. Jednak wszelkie próby powrotu do Kryptonu naznaczone są porażką. Nie ma sposobu na to, aby przywrócić mieszkańców Kandoru do normalnych rozmiarów, większość Kryptonian, która trafia na Ziemię, chce ją sobie podporządkować, Brainiac, który oferuje jakiś wgląd w historię swoich twórców, też nie ma dobrych zamiarów… a cudowne życie na ojczystej planecie, którego kiedyś doświadczył Clark, było tylko pięknym snem wygenerowanym przez Black Mercy.
Kara, co prawda, może coś powiedzieć o Kryptonie (biorąc pod uwagę to, że opuściła go, kiedy była o wiele starsza od swojego kuzyna), ale w wielu wersjach opowieści o jej przybyciu na Ziemię, Superman zostawia ją pod opieką innych. Może robi to między innymi dlatego, że jakaś jego część nie chce już myśleć o utraconym domu, skoro ułożył sobie życie na Ziemi?
Bo tak naprawdę jedyne, co może zrobić ktoś taki jak on, to zapomnieć o przeszłości i iść dalej.
Jednocześnie przez lata Superman stał się takim symbolem nadziei; postawiono go na piedestale i dano pewne wymagania. A wszyscy wiemy, że publika jednego dnia może kogoś kochać, a następnego nienawidzić.
Co się stanie, kiedy Superman kogoś nie uratuje? Co się stanie, kiedy Człowiek ze Stali nie zdąży przyjść komuś z pomocą? Co się stanie, kiedy ten symbol nadziei nie będzie mógł zapobiec katastrofie? Superman jest, mimo wszystko, ograniczony – nie może być w kilku miejscach na raz, nie ważne jak szybko będzie leciał; i zawsze może coś przegapić, zwłaszcza, kiedy wokół sporo się dzieje. Oczywiste jest, że każda tragedia, której zapobiegł, będzie go nurtować… i że ktoś, komu w tej tragedii zginął bliski, będzie miał Supermanowi za złe, że nie udało mu się uratować tej jednej osoby. Przecież Superman jest niesamowity – supersilny, superszybki, umie latać… – a mimo to nie ocalił wszystkich. To co z niego za superbohater? Nie mówiąc już o tym, że dla niektórych obojętnie jak Superman by się nie starał, zawsze będzie robił za mało.
W historii komiksów DC i ich adaptacji było wiele momentów, w których opinia publiczna traciła zaufanie do superbohaterów, a zwłaszcza do Supermana. Superbohaterowie są – do pewnego stopnia – osobami publicznymi i wzbudzają różne uczucia, zwłaszcza kiedy zrobią coś kontrowersyjnego. Ktoś może uważać, że superbohaterowie za bardzo się cackają z przestępcami i powinni ich z miejsca zabijać; inni wręcz przeciwnie – krytykują to, że superbohaterowie są brutalni i biorą prawo w swoje ręce. Nie zapomnijmy też o tym, że również uniwersum DC uwikłane jest w politykę, w tym sensie, że nawet w świecie Supermana pojawiają się skomplikowane kwestie społeczne i polityczne, do których Liga Sprawiedliwych musi się w ten czy inny sposób ustosunkować. I obojętnie jakie stanowisko przyjmie Superman w sprawie uchodźców, George’a W. Busha, czy wojny w Wietnamie, zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie go wyzywać od najgorszych.
Superbohaterowie są osobami publicznymi, tak więc poddawani są podobnej dehumanizacji przez media, społeczeństwo i „fanów”, co osoby publiczne w prawdziwym świecie. Dla wielu ludzi Superman jest tylko przystojnym mięśniakiem, który porywa serca tłumów, ale nie ma prawa do poglądów czy gorszego dnia. I w sumie mamy tutaj jeszcze jeden powód, dla którego superbohaterowie mają tajne tożsamości. Bo czy wyobrażacie sobie, co by było, gdyby dzisiaj, w dobie „doxxingu” (wyjawiania informacji o czyimś adresie w celu nagonki na daną osobę i jej rodzinę), było powszechnie wiadomo, że Superman to Clark Kent? Prędzej czy później ktoś by wymalował na drzwiach Jonathana i Marty Kentów nienawistne graffiti, do „Daily Planet” przychodziłyby pogróżki, a Jon w szkole wzbudzałby niezdrowe zainteresowanie.
A pamiętajmy, że w tym świecie istnieją kosmici, klony, sobowtóry, kontrola umysłów, kamienie sprawiające, że człowiek wyciąga na wierzch różne resentymenty… Myślicie, że społeczeństwo, tak po prostu, wybaczy Supermanowi, że pod wpływem czerwonego kryptonitu zrobił zadymę? Na reputację pracuje się latami, a można ją stracić w jednej chwili.
I dla wielu ludzi Superman nie jest nikim dobrym; wielu ludzi uważa, że Superman stanowi zagrożenie dla świata i ludzkości. Prawda, teraz jest po naszej stronie, ale równie dobrze może jutro zwrócić się przeciwko nam (i też było kilka alternatywnych rzeczywistości, w których Superman staje się dyktatorem). Poza tym kto wie, czy nieświadomie nas nie niszczy. Przecież nie wiadomo skąd się biorą jego moce i jak dokładnie działają.
