Krótka notka · Maj z Batmanem · Miesiące z...

Maj z Batmanem – krótka notka o "Batman Ninja"

Manga o Batmanie.

Dawno temu do Kraju Kwitnącej Wiśni dotarł serial o Batmanie z Adamem Westem. Spodobał się on Japończykom tak bardzo, że postanowili – w porozumieniu z DC – stworzyć mangę z Człowiekiem-Nietoperzem. Tak powstała Bat-Manga autorstwa Jiro Kuwaty, wydawana w magazynie Shonen King.

To była pierwsza próba przeniesienia Batmana na japoński grunt i choć w Japonii Bat-Manga była dość popularna, przez dłuższy czas nie było jej angielskiego wydania. Ja sama wiem, że coś takiego było, bo w jednym z odcinków Batman: Odważni i Bezwzględni (a konkretnie: Bat-Mite Presents: Batman’s Strangest Cases) pojawiła się adaptacja pierwszej historii z Bat-Mangi.

Tymczasem za morzem Batman, jak najbardziej, stykał się z Japonią i Japończykami. W okresie drugiej wojny światowej walczył z siłami Osi, a potem, kiedy już częścią backstory Bruce’a Wayne’a stała się wieloletnia podróż po świecie w celu przygotowania się do roli Mrocznego Rycerza, oczywistym stało się, że uczył się również różnych sztuk walki, technik medytacji i samodyscypliny. A w związku z tym, siłą rzeczy, musiał uczyć się u jakichś mistrzów ze Wschodu. Ba! – zdarzało mu się również walczyć z ninjami.

Jakiś czas temu, kiedy wspomniałam na Twitterze, że będę robić Maj z Batmanem, ktoś zasugerował mi, abym zrobiła recenzję Batman Ninja – filmu anime z 2018 roku, do którego animację robili różni japońscy artyści. Niczego nie obiecałam, ale pomyślałam, że mogłabym chociaż zobaczyć ten film.

Wreszcie go obejrzałam i oto moje wrażenia.

Fabuła zarysowuje się tak: Gorilla Grodd uruchamia w Azylu Arkham pewną machinę i próbujący powstrzymać Grodda Batman zostaje przeniesiony do feudalnej Japonii. Po pierwotnym skołowaniu i ucieczce przed samurajami w dziwnych, klaunich maskach, Bruce zastaje Selinę Kyle, która wyjaśnia mu sytuację – nie tylko maszyna Grodda przeniosła Batmana, Kobietę-Kota, Alfreda i Robinów do dawnej Japonii, ale też zrobiła to z Jokerem, Harley Queen, Pingwinem, Trującym Bluszczem, Deathstrokiem i Dwiema Twarzami. Ponadto złoczyńcy przejęli władzę nad poszczególnymi regionami podzielonej wówczas Japonii, a każdy złol ma po jednej części maszyny Grodda, tak więc jeśli Batman i reszta chcą wrócić, muszą pokonać każdego z nich i zdobyć wszystkie części. Do pomocy mają klan ninja, który wierzy w przepowiednię, że w chwili największego chaosu pojawi się człowiek w stroju nietoperza i pomoże zaprowadzić porządek.

Zanim przejdę do dalszej części jest coś, co muszę wyznać; coś, czego nie mogłam wyznać przy tekście o Galerii Łotrów ani przy Batman i szaleństwo, ale tutaj już muszę, gdyż mam wrażenie, że w dużej mierze popsuło mi to radość z oglądania tego filmu.

Gotowi? No to mówię.

Ekhem…

Nienawidzę Jokera. Nawet nie tyle dlatego, że jest psychopatą (chociaż ma to też pewne znaczenie), ale dlatego, że jest wkurzający i go, kurde, wszędzie pełno. I ja rozumiem – najbardziej ikoniczny przeciwnik Batmana, jego arcywróg, posiadający już pewnego rodzaju symbolikę… no, ale po zobaczeniu po raz enty tego śmiejącego się, silącego na groteskowe plany i wyglądającego zawsze jakby zaciął się przy goleniu, próbując jednocześnie nałożyć make-up, upierdliwca mam już gościa dość. No i jeszcze są na świecie ludzie, którzy uważają, że jest zabawny, podczas gdy większość jego żartów jest po prostu słaba.

Mam już serdecznie dość tej parki.

Mówię o tym dlatego, że w Batman Ninja Joker – jak zwykle – dostaje od groma czasu antenowego w porównaniu z pozostałymi złoczyńcami. A szkoda, bo kiedy usłyszałam o tym, że każdy ze złoczyńców przejął jakiś konkretny region Japonii, pomyślałam, że Batman ich po kolei będzie pokonywał. Tymczasem ponad trzydzieści minut poświęcone jest walce z Jokerem i Harley, potem pozostali złole spotykają się na wielką rozróbę w jednym miejscu i Joker znowu wraca. Wolałabym jednak zobaczyć trochę więcej Dwóch Twarzy albo Deathstroke’a w wersji japońskiej, a tak musiałam obejść się smakiem, bo znów Joker kradł całe show.

Okej, to skoro mamy to już za sobą, przejdźmy do reszty filmu.

Powiem szczerze – ten film nie ma za bardzo sensu, jeśli zaczniemy nad nim dłużej myśleć. Bo o ile mogę kupić to, że Batman zna japoński w stopniu komunikatywnym, o tyle wątpię, aby było tak w przypadku jego przeciwników, a oni jakimś cudem w ciągu dwóch lat przejęli władzę w kraju, którego języka i historii prawdopodobnie nie znają. Poza tym mamy potem walki Transformersów stworzonych z pałaców zbudowanych przez poszczególnych złoli (tu akurat jest pewne wyjaśnienie… ale wchodzi ono w sferę spoilerów, więc będę o nim milczeć). No i w pewnym momencie Batman i Robiny walczą z tymi mechami z pomocą wielkiego Batmana stworzonego z małp i nietoperzy.

Tak, naprawdę.

Ninja Batman i ninja Robiny.

Widzicie, ten film nie jest po to, aby miał sens. To jest jeden z tych filmów, które ogląda się z wyłączeniem mózgu i zawieszeniem niewiary. Bo to prawda – to wszystko nie ma żadnego sensu… ale wygląda przezajebiście.

Poza tym jest też kwestia estetyki. Animacja jest miejscami trochę grubo ciosana, jeśli chodzi o ruchy postaci i ich mimikę (porównałabym ją do animacji w Smoczym Księciu), ale nie można odmówić jej piękna, zwłaszcza jeśli chodzi o kolorystykę i niektóre efekty mające przywodzić na myśl japońskie malowidła.

Bo tak po prawdzie to najciekawsza rzecz w tym filmie to postaci z “mythosu” Batmana w realiach feudalnej Japonii. I cóż, ten aspekt historii był bardzo pomysłowy, szczególnie jeśli chodzi o Deathstroke’a, czy Red Hooda, który w swojej japońskiej wersji występuje jako mnich z czerwonym koszem na głowie zamiast tradycyjnej maski. No a Batman… Batman jak staje się wreszcie ninją wygląda monumentalnie.

Red Hood w wersji japońskiej.

Muzyka jest przepiękna. Ma ten dalekowschodni klimat, który nadaje scenom właściwą oprawę (posłuchajcie chociażby czołówki). Żałuję też, że nie mogę nigdzie znaleźć melodii, którą Damien Wayne wykonuje na flecie, bo mi najbardziej przypadła do gustu z całego soundtracku.

Animacja, estetyka i ścieżka dźwiękowa osładzają mi nadmiar Jokera i Harley oraz dziury fabularne, ale trochę jednak żal, że pozostali złoczyńcy dostali tak mało czasu antenowego. Chętnie dowiedziałabym się, na przykład, jak wyglądają rządy Pingwina albo Trującego Bluszczu… zwłaszcza, że podobno każdy ze złoczyńców Batmana jest w tym filmie do pewnego stopnia nawiązaniem do prawdziwych władców tychże regionów z czasów feudalnej Japonii (więcej na ten temat tutaj, pod punktem Expy). Jeżeli więc jest jakaś tie-inowa manga o tym co każdy złoczyńca robił przez te dwa lata, to ja chętnie ją przeczytam.

Podsumowując: ten film jest dla tych, którzy chcą zobaczyć Batmana i spółkę w innych dekoracjach, w wersji animcowej i z kilkoma odjechanymi, zupełnie absurdalnymi scenami. Jeżeli nie umiecie zawiesić niewiary, Batman Ninja może Wam się nie spodobać.

Leave a Reply