W Lois and Clark: The New Adventures of Superman był odcinek, który stawiał Człowieka ze Stali właśnie w sytuacji, kiedy wydawało się, że jego moce mogą powodować falę upałów w Metropolis. Odcinek nosił tytuł Man of Steel Bars i zasadzał się na tym, że pewien naukowiec wysunął hipotezę, że im dłużej Superman działa, tym bardziej wzrasta temperatura w mieście (pokazał nawet wykres przedstawiający zależność między jednym a drugim). Wszystko ma jako takie podstawy naukowe, więc wśród obywateli Metropolis znajdują się tacy, którzy naciskają na Supermana, aby zaniechał swoich superbohaterskich działań. On sam obawia się, że może niechcący powodować efekt cieplarniany i zgłasza się przed sądem w akcie dobrej woli. Sędzia ogłasza, że na czas wyjaśnienia całej sprawy, Superman musi się powstrzymywać przed używaniem mocy i Clark się zgadza, wierząc, że może oprzeć się pokusie korzystania z wrodzonych zdolności… ale jak tylko opuszcza salę rozpraw, jeden ze skazańców bierze zakładnika i Człowiek ze Stali musi go powstrzymać, rozgrzewając mu broń w rękach. Jeszcze kilka razy jest zmuszony używać swoich zdolności, aby kogoś uratować, a temperatura ciągle rośnie. A to z kolei powoduje u ludzi zrozumiałą wrogość i Superman – przekonany o swojej szkodliwości – musi odejść. Zanim jednak odejdzie, jako Clark Kent pisze swój (wydałoby się) ostatni artykuł w „Daily Planet”, oddający uczucia Supermana w chwili, kiedy opuszczał salę rozpraw po ogłoszeniu swojej decyzji:
Tłum zareagował ze zdziwieniem i ulgą. To był koniec, Superman o tym wiedział. Poczuł, że coś uderzyło go w pierś. Jego wzrok spoczął na twarzy małego chłopca, który wydawał się powstrzymywać łzy, kiedy Superman podniósł przedmiot – figurkę Supermana, niegdyś bezcenną dla swojego młodego właściciela. Superman chciał ją oddać, ale chłopca już nie było.
Mówią, że Człowiek ze Stali jest niezniszczalny. Nie wydaje mi się.
Potem się okazuje, że upały spowodowane były przez specjalną maszynę do manipulowania pogody i Superman może powrócić do Metropolis, ale jednak Man of Steel Bars pokazuje kilka rzeczy na temat głównego bohatera. Po pierwsze – jest on skłonny nawet oddać się w ręce policji i na dobrowolne wygnanie, jeśli jest przekonany o tym, że może niechcący szkodzić innym. Po drugie – nie szuka poklasku ani chwały, ale jednak nagłe przejście od bycia powszechnie kochanym do bycia powszechnie pogardzanym nie pozostawia go obojętnym. Po trzecie wreszcie – ma silną potrzebę pomagania ludziom.
Jest taki termin psychologiczny, stworzony przez Fredrica Werthama (tego od Seduction of the Innocent) – kompleks Supermana. Ta przypadłość polega na tym, że ma się niezdrowe poczucie odpowiedzialności za innych; przeświadczenie o tym, że nikt (poza osobą z kompleksem Supermana, oczywiście) nie jest zdolny do tego, aby wykonać z powodzeniem więcej niż jedno zadanie, toteż osoba mająca kompleks Supermana czuje ciągłą potrzebę, aby „ratować” innych. Sam Wertham uważał, że Superman jest tak naprawdę nazistą, przedstawicielem rasy panów, i jego przygody napełniają dzieciom głowy fantazjami o mocy i sadystyczną przyjemnością karania innych wciąż i wciąż, dlatego kompleks Supermana stanowi dobry przykład pewnych błędnych wyobrażeń, jakie ludzie mają o Człowieku ze Stali.
Zawsze znajdzie się ktoś, kto przekręci coś o Supermanie, aby zrobić z niego nazistę, dyktatora, czy nawet bezwolne narzędzie rządu. Zawsze – obojętnie czy w uniwersum DC, czy w naszym świecie – znajdzie się ktoś, kto będzie się doszukiwał jakichś ukrytych motywów w Supermanie, będzie próbował pokazać go jako kogoś nie do końca dobrego. Wszak dzisiaj nikt już nie lubi Supermana; dzisiaj uważamy, że postaci praworządne dobre to przeżytek albo płytka charakterystyka. W najlepszym razie Superman jest więc dla wielu naiwnym, bezrefleksyjnym harcerzykiem, a w najgorszym – symbolem establishmentu (jak to przedstawił Frank Miller w Powrocie Mrocznego Rycerza), no bo w końcu walczy o Prawdę, Sprawiedliwość i Amerykański Styl Życia.
Nie oszukujmy się, jednym z powodów, dla których ludzie debatują o tym, kto wygrałby walkę między Supermanem a Batmanem, jest to, że chcą zobaczyć jak Batman – buntownik, działający w cieniu i człowiek, który sam zapracował na własną niesamowitość wieloletnimi przygotowaniami – pokonuje mocarza. Moim zdaniem, Alexander Luthor w Świcie Sprawiedliwości właśnie tego chciał – chciał, aby człowiek pokonał boga, bo dla niego Superman był właśnie takim bogiem, który obiecuje, że wszystkich uratuje i na którego ludzie spoglądają z czcią.
Ale widzicie, z bogami jest taka sprawa, że też potrafią być mniej lub bardziej ludzcy. A Superman może i ma nadludzką siłę, ale całe życie przeżył wśród ludzi. To, co może; to, skąd pochodzi, nie ma aż tak wielkiego znaczenia. Ma ludzkie uczucia i ludzkie odruchy. Targają nim wątpliwości, czuje się samotny i bezsilny, ma osoby, na których mu zależy.
Człowiek ze Stali jest, mimo wszystko, człowiekiem.